Od Prascanny CD Yesterday'a
-Siadaj nie stawaj na tą łapę a najlepiej się połóż- oznajmiłam stanowczo Yestetday'owi. On położył się bez sprzeciwó. Stworzyłm kolejne zioło które przyniosło by ulgę alfie a ja bym zajęła sue jego ranami, dałam mu je a on je zjadł kiedy zaczęły działać przystąpiłam do działania.
-Daj mi swoją łapę- powiedziała a on mi ją dał abym ją opatrzyła, obejrzałam ranę i zauważyłam w niej wbity kryształ stworzyłam znów zioło do odkażania ran.
-Teraz trochę zaboli - oznajmiła i zdecydowanym ruchem wyjełam odłamek z jego łapy po tym odkaziłam ranę ziołem. Basior obserwował bez słów moje działanie.
-Za chwilkę twoja rana zniknie tylko podaj mi łapę- stwierdziłam a wilk z lekką nieufnością podał mi łapę. Wziełam jego łapę i położyłam na swoją a następnie swoją drugą łapę gałam na jego i po chwili rana zaczeła się zrastać, po kilku sekundach nie było po niej śladu.
-Jeszcze nie wstawaj- powiedziała i wzięła liście z ziół które zostały umoczyłam je w wodzie i ztarłam krew z łapy basiora, który patrzył na mnie lekko zdziwiony.
-Już możesz wstać- wtedy wilk wstał i przeszedł się do okoła mnie. - już jest wszystko w porządku - powiedział z uśmiechem a ja odwzajemniłam uśmiech.
-Chodź teraz poszukamy wyjścia
<Yestetday?>
Od Yesterday'a CD. Shairen
Ziewnąłem szeroko, a ten naturalny odruch organizmu przypomniał mi, że planowałem się zdrzemnąć choć na chwilę. Kto wie, może to nocne spotkanie wyprze z mojego umysłu wszystkie koszmary? Może jednak uda mi się wypocząć tej nocy?
Zacząłem ostrożnie schodzić ze wzgórza, mając w pamięci mokrą trawę, ślizgi i wywrotki. Jakimś cudem nie zabiłem się ani nawet nie wywróciłem w trakcie pokonywania zbocza. Gdy już znalazłem się między dwoma pagórkami, pobiegłem truchtem w kierunku mojej jaskini. Noc wciąż była ciemna i gwieździsta, na wschodzie nie było nawet najmniejszego śladu szarości, zwiastującego nadejście poranka. Chłodne powietrze działało na mnie uspokajająco i szybko przestałem myśleć o niedawnych wydarzeniach. Gdy dotarłem do jaskini i ułożyłem się na posłaniu, w głowie miałem tylko gwiazdy i ich piękno. Dzięki czemu szybko zasnąłem.
>>> <<<
Rankiem, zanim jeszcze otworzyłem oczy, poczułem zimno wślizgujące się do jaskini przez wejście. Powietrze było wilgotne, chłodniejsze niż podczas ostatnich dni. Tundra nigdy nie była zbyt hojna, jeśli chodzi o ciepłe, słoneczne dni, ale raz na jakiś czas mogłaby przecież zrobić wyjątek. Uniosłem głowę i spojrzałem na rozciągające się nieopodal wzgórza przez wylot mojej groty. Tak jak myślałem, padało. Z zasnutego chmurami nieba spadały gęsto drobne krople, zniechęcając mnie do opuszczenia w miarę ciepłej jaskini. Byłem jednak łowcą i do tego Alfą, a obowiązki przecież same się nie wypełnią...
Wstałem i przeciągnąłem się, a potem ruszyłem ku wyjściu z jaskini. Zatrzymałem się na chwilę, wciąż osłonięty od deszczu i przyjrzałem się krytycznie pogodzie. Mżawka, gdzieniegdzie delikatna mgła i wszechobecny chłód. Cóż, dzisiaj ciężko będzie cokolwiek upolować. Najlepszą potencjalną ofiarą byłby jakiś renifer, ale pozostawał jeszcze problem wytropienia stada. W takich warunkach wszelkie ślady łatwo się zacierały. Ale przecież musiałem spróbować.
<Shairen?>
Od Altair CD. Cassie
Czy była całą i zdrowa, czy też może ten Alfa coś jej zrobił? Domyślałam się, że jest zbyt okrutny na to, aby zabić wilczycę, ale kto wie, jak mógł ją potraktować? Szansa, że jej nie tknął, wynosiła mniej niż jeden procent, tego byłam pewna. Ale co teraz miałam zrobić? Zostać tu i po prostu zapomnieć o Cassie? To przecież nie wchodziło w grę. Musiałam ją tutaj ściągnąć, dla jej własnego dobra. Niechby później odeszła, byleby tylko nie przebywała już w tamtej watasze.
- Co ja mogę zrobić... - mruknęłam cicho, nie przerywając marszu. Na myśl nasuwały mi się tylko dwie opcje - albo samej ją odbić, albo zrobić to razem z watahą. Skoro i tak mają nas zaatakować, czy nie lepiej, żebyśmy ich uprzedzili? Tylko co na to Yesterday? Wygnał Cassie, to prawda, ale wiedziałam, że nie ma serca, by zostawiać wilka w sytuacji, kiedy inny się na nim wyżywa. Tylko... nie miałam przecież na to dowodów, prawda?
