Od Cassie cd Lily

0 | Skomentuj

– Jak chcesz, to nie mam nic przeciwko pomocy.
Złapał renifera za skórę. Czułam jego zaciekawiony wzrok na mojej masce. 
– Jak chcesz o coś zapytać, to się nie obczajaj. Masz trzy pytania. Możesz odstawić na przyszłość. –odezwałam się.
Przez chwilę nic nie mówił. I po tym momencie też.
– Cassie! – zastrzygłam uszami na głos Alfy.
– Zostawiam ci renifera, do zobaczenia!
I już mnie nie było.
***
– Tak? – przekrzywiłam głowę, lądując za basiorem.
– Podobno jakaś grupka samotników nawiedza tereny naszych sąsiednich sojuszników. Mogłabyś sprawdzić, czy nie zagrażają nam? Tamtejszy Alfa został poinformowany o kimś od nas, więc nie powinnaś mieć problemów.
– O których sojuszników chodzi? Przydzielasz mi kogoś do pomocy? – wtrąciłam się.
– Prawdopodobnie będzie to Lily, jako wojownik może się przydać w ewentualnej potrzebie zlikwidowania ich. Co do miej–
Przerwał, gdy rozległy się kroki, gwałtownie się prostując i szukając uszami źródła dźwięku.
– Ktoś obcy? – szepnęłam, pychylając łeb.
– Tak. Wróg lub potencjalny nowy.
Z niskich zarośli wyłonił się... Niski basior, wielkości starszego szczeniaka. Jego  sierść barwy perłosej była brudna i skołtuniona, po pysku biegło parę krwawiących ran.
Szepnął coś i upadł. Yesterday miał odruch podbiegnięcia do niego, jednak zatrzymałam go, zagradzają  drogę łapą.
Sama podeszłam bliżej i szturchnęłam obcego nosem. Nie drgnął.
– Nieprzytomny, lub świetnie udaje. Dobić go czy zaciągnąć do Elan? 

< Lily? Nje bij, plosem, pomysłu ni mogłam znaleźć :c >

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Gdy skończyłem posiłek, zostawiłem Prascannę w spokoju, aby mogła wypocząć i wmieszałem się w tłum świętujących wilków. Chciałem znaleźć Zamrożoną Paproć, aby omówić z nim kilka rzeczy związanych z powrotem stada z Północy na ich terytorium. Wojownika jednak nigdzie nie było widać. Przystanąłem przy ścianie jaskini i omiotłem ją wzrokiem. Nadal go nie widziałem.
- Nie wiesz może, gdzie jest Zamrożona Paproć? - zwróciłem się do stojącego nieopodal Mgiełki.
- Wyszedł na polowanie z trzema innymi wojownikami - odpowiedział basior. - Jakieś dziesięć minut temu.
- Okej... - mruknąłem do siebie. - Dzięki.
Mgiełka tylko kiwnął głową i wrócił do przerwanej rozmowy z ranną w łapę wilczycą - Orage, z tego, co pamiętam. Ja zaś skierowałem się ku wyjściu z jaskini. Zapach czterech wilków był silny, a droga, którą poszli - nietrudna do odtworzenia. Doszedłem do wniosku, że mógłbym im pomóc, a wracając, moglibyśmy omówić wszystko z Zamrożoną Paprocią. Przed wyjściem poprosiłem jeszcze Shairen, aby miała oko na Prascannę. Potem zaś ruszyłem tropem czwórki łowców, mając nadzieję, że szybko ich dogonię. Zapuszczanie się na lodowe pustynie w pojedynkę, nawet w normalnych okolicznościach, mogło być śmiertelnie niebezpieczne. Polarne niedźwiedzie, zamieć, a teraz także ludzkie niedobitki - mogłem się natknąć na każdą z tych rzeczy. Mimo to nie przerywałem biegu i uparcie podążałem śladami Zamrożonej Paproci i jego towarzyszy.
W pewnym momencie usłyszałem czyjeś przerażone krzyki. Jeden z głosów brzmiał jak głos Zamrożonej Paproci... Przyspieszyłem. Nie miałem pojęcia, co mogło się dziać, ale na pewno nie było to nic dobrego.
Nagle zza jakiegoś przysypanego grubą warstwą śniegu wzgórza wyłoniły się cztery biegnące postacie. Wilki uciekały. Zatrzymałem się, nie wiedząc, co robić. Najlepiej pewnie byłoby uciekać, ale... najpierw wolałem się dowiedzieć, co ściga Zamrożoną Paproć i jego towarzyszy.
- Yesterday, uciekaj! - usłyszałem głos jednego z wilków. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać - chwilę wcześniej dostrzegłem nienaturalny obłok burzy śnieżnej posuwający się po śladach uciekających łowców. Odwróciłem się i pognałem ile sił w łapach do zajmowanej przez wojowników z obu watah jaskini. Najprawdopodobniej mieliśmy do czynienia z jakimś śnieżnym upiorem, więc wilki powinny ukryć się głęboko w grocie.
>>> <<<
- Prascanna, wstawaj! - zawołałem, widząc, że wilczyca otworzyła oczy.
- C-co się dzieje? - zapytała, jeszcze niecałkiem rozbudzona. Chciała wstać, ale syknęła z bólu i opadła na legowisko. Niewiele myśląc, chwyciłem za skóry, na których leżała, i zacząłem ciągnąć je w głąb jaskini. Mijały mnie inne wilki, chcąc znaleźć się jak najdalej od szalejącego na zewnątrz groty śnieżnego upiora. Istota nie mogła wlecieć do jaskini - dlaczego, to dłuższa historia - ale mogła wyrządzić wiele innych szkód. Wyciągnąć z groty jakiegoś wilka, jeśli podejdzie zbyt blisko wyjścia, albo zawalić strop naszego schronienia...
I w tym momencie cała jaskinia zaczęła się trząść.
<Prascanna?>

Od Lily'ego Cd Cassie

0 | Skomentuj
Lily nie miał ochoty iść do Uzdrowicielki, ale Cassie była czymś bardzo podenerwowana, a basior nie miał dzisiaj siły na kłótnie z nią. I tak już dużo mu pomogła. W drodze do jaskini Elan, naszły go wątpliwości, czy wilczyca będzie w stanie cokolwiek pomóc z jego startą na miazgę gałką oczną.
- Jak ty to zrobiłeś? - zapytała Elan z nutką rozbawienia w głosie, kiedy Lily pokazał jej zniszczoną gałkę oczna. Uzdrowicielka w tym samym czasie nastawiała kilkumiesięcznemu białemu wilczkowi wykrzywioną nienaturalnie przednią łapkę.
- Nie pytaj, okej? - mruknął Lily.
Dało się słychać ciche chrupnięcie, a szczeniak cicho pisnął i spojrzał na Lily'ego błagalnym wzrokiem.
- Już po wszystkim, młody - uśmiechnęła się Uzdrowicielka, pozwalając wilczkowi wyjść. Potem spojrzała na basiora beta.
- Dasz radę naprawić mi oko?
- Może, zaczekaj tu - westchnęła Elan i poszła w głąb jaskini, prawdopodobnie po jakieś zioła.
Wróciła po kilku minutach.
- Chyba wszczepię ci nowe oko.
- Mogę wybrać kolor tęczówki?
- Nie, nie możesz - powiedziała wilczyca oschle - A teraz się nie ruszaj, mniej będzie bolało.
Prawda jest taka, że nawet jeśli Lily stał w bezruchu, to podczas wyciągania tego, co pozostało z jego lewej gałki ocznej. bolało niemiłosiernie, a krew lała się strumieniami. I do tego te dziwne zioła.... Ostatecznie Elan wstawiła do pustego oczodołu nowe oko i krew magicznie przestała lecieć.
- To wszystko? - zapytał basior, mrugając nowym okiem. Wszystko widział dobrze ze szczegółami.
- Tak - Uzdrowicielka podała mu nową przepaskę - Wylosowałam ci srebrny kolor tęczówki.
- Dzięki, czy mogę już iść?
Lily wyszedł z jaskini Elan, kierując się do najbliższego zbiornika wodnego, żeby wypłukać pysk z zaschniętej krwi.
- I jak z twoim okiem? - zapytał znajomy głos. Basior zaskoczony podskoczył i zobaczył za drzewem Cassie ciągnącą martwego renifera po ziemi. W tym momencie przypomniał sobie, że też jest bardzo głodny.
Podszedł do morderczyni, przyglądając się jej upolowanemu zwierzęciu. Na pierwszy rzut oka wydał się on basiorowi bardzo chudy.
- Dobrze, znów widzę, a poza tym dziękuję za wcześniejszą pomoc.
- Nie ma za co - Cassie poprawiła białą maskę i wróciła do ciągnięcia za sobą zwłok, a szło jej to raczej dosyć opornie, bo zwierze musiało być ciężkie. W końcu był to dorosły renifer.
- Pomóc ci nieść tego renifera? - zapytał Lily.
Wadera podniosła na niego wzrok, nie wypuszczając renifera z pyska.


< Cassie? > Sorry, że tak późno odpisuję >

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Zaczełam powoli jeść zająca lecz z ledwością przełykałam nieco większe kawałki . Zauważyłam, że alfa przygląda mi się, kiedy spojrzałam w jego stronę odwracał się w przeciwną stronę. Wciąż jadłam zająca który wydawał się być nieskończony. Zjadłam pól zająca i uznałam, że nie mam już siły jeść dalej. Położyłam się i skierowałam wzrok na Yesterday'a który kończył posiłek.
-Dziękuję ci z to, że mnie tam nie zostawiłeś- wyjąkałam z ledwością resztką sił.
-Nie ma za co, jesteś z mojej watahy- powiedział rozbawionyw, ja się tylko wątpliwie uśmiechnełam i odwróciłam się do ściany. Próbowałam zasnąć lecz cały czas słyszałam rozmowy o tym jak to wspaniale jest wygrać, bezustannie czułam na sobie czyjś wzrok ale byłam zbyt słaba aby się odwrócić. Kiedy było już dość późno i rozmowy trochę ucichły zasnełam, miałam bardzo dziwny sen a mianowicie taki:
Byłam już zdrowa i pełna sił poszłam na polowanie. Gdy miałam już się rzucić na zwierzynę przez przypadek przewróciłam Yesterday'a. Nie zareagował agresywnie lecz zaproponował mi spacer, poszliśmy więc na rekreacyjny spacerek. Atmosfera była miła ale w pewnym momencie coś się zdażyło...
Nie pamiętam co to było bo po chwili się obudziłam i zauważyłam Yesterday'a stojącego nademną.
<Yesterday?>

Od Luny CD Exana

0 | Skomentuj
Wtuliłam się w Exana i chciałam przestać myśleć o tym co się tam zdarzyło. Nagle przybiegł Dangroł i powiedział:
-Gdzie byliście? Coś się stało? Martwiłem się o was- powiedział zmarteiony patrząc na nas.
-Zasnołeś i nie chcieliśmy cię budzić, a my poszliśmy na spacer- powiedziałam tak aby mój towarzysz się nie martwił.
-Chodźcie do jaskini- powiedział Exan i ruszyliśmy Dangroł szedł kilka metrów przed nami a ja po nich wyszeptałam mojemu ukochanemu do ucha.
- Dangroł się do ciebie przekonuje- wyszeptałam do ucha Exanowi.
-A skąd ta pewność ?- zapytał zdziwiony.
-No wiesz słyszałam w jego słowach powiedział ,,Martwiłem się o was" a nie ,,martwiłem się o Lunę, jeszcze dziś się zaprzyjaźnicie. Ja ci to obiecuje. - oznajmiłam z lekkim uśmiechem.
***
Byliśmy już w jaskini a ja zesłałam sen na Exana i Dangroła, gdy żadnemu związała ich sznurem odległość jaka ich dzieliła po związaniu to 1,5 metra zoatawiłam im kartkę o treści-
Jestem gdzieś w Wichrowych Wzgórzach aby mnie odnaleźć musicie współpracować.
Na drodze do wzgórz ukryłam pułapki. 
Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie i będziecie się świetnie bawić.
 Luna 
Ps. Nie próbujcie rozwiązać sznura zaczarowanym go i jedynie ja go rozwiąże.
Zosatawiłam kartkę i udałam się w drogę , rozstawiłam pułapki i ukryłam się w Wichrowych wzgórzach. Jedynie co mi pozostało to cierpliwie czekać.
<Exan?>

od Exana cd Luna

0 | Skomentuj
Co to było do jasnej cholery. Ledwo udało mi się go obezwładnić, ale... yhym... demon jaskiniowy. Luna miałaby strasznego pecha gdyby nie ja.
- Co to było?- zapytała
- Demon jaskiniowy, on właśnie strzeże takie miejsca jak te, z nikim się nie zadaje, każdego atakuje co się znajduje w tej grocie, a najgorzej jest kiedy napotka waderę..
- Czemu?
- Demony jaskiniowe mają tak, że od dawna nigdy nie widziały osobników płci żeńskiej. Złapałby jakąś, wziąłby ją siłą... a później zjadłby dla pewności, że ta jej ofiara nie zajdzie w ciążę
- Ojej- burknęła wadera, zakrywając sobie usta- to dlatego mnie tak ciągnął w nieznaną stronę
- Tak czy inaczej już ci nic nie zrobi- zapewniłem ją- a teraz wracajmy
- D-dobrze
***
Nie ma to jak znowu na powierzchni, ale Luna wciąż była nie zadowolona, że nie udało jej się na znalezienie miejsca tylko i wyłącznie dla nas, że nie będziemy się niczym i nikim przejmować. Luna też była przerażona tym faktem, co by było gdybym nie dał rady napastnikowi
- Hej, nie bój się już, jestem z tobą- przytuliłem ją i pocałowałem w policzek. Przymknęła jedno oko i zalała się rumieńcem

