Od Altair CD. Cassie
>>> <<<
Ocknęłam się w jakiejś ciemnej celi. W okolicy nie było żadnego źródła światła, a jednak bardzo dobrze widziałam. Nie czułam też chłodu, jaki powinien panować w lochach. Podniosłam się i wtedy zobaczyłam... swoje własne ciało. Gdyby nie to, że duchy nie mdleją, zemdlałabym z zaskoczenia.
W następnej chwili oślepił mnie okropnie jasny, błękitnawy blask. Gdy po dłuższej chwili zaczęłam cokolwiek widzieć, dostrzegłam niematerialną postać unoszącą się przede mną. Wyglądała jak wilczyca, biło jednak od niej niezwykłe piękno i miała bardziej rozmazane kontury. Gdy otworzyła oczy, zamiast zwykłych gałek zobaczyłam intensywny, bladoniebieski blask.
Altair - jej słowa usłyszałam jakby w swojej głowie, choć wypowiedziała je na głos. - Nazywam się Morska Gwiazda. Dzięki mocy mojej i moich sióstr przybrałaś postać Gwiazdy. Wykorzystaj to, by uwolnić młodą Cassie. Powodzenia.
- Czekaj! - zawołałam, ale Morska Gwiazda już zniknęła. Na powrót ciemności ogarnęły mnie i moje nieprzytomne ciało, jedynego towarzysza. Zamknęłam oczy i zaczęłam się zastanowić, jak wybrnąć z tej sytuacji i jak znaleźć Cassie. Przecież nawet nie wiedziałam, gdzie jestem.
- Jestem Gwiazdą - zaczęłam mówić na głos. - Może mam jakieś specjalne moce?
Odwróciłam się w stronę ściany i nagle zobaczyłam przez nią korytarz. Po drugiej stronie, w pobliży grubych drewnianych drzwi, przechadzał się strażnik. Jak mogłam to wykorzystać? Spojrzałam na moje ciało i podeszłam do niego. Jak się okazało, mogła je podnieść, co też zrobiłam. Rzuciłam je na drzwi, które porządnie załomotały. Pilnujący mojej celi wilk ściągnął z haczyka klucze i otworzył kilka zamków w drzwiach. Uchylił je i zajrzał do lochu. Przemknęłam przez szczelinę, a strażnika przeszedł dreszcz. Cóż, przynajmniej mnie nie zauważył.
Znalazłam się na wąskim, ciemnym korytarzu. Gdzieś przede mną dostrzegłam zarys schodów, więc pobiegłam w tamtą stronę. Wspięłam się po krętych, kamiennych stopniach i znalazłam się na wyłożonym dywanem korytarzu, oświetlonym światłem wpadającym przez wielkie okna.
Gdzie ja się znalazłam? - przemknęło mi przez myśl. - Czy to jakiś pałac?
Wtedy jednak usłyszałam dochodzące przez ścianę głosy. Podeszłam do najbliższych drzwi i usłyszałam, jak ktoś mówił, że mała jest w celi wschodniej. Bez wahania wróciłam do lochów i wykorzystałam zdolność widzenia przez ściany. Szybko znalazłam celę zajmowaną przez Cassie. Przypomniałam sobie jednak, że:
a. Nie mam klucza.
b. Ona mnie i tak nie zobaczy.
<Cassie?>
Od Luny CD. Marco
- Cóż... latałam kilka razy nad terenami watahy, ale nigdy nie podlatywałam do samych granic- rzekłam z zakłopotaniem .
- Raczej nie powinniśmy się martwić - powiedział z lekkim uśmiechem. W jego oczach jednak widziałam lekki strach.
- Lepiej chodźmy stąd. Dobrze? - odpowiedziałam ze spokojem.
- Tutaj się nic nie dzieje więc... możemy iść - odrzekł z zaniepokojeniem jak by przeczuwał, że coś się stanie.
-To choćmy, a raczej lećmy nie ma co tu stać. - Mówiąc to byłam niespokojna, wiedziałam, że coś się stanie.
-Tak, chodźmy. - Również powiedział to z niespokojem i zakłopotaniem.
Szybko uniosłam się w powietrze, Marco zanim się obejrzałam był już koło mnie. Lecieliśmy ok. 10 m. nad ziemią. Przeczuwaliśmy, że coś się stanie. Nagle usłyszałam jakiś płacz z oddali, natychmiast wypad wałam w tamtym miejscu. Zauważyłam szlochającego wilka i zawołałam:
-Marco!! -z lekkim strachem i zakłopotaniem
- Co się stało!? -zawołał z nie spokojem
- Podleć tu. -powiedziałam stanowczym głosem
On po chwili przyleciał i zobaczył wilka i spytał
- Kto to?- Patrząc na mnie jak bym dobrze znała tego wilka
- Nie wiem . Odpowiedziałam stanowczo
- Nigdy nie widziałem takiego wilka, ma ogon konia, skrzydła nietoperza, przednie łapy i głowę wilka, tylne łapy podobne do smoczych. -Stwierdził. Zdziwiony wzrokiem i z głosem który brzmiał jak by zaciska się na nim sznur.
-Kim jesteś i czego tu chcesz!? -powiedzuałam stanowczym wręcz agresywnym głosem, aby pokazać, że się go nie lękamy.
Stworzenie popatrzył o na nas i zaczęło biec w naszą stronę. Byłam gotowa do walki, w końcu jestem wojowniczką.
<Marco?>
Od Cassie CD. Marco
Kły z cichym trzaskiem wsunąły się w dziąsła. Nadal nie rozumiałam, dlaczego tak się działo. Zawsze, kiedy wyczuwałam krew, one się wysuwały. Bałam się tego. To zdecydowanie nie było normalne.
— Marco? Ten nowy? Miło poznać. — powiedziałam wesoło, podając mu łapę. — Jak podobają ci się nasze tereny? Trochę trudno tu żyć, ale lepsze to, niż mutanty i Anubis. — paplałam, zapominając gryźć się w język. — Nie wiem czy ktoś ci opowiadał, ale przenieśliśmy się tu po takiej jakby wojnie. Moja babcia tam zginęła. — posmutniałam na parę sekund, po czym znowu zaczęłam nawijać — No i... A z resztą, pewnie Yester już ci opowiadał! A widziałeś tego renifera? Duży był! Chciałam się nauczyć polować, a on akurat się napatoczył... Wiesz, lemingi są trochę za szybkie...
— Rodzice nie mogą cię nauczyć polować?
Zwiesiłam ma chwilę głowę, marszcząc nos. Wiatr głośno świstnął między piórami. Pazurem nakreśliłam parę znaczków.
— Tatę, mamę i rodzeństwo zabiła sąsiednia wataha. Znaczy, chyba. Nie ogarniam jeszcze do końca, które tereny należą do kogo. Ale podobno ich zamordowano. Nawet ich nie pamiętam. Dopiero niedawno się o tym dowiedziałam. No, ale nadal nie powiedziałeś, jak podobają ci się tereny.
< Marco? Taka mała gaduła z niej ;3 Brak weny to zło ;_; >
Od Cassie CD. Altair
— Altair! — krzyknęłam, gdy zobaczyłam, a raczej wyczułam, że wadera upada. Przygniotła mnie swoim ciałem. — Alt! Wstawaj! — pisnęłam.