Może po prostu złożysz szybką wizytę Cassie, a potem wrócisz po pomoc? - zaproponował Północny Wiatr. Zatrzymałam się w pół kroku.
- W sumie... to nie taka zła propozycja. Ale jeśli tylko będę mieć możliwość, to wyciągnę stamtąd Cassie sama - stwierdziłam.
Tylko nie zapomnij, by jej nie mówić o sprowadzeniu pomocy, jeśli ci się nie uda - przypomniał mi mój niewidzialny przyjaciel. Kiwnęłam głową w zamyśleniu. Cóż, miał rację.
Oczywiście, że mam rację - mruknął cicho Wiatr i wyleciał z jaskini. Po sekundzie wahania, ruszyłam jego śladem. Nie miałam jeszcze pojęcia, jak zamierzam dostać się do Cassie, ale byłam pewna, że po prostu muszę to zrobić.
<Cassie?>
Od Yesterday'a CD. Prascanny
- Przepraszam, naprawdę - powiedziała jeszcze raz.
- Nie ma za co, Prascanno - odparłem. - Nie gniewam się na ciebie. Nie musisz mi nic rekompensować.
- Ale ja... sprawiałam same problemy! - sprzeciwiła się wadera, podnosząc się z ziemi.
- Altair również, kiedy była mała - odpowiedziałem, uśmiechając się przez chwilę. Poczułem jednak ukłucie smutku w sercu, kiedy przypomniałem sobie o siostrze. - Czasami zachowywała się nawet gorzej. Jestem przyzwyczajony.
- Ale... ona była szczeniakiem!
- Posłuchaj mnie - powiedziałem, prostując się i stając naprzeciw medyczki. Spojrzałem prosto w jej złote ślepia. - Wybaczam ci twoje zachowanie, jasne? Od teraz koniec tematu, zgoda?
- No dobrze - wymruczała Prascanna, odwracając wzrok.
- Chodź, przejdziemy się do Owadziego Lasu - zaproponowałem i nie czekając na odpowiedź, ruszyłem wzdłuż rzeki w kierunku tajgi. Usłyszałem, że medyczka biegnie za mną. I dobrze, może nareszcie się nieco rozchmurzy. Gdy Prascanna zrównała się ze mną, uśmiechnąłem się do niej delikatnie. A w następnej chwili spadaliśmy już, wrzeszcząc, prosto w ciemność.
Wpadliśmy do jakiejś lodowatej wody, która pociągnęła nas w mrok. Gdy wynurzyłem głowę nad powierzchnię, zdążyłem dostrzec, że to spora podziemna rzeka. Potem widziałem już tylko ciemność.
>>> <<<
Ocknąłem się na miękkim, drobnym piasku, na brzegu rzeki. Znajdowałem się w jakiejś sporej wielkości grocie, oświetlonej przez światło emitowane przez błękitne kryształy. Powietrze było wilgotne, a gdzieś nieopodal szumiała woda. Uniosłem głowę i rozejrzałem się po jaskini nieco nieprzytomnie. Mój wzrok zatrzymał się na jasnym kształcie, leżącym plecami do mnie kilka metrów dalej.
Wstałem i od razu poczułem ból w jednej z łap. Spojrzałem w dół - sierść na nodze miałem nie beżową, a szkarłatną od krwi. Uznając, że raną zajmę się za chwilę, ruszyłem w stronę ciała, kulejąc. Chwilę później pochylałem się już nad nieprzytomnym wilkiem. Znajome barwy, zduszone przez błękitny blask kryształów. Znana mi dobrze smukła sylwetka. Prascanna.
<Prascanna?>
Przypomnienie o konkursie - Koszmary na miarę
Od Cassie cd Altair
I tak już nie jest potrzebna.
Nagle ktoś wbiegł do jaskini. Była to mała waderka, która niebawem miała dorosnąć.
– Mama kazała ci to przynieść. – wręczyła jeji leminga.
Podziękowała małej Flurry i schowała marte zwierze daleko w kącie.
Szczeniak uciekł dyskretnie do jaskini. Kiwnęła z wdzięcznością jeszcze z daleka Delcie, która wychyliła się na ułamek sekundy i wampirzyca schowała się w cieniu, wysuwając kły. Wyssała krew, a potem zjadła mięso.
Naprawdę była im wdzięczna, bo były jedynymi w tej watasze, które miały uczucia.
O boże... A jeśli będę miała z tym tyranem szczeniaki?! Przecież Flurry już jest jego córką! A po tej nocy... - zaczęła gorączkowo myśleć.
A drugiej strony... Kogo to będzie obchodzić? Mogła jednak polecieć dalej, unikając tej burzy... Teraz jednak... Z tymi pozostałościami skrzydeł... Chyba nigdzie nie będzie w stanie uciec.
Przed jaskinią co jakiś czas przemykał pojedynczy wilk, a Cassie jedynie odprowadzała go wzrokiem, aż nie znikł.