<Luna?>

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Zacząłem się śmiać. Po prostu. Prascanna spojrzała na mnie z urazą.
- Co w tym śmiesznego? - zapytała wojowniczo. - Jeśli myślisz, że jestem słaba...
- Nie o to chodzi - powiedziałem, tłumiąc rozbawienie. - Czy ty naprawdę myślisz, że ja, Alfa, zostawię ranną członkinię mojego stada tylko po to, żeby świętować zwycięstwo?
Wilczyca zmieszała się nieco i odwróciła wzrok.
- No... ja... ten... - zaczęła się jąkać, ale uciszyłem ją machnięciem łapy.
- Nie zostawię cię tutaj - zapewniłem. Medyczka spojrzała na mnie znowu i otworzyła pysk, aby zaprotestować, ale pokręciłem głową, wybijając jej dyskusję z głowy. Teraz nie było czasu na takie rzeczy. Prascanna była poważnie ranna i chociaż już nie krwawiła, powinna być pod stałym nadzorem medyków. Gdyby tylko była taka możliwość, skierowałbym ją do Uzdrowiciela, ale Elan nie mogła tutaj przybyć. Była potrzebna w WKS.
Delikatnie uniosłem ranną i ułożyłem ją możliwie najwygodniej na swoim grzbiecie. Starałem się uważać na ranę - nie chciałem, aby się otworzyła, mieliśmy już dość problemów. Ostrożnie, w miarę szybkim krokiem, ruszyłem w kierunku jednej z lodowych jaskiń, gdzie świętowali inni wojownicy. Z tego, co słyszałem, zaplanowano już wielkie polowanie, aby zorganizować ucztę. Szczerze powiedziawszy, miałem nadzieję, że już coś upolowali, bo przez tą całą akcję z eliminowaniem ludzi zgłodniałem.
Byłem już całkiem blisko lodowej groty, gdy dostrzegłem wybiegających mi na spokanie Lily'ego, Shairen i jednej z wojowników z Północy. Medyczka natychmiast znalazła się przy Prascannie i z uwagą przyjrzała się jej ranie.
- Nie krwawi - stwierdziła z satysfakcją. - Połóż ją na posłaniu ze skór.
Kiwnąłem delikatnie głową, akceptując słowa Shairen. Wilczyca wraz z basiorem Beta ruszyli przodem, a ja i nasz północny przyjaciel poszliśmy znacznie wolniej ich śladem. Podejrzewałem, że eskorta została nam przysłana na wypadek, gdyby ludzie jednak przebywali jeszcze w pobliżu. Do jaskini jednak, na całe szczęście, dotarliśmy bez przeszkód. Wedle zaleceń Shairen, położyłem Prascannę na przygotowanym uprzednio przez inne wilki posłaniu. Medyczka pojawiła się po niecałej minucie i przystąpiła do zmiany opatrunku. Ja zaś poszedłem rozejrzeć się za czymś do jedzenia - zarówno dla mnie, jak i dla rannej.
Po dłuższym namyśle, zdecydowałem się posilić sporym kawałkiem renifera. Dla Prascanny wybrałem młodego polarnego zająca, który powinien mieć smaczne, delikatne mięso. Zaniosłem go wilczycy, która odpoczyła na posłaniu. Na jej boku zobaczyłem już nowy opatrunek. Cóż, Shairen niewątpliwie znała się na swoim fachu.
Położyłem przed ranną świeży posiłek, a sam postanowiłem położyć się nieopodal i zjeść swoją porcję. Cały czas przyglądałem się waderze, która zaczęła skubać zająca.
<Prascanna?>

Hikaru (NPC)

0 | Skomentuj


Imię: Dumnie nosi niezbyt długie, bo składające się zaledwie z sześciu liter, miano – Hikaru.
Pseudonim: Po przyjacielsku Karu, ale można nazywać go też Hika. Pieszczotliwiej – Hikaruś lub Karuś. Nie obrazi się, jeśli wymyślisz jeszcze inną ksywkę.
Płeć: Stuprocentowy basior, nie inaczej.
Wiek: 4 lata i 1,5 miesiąca
Charakter: Hikaru jest samcem, któremu ciężko przychodzi działanie w zespole, co wynika z jego samodzielności i zbyt pewnego przekonania, że sam robi wszystko lepiej, więc nie potrzebuje pomocy innych, bo przecież tylko by mu zawadzali. Woli siedzieć w samotności w jakimś ciemnym zakamarku, co jednak nie oznacza, iż ma coś przeciwko towarzystwu. Owiany tajemniczością i dystansem do innych wilków, nie da się poznać lepiej niż na tyle, na ile pozwala.
Zawsze spokojny i rozsądny, posiadający umiejętność szybkiego rozumowania i łączenia wszelkich faktów w składną całość; nigdy nie postępuje bez dokładnego obmyślenia wszelkich za i przeciw, jednak dobrej decyzji potrafi dokonać w zaskakująco szybkim czasie, przez co uważany jest za zupełnie lekkomyślnego wilka. Nie przepada za bezmyślnym działaniem i nieuzasadnioną przemocą, więc zawsze stara się unikać bójek i rozwiązywać wszelkie konflikty poprzez negocjacje, jednak nie zawaha się nadstawić łba, jeśli chodzi o życie jego przyjaciół. Trzeba jednak uważać, gdyż ten wilk jest doprawdy świetny w negocjowaniu – zrobi wszystko, aby z tego miał jak najwięcej korzyści.
Nigdy nie ocenia innych już po pierwszym spotkaniu, woli wyrobić sobie prawidłową opinię na temat danego osobnika. Jeśli będziesz wredny w stosunku do niego – on będzie cię ignorował, albo śmiał się z twoich zaczepek, bowiem posiada spory dystans do samego siebie. Jeśli natomiast okazywać będziesz przyjacielskie nastawienie, on nie będzie cię zaczepiać, ale szczególnie miły również nie będzie.
Nie przejdzie obojętnie obok wilka w potrzebie; nie zawaha się, by podać mu pomocną łapę, przy czym pomaga bezinteresownie i nie oczekując tego samego z jego strony.
Karu nie da się łatwo podpuścić, choćbyś niewiadomo jak się starał, on nadal będzie zachowywał pozory tego kulturalnego basiora. Jednakże trzeba być świadomym tego, że ma chłopak cięty język. Ten osobnik niespecjalnie troszczy się o swoją dumę, choć na swój sposób ma jej więcej niż niejeden wojownik. Wszelkie upokorzenia znosi nadzwyczaj dobrze – miast okazywać wstyd, śmieje się z niepochlebnych wyzwisk i opinii kierowanych pod jego adresem. Znajdując się w niewygodnych sytuacjach nie traci swojego poczucia humoru, lubi słać niepochlebne, przesycone drwiną lub sarkazmem komentarze oraz aroganckie uśmieszki. Lubi robić dobrą minę do złej gry.
Doprawdy, cholernie ciężko jest wytrącić go z równowagi. Nawet do swojego ,,towarzysza" zdążył się już przyzwyczaić na tyle, by ignorować jego wypowiedzi, od których wielu innym wilkom już dawno puściłyby nerwy.
Jest naprawdę dobrym aktorem i kłamanie na każdym kroku nie jest mu obce, choć nierzadko bywa też szczery. Dosadnie szczery.
Pewność siebie i upartość to jedne z największych cech tego basiora. Jest niezwykle uczulony na kwestionowanie jego zdania, a w wielu sprawach ma kompletnie odmienne poglądy od innych. Jak już się uczepi jakiegoś tematu, to łatwo nie odpuści, a trzeba wiedzieć, że jeśli jest całkowicie pewny swego, to znaczy, iż ma w zanadrzu dużo dobrych argumentów i będzie próbował za wszelką cenę przekonać resztę osób do swoich racji. Lubi wyrażać swoje opinie na wszystkie tematy, przy czym nie obchodzi go zdanie innych na jego poglądy.
Jest uważnym obserwatorem. Rzadko kiedy coś umknie jego uwadze, a najlepszy jest w prawidłowym odgadywaniu wilczych emocji – nawet jeśli innym wydaje się, iż świetnie maskują swoje uczucia, on jest zdolny przewiercić ich psychikę na wylot – to sprawia, że nietrudno jest mu odgadnąć kolejne reakcje danego osobnika, a co za tym idzie – ciężko zaskoczyć Hikaru. Sam natomiast pokazuje innym tylko te emocje, które chce pokazać.
Ma w zwyczaju przechylać łeb, czasem nawet nieświadomie, gdy się czymś zaciekawi.
Hierarchia: Basior Omega
Stanowisko: Wybrał stanowiska szpiega i zwiadowcy, choć ma duże predyspozycje na stratega z jego umiejętnościami dedukcji.
Rasa: Zgrabna mieszanka Wilka Natury z Wilkiem Trucizny.
Moce: 
chlorokineza – włada całą roślinnością: od pojedynczego źdźbła trawy po ogromne drzewa – nad tym wszystkim ma całkowitą kontrolę. Rozumie mowę roślin, przez co jest w stanie zdobyć dużo cennych informacji. Przyspieszenie procesu dojrzewania rośliny lub jego cofnięcie? Nie ma problemu.
geokineza – całkowicie kontroluje ziemię. Potrafi wywołać jej trzęsienia, w stopniu niskim jak i wręcz katastroficznym w skutkach. Umie również sprawić, by ziemia pochłonęła Hikę (ewentualnie też wybrane przez niego osoby), co daje mu dużą przewagę nad przeciwnikiem, świetnie ukrywając przed jego wzrokiem i dając czas na ucieczkę lub opracowanie dalszej strategii.
toksykineza – w jego żyłach nie płynie krew, jak i ślinianki nie produkują śliny – zastępuje je trucizna o smoliście czarnym kolorze. Gdy choćby kropelka tych toksyn dosięgnie innego wilka, ona wsiąknie w krew delikwenta i spowoduje u niego małe, niełatwe do pozbycia się, zaburzenia umysłowe, jak halucynacje. Im więcej trucizny dotrze do takiego osobnika, tym te objawy staną się silniejsze i częstsze, a duża dawka toksyn może doprowadzić do śmierci. W dodatku, jest absolutnym mistrzem w pluciu na odległość, a nie można zapominać, iż u niego ślinę zastępuje śmiercionośna trucizna. No więc... drogie panie, jeśli zamierzacie pocałować Hikaru w pysk – nie polecam.
Zainteresowania: Uwielbia manipulować wilkami (co wychodzi mu bardzo umiejętnie i zgrabnie) oraz przyglądać się ich reakcjom. Poza tym, ma dziwny nawyk zbierania wszelkich kamieni przypominających szlachetne, ładnie wyglądających (najlepiej błyszczących) kamyczków i tym podobnych, jeśli mu się one spodobają.
Historia: Karu został porzucony jako małe szczenię, a znaleziony u granicy pewnej watahy. Wtedy został przygarnięty przez samotną waderę Alfa tego stada i to pod jej okiem był wychowywany. Niestety, basiorek zdawał się być inny od swoich rówieśników. INNE poglądy na wszystko i wszystkich, INNE zachowania w danej sytuacji, uważanie się za kogoś zupełnie INNEGO od reszty wilków, co sprawiało, że się odsuwał od wszelkiego towarzystwa, nie mogąc się do niego przystosować... Inny, inny, inny... to słowo idealnie określające tego wilka. Już od najmłodszych lat Hikaru, wszyscy byli pewni, że wyrośnie z niego prawdziwy socjopata, choć chyba nie do końca mieli rację.
Jednak najgorsze zaczęło się, gdy osiągnął wiek dojrzałości. Co prawda, już od szczeniaka sprawiał problemy wszystkim w watasze, ale będąc już młodym dorosłym jedyne, co osiągnął, to nieprzychylność dosłownie każdego w watasze, kilkadziesiąt oficjalnych upomnień od Alfy i przydomek ,,Tego, który idzie w parze z kłopotami". On był dla reszty wilków zawsze tym... odmiennym, był odrzucany przez społeczeństwo. Oni gardzili nim, więc również on nauczył się gardzić nimi. Ostatecznie jego przybrana matka nie miała wyboru, jak z bólem serca wydalić Hikę z watahy za swoje poważne wybryki, jakimi między innymi były częste kradzieże, handlowanie z sąsiednimi wrogimi watahami oraz znaczne oddalanie się od terenów własnej watahy.
Błąkał się dwa lata będąc zupełnie osamotnionym, jednak brak towarzystwa nijak nie dawał mu się we znaki – przecież w watasze nie miał nikogo, kto by go zrozumiał, więc posiadanie za jedyne towarzystwo jego samego nie robiło żadnej różnicy.
Jednak to podczas samotnej, dwuletniej wędrówki zaczęły się z nim dziać dziwne rzeczy. Hikaru zaczął zagłębiać się w swoim przekonaniu, że potrafi rozmawiać z duszami zmarłych wilków, a jeden złośliwy duch zamieszkał w jego głowie i uparcie nie zamierza się z niej wynieść, cały czas dręczy basiora różnymi uwagami i od czasu do czasu pewnym monotonnym tekstem brzmiącym: ,,Zabij". Jest to czymś, czego niespecjalnie stara się ukrywać, jednak jeśli powiesz mu coś o schizofrenii, będzie gotowy zamordować pierwszą lepszą osobę, jaka mu akuart wpadnie w łapy, ponieważ akurat na ten temat jest niezwykle uczulony i łatwo go tym zdenerwować. Najprawdopodobniej to tylko – jak wspomniano wyżej – schizofrenia, ale on wciąż nie dopuszcza tej opcji do siebie. No właśnie, ,,najprawdopodobniej". A może to, co mówi, nie jest objawem choroby psychicznej, a szczerą prawdą?
Rodzina: Jedyną bliską mu osobą, choć nie spokrewnioną, była Lillianne – Alfa watahy, w której się wychowywał, wadera będąca jego przybraną matką. Biologiczni rodzice porzucili go na pastwę losu, więc nie zasługują na miano prawdziwej rodziny.
Partnerka: Chyba zapomniałam wspomnieć, że Karu nie lubi być przesłuchiwany...
Potomstwo: Nie ma partnerki – nie ma szczeniąt. Proste? Proste.
Pieniądze: 150 Lemingów
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Asha999999, stekzlisa@gmail.com
Inne zdjęcia:
Towarzysz: Karu za swojego – cholernie wk***iającego, nawiasem mówiąc – towarzysza uważa ducha zmarłego wilka mieszkającego w jego łbie. Zapewne jest to jedynie wyimaginowana postać, choć Karu nie zdaje sobie z tego sprawy, jednakże co jak co, ale to najbliższa mu osoba, która jako jedyna go rozumie. Duch przedstawił się basiorowi jako Vincate, a ten mówi na niego Vin. Często udziela Hice dobrych rad, mimo, że ten zazwyczaj ich nie potrzebuje.