Wtedy zobaczyłam, że z głowy wilczycy wypływa lepka krew, łącząc sierść.
Rozwinęłam skrzydła i łopotałam nimi, próbując odgonić wrogów, jednak... Błoto skutecznie pozbawiło mnie swobody ruchów, a wilki jakoś specjalne się tym nie przejmowały. Zapadła głucha cisza i ciemność.
***
— Alt? Gdzie jesteś? — syknęłam przez zęby, wpatrzona w mrok. — Nie zostawiaj mnie... Gdzie się schowałaś? To tylko zabawa tak? Wcale nas gdzieś nie zabrali. To była zabawa. Iluzja. Prawda? Powiedź, że to prawda. Gdzie jesteś, Air? Altair!
Odpowiadała cisza. Ruszyłam na ślepo do przodu, aż natknęłam się na mur. Syknęłam, łapiąc się za nos, którym zaryłam. Ruszyłam wzdłuż niego. To moja wina! Mogłam go nie zabijać!
Usiadłam w miejscu i odchyliłam głowę, smętnie wyjąc.
< Altair? >
Od Lil'ego CD Nani-mo
Od głosu jednej z samic, Lily'ego przeszedł zimny dreszcz.. Wyglądała, jakby wyszła z bagna.
- Witaj, córciu.
Basior przykucnął. Rzeczywiście, Nani-mo była całkiem podobna do rodzicielki, tamta jednak nie wyglądała przyjaźnie. Tak naprawdę to trzeba było wiać. Odlecieć. Opuścić to miejsce. Wtedy do Lily'ego coś dotarło, że aż miałby ochotę trzepnąć się łapą w czoło. No jasne. Nani-mo, która stała teraz nieruchomo, patrząc na tamtą wilczycę, nie ma skrzydeł. I do tego chwilowo nie miała ochoty ruszać się z miejsca. Stała i patrzyła ze złością i zdenerwowaniem na matkę.
Wilki otoczyły ich, mając na celu uniemożliwienie członkom WKS ewentualną ucieczkę.. Niektóre miały nawet skrzydła. Byli też intruzami na terytorium watahy. Chociaż.... czy Mgliste Mokradła mogą zaliczać się do terenów?
- Czego ode mnie chcesz? - warknęła Nani-mo do matki. Szczurek Bruu cicho pisnął i skulił się za przednimi łapami właścicielki.
Starsza z wader zaśmiała się. Nie było to bynajmniej pozytywne zaśmianie się. W duchu Lily chciał, żeby wilczyca wreszcie przestała mówić, żeby mogli się nareszcie zająć czymś ciekawszym. Na przykład walką.
- Nie mam prawa jako matka widywać się z córką?
Basior złapał Nani-mo, która najwyraźniej również chciała zostawić te wilki daleko w tyle i wzniósł się w powietrze. Szybko dolecieli poza zasięg wilków.
Matka warknęła i krzyknęła coś do podwładnych. To już nie było ważne. Musieli się stąd wydostać i zawiadomić watahę. Lily zobaczył, jak Bruu próbuje ich dogonić, więc zwolnił, aby szczur mógł złapać się właścicielki.
Opuszczali tereny Mglistych Mokradeł. Gdy nagle basior uderzył nosem o niewidzialną barierę.
<Nani-mo? Wybacz że musiałaś tak długo czekać. ;/ >
Od Marco CD. Luny
Słońce, od kiedy tylko pojawiło się na nieboskłonie, ogrzewało ziemię najmocniej jak tylko potrafiło. Ogólnie rzecz biorąc było ciepło. Oczywiście patrząc na standardy temperatury panującej zazwyczaj na tundrze, która raczej nie była przystępna dla ciepłych promieni słońca.
Wziąłem głęboki wdech, a chłodne, jeszcze nie nagrzane powietrze, zakuło mnie w gardle, przez co na moim pysku pojawił się chwilowy grymas bólu, który dopełniło lekkie kaszlnięcie.
Mając na uwadze to, że jestem zwiadowcą i moim zadaniem jest doglądanie terenów, postanowiłem pobieżnie sprawdzić terytorium watahy, w czym jednak przeszkodziło mi w tym nieprzyjemne ssanie w żołądku, zapewne spowodowane dwudniową głodówką. Postanowiłem zmodyfikować odrobinę plany i najpierw spróbować na coś zapolować, a następnie skontrolować tereny.
Kilkanaście minut pozwoliło mi na odszukanie zająca, który nadawałby się na posiłek.
Wiatr, chociaż bardzo słaby, kierował się ode mnie w stronę zwierzęcia, co niebezpiecznie zmniejszało moje szanse na łowy zakończone powodzeniem. Mimo to przykucnąłem, a skrzydła przycisnąłem jak najmocniej do swojego ciała aby zminimalizować jego powierzchnię. Już miałem skoczyć, aby złapać roślinożercę, kiedy ten czmychnął do znajdującej się niedaleko nory. Podniosłem się.
- Żegnaj sytości, witaj trzeci dniu głodówki – mruknąłem zirytowany, gdy wtem zza siebie usłyszałem przywitanie.
- Cześć! – radosny głos, zapewne młodej wadery zabrzmiał w mojej głowie.
- Cześć – odpowiedziałem, jednak mniej entuzjastycznie, będąc także lekko zakłopotanym, mając w głowie myśl, że mogła usłyszeć moje wcześniejsze słowa.
Nic jednak na to nie wskazywało, więc pozwoliło mi to na delikatne otrząśnięcie się i zachowanie zwyczajnej, znudzonej miny.
- Jesteś Marco, tak? – spytała, bardziej retorycznie niżeli z chęci potwierdzenia swoich słów.
- Tak, skąd wiesz?
- Często latam nad terenami i wiem więcej, niż może się wydawać – zaśmiała się lekko. – A! Zapomniałam się przedstawić. Jestem Luna.
Kiwnąłem lekko głową.
- Marco, jestem Marco – rzuciłem bardziej z grzeczności, niż z samej chęci poinformowania jej o tym, co już wiedziała.
- Niedawno dołączyłeś?
- Tak – z moich ust padła lakoniczna odpowiedź.
- Może się przelecimy? Co ty na to? – zaproponowała.
- W porządku – stwierdziłem po chwili ciszy. Po chwili dodałem – i tak miałem sprawdzić tereny, więc równie dobrze możemy zrobić to razem.
Wilczyca z uśmiechem na pysku wzbiła się w powietrze, powodując nagły podmuch wiatru. Po chwili uczyniłem to samo i razem unosiliśmy się dobre trzy metry nad ziemią. Wyżej nie było sensu się wznosić.
><
- Gdzie teraz? – spytała, kiedy skończyliśmy oględziny tundry, największej połaci terenu naszej watahy.
Zastanowiłem się chwilę.
- Sprawdźmy rzekę – odpowiedziałem. – Tamtędy przebiega granica, więc teoretycznie jest to miejsce najbardziej narażone na naruszenie.
Pokiwała głową na zgodę, zmieniając kierunek lotu. Przez pewien czas prowadziła, kiedy po chwili się z nią zrównałem.