< Alt? Moje pomysły zdechły x.x >
Od Scarlet CD. Yesterday'a
Od Prascanny CD Yesterdaya
-Ja cały czas myślałam, że mnie nie lubisz, a ty chciałeś być moim przyjacielem, a ja cię tak traktowałam i tak się zachowywałam- wypaliłam i opadłam na ziemięzakrywając oczy łapami.
-Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Jaka ja byłam głupia - dodałam ze smutkiem. Wiedziałam, że raczej nic z tego...nic z tego aby teraz on odwzajemniał moje uczucia może jak bym się inaczej zachowywała od początku to może mogła bym na coś liczyć ale teraz to raczej nie. Dotarło do mnie, co ja zrobiłam i co straciłam, może bo nie wiadomo jak by to było.
-Przepraszam jedyne w czym ci pomogłam to wiersz a tak to tylko problemy sprawiam- stwierdziłam ze smutkiem dopiero to do mnie docierało.
-Nie wiem jak mogę ci to zrekompensować, co mogę dla ciebie zrobić? - zapytałam chcąc jakoś odpokutować swoje dotychczasowe zachowanie.
<Yesterday?>
Od Altair CD. Cassie
Altair, ogarnij się. Wataha cię potrzebuje. Najpierw musisz ich ostrzec, potem będziesz się zamartwiać - przemówił do mnie Północny Wiatr. Chciałam się sprzeciwić, ale wiedziałam, że niewidzialny przyjaciel ma rację. Westchnęłam i podniosłam głowę. Znajdowałam się gdzieś pośród porośniętych tundrową roślinnością wzgórz. Z chłodnym wiatrem przyleciał do mnie zapach wilków z WKS, musiałam więc być już niedaleko. Zmusiłam się, aby wydłużyć krok.
>>> <<<
- Tak, Cassie mi to powiedziała. Dobrze słyszałeś - odpowiedziałam. Przed dotarciem do watahy zapolowałam jeszcze i posiliłam się krwią, teraz zaś rozmawiałam z Yesterday'em w jego jaskini.
- I ty jej wierzysz? Tej... zdrajczyni? Po tym, co ci zrobiła? - warknął brat, przyglądając mi się uważnie.
- Uratowała mnie, więc jej wierzę. Zresztą, widziałam na własne oczy, co się tam dzieje. I słyszałam, jak o tym mówili... a przynajmniej tak myślę.
Alfa tylko prychnął i kontynuował chodzenie od ściany do ściany. Zupełnie jak niedawno Cassie...
- Tu chodzi o dobro watahy. Musisz mi uwierzyć! - spróbowałam raz jeszcze. Yesterday przystanął na chwilę, a potem podszedł do mnie.
- Wierzę ci. Ale cała ta sytuacja mi się nie podoba.
- Mi też - mruknęłam. Cóż, powiedziałam Day'owi, że Cassie żyje, wbrew jej woli... Ale... tak będzie chyba lepiej... może... nie wiem...
Nagle uświadomiłam sobie pewną straszną rzecz. Ten Alfa używa siły... a Cassie brała za mnie odpowiedzialność... a ja uciekłam... O matko, a jeśli on jej coś zrobił? Tylko nie to... I co ja mam teraz robić? Wietrze? Jesteś tam?
Ale tym razem odpowiedziała mi cisza.
<Cassie?>
Od Cassie cd Altair
Wadera głośno westchnęła. Nawet nie wiesz, jakbym chciała... — pomyślała.
Chciałaby wrócić. Ale tam wszyscy już wiedzą. Będą wytykać ją łapami, uciekać od niej. Nie zazna tam spokoju, nawet po wyjaśnieniu sprawy... Będą patrzeć na nią z wrogością.
Wilczyca nasłuchiwała, a gdy uznała, że jest już sama, opadła ciężko na skałę.
" Jeśli go o to poproszę" - Pff... Już widziała przed oczami jego minę gdy ją przyjmował.
Dlaczego oni nie pojmują, że bez tego, Alt nawet nie przeżyłaby paru godzin?! Przecież by jej nie zabiła... Celowo skazała na cierpienie związane z odmiennością? Tym bardziej nie!
Gwałtownie podniosła wzrok. Słońce było jeszcze trochę wyżej od horyzontu. Zostało parę godzin...
Podeszła do kałuży, w której zazwyczaj lądował jej łeb w trakcie snu. Zmieniła wcielenie na to prawdziwe. Smętnie poruszyła szkieletem skrzydeł. Odpadło od niego parę piór.
Wcześniej dawało jej się trwałe rany ukryć pod maską... T e r a z... Chyba nie wystarczy. Nawet zwęgloną sierść była w stanie zaakceptować. Ale nie ma nic gorszego dla skrzydlatego wilka jak utrata możliwości latania.
Sierść wadery znów stała się biała, a ta wyszła ze swojej małej groty. Ruszyła lasem ku jezioru, odprowadzana podejrzliwymi spojrzeniami.