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Zaczełam się budzić, widok przed moimi oczyma był zamazany, po chwili wszystko jednak się wyostrzyło i było wyraźne. Spróbowałan się podnieść lecz to i tak nic nie dało po mimo mich starań cały czas upadałam na ziemię nie miałam sił. Miałam wrażenie, że wszyscy patrzą name mine jak na jakiegoś klauna.
-Prascanna nie wstawaj- usłyszałam czyjś głos i położyłam się tym razem nie próbowałam się podnieść .
-Wypij to - usłyszałam i wypiłam zawartość po czym położyłam się na ziemię i zamknełam oczy mając nadzieję m, że kiedy się obudzę będzie lepiej więc zasnełam.
Kiedy się obudziłam do okoła byli pusto, myślałam iż zostałam sama kiedy usłayszałam.
-Już po wszystkim, wygraliśmy, ludzi nie ma - powiedział podajże Yesterday.
-To wspaniale - odpowiedzialna z ledwością i drżąc cała wciąż byłam bardzo słaba i nie dałam rady iść.
Przez chwilę trwała cisza moje oczy były zamknięte, przednie łapy leżały bezwładnie na śniegu,  głowa leżała na śniegu w prost leżała na śniegu jak manekin po prostu rzucony na śnieg.
-Wszyscy już poszli świętować - oznajmił spokojnym głosem
-Dobrze - wyszeptałam słabym głosem
-Dasz radę iść?- zapytał cicho
-Nie martw się o mnie, idź świętować ja jakoś dam radę- odpowiedziałam lichym głosem.
-Idź spokojnie jakoś dam radę- dodałam trząsąc się, wiedziałam, że nie dam rady ale nie chciałam sprawiać kłopotu i tak wcześniej już za dużo kłopotu sprawiłam.
<Yesterday?>


Od Shairen CD. Yesterday'a

0 | Skomentuj
Wybranie się na spacer było chyba ostatnią rzeczą, na którą miałam w tej chwili ochotę. Najlepiej by było, gdybym zaszyła się gdzieś w ciemnym kącie swojej jaskini i tam na spokojnie porozmyślała nad swoim snem, lecz coś w mojej głowie mówiło mi, że wcale nie chcę rozstawać się z Yesterday'em. Trudno mi to przyznać, ale potrzebowałam czyjegoś towarzystwa, mimo tego, że do tej pory wszystkie swoje zmartwienia dzieliłam sama ze sobą, nie mając nikogo przy boku.
Starałam się brzmieć jak najbardziej pewnie, gdy zgadzałam się na propozycję basiora.
Droga minęła nam na niespiesznym chodzie, wdrapywaniu się na jedno z Wichrowych Wzgórz oraz nieuniknionych poślizgach na mokrej trawie, ale w końcu znaleźliśmy się na szczycie wzgórza. Przez cały ten czas uważnie obserwowałam Yesterday'a, gdyż po tamtym śnie moja czujność wobec tego basiora znacznie się zwiększyła. Nie ufałam mu, bo nie miałam do tego powodów. Nie ufałam mu, tak samo jak każdemu innemu wilkowi. W moich oczach Alfa był nawet bardziej podejrzany, niż inne dotąd spotkane osoby z watahy. Spokojny, rozważny, pozornie przyjacielsko nastawiony... Te cechy sprawiały, że przypominał mi kogoś, kto kiedyś był mi najbliższą osobą, a potem stał się moim nawiększym wrogiem.
Nadal bez problemu potrafię sobie przypomnieć pogodny, delikatny uśmiech, jakim co dzień wiele razy obdarzał mnie brat. Nie miałam pojęcia, że był sztuczny. Gdy myślę o tym wilku, znów przeżywam te nieprzespane noce, gdy trapiły mnie zmartwienia, a on leżał u mojego boku i pocieszał swoimi uśmiechami i czułymi słowami. Nawet mi na myśl nie przyszło, że mógł tylko grać. A ja, zaślepiona jego fałszywą dobrocią, tańczyłam, jak zagrał; nie zdawałam sobie sprawy z tego, że on mnie wykorzystywał.
Po tym, co zrobił mi ktoś, komu ufałam najbardziej na świecie, straciłam całkowicie chęć ponownego zaufania komuś innemu – postępowałam wręcz przeciwnie, robiąc sobie za wroga każdego napotkanego wilka.
Yesterday mógł być taki sam, a ja nie chciałam przeżywać ponownie tego cierpienia, jak wtedy, gdy bliska osoba mnie zdradziła. Zrozumiałam, że nikt nie jest godzien mojego zaufania.
— Shairen? — Dobiegł do moich uszu znajomy głos. Spojrzałam na Yesterday'a, co on uznał za niemą zachętę do ciągnięcia swojej wypowiedzi. Uśmiechnął się delikatnie. — Piękny mamy dziś księżyc, prawda?
Nie odpowiedziałam. Zamiast spojrzeć na niebo, spuściłam swój wzrok na ziemię i nie zamierzałam go stamtąd szybko podnosić. Basior, najwidoczniej zauważając brak zainteresowania z mojej strony księżycem, postanowił zmienić temat.
— Nie chcesz opowiedzieć mi o swoim śnie? — Jego ton stał się poważniejszy, jednak nie doszukałam się w nim jakiegokolwiek przymusu.
— Nie chcę. — W duchu pogratulowałam sobie za to, że mój głos nie zadrżał, gdy to mówiłam.

<Yesterday?> Pisane na resztkach weny :|

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Kątem oka ujrzałem, jak Prascanna pada na ziemię, trafiona strzałą. Zawarczałem groźnie, gdy człowiek, który ją zranił, uniósł ponownie łuk. Tych dziesięciu ludzi było groźniejszych od poprzedniej dwudziestki - dysponowali bronią dalekiego zasięgu. Nie minęła chwila, a kolejne pociski zostały wystrzelone w naszą stronę. Wszyscy wojownicy spodziewali się ataku, więc z gracją wyminęli strzały. Kilku z nich od razu rzuciło się do ataku. Czterech przeciwników zostało przewróconych pod ciężarem wilczych ciał. Dwaj inni wyciągnęli noże i zamachnęli się na nie. Wtedy jednak do akcji wkroczyli Mgiełka i jeden z wojowników z Północy, którzy, jak się okazało, odciągnęli Prascannę na bok.
- Shairen - zawołałem do stojącej po mojej lewej wadery. - Zajmij się Prascanną.
Wilczyca nieco niechętnie kiwnęła głową i pobiegła do rannej. Ja w tym czasie rzuciłem się na jeszcze jedenastego człowieka, który z dalsza celował do wilków. Musiał być dobrym strzelcem, skoro nie bał się, że trafi swojego. W każdym razie nie zauważył mnie i gdy tylko chwyciłem zębami jego łuk i pociągnąłem w dół, zachwiał się i upadł na ziemię, a potem przeturlał się kilka metrów, prosto do łap Zamrożonej Paproci. Wojownik rozprawił się z człowiekiem szybko i niemal bezboleśnie. Następnie oboje zaatakowaliśmy ostatniego z ludzi. Unieruchomiłem go, a Zamrożona Paproć przegryzł mu gardło.
- Czy nic się nikomu nie stało? - zapytałem, rozglądając się po wojownikach.
- Orage jest ranna w łapę - odezwał się Mgiełka, o którego bok opierała się wilczyca o srebrzystym futrze. Jej prawa przednia łapa była uniesiona i czerwona od krwi.
- To nic takiego - wymruczała Orage, ale Zamrożona Paproć kazał jej włożyć ją w śnieg i poczekać na medyka. To przypomniało mi o Prascannie. Podszedłem do Shairen, która owijała bandażem bok nieprzytomnej medyczki.
- Strzała nie uszkodziła narządów, ale sama prędko nie będzie w stanie chodzić - poinformowała mnie Shairen.
- Dzięki za pomoc. Zajmij się jeszcze Orage, to ta wadera z zakrwawioną łapą.
Shairen kiwnęła głową, chwyciła torbę Prascanny i pobiegła do naszej sojuszniczki, by opatrzyć jej ranę. Ja tymczasem przyjrzałem się leżącej przede mną medyczce. Shairen usunęła z boku wilczycy strzałę, przez co krew płynęła obficiej. Rana była owinięta bandażami, które powoli zaczynały przybierać karmazynową barwę. Miałem nadzieję, że krwotok szybko ustanie, bo inaczej moglibyśmy ją stracić.
- Shairen dała mi miksturę na szybsze krzepnięcie krwi - rozległ się za mną głos Scarlet. - Znalazła ją w torbie Prascanny. Prosiła, żebyś pomógł mi ją jej podać.
Kiwnąłem powoli głową. Oboje ze Scarlet zaczęliśmy zastanawiać się, jak najlepiej podać lekarstwo nieprzytomnej. I właśnie wtedy Prascanna zaczęła się budzić.
<Prascanna?>

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
-Dobrze- odpowiedziałam dość PR,ygnębionym głosem, przecież umiałam polować i walczyć przydałabym się w czymś jeszcze, no nic będę medyczną tylko.
-Idź odpocząć ruszamy o świcie - oznajmił dość poważnym głosem i spojrzał na mnie.
-Już idę- odparłam i ruszyła w kierunku swojej jaskini. Po kilku minutach dotarła do jaskini, położyłam się i zasnełam. W gmnieniu oka był już ranek, wyruszyliśmy w kierunku granicy. Wziełam ze sobą torbę a w niej:bandaże, zioła ,eliksiry i inne leki. Kiedy weszliśmy już na tereny nic nie było szliśmy dalej aby odnaleźć ludzi. Dostrzegliśmy ich w  oddali było ich około 20 natychmiast wojownicy rzucili się na nich, w ciągu kilku minut wszyscy ludzie byli martwi. Podeszłym do Yesterday'a i zapytałam :
-To już wszystko, to już konie, wygrana?- zapytałam patrząc na alfę który był lekko zraniony w ramię.
-Tak, chyba tak - powiedział lecz jego słowa były zbyt wczesne zza góry wyskoczyła 10 ludzi. Jeden z nich trafił mnie strzałą, padłam na ziemię zakrwawiona, po chwili straciłam przytomność, po mimo to wydziałami jakiegoś wilka który stal na demną, nie wiem kto to był bo obraz był za mazany a słowa nie wyraźne słyszałem jedynie ,,Prascanna obudź się!”
<Yesterday?>

Od Yesterday'a CD. Scarlet

0 | Skomentuj
- Scarlet?
Odpowiedziała mi cisza. Szukałem wilczycy już od kilku minut, ale nigdzie jej nie było. Usiłowałem złapać jej zapach i wytropić ją, ale mgła uniemożliwiała mi to zadanie. Udało mi się wyczuć, gdzie mniej więcej skierowała się wadera, ale poza jednym czy dwoma odciskami jej łap nie znalazłem nic, co mogłoby wskazać mi miejsce, w którym obecnie przebywała. Poszedłem więc, na chybił trafił, przez mgłę, licząc na to, że jakimś cudem natknę się na zagubioną towarzyszkę. Co chwila wołałem ją po imieniu, ale nie doczekałem się odpowiedzi.
Kilkanaście minut od rozpoczęcia poszukiwań usiadłem, aby zanalizować sytuację. Scarlet zgubiła się w gęstej, tajemniczej mgle, a ja miałem bardzo niskie szanse, by ją odnaleźć. Co więc powinienem zrobić? Na pewno nie mogłem zostawić jej samej w tej mgle, jestem przecież Alfą. A Alfa powinien dbać o swoją watahę.
- Scarlet! - zawołałem jeszcze raz, ale i tym razem nie otrzymałem odpowiedzi.
>>> <<<
Wędrowałem już kilka godzin i nie napotkałem nawet najmniejszego śladu Scarlet. Zupełnie, jakby wilczyca nigdy nie weszła do tej mgły. Cały czas dręczyły mnie myśli - czy jest cała, czy nic jej nie grozi, czy nadal błąka się po tym lesie?
Tak się przejmowałem, że dopiero w ostatniej chwili zauważyłem szarżującego na mnie wampiro-zombie-łosia. Odskoczyłem, a potwór zatrzymał się w miejscu, wściekle zarzucając łbem. Zaraz też zawrócił i zaczął mnie gonić. Skręciłem za drzewem, zmieniając kierunek o 180 stopni, i pobiegłem przed siebie. Usłyszałem, jak wampiro-zombie-łoś zatrzymuje się i tupie kopytami, zezłoszczony. Odwróciłem się, by spojrzeć, jak daleko znajduje się istota i właśnie wtedy na coś wpadłem. Albo raczej na kogoś...
- Scarlet! - wykrzyknąłem, widząc przed sobą wilczycę.
- Yester... Uważaj! - zawołała, uskakując na bok. Poszedłem w jej ślady, a kopyta łosia minęły mnie o centymetry. Stworzenie ponownie zatrzymało się w miejscu, nim jednak zdążyło się obrócić, ziemia pod nim rozstąpiła się. Potwór wpadł do zagłębienia i niemal natychmiast został przysypany osuwającą się ziemią.
- Co to było? - szepnęła Scarlet, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął łoś.
- Moja moc - wymruczałem i spojrzałem na wilczycę. Ta odwróciła się w moją stronę. Uśmiechnęła się, ale wydało mi się, że coś jest z nią nie tak. Nie umiałem jednak powiedzieć, co. Po krótkiej naradzie ruszyliśmy w dalszą drogę, a mi nadal coś nie pasowało.
- Jak myślisz, jak daleko jeszcze? - zapytała, ponownie na mnie spoglądając. Jej oczy były takie hipnotyzujące... Nagle poczułem, jak ziemia osuwa się spod moich łap. Wyrwałem się z transu i zdążyłem zauważyć, że tęczówki wilczycy mają barwę rubinu. gdy spadałem w otchłań, na pysku wadery pojawił się złośliwy i triumfalny uśmiech.
To nie była prawdziwa Scarlet.
<Scarlet?>