- Z tego co wiem, jesteś w tej watasze dłużej ode mnie – zacząłem, po chwili kontynuując. – Były już jakieś naruszenia granicy od strony rzeki?
Chciałem się dowiedzieć, czego możemy się tam spodziewać. Chociaż raczej nie powinienem się martwić na zapas. Wadera chwilę się zastanowiła, po czym powiedziała:
< Luna? Proszę tylko – kiedy kierujesz do mnie swoje opowiadanie, używaj znaków interpunkcyjnych oraz stosuj opis, bo to żadna frajda odpisywać komuś na sam dialog. Nie mówię nawet nic o tym, że twoje opowiadanie zawierało 66 słów na 180 wymaganych. >
Od Luny
- Cześć!
-Cześć- odpowiedział z zakłopotaniem.
-Jesteś Marco tak?
- Tak skąd wiesz?
- Często latam nad terenami watahy i wiem więcej niż może się wydawać. A zapomniałam się przedstawić jestem Luna.
- Marco, jestem Marco.
- Niedawno dołączyłeś?
- Tak.
- Może się przelecimy? Co ty na to?
<Marco?>
Opowiadanie, jak słusznie zauważył Marco, trochę krótkie. I to nie pierwszy raz. Tym razem to moje niedopatrzenie, ale następnym razem nie będę takich wstawiać.
Od Marco CD. Cassie
Otuliłem się szczelniej skrzydłami, a wrzos, trawa oraz krzewinki borówek dawały jako taką ochronę przed zimnem. Nie chciałem wracać do jaskini, gdzie znów siedziałbym w ciemności dłużej niż to konieczne.
Leżąc tak pośród bezleśnego zbiorowiska różnego rodzaju roślin, byłem zdziwiony słysząc nienaturalne szeleszczenie trawy, któremu towarzyszył stukot kopyt - więc to nie mógł być nikt z watahy. Przynajmniej nikt, kogo do tej pory poznałem.
Kiedy zorientowałem się, że ów stado liczące przynajmniej sześć łani, biegnie wprost w miejsce, gdzie leżę i raczej ma zamiar mnie staranować niżeli ominąć lub przeskoczyć, szybko podniosłem się, słysząc nieprzyjemne strzyknięcia w okolicy moich kręgów oraz czując mrowienie po lewej stronie ciała, czyli tej, na której odpoczywałem ostatnie kilka godzin, nieporadnie wzniosłem się w powietrze wykorzystując do tego w jak największym stopniu warunki atmosferyczne, które sprzyjały szybowaniu, ponieważ wiatr kierował się „pod skrzydła”. Na moje szczęście.
Siedem łani przebiegło, najwidoczniej spłoszone, a za nimi, dostojnym krokiem biegł byk. Nie wyglądał na przepłoszonego. Zachowywał się raczej jakby chciał pokazać, że to on tutaj rządzi. Nie musiał tego pokazywać, to było widać i nawet ja, zazwyczaj niewzruszony przyglądałem mu się z dozą zdziwienia. To nie było zwykłe zwierzę.
Popielatozółte, zdecydowanie zbyt krótkie, jak na tamten klimat, futro, na którym widać było zarys mięśni. Dwie blizny znaczyły lewą nogę, a z lekkiego draśnięcia przy karku sączyła się krew. Poroże dwa razy większe niż cała jego postać oplatał bluszcz, co z dopełnieniem wściekle zielonych ślepi mówiło samo za siebie. Przebiegł dalej, zaszczycając mnie tylko jednym, pełnym wyższości spojrzeniem.
Wspomagając się jedną z mocy mojej rasy, wytężyłem wzrok i zlustrowałem okolicę, głównie skupiając się na miejscu, z którego nadbiegło stado. Jest. Biała, ruszająca się kupka futra.
Parestezja w skrzydłach oraz lewej części mojego ciała ustała, więc aby nie tracić czasu, czym prędzej pofrunąłem w stronę wilka, który jak się okazało, był jeszcze dzieciakiem.
Leżała na ziemi z brzuchem przylegającym ziemi. Skrzydła miała mocno przyciśnięte do ciała, a błękitna, niczym u lwa, fryzura zakrywała jej pysk. Czarne uszy były wtulone w jej włosy.
Westchnąłem i z nieodgadnionym wyrazem na pysku szturchnąłem również skrzydlatą waderę, która lekko otumaniona po kopnięciu przez renifera, zaczęła powoli wracać do siebie.
Wiatr wzmógł się, więc rozłożyłem skrzydła na tyle, aby osłonić przed nim młodą wilczycę. Sam zniżyłem trochę głowę, żeby nie wystawała na bezpośredni kontakt z zimnym wiatrem.
Kiedy po kilkunastu minutach siedzenia w ciszy, wadera doszła do siebie, postanowiłem przerwać milczenie. Wcześniej dyskretnie użyłem mocy historii ziemi, aby sprawdzić co się wydarzyło, bez zbędnego pytania o szczegóły dzieciaka.
- Dlaczego zapolowałaś na tego byka? W dodatku sama? – spytałem, jednak nie czekając na odpowiedź, dodałem. – Jesteś jeszcze tylko szczeniakiem, dlaczego nie poprosiłaś kogoś z watahy? I nawet jeśli już chciałaś się wykazać umiejętnością łowiecką, to dlaczego nie mogłaś spróbować złapać zająca? To było bardzo głupie posunięcie.
Dziwiłem się samemu sobie, dlaczego powiedziałem tak wiele. Być może to dlatego, że chciałem ustrzec ją przed moimi błędami, które także zaczęły się od egoistycznego patrzenia i zbyt dużej pewności siebie.
- Nie jestem tylko szczeniakiem – powiedziała wstając, jakby chcąc pokazać, że się mylę. Pewnie spojrzała w moje oczy. – Jestem waderą gamma.
Prawdopodobnie to stwierdzenie miało wywołać u mnie skruchę, że jako omega daję reprymendę wyższej randze. Uśmiechnąłem się lekko, odpowiadając:
- A ja, jestem Marco.
< Cassie? >
Od Marco CD. Avrill
Postanowiłem pójść po śladach, które znalazłem. Mógł to być członek watahy, której przypatrywałem się od dłuższego czasu. Zapewne wiedziała o mojej obecności, jednak najwidoczniej ignorowała moją obecność – nie polowałem na ich terenach, nie zapuszczałem się na nie - więc nie mieli ku temu większego powodu. Czekałem na krok z ich strony, który pozwoliłby mi na zbliżenie się do nich, a być może nawet i dołączenie. To wyjście gwarantowałoby mi brak walki i niepotrzebnych ran.
Jednakże teraz, kiedy najprawdopodobniej ktoś z nich opuścił swoje terytorium, nie mogłem przepuścić takiej okazji.
Rozłożyłem skrzydła, łapiąc w nie wiatr, który delikatnie muskał kremowe pióra. Lubiłem to uczucie, dawało mi poczucie bezpieczeństwa i wolności, możliwość ucieczki. Chciałem wzbić się w powietrze, jednak zrezygnowałem, mając w głowie myśl, że wilczyca mogłaby uznać to za atak, co raczej nie pomogłoby w zaprzyjaźnieniu się. Zrezygnowany złożyłem skrzydła i ruszyłem za śladem woni, coraz słabszej zresztą, zapewne przez wiatr oraz upływ czasu.