***
Cassie siedziała nieruchomo na skale, obserwując zachodzącą za drzewa ognistą kulę. Studiowała dokładnie teren, napajając się widokiem refleksów na tafli wody, poruszanej północnym wiatrem. Zawsze lubiła patrzeć na zakrzywienia światła.
Jednak zaczynało się robić już szarawo, a słońca niemal już nie było. Wiedziała, że musi już iść, stawić się u Alfy. Jednak... Miała złe przeczucia, bowiem na pewno nie będzie to spotkanie na herbatkę.
Spojrzała tęsknie w stronę, z której przybyła.
***
Księżyc już prawie znikał, gdy z obszernej jaskini wywlekła się z trudem jasna postać. Z trudem szła, co nie było sposowodowane tylko ranami. Z tyłu dobiegł ją jeszcze śmiech basiora.
Opuściła jeszcze bardziej zaokrąglone uszy, a ogon przylgnął do krwawiącego podbrzusza.
Skierowalau się ku granicom obozu, gdzie zamieszkiwała.
< Alt? C: jestem dziwna c: >
Od Altair CD. Cassie
- Alt, WKS to już przeszłość - odpowiedziała Cassie. - Dla mnie nie ma tam miejsca. Ale ciebie potrzebują.
- Ciebie też - nie dawałam za wygraną. - Jesteś Gammą. Jesteś potrzebna.
- Zostałam wygnana - odparła moja rozmówczyni tonem sugerującym niechęć wobec dalszego sprzeciwu. - Więc mnie nie potrzebują.
- Ja cię potrzebuję - powiedziała. - Wróć.
- Czy ty naprawdę jesteś taka naiwna i sądzisz, że Yesterday przyjmie mnie z powrotem?
- Chyba znam własnego brata - warknęłam. - Jeśli go o to poproszę, raczej to zrobi. Poza tym, nie możesz tutaj zostać. Nie widzisz, jak ten Alfa cię traktuje?
Cassie nie odpowiedziała, tylko zatrzymała się, przodem do jednej ze ścian jaskini. Wyglądała, jakby zastanawiała się nad czymś... Nad odpowiedzią? Nad możliwością powrotu do dawnej watahy?
- Słuchaj, Altair - zaczęła powoli biała wilczyca, nadal stojąc do mnie tyłem. - Udaj, że idziesz na polowanie, wracaj do watahy i ostrzeż ich przed atakiem. Yesterday powinien zgromadzić armię... posyłać wilki na patrole... Potrzebują tej informacji. Wracaj. I powiedz, że nie żyję.
Spuściłam wzrok i westchnęłam cicho. Czyli postanowiła trwać w swoim postanowieniu i zostać tutaj, nawet za cenę okrutnego traktowania... Miałam nadzieję, że jednak zmieni zdanie. Przed chwilą słyszałam nawet w jej głosie Gammę, którą nadal była... Wstałam i zrobiłam kilka kroków w stronę wyjścia z jaskini. Przez dwie sekundy patrzyłam na obóz i w tym czasie zdążyłam dostrzec Alfę, który mówił coś do kilku wysokich i umięśnionych basiorów, zapewne wojowników. Usłyszałam parę słów - "watahę", "bitwę", "za niedługo", "trenujcie". Czyli Cassie miała rację. Naprawdę szykowali się do walki.
- Dobrze - mruknęłam, nie odwracając się. - Pójdę już. Ostrzegę Yesterday'a... Szkoda tylko, że nie wrócisz ze mną...
<Cassie?>
Od Cassie cd Altair
Widziałam chaos w oczach przywódcy watahy, więc szybko wybiłam się przed szereg i stanęłam między nimi.
- To moja znajoma, kiedyś się spotkałyśmy. Naprawdę jest godna zaufania. - powiedziałam.
Chwilę patrzył pustym wzrokiem w moją stronę, po czym zamachnął się łapą. Nawet nie mrugnęłam, obrywając w policzek.
- Nie pytał cię nikt o zdanie. - warknął - Ale, skoro tak twierdzisz... Dobrze. Bierzesz za nią odpowiedzialność. Przyjmę ją. Zamelduj się w mojej jaskini dzisiaj wieczorem.
Zbiegowisko powoli się rozchodziło, choć nadal czułam wzrok niektórych ciekawskich.
- Nie wiem, co ty wyrabiasz, ale nie wiesz, na co się piszesz. - warknęłam.
- Cassie, ja ciebie potrze...- zatkałam jej pysk łapą.
- Jaka Cassie? Ona. Nie. Żyje. - warknęłam. - Pomyliłaś mnie z kimś.
- Kłamiesz! - powiedziała trochę za głośno, bo znowu skupiła na nas wzrok innych.
Westchnęłam zrezygnowana i pokazałam jej ruchem głowy, by za mną szła.
Usiadłyśmy w małej, ciasnej jaskini, która została mi przydzielona.
- Altair, serio. Uciekaj stąd. - krążyłam nerwowo od ściany do ściany, co dawało mi w sumie trzy dłuższe kroki. - Możesz tam powiedzieć, że zginęłam. Bo nie wrócę. Wygnani nie wracają, chyba, że po zemstę. Wy b y l i ś c i e moją rodziną i nie mam sumienia was zaatakować. Zbierajcie armię, bo ci tam - wskazałam łapą na wyjście z groty- będą chcieli atakować.