Od Scarlet CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Yesterday bez słowa wyłonił się z mgły dając mi znak, że czas ruszać dalej.
- Nareszcie, ile można było czekać? - szepnęłam - Jak twoja łapa?
Odpowiedziała mi głucha cisza. Basior szedł dalej i nawet nie raczył udzielić mi odpowiedzi. Prychnęłam i go dogoniłam. Może jest alfą, jednak takie ignorowanie kogoś jest co najmniej niemiłe.
- Dobrze się czujesz? Przynajmniej odpowiedz....
Basior przyspieszył. Nie mogłam go w żaden sposób wyczuć, to na pewno wina tej mgły. Musiałam go więc cały czas widzieć, żebyśmy się zaraz nie pogubili.
Ale coś tu było ewidentnie nie tak. Do tego ta cisza. Dobijała mnie do tego stopnia, że wpadłam w panikę.
- To już nie jest śmieszne - warknęłam i przyspieszyłam kroku. Jak szturchnęłam Yesterday'a w bark, żeby wreszcie coś powiedział lub coś, moja łapa przeszła go na wylot. O mało się nie przewróciłam.
Odzyskałam jednak równowagę i spojrzałam na basiora. Ten tylko spojrzał na mnie, a potem tam, gdzie go musnęłam.
Na jego barku powstała szara, dymiąca plama. Albo dziura, z której ulatywał dym. Z czasem zrobiła się dużo większa, a sam Yesterday coraz bardziej się rozmazywał. W końcu został po nim obłok mgły, który zlał się z tą spowijającą ten duży obszar lasu.
Jak ja mogłam się na to nabrać. To był tylko wymysł mojej wyobraźni. A to oznacza, że się zgubiłam. Zawróciłam i usiłowałam przypomnieć sobie, gdzie powinno znajdować się to jeziorko, przy którym po raz ostatni widziałam prawdziwego Yesterday'a. Kurde, gdzie ono jest?
Biegłam ile sił w łapach, oglądając się co chwila za siebie. W pewnej chwili chyba zobaczyłam pomiędzy drzewami jakieś niewyjaśnione cienie, ale to też mogło mi się jedynie wyobrazić. Uderzyłam pyskiem w nisko rosnącą gałąź, która zbyt późno wyłoniła się z mgły, a przez to ledwie uniknęłam przebicia sobie gardła.
Całe szczęście, jakoś doczołgałam się do jeziorka. Ale Yesterday'a tu nie było. Pewnie poszedł mnie szukać. Obeszłam jeziorko jeszcze kilka razy, ale po basiorze nie było żadnego śladu.
Teraz to już na pewno się zgubiłam.


< Yesterday? > Brak weny :<

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Nie minęła minuta od odejścia Prascanny, a usłyszałem niekryte kroki wilka zmierzającego w moim kierunku. Odwróciłem głowę w stronę, z której dobiegał dźwięk i zobaczyłem Altair. Wilczyca zbliżyła się do mnie, w jej oczach dostrzegłem rozbawienie.
- Obserwowałam cię, braciszku - oznajmiła ze złośliwym uśmieszkiem.
- Jeśli o to chodzi, to ja nic do niej nie czuję - odparłem, prawidłowo odgadując myśli wadery. Altair nachmurzyła się nieco.
- Fabian chciałby się z tobą spotkać - przekazała. - Czeka w jaskini Elan.
- W porządku, dzięki za informację - wymruczałem, zastanawiając się nad powodem wezwania mnie przez Alfę naszych sojuszników. Nadal pogrążony w myślach, ruszyłem w kierunku jaskini Uzdrowicielki. Altair potruchtała za mną, przypatrując mi się uważnie. Znałem ją na tyle dobrze, że z grubsza wiedziałem, o czym myśli - o mojej strefie uczuciowej. Ach, te wadery...
- Jesteś pewny, że nic... - spróbowała jeszcze raz Altair, ale nie dałem jej dokończyć.
- Jestem pewny - warknąłem. - Jeśli chcesz ze mną iść, przestań zadawać głupie pytania.
- Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi - odmruknęła siostra. Westchnąłem. Altair była wyjątkowo trudnym do pokonania przeciwnikiem na słowa, przynajmniej wtedy, gdy jej na czymś zależało. Dalsza droga przebiegła nam więc w milczeniu.
Gdy w końcu dotarliśmy do jaskini Elan, byłem nieco zirytowany ciągłymi spekulacjami moje mózgu, które wywołała gadanina Altair. Bez słowa wszedłem do groty i od razu skierowałem swe kroki do zakątka, gdzie swoje legowisko miał Fabian. Po drodze mijałem Prascannę, która uśmiechnęła się do mnie. Spojrzałem na nią krótko, ale możliwie najłagodniej, mając nadzieję, że wilczyca zrozumie sytuację. Wydawała się być bystra.
Stanąłem przed Fabianem, który siedział na skórze renifera. Obok czuwał Zamrożona Paproć. Widząc mnie, Alfa chciał wstać, ale kazałem mu pozostać w tej pozycji, w której przebywał. Spojrzał na mnie z wdzięcznością.
- Altair mówiła, że chcesz ze mną porozmawiać - powiedziałem, przez ułamek sekundy patrząc na stojącą obok mnie siostrę.
- Zgadza się. Sądzę, że moje stado byłoby już gotowe do powrotu na nasze terytoria. Chcę prosić cię o pomoc w pozbyciu się ludzi - odpowiedział Fabian.
- Oczywiście będziesz miał nasze wsparcie.
- Chcielibyśmy wyruszyć jutro - wtrącił się Zamrożona Paproć.
- Dobrze. Sam poprowadzę moich wojowników. Kto idzie od was?
- Ja jako dowódca oddziału, kilku wojowników, medyk i nasz najlepszy szpieg, Mgiełka. Jeśli pozwolisz, pójdę zawiadomić ich już teraz - odpowiedział Zamrożona Paproć. Skinąłem głową na znak zgody.
- Ja też pójdę przygotować mój oddział - stwierdziłem. - Chodź, Altair, będziesz mi potrzebna.
Oboje pożegnaliśmy się z Fabianem, a potem stanęliśmy na progu jaskini Elan. Zastanowiłem się, kogo zabrać.
- Przekaż Lily'emu, Lunie, Shairen i Scarlet, że idą ze mną. Ty i Cassie zapolujecie, a Mortem i Exan niech zajmą się przygotowywaniem rannych do drogi - powiedziałem, a po chwili namysłu dodałem: - Z nami pójdzie jeszcze Prascanna. Powiem jej o tym.
Altair uniosła brew, znowu patrząc na mnie z rozbawieniem. Odwróciłem się jednak do niej tyłem i wróciłem do jaskini Uzdrowicielki. Odszukałem Prascannę wśród posłań rannych i podszedłem do wilczycy.
- Jutro będziemy likwidować ludzi na Północy. Idziesz z nami - oznajmiłem. - Jako medyczka, oczywiście.
<Prascanna?>

Od Yesterday'a CD. Shairen

0 | Skomentuj
- No a jak się tu...? - zapytała Shairen po dłuższej chwili milczenia. Musiała obudzić się z jakiegoś nieprzeciętnego koszmaru - ta wilczyca nie wyglądała mi na kogoś, kogo tak przeraża pierwszy lepszy zły sen. Ale skoro już zaczynała normalnie funkcjonować... Spojrzałem na waderę i niemal natychmiast w jej oczach dostrzegłem nadal obecne przerażenie.
- Nie potrafiłem w nocy spać - wyjaśniłem łagodnie. - Więc poszedłem na spacer, ale złapała mnie ulewa. No i schroniłem się tutaj.
Shairen kiwnęła powoli głową, analizując moje słowa. Zapadła kolejna minuta milczenia - jedynymi słyszanymi przez nas dźwiękami były nasze oddechy i pojedyncze krople deszczu bijące o ziemię. Półgodzinna ulewa dobiegała końca, między deszczowymi obłokami widać było już księżyc w pełni. Spojrzałem na moją towarzyszkę i zauważyłem, że wilczyca drży - prawdopodobnie z przejęcia, ale niewykluczalne było, że i z zimna.
- Shairen? - powiedziałem cicho. Usłyszawszy pomruk, kontynuowałem wypowiedź: - Deszcz już prawie przestał padać, przejdźmy się.
- Dobrze - zgodziła się wilczyca. Jej głos brzmiał pewnie, a sama jego posiadaczka wstała bez najmniejszego zachwiania. Tylko oczy zdradzały ciągłe przerażenie snem.
Opuściliśmy wolno jaskinię Shairen i zaczęliśmy wdrapywać się na jedno z Wichrowych Wzgórz. Trawa nadal była mokra i nie uniknęliśmy kilku poślizgnięć. W końcu jednak stanęliśmy na szczycie; mieliśmy doskonały widok na jasny, okrągły księżyc wiszący nad terenami watahy.
<Shairen? Brak weny xd>

Od Luny CD Exana

0 | Skomentuj
-Ja zawsze coś konsumuje - odparłam namiętnym głosę kładąc łapy na brzuchu Exana, zrobiłam się lekko czerwona tak jak i on. Nagle usłyszałam cichy szmer coś przemngneło mi przed oczami, nie zwróciła na to uwagi, spojrzałam w prost w oczy Exana. W pewnej chwili coś pociągnęło mnie za ogon, myślałam iż to mój ukochany lecz jak by to zrobił? Coś mnie zrzuciło z Exana i zaciągnęło do małej komory.
-Exan!! Pomocy!- krzycałam lecz mój ukochany leżał nie przytomny, bo stwór uderzył go mocno w głowę. Stwór wyglądał jak wilk tylko przednie łapy miał smocze,ogon z meyalu oraz liczne blizny na ciele. Kiedy byłam przywiązana do wielkiego kamienia zaczełam mówić:
-Kim jesteś? Czego chcesz? - zapytałam agresywnym tonem.
-Jestem Baden, a czego chce dowiesz się w wkrótce .
-Co z moim partnerem? - zapytałam bardzo agresywnie
-HeHe gdy się obudzi będzie już po wszystkim - powiedział uśmiechając się złowieszczo, w tej chwili żałowałam, że nie ma tam mojego towarzysza.
-Wypuść mnie! Bo źle skończysz!- krzyknełam agresywnie. I zaczełam tworzyć mierze a następnie kierowała je w jego kierunku lecz on rzucił na mnie jakiś czar który zablokował moje zaklęcia. Zaczął się zbliżać do mnie, był coraz bliżej mnie, gdy był blisko mnie ugruzłam go w ucho i na ziemię zaczeła się lać krew.
-Zostaw mnie! - oznajmiłam patrząc na zakrwawionego basiora który na mnie spojrzał.
-Słuchaj, mogę zrobić z tobą co chcę, wiec uważaj - powiedział . Znów zaczął się do mnie przybliżać, tym razem związał mi pysk, byłam bez radna. W tej chwili zauważyłam Exana który patrzył wrogo na obcego.
-Zostaw ją!- krzyknął Exan
-Nie- odparł stwór.
Exan rzucił się do walki po chwili przyleciał koliber i rozplątał więzy, w tym momencie Exan porwali obcego tak, że tan uderzył w kamień i zandlał.
<Exan?>


Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
-Super, świetnie ci idzie!- oznajmiłam z uśmiechem, patrząc na basiora .
-Teraz ja coś wymyślę - dodałam
Poezja żyje w każdym sercu
Każde serce ma poezję 
Aby ją odnaleźć trzeba tylko patrzeć sercem 
Serce zawsze wskaże właściwą drogę 
Drogę która prowadzi do celu 
Celu życia .
-W końcu coś wymyśliłem - oznajmił z radością alfa .
-To super - stwierdziłam payrząc z wielkim uśmiechem na Yesterday. 
- Wracamy czy może wolisz tu chwilę pobyć sam, może coś jeszcze wymyślić - powiedziałam patrząc mile na wilka.
- Chyba chwilę po będę sam - powiedział i usiadł na ziemi i spojrzał w niebo.
-To ja idę im pomóc, jak coś to wiesz gdzie mnie szukać - odparłam i obróciłam się zostawiając basiora w samotności. Po kilku minutach byłam już w jaskini. Przez moją nie obecność nic się nie zdażyło , więc wróciłam do obserwowania stanu rannych wilków . Nagle zauważyłam, że jakiś wilk zaczął się strasznie trząść z zimna, podeszłam do niego i wyczarowałam koc z lnu nakryłam go nim a potem dałam zioła na rozgrzanie, kiedy to zrobiłam wszedł Yesterday.
<Yesterday ?>

od Exana cd Luna

0 | Skomentuj
- Czy ty coś planujesz, moja droga- przejechałem delikatnie łapą po policzku mojej ukochanej
Wadera uśmiechnęła się delikatnie. Wyglądała na uległą.
Wykorzystałem to, więc łapami przygniotłem jej kończyny do ziemi, aby uniemożliwić Lunie ucieczkę... Jednak koliberek mignął przed moim nosem... odsunąłem się, zaczęło swędzieć w nosie i głośno kichnąłem. Luna zachichotała.
- Ech... wiesz co, chodźmy się rozejrzeć.
Teren w który przyprowadziła mnie Luna, był obszerny i w sam raz na to, aby urządzić sobie spacer.
Nareszcie mogę być sam z Luną, znaleźliśmy spokojne miejsce.
- Tu jest super- oznajmiłem
- No widzisz, chodź do mnie- szepnęła do mojego ucha i przejechała językiem po moim policzku. Jej wilgotny język zakończył przejażdżkę, aż pod moje ucho. Zarumieniłem się mocno. Nie wiem, czy ona próbuje mnie uwieść.
Wbiłem się w jej usta. Luna tylko cicho mruczała i rozkoszowała się chwilą. Czułem jak jej łapa kładzie się na moim brzuchu.
- Czemu, ty coś kombinujesz- mruczałem do jej ucha. Podniecającym głosem