Widziałem ją z daleka, kiedy łapczywie chłeptała wodę z pobliskiego bajorka, które powstało przez topniejący śnieg oraz niedawny, obfity deszcz.
Stała do mnie tyłem, jednak mimo to, byłem w stanie określić, że jest nawet wysoką waderą, której sierść miała mlecznożółty kolor, zmieszany z brązem. Jej rudy, przechodzący w brąz ogon był zapleciony w luźny warkocz, a tułowie okalała srebrzysta, mieniąca się w słońcu zbroja, której dopełnieniem była szkarłatna, przechodząca w bordowy peleryna.
Podszedłem do niej, nie wyczuła mnie, ponieważ wiatr wiał w moją stronę i spytałem.
- Kim jesteś? - pozornie łatwe pytanie, a można odpowiedzieć na nie tyloma sposobami.
Odskoczyła, jakby ukąszona, odwróciła się w moją stronę, a jej futro zjeżyło się, uszy położyła przy sobie. Jednym słowem przyjęła postawę gotowej do ataku.
- Jestem wilkiem – warknęła
Spojrzałem na nią, przekrzywiając głowę. Nie chodziło o odpowiedź, która delikatnie mnie rozbawiła, a raczej o jej zachowanie. W porządku, rozumiałem, że mogła się przestraszyć takiego nagłego pojawienia się mnie, jednak skoro jest taka bojowa, to dlaczego nie wyczuła mnie wcześniej? Nie ośmieliłem się jednak powiedzieć tego na głos.
- To prawda, ja także nim jestem – pokiwałem głową, spoglądając na wilczycę, tak samo jak ona lustrowała mnie. Omijałem jedynie bezpośredni kontakt wzrokowy, który mogłaby wziąć za prowokację. – Nazywam się Marco, a ty?
Przedstawiłem się, próbując wyciągnąć także imię od wadery przede mną. Ta lekko drgnęła, rozluźniając mięśnie szczęki, jednak nadal pozostając w gotowości do walki.
< Avrill? >
Marco
Imię: Marco
Pseudonim: Mars
Płeć: basior
Wiek: cztery lata
Charakter: Marco wśród obcych zachowuje powagę i spokój. Panuje nad sobą i swoimi emocjami, a opanowanie i nieograniczona cierpliwość sprawia, że prawie nigdy nie wybucha, ani nie unosi głosu na innych. Złe emocje, czy zdenerwowanie zatrzymuje i tłamsi wewnątrz siebie, co później odbija się na nim, kiedy siedzi samotnie; przy innych jednak zawsze zachowuje dumną i dostojną postawę. W kontaktach z wilkami jest uprzejmy i kulturalny, co zazwyczaj pozwala wywrzeć na innych dobre wrażenie, jednak kiedy z kimś rozmawia, to on jest tą osobą, która woli słuchać, od czasu do czasu wtrącając swoje zdanie, odpowiedź lub pytanie. Nie lubi mówić o sobie, a jeśli już to się stanie - każde jego słowo jest dokładnie przemyślane.
Zaufanie Marsa zdobywa się długo i trudno. Jednak tej niewielkiej garstce przyjaciół, basior będzie wierny i lojalny do końca życia. Nie dopuści do nich cierpienia, a także stanie za nimi murem. Bez wahania oddałby za nich życie.
Hierarchia: omega
Stanowisko: zwiadowca
Rasa: wilk białozór, złączony z wilkiem ziemi
Moce:
wzrok białozora – zwiększa zasięg i dokładność pola widzenia
historia ziemi – ukazuje co wydarzyło się w miejscu, na którym właśnie stoi (koło o promieniu pięciu metrów, wydarzenia pokazywane są do ośmiu godzin wstecz)
skamieniałe błoto – ziemia zmienia się w błoto, które podnosi się otaczając kończyny oraz tułów, aby zmienić się w twardą skorupę, która unieruchamia.
Zainteresowania: Basior interesuje się budowa swojego ciała oraz ziołami, które są w stanie uśmierzać ból i pomagać w regeneracji. Ciekawe są dla niego także ptaki, od których posiada skrzydła, będące jego największym błogosławieństwem (jak przynajmniej sądzi).
Historia: Marco pochodzi z terenu tundry, który jest oddalony dobre kilkaset mil od terenów tej watahy. Wychowany został przez tamtejszą grupę wilków, do której został podrzucony przez rodziców. Nie pamięta, a może nie chce pamiętać szczegółów swojego dzieciństwa, które nie było usłane różami przez panujący tam ziąb i głód.
Od watahy odłączył się mając trzy lata. Sądził, że jest w stanie sam sobie poradzić, przeżyć będąc samotnikiem i wytrwać na zdradzieckiej ziemi. Nic bardziej mylnego, ponieważ bycie wolnym strzelcem w nieprzychylnym środowisku jest równie mądre, co wskoczenie do mroźnej wody.
Ten ciężki rok nauczył Marsa, że powinien być bardziej pokorny i współgrający z innymi, co postanowił rozpocząć od swojej nowej watahy.
Rodzina: Rola jego rodziców skończyła się na urodzeniu go i porzuceniu, więc nie widzi powodu, aby w ogóle o nich wspominać, aczkolwiek może uwzględnić Indiferrens, która zajęła się nim za szczeniaka.
Partner: Aktualnie żadna wadera ani żaden basior nie zawrócili mu w głowie.
Potomstwo: -
Pieniądze: 150 Lemingów
Ekwipunek: -
Właściciel: ktosiek – howrse
Od Yesterday'a CD. Scarlet
Od Scarlet
Nie pamiętam zupełnie niczego.
Nie mam zielonego pojęcia, co ja tu właściwie robię. Powinnam już nie żyć, w końcu umarłam, ale jednak nadal tu stoję. Nad lodowatą rzeką, na całkowicie obcych terenach. Szczerze powiedziawszy nie wiem jak się znalazłam w tym właśnie miejscu.
Ale trzeba sobie jakoś radzić.
Spróbowałam wstać i natyhmiast poczułam okrutny ból w mięśniach. Nie dałam rady się podnieść. Zupełnie jakbym nke wykonywała absolutnie żadnego ruchu przez długi czas.
Leżałam kolejną godzinę, usiłując rozprostować skurczone mięśnie. Gdy nareszcie mogłam chodzić, postanowiłam od razu rozejrzeć się po okolicy.
To nie był zbyt dobry pomysł, gdyż co chwilę o coś się potykałam, czy to o wystające korzenie drzew. Jednak nareszcie po kilkunastu metrach odnalazłam mój ukochany łuk. Właściwie to nie miałam przy sobie ani jednej strzały, ale od razu poczułam ulgę. W końcu łuk to oczywiście również broń bliskiego zasięgu.
Tak sobię wędrowałam w poszukiwaniu reszty ekwipunku.
- Gdzie się wszyscy podziali? - zapytałam. Pytanie kierowałam do łuku, mojego wiernego towarzysza. Zanim stwierdzisz, że mam coś z głową, to wiedz, że mimo wszystko dokuczała mi wtedy ogromna samotność. Miałam wrażenie, jakbym ostatnio prowadziła konwersację z inną żywą istotą wieki temu.