<Alt? >
Od Altair CD. Cassie
- Telepatia - odrzekła krótko biała i odwróciła się na pięcie. - Radziłabym ci zrobić tak, jak mówiłam.
Patrzyłam za nią nieprzytomnie, aż zniknęła mi z oczu. To nie mogło być prawdą. Cassie nie mogła nie żyć... A co, jeśli nieznajoma jednak nie kłamie? Jeśli naprawdę zabiły ją tamte wilki? To byłaby moja wina... Gdybym bardziej uważała, Cass nie musiałaby przemieniać mnie w wampira... Yesterday nie wygnałby jej... i wciąż by żyła...
Alt - usłyszałam w swojej głowie Północny Wiatr. - Uspokój się. Nawet, jeśli nie żyje, to nie twoja wina. Myślisz, że jesteś jedyną osobą, która poległaby w walce z tymi basiorami?
- No... tak logicznie rzecz biorąc... to nie... - mruknęłam, siadając na jakiejś kępce trawy.
No właśnie. To mógł być każdy, kogo Elan wysłałaby po zioła. Poza tym, wydaje mi się, że Cassie przebywa gdzieś niedaleko. Żywa.
- Naprawdę!? - wykrzyknęłam, wstając w jednej sekundzie.
Nie krzycz tak. I tak, naprawdę. Czuję, że jest dość blisko.
- Muszę ją znaleźć! Tylko... gdzie mam szukać najpierw? - zaczęłam zastanawiać się na głos.
Ha ha ha ha - zaśmiał się Wiatr, wprawiając mnie w zdziwienie. - Miałaś ją przed chwilą na wyciągnięcie łapy, Alt!
- Czekaj, że jak? Ta ona biała... to była Cassie? - zapytałam, gapiąc się bezmyślnie na jakiś karłowaty krzaczek. Wiatr tylko ponownie zaczął się śmiać. Fajnie. Czyli Cassie próbowała przekonać mnie, że nie żyje, stojąc tuż przede mną, a ja nie poznałam, że to ona. Hmpf. Ale przynajmniej wiedziałam już mniej więcej, co powinnam zrobić, by ją odnaleźć - po prostu pójść za zapachem tego jej nowego wcielenia. I tak też postąpiłam.
>>> <<<
Na centrum wrogiej watahy składały się niewielka łączka z głazem pośrodku i kilkanaście jaskiń. Dwa szczeniaki, na oko półroczne, bawiły się na ziemi pod czujnym okiem matki. Kilku łowców wlekło upolowanego renifera do magazynu żywności. A jakaś błękitno-biała wadera wskazała mnie łapą i zaczęła wrzeszczeć. Nim minęło kilka sekund, stałam już otoczona przez pokaźną grupę wilków.
- Kim jesteś i co tutaj robisz? - warknął największy z wilków, majestatyczny, umięśniony basior o lśniącej, czarnej sierści. Miał złote ślepia, a jego pysk i łopatkę zdobiło kilka blizn.
- Nazywam się Rara, Rara Lupum - odpowiedziałam, celowo nadając głosowi piskliwy ton. - Uciekłam z dawnej watahy... i szukam nowej...
W tłumie dostrzegłam błysk śnieżnobiałego futra i znajomą już sylwetkę... Cassie.
<Cassie?>
Od Luny CD Exana
*W tym samym czasie u Exana i Dangroła...*
Exan spał na podłodze a Dangroł właśnie się obudził i spojrzał z gniewem na śpiącego obok niego wilka, otworzył gniewnie pysk z ostrymi jak sztylety in białymi jak perły kłami i zagrzał je z całej siły na karku Exana który zaczął się wyrywać lecz nie mógł bo szczęki dobermana były mocno zaciśnięte. Wilk trafił łapą doberman w głowę i ten puścił jego kark. Obaj zakrwawieni i wyczerpani ale walczyli dalej...
***
Byłam już przed jaskinią i słyszałam głośne warki i krzyki domyśliłam się co się tam dzieje i byłam wściekła. Stanełam przed jaskinią stworzyłam księżycowy miecz i przeciełam sznur który ich ze sobą wiązał.
Po tym wziełam i z wściekłością podeszłym do Exana wbiłam zęby w jego kark i rzuciła nim o ścianę po tym podeszłym i to samo zrobiłam z Dangrołem, obaj leżeli pod ścianami i patrzyli na mnie.
-Pięknie! Widzę, że wy się nie zaprzyjaźnicie. Nie mu się liście się nawet zaprzyjaźniać tu chodziło o to żebyście przestali się gryźć tylko o to. Nie, że macie zostać najlepszymi przyjaciółmi tylko się tolerowali o nic więcej!- Wykluczała ze wściekłością patrząc gniew nie na zakrwawionych Exana i Dangroła.