<Luna? co ty znowu kombinujesz?xD>

Od Luny CD Exana

0 | Skomentuj
-No nic, mam plan- powiedziałam z lekkim i uśmiechem.
-Słucham uważnie -odparł z nuta zaciekawienia.
-Powiemy ,że bawimy się w chowanego i będziemy mieć czas dla siebie sami - wyszeptałam mojemu ukochanemu na ucho. On tylko się uśmiechnął i pokiwał głową.
- Dangroł!-zawołałam mojego towarzysza
-Tak- odparł zdziwiony doberman.
-Bawimy się w chowanego - powiedziała .
-To zabawa dla szczeniaków- powiedział dość zdziwiony
-Eeeeeeee tam - powiedziałam- licz do 100 i nas szukaj- odparłam a my odeszliśmy na bok.
-1,2,3,4,5,6,7,8,9,10,11,12,13,14,15,16...- odliczał pies a ja podeszłam i zesłałam na niego sen .
-Teraz będziemy sami na conajmnoej 6 godzin - oznajmiłam a wesoły Exan zaczął merdać ogonem.
-Chodź, powiecie działam - powiedziałam i odsunełam się w miejsce które było prawie niewidoczne. Exan podszedł do mnie.
-Co chcesz?- zapytał zdziwiony, powaliłam go na plecy i powiedziałam:
-Chcę ciebie- odpowiedziałam i pocałowałam Exana w usta. Pocałunek był długi i namiętny, mógł trwać wieczność i w końcu Exan nie musiał się bać, że zrobi coś nie tak i Dangroł się na niego żuci.
Po kilku minutach przestaliśmy się całować, mój ukochany podniósł się z ziemi.
-Chodź słudziaku - powiedziałam i machnełam ogonem po nosie mojego Exusia.
-Dobrze, ale gdzie idziemy?- zapytał
-Zobaczysz- odpowiedziałam z nutą tajemnicy w głosie. Po kilku minutach wędrówki dotarł ósmy do niewielkiego stawu.
-Płyn za mną- powiedziałam i zanurkowałam Exan płynoł obok mnie po kilku sekundach byliśmy w podwodnej grocie która nie była za wielka ale była całkiem spora i bardzo piękna. Wyszliśmy z wody i otrzepaliśmy się.
-Tu możemy być sami i nikt nam nie przeszkodzi, możemy to robić co tylko chcemy - powiedziałam rozkładając się po niedużej grocie.
-To super - powiedział również się rozgładając.
Zaczełam namiętnie całować Exana, objełam go a pocałunek stawał się coraz namiętniejszy i coraz bardziej się w niego wczuwaliśmy. Niestety chwila nie mogła trwać tak długo jak tegio chcieliśmy usłyszeliśmy  cichu taki śpiew spojrzeliś a tam koliber o tęczowych skrzydłach i różowym ogonie, po chwil odleciał .
-A co tu mamy robić?- zapytał mnie Exan
-Wszystko co tylko za pragniemy powiedziałam i co nasza fantazja wymarzy- odpowiedziałam mojemu ukochanemu. Znów zaczełam go namiętnie całować.
<Exan?>

od Exana cd Luna

0 | Skomentuj
 Po spacerze napadło mnie nagłe zmęczenie. Na domiar złego, Dangaroł ciągle mi się przypatrywał podczas naszego spaceru. Ułożyłem się na posłaniu z skóry, ziewnąłem głośno i zamknąłem oczy i nawet nie wiedziałem kiedy zasnąłem. I nawet nie wiedziałem, że leżała obok mnie Luna, a obok niej jej towarzysz. On chyba teraz nie ustąpi jej na krok. Źle sobie o tym pomyślałem, bo teraz nie będziemy mieli wspólnego czasu dla siebie, tylko niańczyć jej towarzysza. Jednak spałem dłużej niż mi się wydawało, a był to sen twardy i raczej trudny do odpędzenia. Nie wiedziałem sam czym byłem tak zmęczony. Obudziłem się dopiero popołudniu, a Luna nadal przy mnie była. Ziewnąłem głośno i przyłożyłem łeb do jej ramienia, Luna odwróciła się. Luna pocałowała mnie w czoło i powiedziała.
- Czym się tak zmęczyłeś- uśmiechnęła się
- Nie wiem- rzekłem i podszedłem do wodopoju- śniłaś mi się
- Ja... niby... jak?
- Siedzisz na polanie, a obok ciebie towarzysz i nagle spod ziemi wyrasta ziemny smok. Twojego towarzysza zjada, a ciebie porywa- przekrzywiłem usta i zacząłem dalej pić
- Straszne
- Wiem

<Luna? napiszmy coś ekstra, bo ta codzienność, jaką mają nasze wilki jest trochę nudna :/ >

Od Cassie cd Altair

0 | Skomentuj

Gryzłam zwierzę tak,  by uniknać rany. Zazwyczaj gryzłabym właśnie tam, jednak...
Była tylko ta. Gdyby polowało na niego zwierzę, miałby ślady pazurów. A tu miał tylko tą głęboką ranę, w której coś tkwiło.
Starałam się nie zwracać uwagi na śledzące mnie spojrzenie Altair, gdy zatapiałam dziwnie przdługie kły w kolejnym skrawku ciała zwierzęcia.
Szarpał się jak każda ofiara, aż w końcu wilczyca której towarzyszyłam dorwała się do jego gardła. I tak by długo się jeszcze nie porzucał.
– Ciągniemy go w całości? – zagadnęłam, dyskretnie chowając kły.
Odpowiedzała mi cisza, przerywana chrapliwym oddechem. W myślach policzyłam ilość medyków na naszych terenach.
– Chyba osobne części starczą, prawda?
***
Wręczyłyśmy odpowiednim osobowością jedzenie. Próbowałam jak najszybciej uciec do swojej jaskini, jednak co chwilę ktoś mnie zaczepiał, coś chciał i Bóg wie co jeszcze.
Na końcu dostałam polecenie poszpiegowania terenów sąsiednich.
Wyrażając swoją złość pomrukami, ruszyłam ku granicy.
Wolałabym dostać zlecenie na zabójstwo niż na jakieś szpiegowanie. To nudne.
Zatrzymałam się przy czymś z kategorii dużego kamienia szlachetnego i spojrzałam w swe odbicie, ściągając maskę. Nie! Wyglądam jak potwór...
A nim nie jesteś? – zaśmiało się coś w mojej głowie.

Alt? C:

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
- Rzeczywiście, krajobraz jest przepiękny - zacząłem po chwili namysłu. - Ale nie wymyślę porządnego wiersza, usiłując czerpać inspirację ze wszystkiego wokół jednocześnie. Znowu jeśli wybrałbym jedną rzecz, nie miałbym zbyt wielu słów, by ją opisać. Biorąc pod uwagę to, że dość rzadko piszę wiersze i chyba wyszedłem nieco z wprawy, o ile kiedykolwiek ją miałem, obecna pora i obecne miejsce nie sprzyja przybywaniu mojej twórczości.
- To może w takim razie idź gdzieś indziej? - zaproponowała Prascanna, wysłuchawszy mojego wywodu. Rozważyłem słowa wilczycy. Pewnie zmiana otoczenia mogłaby przywrócić mi wenę twórczą i stać się dla mnie inspiracją, ale musiałoby być to coś naprawdę niezwykłego. Nie Rzeka Leminga czy...
- Chwila, chyba coś mam - wymruczałem, czując nagły przypływ weny na myśl o Wichrowych Wzgórzach. Zacząłem myśleć, jakby tu rozpocząć wiersz i o czym konkretnie napisać. Ale jedyne, co udało mi się wymyślić, to to, że potrzebuję czegoś... hm... ciekawszego albo groźniejszego.
- Jednak nie - oznajmiłem, spoglądając na swoje łapy. Jedną z nich zacząłem grzebać w wilgotnej ziemi.
- Nie smuć się - powiedziała łagodnie Prascanna, błędnie odczytując mój nastrój. Nie byłem smutny, bardziej trochę... zdegustowany nagłymi powrotem i odejściem weny twórczej. Zaraz też poinformowałem o tym medyczkę. Wilczyca mruknęła tylko krótkie "aha", spoglądając w innym kierunku. Przypomniałem sobie o jej niedawnym spadku samooceny,  czy znów wyrzucała sobie pomyłkę? Nie widząc jej złotych oczu, nie mogłem tego stwierdzić. Oczy... No właśnie.
Niektóre błękitne niczym niebo,
Kolejne szare jak chmury burzowe,
Inne jeszcze ciemne niczym noc,
Następnie te szmaragdowe.
Morskie czy złote jak promienie słońca,
Fiołkowe albo jak bursztyny,
Nie ważne. Każde kryją tajemnice
Niewidoczne dla codziennej rutyny.
<Prascanna?>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
Kiwnęłam głową na znak, że słyszałam słowa wadery. Cassie prowadziła, ja biegłam truchtem za nią. Po minucie czy dwóch skrzydlata wilczyca skręciła w prawo, abyśmy mogły później zbliżyć się do wołu pod wiatr. Wkrótce potem znowu zmieniłyśmy kurs i już po chwili naszym oczom ukazał się samotny wół piżmowy. Kucnęłyśmy, kryjąc się wśród traw. Cassie popatrzyła na mnie, jej spojrzenie pytało, czy mam jakiś plan.
- Ja od lewej, ty od prawej - poinformowałam skrzydlatą towarzyszkę. - Proponuję najpierw zadać mu trochę ran, a potem powalić.
- W porządku - Cassie przystała na mój plan. W następnej chwili przekradała się już w stronę roślinożercy.
Ostrożnie zaczęłam skradać się w stronę wołu. Był ranny, zgodnie ze słowami Cassie. Gruba sierść na prawym boku zwierzęcia była pozlepiana i brudna od krwi. Na chwilę obecną nie mogłam być pewna, co zraniło roślinożercę, ale przecież ta wiedza nie była mi do niczego potrzebna. Chyba.
Gdy byłam dostatecznie blisko, spojrzałam na Cassie, chcąc zobaczyć, w jakim jest miejscu. Ona również była już gotowa. Wilczyca machnęła ogonem, dając mi znak do ataku. W następnej chwili wybiłyśmy się obie i poszybowałyśmy kilka metrów, kończąc lot wczepione w gęstą sierść wołu. Zsunęłam się trochę niżej, cudem unikając upadku na ziemię. Nasza ofiara rozpoczęła defensywę. Z niemałym trudem wgryzłam się w nogę rzucającego się na boki zwierzęcia. Zwiększając siłę chwytu, spojrzałam w bok, chcąc zobaczyć, jak radzi sobie Cassie.
<Cassie? Pisane o północy w autobusie...>

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
 Stanełam przed basiorem który patrzył na mnie z wielkim zdziwieniem ,jakbym była duchem. Pewnie się zastanawiał w jaki sposób go odnalazłam, myślał, że nikt nie zauważył jego zniknięcia lecz mojemu oku nic nie umknie.
-Jak mnie znalazłaś ?- zapytał ze zdziwieniem.
-Widziałam jak wychodziłeś, znam sztuczki dzięki którym cię szybko odnalazłam- stwierdziłam z uśmiechem i lekkim rozbawieniem.
-Co tu robisz tak sam?- zapytałam patrząc na dosyć zawstydzonego, pewnie nie chciał czegoś powiedzieć.
-A tak po prostu siedzę- odpowiedział, wiedziałam, że tak na prawdę nie chce powiedzieć czemu tutaj przyszedł .
-Mów śmiało! Wiem,że nie po to tu przyszłeś- powiedziałam miłym tonem.
-Ehhhhh to nic ważnego- westchnoł dość zamyślonym tonem.
-Mów śmiało może coś zaradzę- odparła z szerokim uśmiechem.
-No...chciałem mieć chwilę dla siebie i chciałem napisać jakiś wiersz ale...nie mogę znaleźć inspiracji- z nieśmiałością powiedział.
-W końcu się przełamałeś- powiedziałam z uśmiechem- patrz jakie piękne chmury, słońce, rośliny i wszystko wokół nas. Otwórz oczy duszy a zobaczywszy jak tu pięknie, zaczerpnij z tego piękna inspirację- powiedziałam wskazując łapą wszystko co wokół nas.
-Teraz zaczerpnij z tego inspirację- dodałam i odsunełam się na bok, Yesterday zaczął myśleć.
<Yesterday?>

Od Shairen CD. Yesterday'a

0 | Skomentuj
— Spójrz, przypatrz się temu dobrze...
Skąd dobiegał ten przepełniony szyderczością, obrzydzeniem i nienawiścią jednocześnie, głos? Wydawał się być znajomy, a zarazem tak obcy... 
— Nie widzisz? 
Obróciłam się wokół własnej osi poszukując źródła tego nieprzyjemnego dla mojego ucha dźwięku, lecz jedynym, co widziałam, była wszechogarniająca mnie ciemność...
– Patrz!
Jak na komendę, wraz z dzwoniącym mi w uszach echem krzyku, sceneria się zmieniła. Nie błądziłam już po bezkresnej nicości, a stałam na mokrej ziemi, czując pod łapami kałużę krwi, otoczona przez martwe ciała setki wilków. Znajdowałam się w samym centrum dokonanej tu rzezi...
— To twoja wina, prawda?
Głos również stał się inny. Już nie obijał mi się o uszy ze wszystkich stron – w tej chwili mogłam już zrozumieć, skąd dochodził. Całym ciałem zwróciłam się w tym kierunku, a mój wzrok spoczął nieruchomo na sylwetce tak znanego mi osobnika... Co tu, do ciężkiej cholery, robił ten ktoś, kogo kiedyś nazywałam bratem?
— Czemu nie odpowiadasz? Znasz prawdę...
No właśnie, czemu...? 
Chciałam coś powiedzieć, wyrzucić z siebie wszystkie przekleństwa tego świata, z pogardą opluć tego szaleńca, wymazać mu z gęby ten parszywy uśmiech, a na koniec rzucić mu się do gardła i... Ale nie mogłam się już ruszyć nawet o milimetr.
— Siostrzyczko.
,,Nie mów tak na mnie!" chciałam wrzasnąć, ale krzyk ten pozostał jedynie w mojej głowie.
— Jestem z ciebie dumny.
Dlaczego...? Dlaczego nie byłam w stanie choćby drgnąć? 
Przenikliwe spojrzenie srebrnych oczu tego wilka skierowane było wprost na mnie. Jego oczy zbliżały się do mnie, z każdą sekundą były coraz bliżej...
— Niestety, nie jesteś już mi potrzebna...
Wilk zniknął mi sprzed oczu, a chwilę potem poczułam ból w prawej przedniej łapie, gdy ostre kły wbite do samych kości zjeżdżały coraz niżej wzdłuż kończyny.
Wykrwiawię się...
Do moich uszu dotarł nieprzyjemny odgłos łamanej kości, a wraz z tym niewyobrażalnie wielki ból, którego nie byłam w stanie jakkolwiek wyrazić.
Umrę...
Znowu coś jednoznacznie chrupnęło, tym razem w innym miejscu.
Umrę?
Usłyszałam przeraźliwy wrzask agonii, gdy nagle odzyskałam władzę w znacznej części swojego ciała. Potrzebowałam chwili, by zrozumieć, że ten głos należał do mnie.
Nie chcę umrzeć!
Kły, które nagle stały się nienaturalnie długie, bez problemu przedziurawiły moją szyję na wylot.