Szłam i rozmyślałam, gdy wpadłam na jakiegoś wilka. No dosłownie o wilku mowa. Ale dlaczego go wcześniej nie wyniuchałam?
- Kim jesteś? - spytał nieznajomy (bądź nieznajoma, nie wnikam).
- A co ci do tego? - odwarknęłam, choć byłam świadoma, że odpowiadanie pytaniem na pytanie jest równie niegrzeczne co wtargnięcie na czyjeś terytorium. Bo to chyba był czyiś teren.
< Ktoś? Bw...>]
Od Altair CD. Cassie
- Czego tu szukacie? - warknęłam, wciąż spoglądając to na jednego, to na drugiego.
- Ta młoda zabiła naszego strażnika! - odparł jakiś ciemny, umięśniony basior. Mógłby podbijać serca wader, gdyby nie chłodniejsze od lodu spojrzenie i grymas na pysku.
- Wkroczył na nasze terytorium - przypomniałam wilkowi spokojnie.
- To nie powód, żeby go zabijać!
- Ale naruszył granicę, tak jak wy teraz. I jeśli natychmiast się stąd nie wyniesiecie i nie odłożycie sprawy do spotkania z Alfą, wezwę watahę.
- O nie, moja droga - odpowiedział basior z uśmiechem, który mi się nie spodobał. Nagle znaleźliśmy się w trójkę tuż za granicą, na wrogim terytorium. Pozostałe wilki zmierzały w naszą stronę. Chwyciłam Cassie za kark i rzuciłam się do ucieczki, ale poślizgnęłam się i wylądowałam razem z waderką w błocie. Spróbowałam się podnieść, ale właśnie wtedy któryś z wrogów uderzył mnie czymś w głowę, pozbawiając przytomności.
<Cassie?>
Od Avrill
***
Znalazłam się na sporym obszarze tundry. Tak jak można było się spodziewać na tych terenach, praktycznie nie ma drzew. Wszystko otaczała płaska powierzchnia obrośnięta trawą. Zniżając nos bliżej ziemi, mogłam wyczuć charakterystyczną woń należącą do jakiegoś wilka.
- Czyli jednak ktoś tu mieszka... - mruknęłam sama do siebie, wpatrzona w przestrzeń wokół mnie.
Szłam dalej w stronę niedużego jeziora, które zapewne powstało przez nadmierne opady deszczu. Na sam jego widok zaschło mi w gardle, gdyż od dawna nic nie miałam w ustach. Truchtem zbliżyłam się do zbiornika wodnego, a następnie wzięłam kilka głębokich łyków wody. "O wiele lepiej..." - westchnęłam, przyglądając się swemu odbiciu w tafli wody. Poprawiłam element zbroi, które rozmieszczone były na całym moim ciele. Sama dziwiłam się sobie, dlaczego od tych mrocznych czasów jeszcze jej nie zdjęłam. Może, to ze względu na miecz, który nie raz uratował mi życie...
- Kim jesteś? - usłyszałam głos obok siebie.
Odskoczyłam kilka centymetrów dalej przybierając pozycję bojową. Przede mną stał jakiś obcy wilk.
- Jestem wilkiem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, wciąż przyglądając się obcemu osobnikowi.
<Ktoś? x3>
Avrill
Pseudonim: Ojciec mówił do niej Natasha. Nazywano ją również Ridley.
Płeć: Wadera
Wiek: 4 lata
Charakter: Avrill, jest bardzo inteligentna i chytra. Obecnie nic nie da rady jej złamać. Uważana jest za arogancką, lecz w rzeczywistości jednak jest bardzo nieśmiała i zamknięta w sobie. Nieufna. Nie lubi, a wręcz nienawidzi być w centrum uwagi. Zazwyczaj przygląda się wszystkiemu z boku. Boi się, że ktoś dowie się o niej zbyt dużo i wykorzysta to przeciwko niej. Zazwyczaj odpowiada ironicznie lub sarkastycznie, potrafi być szczera do bólu. Nie rzadko przeklina. Często zadaje pytania retoryczne. Mimo swych licznych negatywnych cech, nigdy nie potrafi odmówić pomocy Do każdego wilka ma szacunek. Nie lubi osobników, które udają ideały stąpające po ziemi, ponieważ wie, że takie rzeczy nie istnieją. Po dłuższym czasie się otwiera i ukazuje swoją wrażliwą i miłą stronę. Czasami ma szalone pomysły, czasami jest niepoważna. Tak jak każdy posiada swe dobre i gorsze dni. Podczas tych drugich można powiedzieć, że przejmuje nad nią kontrolę "ta druga ona". Jest lojalna i oddana dla przyjaciół. Lojalnego towarzysza mogłaby bronić do upadłego, a nawet oddać za niego życie.
Hierarchia: Wadera omega
Stanowisko: Eskorta
Rasa: Wilk Psychiczny
Moce:
- Posiada swego rodzaju czynnik regeneracyjny, który pomaga jej w kilkukrotnie szybszym leczeniu ran;
- Telekineza;
- Psychokineza, w tym manipulacja siłą woli;
- Teleportacja;
- Podróżowanie w czasie podczas snu.
Zainteresowania:
~ Uwielbia noce przechadzki po lesie.
~ Trochę dziwne zainteresowanie jak na wilka, ale lubi czytać książki oraz oglądać filmy.
~ W wolnym czasie zapisuje notatki dotyczące dnia w swym pamiętniku.
Historia: Wilczyca ta urodziła się cztery lata temu w styczniu. Jej rodzice byli betami w nieistniejącej już watasze. Pierwszy rok przeżyła spokojnie w towarzystwie najbliższej rodziny. Kilka tygodni po jej narodzinach, życie małej wilczycy odwróciło się o 160 stopni. Spotkała -tak jak inni sądzili- zmarłego ojca, który ją porwał i dokończył jej wychowanie według własnych zasad. U jego boku wyrosła na wilczycę, która z zimną krwią potrafiła kogoś zabić. W wieku trzech lat sprzeciwiła się rodzicielowi i pokonała go w walce na śmierć i życie, tym samym odzyskując wcześniejszą wolność. Wróciła do domu, lecz na miejscu spotkała martwe ciało matki i rodzeństwa. Przeszła kolejną przemianę osobowości w drodze na te tereny. Wciąż potrafi przeprowadzić na kimś zabójstwo, lecz nie rzadko ma po tym koszmary. Zatrzymała się w tej watasze, żeby poukładać swe życie od nowa.
Rodzina:
Matka: Rene
Ojciec: Mark
Rodzeństwo: Robin, Bruce, Jack i Melanie.
Babcia: Vane [*]
Partner: "Podobno bez miłości nie da się żyć... Jak widać, jeszcze żyję" ~ Ridley
Potomstwo: Tymczasowo brak.
Pieniądze: 150 Lemingów
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Hw: Asia1509 E-mail: asiasimsy@gmail.com
Inne zdjęcia:
Towarzysz: Jak na razie brak.
Od Cassie cd. Altair
Językiem przejechałam po kłach. Stały się... Ostrzejsze?
一 Cassie?
一 Tak? 一 zatrzymałam się, odwracając pysk w stronę wadery.
Chciała coś powiedzieć, ale przerwała, wpatrując się coś za moimi plecami. Szybko odwróciłam się, odskakując. Wilki. Wroga wataha.