-No ale...- powiedział Exan
-Ale co!? -krzyknęłam
-No...- powiedział Dangroł
-No co!?- zawiodła się na was nie możecie się nawt tolerować? Nie musicie się przyjaźnić tylko się tolerować . Czy to takie trudne?! - krzyczałam wściekła
Wyszła z jaskini żeby trochę ochłonąć a ich zostawiłam samych.
<Exan? I morał taki: Nie bierz wszystkiego dosłownie ;)>
Od Cassie cd Altair
Może tęskniłam za starą Watahą Krwawego Szafiru... Może... Na pewno! Wychowałam się tam, stamtąd pochodzili moi rodzice, ja się tam urodziłam...
Jednak teraz... Oni mnie tam nie chcą. Kto mógł zająć moje miejsce? Altair? Luna? Scarlet? Shairen? Może Prascanna? Podobno utknęła w friendzone z Yesterday'em... Z basiorów mogli być to Mortem lub Exan.
Nagle ścieżką przemknął ciemny wilk. Zbyt szybko jak na zwykłego osobnika... Przekrzywiłam biały łeb. Byłam jednym ze swoich ukrytych wcieleń.
Zeskoczyłam i zaczęłam biec tropem wilczycy. Pachniała jak... Altair? Ona... Tutaj?! Przecież ją zabiją!
Szybko ją dogoniłam i stanęłam przed jej nosem, przez co musiała gwałtownie wyhamować. Zatrzymała się dosłownie przed moim nosem.
- Co tutaj robisz, obca z Watahy Krwawego Szafiru? - powiedziałam nieswoim głosem.
Lukrecjowa wilczyca najeżyła się.
- Spokojnie, ja cię nie zaatakuję. Lecz powinnaś wracać do swego brata. Tutaj bez większych utrudnień cię zabiją.
- Nie odejdę bez znajomej!
- Nie znajdziesz tu jej... Jeśli szukasz niejakiej Cassie, twojej Gammy... Uderzył w nią piorun w czasie burzy. Biednej zwęgliły się skrzydła, nie mogła latać... Wojownicy ją dobili. - wzruszyłam ramionami.
W tym momencie oczy wilczycy zmniejszyły się, a uszy oklapły.
Tak będzie lepiej dla niej... - wmawiałam sobie.
- To... Nie może być prawda!
- To powodzenia w wędrowaniu, może cię nie zjedzą... Jak tamtej. Smaczna była, sama się upiekła... - wyszczerzyłam się, a w moich niebieskich oczach zabłysły iskry.
< Altair? Buahahahah, nie skapnij się i odejdź buahhaahahhahha >
Od Shairen CD. Yesterday'a
— Wybacz — odezwał się po tym, jak ponownie znalazł się obok mnie u szczytu wzgórza. — Chciałem po prostu obejrzeć gwiazdy.
— Och... — wyrwało mi się, gdy nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć i nie stać mnie było na choć odrobinę inteligentniejszą wypowiedź. Obejrzeć gwiazdy? Nigdy nie poświęcałam im większej uwagi, skoro były czymś równie powszechnym co trawa, którą zobaczyć można na co dzień. Nie były niczym wyjątkowym. Nic, poza błyszczącymi, białymi kropkami na tle czarnego nieba... Prawda? — Obejrzeć gwiazdy... — powtórzyłam cicho.
— Wiesz, gwiazdy są naprawdę piękne. Im dłużej na nie patrzysz, tym bardziej niesamowite ci się wydają.
Zadarłam niechętnie łeb do góry, szczerze wątpiąc w prawdziwość słów wilka.
— Układają się w osobliwe obrazy — podjął się kontynuowania tematu. — Mam swoją jedną ulubioną konstelację, ty też sobie jakąś powinnaś znaleźć. Taką, która najlepiej odzwierciedla twoje odczucia. Którą zawsze bez problemu będziesz umiała odnaleźć na niebie.
Zachęcona wypowiedzią basiora poświęciłam dość długą chwilę ciszy, aż moje oczy wyłapały coś szczególnego. Gwiazdę, która zdawała się świecić mocniej niż inne, która zdawała się chcieć, by to na nią zwracano uwagę w pierwszej kolejności, a jednak oczy obserwatora odnajdowały ją dopiero po kilku chwilach uważnego przyglądania się. Nie miałam pojęcia, czy należała do jakiejś konstelacji, a pomimo tego czułam dziwną pewność, że gwiazda otoczona była wyłącznie samotnością.
— Chyba znalazłam swoją własną gwiazdę. — Uśmiechnęłam się delikatnie, i nie potrafiąc przestać się uśmiechać, odwróciłam łeb w inną stronę, aby Yesterday nie mógł zobaczyć tego wyrazu pyska. Uśmiecham się często. Dziwne, że tyle rzeczy jest nadal w stanie wywołać u mnie radość. A ja za cel postawiłam sobie nie ujawniać nikomu tych radosnych emocji, które powinnam w sobie zabić, podczas gdy ja nie jestem w stanie tego zrobić. Zdając sobie sprawę z tego, na moim pysku na powrót pojawił się bezemocjonalny wyraz. — Lepiej wróć już do jaskini, Yesterday. — Chciałam zabrzmieć chłodno, i chyba mi się udało. Byleby samiec zrozumiał, że nie chcę już jego towarzystwa.