— C-co...? — wydukałam przerażona, gdy nagle znalazłam się znów w innym miejscu, a ból w jednej chwili zniknął. Przeszył mnie paraliżujący strach, kiedy rozglądałam się spodziewając się za chwilę doświadczyć czegoś strasznego. Bałam się. Tak okropnie się bałam, że znowu doznam tego bólu. Dopiero po usłyszeniu czyjegoś, w tym momencie kojącego głosu, dotarło do mnie, gdzie jestem – w swojej bezpiecznej jaskini zamieszkiwanej przeze mnie od niedawna.
— Wszystko w porządku? — Głos wyrażał niewielką ulgę. Nie rozpoznałam jego właściciela, dopóki na niego nie spojrzałam. Ale... co tu robił Yesterday?
— To był sen? — zapytałam mimowolnie, chcąc się upewnić. W tej chwili to pytanie wydawało mi się być ważniejsze, niż powód, dla którego ten wilk przebywał w mojej jaskini w środku nocy.
— Tak. — Basior patrzył na mnie uspokajająco, ale ja nadal byłam nerwowa. Ten ból, jaki czułam podczas snu był zbyt realny. Nadal miałam wrażenie, że zaraz znowu da o sobie znać, a ta myśl napawała mnie lękiem. Dawno nie byłam aż tak przerażona... W pamięci nadal doskonale pozostało mi to, co czułam, gdy moje łapy były poważnie okaleczane, nie potrafiłam myśleć o niczym innym nawet pomimo tego, że bardzo chciałam.

<Yesterday?>

Od Cassie cd Altair

0 | Skomentuj
— Przeganiał? — prychnęłam — Ludzi nie da się przegonić. Zaraz wrócą podwojoną liczbą. Są jak lemingi. Ich trzeba tępić. Ale dobra, nie moja sprawa. Na co polujemy, kiedy i gdzie?
— Teraz, zaraz, na wszystko co wpadnie w łapy i jest jadalne.
— Umh... Dobra. — poprawiłam zsuwającą się maskę i rozprostowałam skrzydła.
Bez słów " porwałam " Altair w powietrze.
— Gdzie polujemy? Jakaś grupa czeka, czy jesteśmy same? — wybełkotałam, starając się mówić jak najwyraźniej. 
— Tundra, same.
— Yhm. — skierowałam się w bok.
          Wypuściłam Altair metr nad ziemią. Wylądowała na czterech łapach, a ja sama podleciałam na skałę, nawet nie składając skrzydeł. Oplotły one kamień.
— Najbardziej opłacalne byłoby złapanie lisa, łasicy, renifera, piżmowego... Jest kilka w odległości kilometra. Z ptaków... Przebywają tu w okolicy jedynie  pardwy i jeden puchacz. — podałam informacje na jednym wdechu.
— We dwie powinnyśmy być w stanie upolować woła. — stwierdziła.
Kiwnęłam głową i ruszyłam w kierunku, skąd dochodził mnie swąd jego krwi.
— Jest ranny. — zachichotałam. — Prawdopodobnie na prawym boku. Ktoś już polował na niego, ale wyraźnie nie dał rady. Możliwe, że był to człowiek.


<Alt? >

Od Yesterday'a CD. Scarlet

0 | Skomentuj
Niepokoiły mnie chmury. Niepokoiło mnie sprawozdanie Lily'ego. Niepokoiła mnie mgła. I niepokoiła mnie wyczuwalna w ciężkim powietrzu woń krwi. Ale to nie było nic specjalnie dziwnego, od czasu przybycia Aurory z niepokojącymi wieściami niepokoiło mnie wiele rzeczy. Byłem jednak Alfą i musiałem sprawdzić, czy w tej tajemniczej mgle nie czai się czasem jakieś niebezpieczeństwo, które mogłoby zagrażać watasze.
Choć nie przyznałem tego głośno, cieszyłem się z towarzystwa Scarlet. Razem, wolnym i ostrożnym krokiem, weszliśmy we mgłę. Była gęściejsza, niż się spodziewałem. Widoczność natychmiast ograniczyła się do kilku niewyraźnych metrów. Jakąś sekundę, góra dwie po opuszczeniu przez nas normalnego świata, dostrzegłem przed nami ciemny zarys jakiejś wyższej od nas postaci. Zrobiłem krok do przodu, by lepiej zobaczyć istotę. I prawie dokładnie w tej samej chwili cofnąłem się dwa metry do tyłu.
Stworzeniem okazał się byś osowiały, zamszony i liniejący łoś o gnijącej sierści. Z poroża zwieszały mu się glony, a spojrzenie miał jakby... nieżywe. Co więcej, z pyska wystawała mu wiewiórka, którą w następnej chwili upuścił, ukazując dla uwalane od krwi kły.
- Co to, na humor Elan, ma być? - wyszeptałem.
- Na humor Elan? - upewniła się Scarlet, spoglądając na mnie dziwnie.
- Tak mi się powiedziało - mruknąłem. - To jakiś wampiro-zombie-łoś?
- Nie wiem, ale na to by wyglądało. W każdym razie, moim zdaniem powinniśmy wyjść z tej mgły.
Jak na komendę, oboje odwróciliśmy się i pobiegliśmy przed siebie, tam, gdzie powinna skończyć się ograniczająca widoczność chmura. Ale pokonaliśmy już kilkadziesiąt metrów, a nadal znajdowaliśmy wśród oparów, które dodatkowo jakby zwiększyły swoją temperaturę. Scarlet rzuciła mi niespokojne spojrzenie, ale ja również nie miałem pojęcia, co może się dziać. Jednego byłem jednak pewien - nie mieliśmy do czynienia ze zwykłą mgłą.
- Co zrobimy? - zapytała moja towarzyszka, gdy oddaliliśmy się już kilkaset metrów od dziwacznego łosia. A przynajmniej takie odniosłem wrażenie, bo po tej mgle mogliśmy spodziewać się wszystkiego.
- Muszę przyznać... że nie mam pojęcia - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Ale skoro nie mogliśmy wyjść z tej mgły od tej strony, może trzeba spróbować z naprzeciwka? Może ta mgła się przemieszcza.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale lepszy niż stanie tu i czekanie na łosia i jego kolegów.
Zawróciliśmy więc i poszliśmy na przeciwległą stronę mgły, a przynajmniej tak nam się wydawało. Odbiliśmy jednak trochę w prawo, by ominąć łukiem wampiro-zombie-łosia. Szedłem pierwszy, Scarlet trzymała się nieco z tyłu, jednak wciąż blisko mnie. W trakcie drogi mgła nie zelżała, ale przynajmniej nie spotkaliśmy więcej naszych łosiowych kolegów. Do czasu.
Przeskoczyłem właśnie spróchniały pień zwalonego drzewa, gdy coś uderzyło we mnie od boku i uniosło w powietrze. Usłyszałem za sobą krzyk Scarlet, a w następnej chwili wyleciałem w powietrze. Upadając, zaczepiłem łapą o szczątki gałęzi. Poczułem ból w tamtym miejscu i dostrzegłem tryskający strumień krwi. Nieco nieprzytomnym spojrzeniem omiotłem okolicę. Scarlet właśnie stała nieopodal, warcząc na jednego z tych wampiro-zombie-łosi, który nagle zrobił się wyjątkowo żywy. Jego oczy zaszły czerwienią i ze wszystkich sił starał się ominąć wilczycę. Gdy jednak ta upozorowała atak, zwierzę dało za wygraną i oddaliło się, znikając we mgle.
Wstałem chwiejnie, a Scarlet natychmiast pojawiła się obok mnie.
- Nic ci się nie stało? - zapytała, w sumie niepotrzebnie. Przecież na pierwszy rzut oka widać było, że coś mi się stało - miałem łapę całą zachlapaną od własnej krwi.
- Przydałaby się woda i coś na zatamowanie krwawienia - wymruczałem.
- Zaraz coś znajdziemy - stwierdziła moja towarzyszka pełnym optymizmu głosem, który jednak nie objął jej oczu. Widać było w nich zaniepokojenie.
Gdy upewniłem się, że dam radę jako-tako iść, ruszyliśmy na poszukiwania jakiegoś jeziorka, jakich powinno być sporo w lesie o tej porze roku. Przyglądaliśmy się również roślinom, szukając tych, z których moglibyśmy przyrządzić prowizoryczny opatrunek. Krew nie lała się jakoś specjalnie intensywnie, ale krwawienie ciągle nie ustawało.
- Nie jesteś na coś chory? - zapytała po kilku minutach Scarlet. - Ta krew już dawno powinna przestać płynąć.
- Dotychczas nie miałem problemów z krzepnięciem - odpowiedziałem. - Może to przez tą mgłę?
- Może... - wymruczała wadera, sprawiając wrażenie zamyślonej. - Patrz, jeziorko!
Rzeczywiście, niemal tuż przed nami rozciągał się nieduży zbiornik wodny, mając wymiary kilka na kilkanaście metrów. Ostrożnie podszedłem bliżej i zanurzyłem łapę we wodzie, a potem zacząłem obmywać ją z krwi. Scarlet pozostawała w zasięgu wzroku, zrywając liście i liany, które ni stąd, ni zowąd pojawiły się w lesie. Obserwowałem ją w trakcie mycia kończyny i dopiero w ostatnim momencie wydało mi się, że coś jest nie tak. Wyciągnąłem łapę z wody i w tej samej chwili nad taflę jeziora wyskoczył łosoś. Ryba nie wyglądała jednak jak zwyczajny przedstawiciel tego gatunku - miała wampirze kły i te same krwistoczerwone ślepia. Odskoczyłem od sadzawki, a stworzenie zniknęło pod powierzchnią.
- Widziałaś to? - zapytałem, spoglądając w stronę, gdzie ostatni raz widziałem Scarlet.
<Scarlet?>

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Pojawienie się Prascanny z reniferem niemal od razu wzbudziło spore zainteresowanie. Wpierw zwróciliśmy na nią uwagę ja i Elan. Zdziwiłem się nieco, że wilczyca już pozbierała się po tej swojej fazie zaniżonej samooceny. Stojąca nieopodal Uzdrowicielka również wyglądała na zaskoczoną, ale nie umiałem rozszyfrować przyczyny. Uchwyciwszy spojrzenie medyczki, kiwnąłem z aprobatą głową. Prascanna uśmiechnęła się do mnie delikatnie, a potem została otoczona przez innych medyków i ich najsilniejszych podopiecznych. Wilki zasypywały ją pytaniami i gratulacjami, co trochę peszyło waderę.
- To nic takiego - mówiła ciągle. Cieszyło mnie, że wreszcie powróciła do tej Prascanny, która dołączyła do watahy - czyli najlepszej z prezentowanych przez nią wersji.
Uważałem się za niepotrzebnego w tym całym zamieszaniu, więc niepostrzeżenie wymknąłem się z jaskini, by odpocząć w trakcie samotnego spaceru. Ostatnimi czasy nie miałem zbyt wiele czasu dla siebie, a ciągła obecność innych wilków męczyła mnie psychicznie. Postanowiłem wyjątkowo nie rozmyślać nad sprawami watahy i zająć się przyjemniejszymi rzeczami - wspomnieniami z dzieciństwa oraz alternatywnymi wizjami świata. Lubiłem sobie pogdybać od czasu do czasu.
Jak żyłbym, gdybym nie został Alfą? Na pewno pozostałbym na stanowisku łowcy i spędzałbym zdecydowanie więcej czasu w samotności. Długie spacery albo samotne polowania na drobną zwierzynę należały fo lubianych przeze mnie zajęć. Od czasu do czasu miałem ochotę napisać jakiś wiersz, ale nigdy nie wystarczało mi czasu na dokończenie czy zapisanie moich dzieł. Dodatkowo zazwyczaj nie miałem do tego weny twórczej, więc mój dorobek literacki wynosił okrągłe zero. Może gdybym znalazł sobie jakąś inspirację... Albo miłość...
Potrząsnąłem głową. Yesterday, przecież wiesz, że do tego nie dojdzie. Jakoś nie wierzyłem, żebym kiedykolwiek mógł się zakochać. Zresztą, nawet jeśli, to w kim?
W Scarlet. Albo w Prascannie. Albo w Shairen...
- Zamknij się, mózgu! - warknąłem. I dokładnie sekundę później stanąłem naprzeciw Prascanny. Medyczka spoglądała na mnie dziwnie, jakbym był nienormalny. Wyszczerzyłem zęby w przepraszającym uśmiechu, zastanawiając się, kiedy wilczycy udało się mnie dogonić.
<Prascanna?>

Od Cassie cd Lily

0 | Skomentuj

— Cholera! To trzeba prędko opatrzyć! Oko ci nie wypłynęło? Jak bardzo cię boli? Czujesz je? — Pytałam jak nakręcona, całkowicie ignorując jego pytanie. To mogło się przerodzoć w coś poważniejszego; mógł stracić wzrok lub całe oko, a jeśli wdałoby się do krwi zakażenie... — Pokaż to!
— Nic mi nie jest! — wyrwał się, gdy chciałam zdjąć ten zakrwawiony kawałek materiału.
Ta wymiana zdań przerodziła się w gonitwę między zaroślami.
— Zostaw mnie! — wrzeszczał basior Beta, biegając w kółko.
— To daj mi chociaż zatrzymać krwawienie! — fuknęłam za nim.
— Nieeeeeee!
Cicho przeklęłam i zatrzymałam na parę sekund przebieg krwi basiora. Upadł na ziemię.
Zadowolona z siebie, spokojnie zdjęłam materiał i oglądnęłam ranę. Sprawiłam, by krew przestała się sączyć, a z błękitnej energii zrobiłam nową przepaskę.
Dopiero wtedy wykorzystałam swe umiejętności, by się obudził.
— Co ty robisz?! — zawył.
— Nic, nic... — wzniosłam się w powietrze — Nie ma za co! Więcej zrobić nie mogłam bez ziół. Pośpiesz się do Elan, a być może jeszcze ci to oko uratują.
                  Wylądowałam przy leżącym reniferze i obkrążyłam go, sprawdzając, czy na pewno nie żyje. Wszystko niby na to wskazywało, jednak gdy przybliżyłam się do jego nóg, oberwałam po pysku. Moja maska zsunęła się, sama lekko pękając.
Zwierz zerknął na mój pysk i z przerażenia poderwał się z ziemi, po czym znów na nią padł, uderzając o kamienie.
Zdechł?
Nasunęłam maskę i chwyciłam rena za kark, ciągnąc do jaskiń.