一 Alt...? 一 szepnęłam, podkulając ogon.
Okazało się, że oddzielili nas od siebie.
Ups...
< Alt? :p Bracus wenus >
Od Yesterday'a CD. Nereshy
- Hej - przywitała się Neresha.
- Cześć - odpowiedziałem. - Co ci się stało w nogę?
- Złamałam na polowaniu - przyznała wadera.
- U... To kiepsko - stwierdziłem. - Nie będziesz mogła biegać i polować przez co najmniej trzy tygodnie... Tak myślę.
- Uzdrowicielka mówiła, że będę musiała mieć opatrunek tylko przez dwa tygodnie.
- Ale nie zapominaj, że noga ci zesztywnieje. Nie będziesz mogła tak od razu normalnie chodzić, biegać czy skakać.
Nereshy widocznie zepsuł się nieco humor. Cóż, ja sam nie chciałbym być w takiej sytuacji...
- Nie martw się - pocieszyłem waderę. - Jeśli chcesz, to możemy pójść na spacer do Wichrowych Wzgórz. Pod nimi mieszkamy w lecie. Będziesz mogła wybrać sobie jaskinię.
<Neresha?>
Scarlet
(art stworzony przez właścicielkę wilka)
Od Nani-mo CD. Lily'ego
- A ty Bruu? Co o tym sądzisz? - w prostu czułam jego wściekłość i zmieszanie
- Emmm… Ja tam nie mam nic przeciwko - bąknął zawstydzony i usiadł na moim grzbiecie.
Usłyszałam jeszcze jak Lily wstrzymuje oddech. Byłam pewna, że wpatruje się w nas z niedowierzaniem.
- On umie mówić?!
- Owszem. Idziemy?
- Idziemy? Aaa… Ta jasne…
Ruszyliśmy prędko przemieszczając się po terytorium watahy. Pod łapami wyczułam młodą trawę. Gdzieś z boku dobiegł mnie zapach sosnowej krwi. Nieco dalej kukułka latała jak oszalała w te i we w te. Zapach kwiatów mieszał się z zapachem lemingów. Uśmiechnęła się nieznacznie. Jaki dziś piękny dzień!
Po pewnym czasie dotarliśmy do wyznaczonego miejsca.
W tem usłyszałam szelest i ustawiłam się w kierunku dźwięk. To było coś dużego. Szło w naszym kierunku. Cofnełam się o krok. Lily też to zauważył. Staliśmy ledwie ważąc się oddychać. Minuta płynęła za minutą. Sekunda za sekundą. W tej głuchej, pełnej oczekiwania ciszy, słychać było jedynie bicie naszych serc. Krzewy znów się poruszyły. Tym razem z przeciwnej strony. Obróciłam się błyskawicznie. Jednak za mną z nów rozległ się dźwięk łamnych gałęzi. Co chwilę patrzyłam w kierunkach odgłosów.
Teraz dochodził już zewsząd. Byliśmy otoczeni! I w tedy usłyszałam Ten głos...
- Witaj, córciu.
<Lily...>
Od Nereshy CD. Yesterday'a
Potem razem z nowo poznanymi wilkami poszłam do watahy. Gdy poznałam wszystkich członków, Yesterday postanowił pokazać mi tereny.
- Jakie ładne - powiedziałam w myślach.
Na wieczór chciałam coś wreszcie zjeść więc udałam się na polowanie.
Gdy pewien renifer był wystarczająco blisko mnie to jednym skokiem wskoczyłam na jego grzbiet.
Renifer zaczął wierzgać i kopać. Chciałam zeskoczyć ze grzbietu renifera ale nagle zrzucił mnie z siebie. Uderzyłam się mocno w głowę. Nagle całe stado rzuciło się na mnie, a ja ledwo co umiałam chodzić. Zauważyłam młodego renifera i powaliłam go na ziemię. Ryknęłam z całej siły i wszystkie renifery uciekły.
Zjadłam w reszcie w spokoju kolację i udałam się do watahy. Poszłam do uzdrowicielki, a ona obejrzała moją nogę.
- Jest złamana, usztywnię ci ją na dwa tygodnie, a potem zobaczymy - powiedziała uzdrowicielka.
-Ech -westchnęłam i poszłam spać.
*RANO*
Postanowiłam pójść na krótki spacer. Zauważyłam jakiegoś wilka, podeszłam do niego. Okazało się, że to był Yesterday.
- Hej - odparłam spoglądając na basiora.
-Cześć - powiedział.
<Yesterday?>
Od Yesterday'a
Zamiast wracać do obowiązków po porannym polowaniu wybrałem się na spacer. Przechodziłem akurat niedaleko granicy Owadziego Lasu z górami, gdy wyczułem jednocześnie kilka zapachów, w tym nieznajomego wilka. Pozostałe należały do Heroiki i kilku reniferów, które chyba planowały, tak jak wataha, przenieść się na tundrę. Zaciekawiony, kim może być ów wilk i co Heroica robi tak daleko od centrum watahy, ruszyłem za wonią.
Po kilkunastu minutach truchtu dostrzegłem świeże ślady dwóch wilków i stada reniferów. Nieznajomy wilk podążał za roślinożercami, a Heroica go śledziła, z tego co mogłem wywnioskować. Ruszyłem za nimi i po kolejnych trzech minutach zobaczyłem niecodzienną scenkę. Nieznana mi białawo-fioletowawa wilczyca skoczyła na nic niepodejrzewającego rena, gdy w tej samej chwili moja zastępcza matka uderzyła w nią od boku, powalając na ziemię. Spłoszone renifery zaczęły uciekać, niestety również tam, gdzie leżały obie wadery. Skoczyłem w kierunku wilczyce i odgoniłem od nich biegnącego kopytnego. Gdy roślinożercy zniknęli nam z oczu, zarówno nieznajoma, jak i Heroica stały już na nogach i wpatrywały się w siebie wrogo.
- Co wy robicie? - warknęła obca, spoglądając również na mnie. - Spłoszyliście mój obiad!
- Wybacz, ale to nasze tereny - odpowiedziałem tym samym nieprzyjaznym tonem. - Znajdujesz się na terytorium Watahy Krwawego Szafiru.
- I co z tego? Jestem głodna, mam prawo coś zjeść.
- Oczywiście, ale zabraniam polować ci na naszych terenach. Chyba, że zgodzisz się dołączyć.
- Pomyślę nad tym - odpowiedziała wadera. - A kim tak właściwie jesteś, że składasz mi taką ofertę?
- Alfą tej watahy. W sumie powinnaś przedstawić się pierwsza, ale co tam... Jestem Yesterday, a to Heroica. A ty?
<Neresha?>
Od Luny CD. Yesterday'a
- Hej, witajcie
- Hej to jest Luna nie dawno dołączyła do watahy.
- Witaj, jestem Heroica.
- A ja Luna.
- Wejdźcie zapraszam.
Powiedziała i weszliśmy do jej jaskini. Zaczęliśmy miłą rozmowę, która trwała około godziny. W pewnym momencie alfa powiedział, że już czas wracać bo robi się późno. Wychodząc pożegnaliśmy się a Heroica powiedziała, że miło było nas gościć i żebyśmy czasem ją odwiedzali.