Nie potrzebuję jakiegokolwiek towarzystwa.
Zaczęłam schodzić ze wzgórza, czując na sobie zmęczony wzrok basiora. Powinien się wyspać, podczas gdy siedział ze mną przez noc. Przecież na następny dzień z pewnością miał masę pracy, podczas gdy on wolał spędzić ten czas na wpatrywaniu się w bezchmurne niebo i podziwianiu gwiazd. Więc dlaczego...?
Pokręciłam głową, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego wytłumaczenia. Zaczynałam być przytłaczana przez wątpliwości. Yesterday był dla mnie jedną, wielką zagadką. Nie potrafiłam nie być spięta w jego towarzystwie, a to za sprawą nieufności wobec niego. Martwiłam się swoim nieprzyjemnym snem i bezsilnością, jaka mnie w nim dopadła. Przyrzekłam sobie wtedy, że już nigdy nie pozwolę na taką bezradność wobec zagrożenia. Niepewny był przekaz tego snu. Czy wogóle był w nim przekaz? Gdy mimowolnie przypomniałam sobie to, co działo się w tym koszmarze, nie potrafiłam powstrzymać lekkich drgawek, jakie przeszyły moje ciało. To było oznaką strachu i słabości.
A przecież je też powinnam w sobie zabić.
<Yesterday?> Zaczynam mieć wrażenie, że Shai ma wahania nastroju jak Prascanna ;__;
Odejście
Od Yesterday'a CD. Prascanny
Westchnąłem cicho i przyspieszyłem kroku. Zacząłem węszyć w poszukiwaniu zapachu jakiejś potencjalnej ofiary - zająca czy renifera, było mi wszystko jedno. Gdybym polował z Altair, zapewne poszukalibyśmy czegoś większego, ale w tej chwili moja siostra chyba nie była odpowiednią osobą do takich rzeczy... i przebywała chyba poza granicami WKS. Musiałem więc zadowolić się zdobyczą mniejszą od wołu.
Już po kilku minutach wywęszyłem spore stado reniferów. Pobiegłem przed siebie, kierując się wonią kopytnych zwierząt, trzymając się nisko przy ziemi, bym nie został zauważony. Podchodziłem do roślinożerców pod wiatr, stąpając możliwie najciszej i najostrożniej, chcąc uniknąć wywęszenia i usłyszenia. W międzyczasie omiatałem spojrzeniem całe stado, chcąc znaleźć najsłabszą sztukę. Mój wzrok wyłowił samca w średnim wieku, kulejącego na jedną z tylnych nóg - idealną potencjalną ofiarę. Zacząłem się skradać w stronę wybrańca, aż znalazłem się zaledwie kilkanaście metrów od niego. Wtedy wystrzeliłem przed siebie, płosząc przy okazji stado. Miałem jednak kilka sekund przewagi, więc dogonienie mojego celu, szczególnie niesprawnego w pełni, nie było dla mnie większym problemem. Przez kilka chwil biegłem równo z reniferem, potem wybiłem się i wgryzłem w gardło roślinożercy, pociągając go w dół. Oboje przekoziołkowaliśmy, a ja puściłem ofiarę, by uniknąć zgniecenia. Samiec wstał po chwili, ale byłem równie szybki co on. Zacząłem go okrążać, co chwila zmieniając kierunek, by mieć szanse ponownie zaatakować kopytnego. W pewnym momencie udało mi się wgryźć w brzuch renifera, utrudniając mu zachowanie równowagi. Roślinożerca wierzgnął raz czy dwa, zmuszając mnie do puszczenia i wycofania się o kilka kroków. Moją taktykę zastosowałem ponownie. I tym razem udało mi się zacisnąć szczęki w okolicach brzucha ofiary. Pociągnąłem kopytnego w dół, a potem błyskawicznie rzuciłem się ku szyi renifera. Wbiłem kły w miękkie mięso i zacisnąłem. Następnie, czując, że roślinożerca próbuje mnie zrzucić, odskoczyłem. Z szyi zwierzęcia buchnęła krew - najwidoczniej przegryzłem tętnicę. Jeśli tak, śmierć mojej ofiary pozostawała kwestią kilku minut...
Nieżywego już samca uchwyciłem za kark i zacząłem ciągnąć w kierunku Wichrowych Wzgórz. W duchu cieszyłem się, że polowanie się udało. Nie zdążyłem jednak przebyć pięćdziesięciu metrów, gdy usłyszałem czyjeś delikatne kroki. Spojrzałem w bok i dostrzegłem biegnącą w moją stronę Prascannę, z Lemim na grzbiecie. Puściłem ciało renifera, gdy tylko stanęła obok mnie.
- Cześć - przywitała się.
- Cześć - odpowiedziałem w ten sam sposób. - Pomożesz mi?
Medyczka kiwnęła głową. Oboje chwyciliśmy upolowanego przeze mnie kopytnego i zaczęliśmy ciągnąć go w wiadomym kierunku. Razem szło nam to o wiele szybciej i łatwiej. Już po niedługim czasie mięso zostało podzielone na porcje i rozdane wszystkim, którzy go potrzebowali.