< Lily? Ta końcówka taka naciągana xd >

Od Luny CD Exana

0 | Skomentuj
Usłyszałam jak Exan wyszeptywał coś w stylu ,,No pięknie” lecz gdy go zapytałam czy coś się stało oznajmił iż wszystko w porządku, jeśli twierdził, że wszystko dobrze to musiało tak być. Widziałam jak Dangroł od niego odchodził wiedziałam, że pewnie mu coś powiedział, po tym doberman przyszedł i położył się obok mnie, ja wraz z moim ukochanym czytaliśmy książkę. Był już wieczór (to była raczej już noc) oczy mi się mnożyły a powieki stawały się coraz cięższe, po chwili zasnełam oparta o Exana. Niewiedziałam jak zasnełam pamiętałam tylko, że byłam oparta o Exana a Dangroł leżał koło mnie i już spał. Obudziłam się dość wcześnie rano, oni jeszcze spali, nie chciałam ich budzić więc zostawiłam kartkę z napisem
           Dzień dobry!
Poszłam upolować coś na śniadanie, czekajcie na mnie jeśli się obudziliście a mnie nie ma. Nie pozagryzajcie się pod moją nie obecność.
Buziaki Luna 

Zostawiłam kartkę i wyszłam na coś zapolować. Nie musiałam długo szukać zdobyczy po chwili wędrówki zauważyłam młodego renifera, nie był zbyt duży ale dla naszej trójki starczy, więc na niego zapolowałam. Kiedy już go zabiłam przytargałam go do jaskini która była nie daleko Exan i Dangroł jeszcze spali, więc przez ten czas postanowiła jeszcze przynieść wodę. Zajęło mi to całkiem sporo czasu bo musiałam się wracać ponieważ wylałam wodę, gdy dotarłam do jaskini oni już wstali. Usiedliśmy i zjedliśmy posiłek w spokoju nic nam nie zakłucało.
-Może pójdziemy gdzieś się przejść? - zaproponowałam z uśmiechem.
-Bardzo chętnie- odparł Exan z uśmiechem .
-Tak z chęcią- dodał Dangroł. Więc po skończonym posiłku piszluśmy na rekreacyjny spacer .
<Exan?>

od Exana cd Luna

0 | Skomentuj
- Jestem Exan, miło mi- rzekłem i podałem łapę
 Towarzysz mojej partnerki przywitał się ze mną i do tego niezbyt chętnie to zrobił. Chyba niezbyt mnie lubił, ten Dangroł. Po podaniu mi łapy na przywitanie, fuknął nosem i odszedł, będąc blisko swojej właścicielki. Też zmroziłem dobermana nieco nieufnym wzrokiem. Doberman odwrócił wzrok. Teraz w jego obecności nie byłem pewien, czy zbliżenie się do mojej partnerki będzie dobrym pomysłem. Wstałem i zbliżyłem się w stronę półki z książkami i wziąłem jedną. Luna podeszła do mnie, a jej towarzysz za nią... Luna uśmiechała się do mnie, a jej towarzysz dalej mroził mnie swoim wzrokiem, jakby mi chciał przekazać tym wzrokiem      " Zbliż się do niej, a umrzesz" Co prawda zignorowałem jego wzrok i skierowałem na moją partnerkę, odwzajemniłem uśmiech, zarumieniła się. Luna położyła się obok mnie i razem czytaliśmy, a jej towarzysz tym razem ułożył się obok mnie, ale tylko po to aby mi przekazać że
- Pilnuj mojej pani jak w oka w głowie, ona jest dla mnie wszystkim... jesteś jej partnerem i pilnuj, aby się jej nic nie stało
- Możesz być pewien, że ze mną jej się nic nie stanie- szepnąłem do niego
- Mam taką nadzieję, inaczej ze mną będziesz mieć do czynienia, będę cię obserwować i jeśli zobaczę coś, co zaszkodzi Lunie, albo mi... rozgryzę ci tętnicę!
I odszedł. Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem na odchodzącego dobermana
- No pięknie- szepnąłem, ale niestety Luna to usłyszała
- Coś się stało?- zapytała
- Nie skąd, czytajmy dalej- powiedziałem i wzrok mój wrócił do strony książki

<Luna?>

Od Lily'ego do Cassie

0 | Skomentuj
Po tym jak przetransportowaliśmy naszych północnych sojuszników do wolnych jaskiń, a chorych do jaskini Elan, Yesterday  nakazał mi jeszcze raz sprawdzić północną granicę watahy. Chętnie pospałbym trochę, ale jak widać alfa miał gdzieś moją niezregenerowaną energię, więc  poszedłem jak najszybciej przeszukać okolice granic i jak najszybciej udać się na spoczynek. Nie leciałem, bo to męczyło mój organizm jeszcze szybciej niż chodzenie.
W końcu poczułem pod łapami chłód śniegu. Postanowiłem skręcić odrobinę na wschód, żeby po dotarciu do granicy ruszyć na zachód i całkowicie sprawdzić tą cholerną północną granicę. Byłem też powoli głodny, więc postanowiłem poszukać na granicy jakiegoś śnieżnego zająca lub czegokolwiek.
Nagle na horyzoncie zobaczyłem dwie ludzkie sylwetki. Że też ludzie śmieli zapuścić się aż tutaj?!
Gotowy do ataku, zerknąłem na intruzów. Stali tyłem kilkadziesiąt metrów ode mnie, i wątpię, żeby już wiedzieli o mojej obecności. Człowiek ma tak słabo rozwinięte nozdrza. Uszy tak samo. Nawet kły ma jakieś takie krótkie.  Chciałem to wykorzystać i szybko podlecieć do tych ludzi, żeby nie mieli nawet czasu na reakcje. Ale mogłem również schować skrzydła i udawać zwykłego czarnego wilka, który zabłądził na lodowym pustkowiu.
Ostatecznie zdecydowałem się jednak na tą pierwszą opcje. Musiałem jednak usunąć tych intruzów z drogi  tak szybko, jak się tylko dało. Udało mi się zerknąć dwadzieścia sekund w przyszłość i dzięki tej zdolności wiedziałem, że te człekokształtne potwory mają broń, tylko o wiele skuteczniejszą od moich noży. Właśnie dlatego musiałem się pospieszyć.
Wzbiłem się w powietrze i zaszarżowałem na intruzów. Na szczęście słońce działało na moją korzyść i mój cień nie był w stanie zdradzić mojej obecności, co dało mi też ten ułamek sekundy przewagi. Skoczyłem na jednego z ludzi przygniatając go do śniegu i wyrywając tętnice.
- Ludzkie mięso, ohyda! - warknąłem, wypluwając odgryzioną skórę i mając głęboko gdzieś, czy nadal pozostały przy życiu człowiek mnie zrozumiał. Ale chyba nie, ich mowa różniła się znacznie od naszej.
Towarzysz ś.p. intruza wycelował we mnie jakąś skomplikowaną bronią. Nawet nie zdążyłem zareagować, gdy jakieś jasne smugi poleciały w moim kierunku. Poczułem przeszywający ból w lewym oku. Przez to oko nie wiedziałem nic, wszystko zostało przysłonięte szkarłatnym odcieniem krwi. Zawyłem z bólu.
Zaatakowałem w furii drugiego człowieka, ale nagle jakiś kształt pojawił się przed moim celem. Pies husky przygwoździł mnie do śniegu.
- O ku*wa! - zakląłem. Kiedy ten pies zdążył tu przybiec? I dlaczego nie udało mi się go wyczuć?To są jakieś cheaty!
Wyjąłem sztylet, jeden z wielu które stale noszę przy sobie. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wbiłem go między żebra psa. To go bardzo zaskoczyło i jęknął coś po psiemu, ale nawet jako wilk nic nie zrozumiałem.
Udało mi się zrzucić przydupasa ludzi z siebie. Wyrwałem jeszcze sztylet, w końcu nie mogę dopuścić do tego, żeby moja ukochana broń rdzewiała w tej żałosnej parodii wilka zwanej psem.
Już naprawdę wkurzony postanowiłem dobić uciekającego intruza. W końcu trzeba pomścić moją gałkę oczną, ponieważ wątpię żeby nawet stara Elan zdołała odnowić mi to oko, z którego praktycznie nie było już czego zbierać.
Dobiegłem do uciekiniera, zanim zdołał przeładować swoja broń,  skoczyłem i postanowiłem wypróbować sztuczkę, która pół roku temu pokazała mi Altair - skręciłem intruzowi  kark. Usłyszałem głuche chrupnięcie, czyli sztuczka zadziałała. Yey!
Człowiek padł nieżywy na glebę. Byłem głodny, ale przez ból z powodu odstrzelenia oka prawie tego nie czułem. Wrócę szybko do jaskini Elan... jak tylko dokończę zwiad. Na szczęście zawiązałem sobie oko jakąś szmatą zabraną od intruzów i już nie barwiłem śniegu na czerwono. Chociaż szmata i tak nasiąknęła trochę krwią.
Z trudem wstałem i kierowałem się w kierunku południowym, początkowo kaszląc z powodu ludzkiej krwi w gardle. Po kilku krokach zdecydowałem się polecieć. Będąc już w powietrzu zobaczyłem znajomy biały kształt niedaleko mnie.
Cassie. W sumie trochę sie zmieniła od naszego ostatniego spotkania.
- Witaj - zawołała do mnie, podlatując bliżej, ale jej wyraz twarzy zmienił się nieco gdy zobaczyła szmatę na mojej mordzie - Co ci się stało w oko?
- Miałem mały problem ze zlikwidowaniem ludzi, ale już sytuacja opanowana - westchnąłem - A co cię sprowadza w ten kawałek przestrzeni?


<Cassie?>

Ostrzeżenie

0 | Skomentuj
Luna oraz  Prascanna proszone są o poprawienie charakteru na pełne, rozwinięte zdania
oraz
otrzymują po kolejnym ostrzeżeniu za zapominanie o etykietach, mimo wcześniejszych upomnień administracji.
Przypominam, iż takowe nie będą zaliczane do aktywności postaci.