W drodze powrotnej rozmawialiśmy, w pewnym momencie powiedziałam:
- Heroica jest bardzo miła.
- Tak jest wspaniała.
- Zgadzam się.
- Wiedziałem, że się polubicie.
Po tej rozmowie wróciliśmy do swoich jaskiń.
Od Lily'ego CD Nani-mo
Nani-mo otrzepywała futro z ziemi. Latający futrzak o imieniu Bruu spojrzał na nią z wyrzutem.
- Nic ci nie jest? - zapytał Lily.
- Nie, wszystko w porządku - Wadera potrząsnęła głową - Co ty tu robisz?
- Właściwie to trochę się nudzę, nie mogę niczego wytropić od dłuższego czasu, a ciężko cieszyć się życiem mając pusty żołądek
- Zapolujemy? Chyba coś wyczułam... jakiś renifer... całkiem niedaleko stąd.
Basior spojrzał na nią pytająco.
- Niewiarygodne, jak go wyczuła? Czemu ja tak nie umiem? - mruknął. Nani-mo wzruszyła ramionami i ruszyła w kierunku zachodnim.
- Tędy - zawołała.
Lily dogonił wadere, myśląc, czy na pewno zjedzą oboje tak duże zwierze.
Tymczasem Bruu wyleciał nieco przed nich, prawie omijając położoną nisko gałąź.
- Nie masz towarzysza? - spytała Nani-mo - Bruu jest jedyny w swoim rodzaju. No i zastępuje mi wzrok, odkąd..... zresztą nieważne, jesteśmy już bardzo blisko renifera - Tu przeszła do szeptu.
- Nareszcie - stwierdził Lily - Chwila, że jak? Zastępuje ci... ?
- Ciszej, zaraz nas zobaczy! - syknęła wilczyca.
Racja. Pytania mogą zaczekać, trzeba się skupić na celu. A celem w jest renifer.
Wilki rozdzieliły się, skradając się z dwóch stron. Pierwsza zaatakowała Nani-mo. Do walki dołączył również jej towarzysz, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Tak czy inaczej Nani-mo udało się nieźle zranić ofiare.
Nagle renifer rzucił się do ucieczki. Próbował wyminąć Lily'ego, ale na próbie się skończyło. Nie daliśmy mu uciec. Basior zauważył też, że biegnie właściwie na ślepo.
Miał raczej marne szanse w starciu z dwoma wilkami i latającym szczurem.
I tak oto Lily i Nani-mo chwilę później siedzieli i przełykali mięso, a tak dobrego nie jedli w ostatnim czasie.
Zaczunało się ściemniać. Bruu wzgardził mięsem i poleciał szukać sobie czegoś innego. Właśnie kończyli jeść renifera, gdy szczurek wrócił niosąc w pyszczku jakieś zielsko. Każdy zielarz od razu rozpoznałby w tym najzwyklejszą rzeżuche. Lily, jak widać na pierwszy rzut oka widac, nie posiadał tej wiedzy.
- Chcesz odwiedzić Mgliste Mokradła? - zapytał basior.
< Nani-mo??>
Neresha
Od Luny
- Hej, jesteś Nani-mo?
- Tak
- Ja jestem Luna, niedawno dołączyłam do watahy.
- Jak ci się u nas podoba?
- Jest bardzo fajnie, ale...
- Ale co?
- Prawie nikogo tu nie znam.
- Chodź oprowadzę cię po terenach naszej watahy i trochę ci o niej opowiem.
I poszłyśmy chodziłyśmy tak około 2 godziny. Nani opowiedziała mi dość sporo o watasze i jej członkach. Po kilku minutach powiedziała, że jest głodna i idzie zapolować, ja zaproponowałam, że zapolujemy razem i będą większe szanse i będziemy mogły upolować coś większego. Zgodziła się po chwili złapałam trop renifera, szłyśmy za nim około 2 minuty i ujrzałyśmy renifera, lecz to nie był zwykły renifer, był o wiele większy od innych. Uzgodniłyśmy, że ja zaatakuje z powietrza a Nani z ziemi. Po chwili zaatakowałyśmy rena walczyłyśmy z nim kilka a nawet kilkanaście minut, ale w końcu się udało. Zwierzę padło na ziemię a my podzieliłyśmy się nim. A następnie wróciłyśmy do swoich jaskiń .
Od Nani-mo CD. Lily'ego
Kiwnęłam twierdząco głową i ruszyłam dalej. Chwilę szliśmy w ciszy. No nie do końca. Bruu nie przestawał mówić ani na chwilę. Zachwycał się nad wyglądem basiora. Oczywiście nie odważył się powiedzieć tego na głos.
W okół było jak makiem zasiał. Jedynie głośne stąpanie Lily’ego zakłócał południową ciszę. W tym momencie zatrzymałam się gwałtownie słysząc lekkie stąpanie po ściółce. Przypadłam do ziemi i podczołgałam się w kierunku dźwięku.
- Młoda wadera. Wygłodzona i bardzo zła. Czuje urazę do naszej watahy. Jest w odległości ok.150 metrów od nas - wyszeptałam basiorowi do ucha
- Usłyszałaś ją?
- Tak.
Podeszliśmy jeszcze trochę. W końcu skończyłam do przodu i powaliłam muj obiekt na ziemię.
***
Zeszło nam trochę na tej waderze. Ale koniec końców, wróciliśmy do watahy, a ja udałam się do jaskini alfy. Po paru minutach wyszłam z myślą, że dobrze wypełniłam swój obowiązek.
Jak zwykle nie udało mi się przejść 15 kroków, a znów leżałam na ziemi. Po raz miliardowy przyrzekłam, że się z nią porachuję.
Wtem poczułam minimalny ruch powietrza po mojej lewej stronie. Osskoczyłam jak najprędzej, ale zaraz się uspokoiłam. To był tylko Lily.
- Nic ci nie jest? - spytał z troską w głosie
<Lily?>
Od Yesterday'a
- Jak się czujesz w watasze? - zapytałem.
- Dobrze, dziękuję - odpowiedziała wilczyca, uśmiechając się lekko.
- Miło to słyszeć.
- Gdzie go niesiesz? - zapytała Luna, wskazując upolowanego przeze mnie ptaka.
- Do Heroiki. To opiekunka osieroconych szczeniąt.
- Ma teraz jakichś podopiecznych?
- Obecnie nie, może zaopiekuje się Cassie, ale znając tę małą, Heroica za nią nie nadąży. Chcesz ją poznać? Heroikę, oczywiście.
<Luna?>
Od Altair CD. Cassie
Od Cassie
Cassie machała radośnie ogonem, krocząc przez tereny. Co jakiś czas podbiegała do przypadkowych wilków z watahy lub płoszyła zwierzynę.
Waderkę w środku rozrywał ból i smutek, jednak dzielnie walczyła, by nie wydostał się na zewnątrz. Bo po co przytłaczać innych swymi słabościami? Dodatkowo ta chęć do picia krwi... Przerażało ją to tak samo, jak wspólne polowania, w czasie których zawsze musiała coś zepsuć. Bo takie coś jak ona, nie powinno istnieć.