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Spojrzałam w taflę wody i zauważyłam swoje odbicie. Yedterday zaczął mnie pocieszać kiedy skończył mówić uderzyłam łapą w wodę i moje odbicie stało się nie wyraźne i zamazane.
-To chyba jest ta Prascanna która drzemie we mnie - powiedziałam  i łzy zaczęły lecieć z moich (niby złotych) oczy.
-Ej, nie płacz jakoś się ułoży. Jesteś tym kim uważasz, że jesteś. Jeśli będzeiesz uważała się za silną to taka będziesz, pamiętasz nie spałaś całą noc, potem niosłaś dwa szczeniaki, nic nie jadłaś od kilku dni z ledwością kaszlem ci odpocząć. Jesteś silna- powiedział patrząc na mnie.
- Raczej nie- odpowiedziałam markotnie - ale dzięki za próbę pocieszenia- dodałam kładąc się na ziemię.
-Ale opuściłam swój ładunek i ktoś inny go wziol i to niby oznaka siły- stwierdziłam smutnym głosem.
-Zostawie cię na chwilę samą przemyśl to - oznajmił i odszedł aby pomóc innym.
Kiedy odszedł nadal leżałam na ziemi łzy leciały nie ubłaganie, podniodłam się i otrzepałam z kurzu, łzy przestały lecieć. Poczułam siłę niczym wojowniczka, poszłam i upolowałam renifera całkiem sporego zaciągnełam go do jaskini uzdrowicielki gdzie był Yesterday położyłam rena na ziemi a on i uzdrowicielka patrzyli ze zdziwieniem na mnie.
<Yesterday?>

Od Luny CD Exana

0 | Skomentuj
Spalam smacznie aż do momentu kiedy obudził mnie mój towarzysz. Wstałam, przetarłam oczy i wyciągnełam się, gdy to zrobiłam spostrzegła, że nie ma Exana. Nie wiedziałam gdzie i po co poszedł więc postanowiłam pójść na spacer z Dangrołem. Wyszliśmy z jaskini i ruszyliśmy w stronę Rzeki leminga. Po kilku minutach marszu dotarliśmy na miejsce. Usiedliśmy na brzegu rzeki, Dangroł podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami.
-Nie ufam Exanowi, jakoś nie przypadł mi do gustu. Niech tylko coś zrobi nie tak a tego pożałuje - oznajmił dość poważnym tonem doberman.
-Przekonasz się do niego, on jest wspaniały. Jestem pewna, że jak się bliżej poznacie to się polubiće. - odparłam z uśmiechem patrząc na psa.
-Być może, ale zawsze będę dbał o twoje dobro - odpowiedział i przytulia się do mnie. Dobrze wiedziałam, że wierność i lojalność dobermana nie zna granic. Siedzieliśmy nad rzeką jeszcze chwilę, ale po chwili wróciliśmy. Byliśmy tóż przed jaskinią gdzie czekał mój ukochany.
-Gdzie byliście ? Szukałem was- oznajmił
-Byliśmy na spacerze - odpowiedziałam i spojrzałam z uśmiechem na Exana, doberman nadal patrzył nieufnie na mojego ukochanego znów za pewne czytał mu w myślach i w moich też, więc w myślach dałam sygnał aby stał się trochę milszy.
Podeszliśmy do Exana i kazałam dobermanowi się przywitać.
-Cześć, jestem Dangroł- podszedł powiedział i podał łapę na przywitanie, zrobił to dość miło.
<Exan?>

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Doprawdy, chyba przestałem nadążać za tą waderą. Najpierw łaskę mi robi, że w ogóle wykonuje moje polecenia, potem mnie przeprasza (byłem zaskoczony), a następnie wpada w fazę zaniżonej samooceny. Nie odpowiedziałem na jej stwierdzenie, tylko podszedłem do Elan i zapytałem ją, czy poradziłaby sobie bez Prascanny jakąś godzinę, góra dwie. Uzdrowicielka odpowiedziała, że tak, toteż skierowałem swe kroki w stronę medyczki, która bez entuzjazmu wykonywała swoje obowiązki.
- Chodź - zwróciłem się do niej. - Idziemy na spacer.
- Na spacer? Ze mną? Głupią, brzydką i bezużyteczną wilczycą?
- Tak. Musimy kogoś znaleźć.
Prascanna chciała chyba jeszcze o coś zapytać, ale uciszyłem ją machnięciem ogona. Zdecydowanym krokiem opuściłem jaskinię Uzdrowicielki, kierując się ku Rzece Leminga. Medyczka podążała za mną w milczeniu, ze zwieszoną głową. Nie podobała mi się ta zmiana. Wczoraj przynajmniej jeszcze była ożywiona i gotowa do kłótni, a teraz... Postanowiłem, że przynajmniej trochę ją rozruszam i przyspieszyłem. Moja towarzyszka również przeszła do truchtu, ale nadal wydawała mi się jakaś tak bierna i pozbawiona entuzjazmu.
Po kilkunastu minutach zobaczyliśmy stanęliśmy nad brzegiem Rzeki Leminga.
- Rzeka Leminga? Kogo tu niby mamy szukać? - zapytała Prascanna, spoglądając na mnie.
- Zaraz zobaczysz - odpowiedziałem, nie zdradzając moich zamierzeń. Poprowadziłem wilczycę wzdłuż brzegu rzeki, aż dotarliśmy do jednego z niewielkich zagłębień, w którym zebrała się woda. Stanąłem przy nim tak, by widzieć swoje odbicie w tafli tego mikroskopijnego jeziorka. Medyczka stanęła obok mnie.
- Co widzisz? - zapytałem, ukradkiem spoglądając na waderę. Teraz dostrzegłem, że jej futro nie było białe, a miało delikatną różową barwę.
- Swoje odbicie - mruknęła wilczyca.
- Opisz mi je.
- No... Mam różowe futro z błękitnymi elementami i złote oczy.
- Pozwól, że opiszę to bardziej poetycko. Futro o odcieniu różu delikatnym niczym płatki róży, grzywka, łapy i końcówka ogona w kolorze pogodnego nieba, a oczy jak jasne bursztyny, na które padają promienie słońca. Jesteś ładna, Prascanno, tak jak każda wadera. I nie jesteś głupia ani słaba, wręcz przeciwnie. Może faktycznie zeszłaś na złą drogę, ale widzę, że już się odnalazłaś. Jestem pewien, że w końcu znajdziesz swoją miłość.
- Mówisz tak tylko z litości.
- Mówię jak jest, Prascanno. Po to właśnie tu jesteśmy. Żeby porzucić tą pozbawioną entuzjazmu waderę i znaleźć dawną Prascannę. Prascannę z Watahy Krwawego Szafiru.
<Prascanno?>

od Exana cd Luna

0 | Skomentuj
- Nie wiem, ale na pewno nie będziemy się nudzić- puściłem do niej oczko
- A co masz na myśli?- zapytała
Szczerze to sam nie wiedziałem, jak jej zaspokoić nudę. Co prawda miałem jeszcze ochotę na to, co robiliśmy hehe... ale nie miałem już siły. Luna uśmiała się i zarumieniła gdy popatrzyła na mnie i wyczuła, że tylko o tym myślę. O niej myślę ciągle, oblizałem się.
Gdy tylko nadszedł wieczór, Luna zasnęła i chyba nie miała zamiaru prędko wstawać. Ziewnęła, obróciła się na wygodną pozycję i zamarła. Słodko wyglądała jak spała. Gdy tylko wyszedłem z jaskini od razu spotkałem Shairen. Była dziś nieco zmęczona, senna.
- Hej Shairen, wszystko ok?
- Jasne, tylko miałam dziś męczący dzień- powiedziała lekko, pocierając czoło.
- Coś się stało?
- Sprawy zawodowe- oznajmiła- straszny przypadek
- Może mógłbym ci jakoś pomóc?
- Nie, nie zawracaj sobie tym głowy, wracaj do siebie
Odeszła chwiejnymi krokami, skoro nie chciała mojej pomocy to może ją odprowadziłem bezpiecznie do jaskini. Od razu zasnęła. Tak jak Luna....
Gdy wróciłem, Luny już nie było... wtf... gdzie ona jest?

<Luna?>

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Basior poszedł nawet nie wysłuchał odpowiedzi i dobrze, że poszedł nie miałam zamiaru nawet odpowiadać, postanowiłam to przemyśleć. Cały czas doglądałam rannych niczyj stan nie ulegał pogorszeniu , cały czas myślałam nad tym co mi powiedział alfa. I zaczęło mnie zastanawiać czy na pewno dobrze się zachowałam, usiadłam pod ścianą i zaczęłam myśleć. Zapewne i tak nigdy mi się nie odwdzięczą, ale nic będę im pomagać. I tak nikt by nie zechciał takiej wadery, jak ja więc po co się fatygować. Jednak postanowiłam zmienić swoje zachowanie na nieco łagodniejsze, po chwili przyszedł Yesterday. Podeszłam do niego i z opuszczoną głową powiedziałam.
-Przepraszam cię za moje wcześniejsze zachowanie- i odwróciłam się wpatrując się w ziemię.
-Nie oczekuję wybaczenia ani zrozumienia - dodałam smutnym tonem spoglądając na niego.
On stał zdziwiony moimi słowami za pewne nie spodziewał się tego z mojej strony i był bardzo zdziwiony, nie mógł wymusić słowa. Znów usiadłam w kąt wbiłam wzrok w ziemię i myślałam. Moje myśli były coraz bardziej smutne i zaczęły obniżać moją samo ocenę. Po przemyśleniach doszłam do wniosku, że jestem głupią, brzydką i chamską waderą. Podeszłam znów do alfy i powidziałam smutnym głosem.
-Przepraszam, jestem głupią, słaba, brzydką i chamską waderą.
<Yesterday?> Prascanna jest różowo-niebieska ;) Ups... xD tak średnio to widać na rysunku.

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
- Cassie! - zawołałam, zaglądając do jaskini Gammy. - Cassie?
Grota wydawała mi się być pusta, ale dla pewności weszłam do niej i omiotłam ją wzrokiem. Rzeczywiście nikogo tutaj nie było. Tylko gdzie w takim razie mogła przebywać Cassie? Słońce dopiero wschodziło, większość wilków zazwyczaj jeszcze spała o teh porze. Dzisiejszy dzień stanowił co prawda wyjątek, ale żeby Gamma wiedziała już o tym? Yesterday dopiero co kazał mi ją znaleźć.
Wybiegłam z jaskini i zaczęłam rozglądać się dookoła, wzrokiem szukając ciemnej sylwetki Cassie. Wbiegałam na wzgórza i z ich szczytów wyglądałam znajomego czarnego gutra. Nic.
Och, gdzie ona polazła? - zadałam sobie w myślach pytanie. Miałam właśnie zbiec po stoku jednego ze wzniesień, gdy na niebie postrzegłam ciemnego skrzydlatego wilka, naszą Gammę.
- Cassie! Hej, Cassie! - zawołałam, wspinając się na tylnie łapy. Postać musiała mnie usłyszeć, bo zmieniła kierunek lotu i już po chwili wylądowała przede mną.
- Coś się stało, Alt? - zapytała Gamma, składając skrzydła.
- Yesterday będzie dzisiaj przeganiał ludzi z pustyń lodowych. Chciał, żebyś pomogła mi upolować jedzenie dla Elan i medyków.
<Cassie>

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Zachowanie medyczki coraz bardziej mnie irytowało. Wcześniej mówi mi, że los naszych sojuszników jej nie odchodzi, a teraz usiłuje pokazać mi, jaka jest silna, pomocna i opiekuńcza. Nie zamierzałem jednak się z nią sprzeczać, kłótnie do niczego nie prowadziły.
Jednak w końcu, mimo początkowych protestów, udało mi się namówić Prascannę na odpoczynek. Wilczyca powinna być świadoma, że jej zdrowie również jest ważne i do niczego się w watasze nie przyda, jeśli będzie osłabiona. W takim wypadku stałaby się wręcz dodatkowym ciężarem.
>>> <<<
Dotarłem właśnie do jaskini Elan z nową porcją pożywienia - dwoma świeżymi, tłustymi lemingami, gdy obok mnie przebiegła zdyszana Prascanna. Uzrowicielka spojrzała zdziwiona na medyczkę, która wbiegła do groty.
- Coś się stało, Prascanno? - zapytała Elan.
- Zaspałam! - zawołała biało-niebieska wilczyca, zwracając na siebie uwagę kilku rannych.
- Nawet medycy potrzebują snu - zauważyła łagodnie Uzdrowicielka.
- Ale przecież...
- Nie sprzeczaj się ze mną. Skoro już tu przyszłaś, to nie dyskutuj, tylko marsz do roboty - ucięła rozmowę Elan. Była to dotychczas chyba jedyna osoba, która uciszyła Prascannę. Uzdrowicielka machnęła ogonem w moją stronę, aby przypomnieć mi o moich obowiązkach. Prędko rozniosłem lemingi - jednego otrzymał Fabian, a drugiego najmłodsze szczenięta. Prascanna, która akurat zmieniała jednemu z nich opatrunek na łapie, spojrzała na mnie wrogo. Nim jednak którekolwiek z nas zdążyło się odezwać, obok nas pojawiła się Elan.
- Miko jest już zdrowy - oznajmiła, spoglądając na podchodzącego do nas szczeniaka. - Chciałabym, abyście odprowadzili go do stada.
- Sądzę, że Yesterday sam sobie poradzi - wymruczała Prascanna.
- Pójdziecie razem. Tak jest bezpieczniej - odpowiedziała Elan. Miko podszedł do nas, a wtedy Uzdrowicielka się oddaliła. Uśmiechnąłem się do białego szczeniaka, ignorując zezłoszczoną medyczkę.
- Co, Miko? Gotowy? - zapytałem. Maluch kiwnął głową, toteż podążyliśmy w koerunku jaskiń zajmowanych przez jego stado. Prascanna podreptała za nami. Droga zajęła nam kilkanaście minut. Gdy szczeniak dołączył do swojego stada, zatrzymałem odchodzącą Prascannę.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że w ten sposób niczego nie osiągniesz. Gdybym ja szukał partnerki, raczej wybrałbym kogoś mającego uczucia i odrobinę rozsądku. Przemyśl sobie wszystko jeszcze raz.
Nie poczekałem na odpowiedź wilczycy. Poszedłem odwiedzić Heroikę.
<Prascanna?>

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Basior przyniósł mi jedzenie, spojrzałam na nie, mimo iż głód mi doskwierał wziąłam mięso odniosła, mówiąc:
- Nie jestem głodna, daj je któremuś ze szczeniąt, ja sobie coś potem upoluje - odparłam i oddałam kawałek mięsa, alfa wziął go i dał grupie szczeniaków. Wróciłam do obserwowania chorych. Byłam coraz bardziej zmęczona całą noc nie spałam i jeszcze ta wędrówka, ale nie miałam zamiaru się z nikim zmieniać ani odpocząć. Chciałam udowodnić, że nie jestem słabym wilkiem.
***
Jedyne wobec kogo nie byłam obojętna to szczeniaki z tamtej watahy, im nie byłam obojętna. Zajmowałam się nimi najlepiej jak umiałam, dorosłymi wilkami też się zajmowałam, lecz nie tak troskliwie. U wejścia jaskini znów pojawił się Yesterday, od razu wiedziałam, że czegoś odemnie chce tylko nie wiedziałam czego, nie myliłam się po chwili mnie zawołał.
-Idź odpocznij, widzę iż jesteś zmęczona- powiedział wskazując łapą wyjści z jaskini.
-Nie! Kto będzie ich pilnował - odparłam chcąc zostać, ale nie dało się ukryć zmęczenia. Wróciłam do swojej jaskini, zjadłam renifera, którego upolowałam jeszcze przed wyprawą. Kiedy ją zjadłam położyłam się i postanowiłam, że za trzy-cztery godziny wrócę aby pilnować pacjentów . Natychmiast zasnęłam.
< Yesterday?>