Jej uszy drgnęły, a nos się zmarszczył, gdy dotarł do niego zapach renifera. Żołądek dał o sobie znać, przypominając o trwającej od tygodnia głodówce. Po rozkminach, ruszyła w stronę, którą podpowiadał jej nos. Ku jej niedużemu zaskoczeniu- dostrzegła karibu. Ale jakiego! jego futro było popielato-mleczne, a poroże ogromne i obwinięte bluszczem.
Na samą jego sylwetkę, wilczycy opadła szczęka. A gdy przypadkiem nastąpiła na kamień, który lekko się przeturlał, a zwierzę zwróciło oczy w jej stronę... Jego tęczówki były zielone jak soczyste liście...
Postanowiła, że zaatakuje teraz. Ten ssak był wyjątkowy, więc może się jej poszczęści... Błyskawicznie poderwała się do lotu i nurkując w dół, wysunęła kły. Robiła to podświadomie. I gdy już miała zawisnąć na szyi ofiary, ta ruszyła się do przodu, wyrzucając kopyta w jej stronę. Boleśnie oberwała po pysku.
Z sykiem opadła na ziemię i przylgnęła brzuchem do gleby.
< Ktoś? C: >
Od Lily'ego CD Nani-mo
Dzisiaj Lily wyjątkowo nie miał nic do roboty, więc coś na szybko upolował coś na śniadanie, tym czymś był zając. Lily celowo wybrał właśnie zająca, ktòry był stary i niedołężny, ponieważ basior nie miał siły walczyć z czymś większym. Po śniadaniu Lily postanowił się gdzieś przejść, na przykład nad jezioro, chociażby żeby sprawdzić, czy jeszcze można chodzić po zamarzniętej tafli wody.
Spojrzał w niebo, zanosiło się na deszcz. Nagle do jego uszu dobiegł jakiś dźwięk, ciche kroki innego wilka. Lily zignorował to i odpłynąłem myślami gdzieś indziej. Wyczuł dziwny zapach. Czy to jest... szczur? To raczej dziwne, Lily od dawna nie widział szczurów na tych terenach. Ale ten pachniał nieco inaczej, jak gdyby nie był zwykłym szczurem.
Basior obejrzał się za siebie i omiotł wzrokiem pobliskie drzewa i krzaki. Chciał odwrócić się i iść dalej, ale nagle stanęła przed nim jakaś wadera o jasnobrązowej sierści.
Lily odskoczył do tyłu na bezpieczną odległość i spojrzał uważnie na nieznajomą.
Od Nani-mo CD. Yesterday'a
- Dziękuję! To dla mnie wiele znaczy!
- Domyślam się. Mam do ciebie prośbę.
- Słucham uważnie!
- Doszły nas słuchy o grupie wrogów przemierzających nasze tereny. Dlatego chciałbym, abyś dowiedziała się jak najwięcej, oraz spisała wszystkie miejsca ich pobytu.
- Rozkaz!
Już po chwili biegłam przez tundrę, a Bruu ledwo nadążał ostrzegać mnie przed wszystkimi krzakami i norkami małych gryzoni.
Wiatr wiał przyjemnie. Niusł słodką woń zakwitłych roślin. Niestety mało kto umiał się tym cieszyć.
Pędziłam rozkoszując się chłodnym powiewem i dźwiękami dzięki, którym prawie "widziałam" otaczający mnie świat. W środku czułam się lekka jak ptak. Miałam wrażenie, że zaraz odlecę i poszukuję między chmurami. Byłam przeszczęśliwa znalazłam watahę która mimo mojej wady pozwoliła dołączyć mi. I to nie jako byle tragarz ale jako Informator!
Wtem posłyszałam jakiś dźwięk i zatrzymałam się gwałtownie. Bruu który do tej pory siedział na moim karku, przeleciał mi nad głową. Uratowały go skrzydła. Oburzony wrócił na swoje miejsce i zaczął smęcić o tym jak mu jest ze mną źle.
~ Cisza ~ powiedziałam do niego używając zaklęcia Nvia.
~ Co się dzieje? ~ odparł w pełni gotów w razie czego wziąć nogi z pas.
~ Siedź i się nie ruszaj. Kogoś słyszę.
<Ktoś?>
Alix
Od Luny
Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi i szłam dalej. Zająca wrócił jak by chciał żebym go goniła a więc biegłam za nim, w pewnym momencie usłyszałam pisk, zając pobiegł w tamtą stronę. Zauważyłam Dangroła załączonego w ostre kolce jeżyn.
-Co ty tu robisz, co ci się stało?
-Nic zaplątałem się w jeżyny.
-Aha dobra.
-Pomożesz?
-Tak Tak jasne
I po wyplątaniu Dangroła wróciliśmy.
Od Luny CD. Lily'ego
-To moja zdobycz!
-Przestań mi przeszkadzać!
-Dobra w innej sytuacji zaczęłam bym z Tobą walczyć, ale mam bardziej rozsądne rozwiązanie.
-Jakie?
-Razem zapisujemy, a potem podzielimy się po połowie. W końcu co dwa wilki to nie jeden.
-W sumie racja.
I udaliśmy się na polowanie po kilku minutach udało nam się upolować renifera, podzieliliśmy się równo wszystko zjedliśmy na miejscu, wracając prowadziliśmy miłą rozmowę. Cóż kto by pomyślał że da się z nim gadać, ale jest całkiem fajny pomyślałam i wróciłam do jaskini.
Od Lily'ego do Luny
W ten właśnie sposób wylądowałem w tundrze, jednak nadal z pustym żołądkiem. Rozłożyłem skrzydła i próbowałem przeczesać cały teren tundry, lecąc kilka metrów nad koronami drzew. Poszukiwania w niczym nie pomogły, więc ostatecznie zrezygnowałem. Wylądowałem nad jeziorem żeby trochę odpocząć.
Chodziłem bez celu po okolicy. Zjadłem po drodze kilka jagód, ale nadal byłem głodny. Rozważałem, czy nie lepiej byłoby po prostu wrócić do jaskini i się wyspać, ewentualnie wyruszyć na polowanie wieczorem.
Właśnie wtedy zobaczyłem kątem oka, pomiędzy drzewami, małą sarnę. Zauważyłem, że utykała na jedno kopyto, co ją bardzo spowalniało. Wspaniale. Nareszcie mogę coś zjeść.
Zacząłem się czołgać po trawie, próbując poruszać się najciszej, jak tylko byłem w stanie. Byłem już niedaleko.
Właśnie miałem skoczyć na ofiarę, kiedy cisza została przerwana szelestem dochodzącym z mojej lewej. Czyli nie jestem tu sam. Podniosłem łeb i zobaczyłem innego wilka.
Sarna oddaliła się, wykonując dziwne podskoki. Myślałem, że utykała, ale teraz poruszała się sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Wstałem i ruszyłem za nią, ale była zbyt szybka. Zrezygnowałem z pościgu i wróciłem tam, skąd zacząłem ją gonić. Stała tam szara wilczyca z niebieskimi skrzydłami.
- Spłoszyłaś moje śniadanie - westchnąłem.
- Było moje - mruknęła nieznajoma - Zobaczyłam je pierwsza.
- Tak w ogóle to kim ty jesteś?
<Luna?>
Lily, takie małe pytanko: jesteś pewna, że sarny występują w tajdze?