Uznawszy swoją pracę za aktualnie zakończoną, pobiegłem truchtem w kierunku Rzeki Leminga. Prascanna w milczeniu podążała za mną. Gdy znaleźliśmy się nad zbiornikiem wodnym, opłukałem się nieco z krwi - szczególnie z tej części, której nie byłem w stanie wylizać. Gdy skończyłem już czynności higieniczne, usiadłem obok towarzyszącej mi medyczki.
- Wracając do naszej rozmowy... - zacząłem, spoglądając na przepływającą wodę. - Jeśli chcesz, mogę być twoim przyjacielem. Usiłowałem ci to pokazać tak właściwie od samego początku... że chciałbym nim być.
Wilczyca odwróciła głowę w bok, chyba chcąc uniknąć mojego wzroku. Ja zaś przekrzywiłem nieco łeb, zastanawiając się, nad czym myśli.
<Prascanna?>
od Exana cd Luna
- Zobacz!- warknąłem na psa, a on popatrzył na list
- To wszystko twoja wina!- syknął pies z zmrużył oczy w morderczym spojrzeniu.
- Chyba przez ciebie, gdybyś nie skakał wokół niej i nie patrzył się na mnie w taki sposób, nie doszłoby do tego, a teraz muszę być do ciebie przywiązany!
- Osz ty!- warknął i rzucił się na mnie. Zaczęliśmy się okładać łapami i gryźć po szyi, policzkach... Najwięcej bęcków niestety zebrałem ja, bo natura nie uzdolniła mnie do obrony, tylko do leczenia, niestety.
- Ty bękarcie!- warczał Dangaroł, gryząc mnie w policzek
- Pchlarzu!- syknąłem, dając mu po pysku.
Sprzeczka trwała do młodego popołudnia. Zmęczeni, pogryzieni i pobici dyszeliśmy bezradni. Bez sensu takie coś. Nie można nas zmusić, abyśmy się lubili. Gdy minęła godzina druga, bójka poszła znowu z mojej winy, bo chciałem iść do pracy, a on na to, że to nie jego problem. I znowu cios za ciosami, ugryzienia, za ugryzieniami. Ciskaliśmy się o ściany, ja parzyłem magią Dangoroła, a on za to częstował mnie rzędem ostrych zębów. W końcu nie wytrzymałem z nerwów i z całych sił jakiej uzbierałem w łapie i uderzyłem dobermana w pysk. Siła była tak mocna, że doberman zatoczył głową i stracił przytomność.
- Głupi pies- syknąłem i poszedłem wraz z jego ciężkim cielskiem do apteczki, aby opatrzyć paskudne pogryzienia. Zmęczenie doprowadziło mnie do tego, że padłem na ziemię i zatopiłem się w głęboki sen.
<Luna? A morał jest taki, że nie można nikogo zmuszać do tego, aby ktoś kogoś polubił :3>
Od Prascanny CD Yesterday'a
Poszłam nad Rzekę Leminga i usiagłam na jej brzegu, wtedy leming zszedł z mojego grzbietu i powiedział:
-Ty go lubisz- oznajmił mój towarzysz.
-Tak- odpowiedziałam patrząc na niego.
-Ale nie tak, ty go bardziej niż lubisz wiesz o co mi chodzi- wypowiedział patrząc ma mnie.
-Nie...a nawet jeśli to i tak nic z tego bo on nie był by z kimś takim jak ja- odpowiedziałam ze smutkiem.
-Wiedziałem- odpowiedział radośnie
-Ale nie powiem mu tego bo by mnie wyśmiał i odrzucił , on nawet mnie nie lubi- odparłam wciąż ze smutkiem.
-Tego nie wiesz- odpowiedział z uśmiechem
-Domyślam się- stwierdziłam ze smutkiem i położyłam się na ziemi.
-On by po prostu nie był z kimś takim jak ja...w sumie to ja to wszystko robiła dla niego żeby mnie dostrzegł- powiedziałam patrząc w wodę.
-Nie smuć się, może jednak - odparł i przytulił się do mnie ja odpowiedziałam ciszą. Leżałam tam jeszcze kilka minut w końcu zgłodniałam.
-Idę na coś zapolować- oznajmiłam.
-Zaczekaj tu ja ci coś upoluję.- stwierdził zmienił się w tygrysa i pobiegł po kilku minutach wrócił z zającem i położył go przedemną.
-Proszę- dodał.
-Dziękuję - odparła z lekkim uśmiechem. Leming wyczarował sobie kilka orzechów i zaczęliśmy jeść. Gdy już zjedliśmy postanowiliśmy wrzucić do jaskini. Idąc, w pewnym momencie dostrzegłam Yesterday'a
<Yesterday?>
Od Hikaru
W odpowiedzi machnąłem łapą.
— Sam mogę zwiedzić tereny — zapewniłem, przerywając tym samym wypowiedź Alfy. A on w odpowiedzi kiwnął głową i odszedł bez słowa.
— Ty to... Scarlet, nie? — zapytałem od niechcenia, by się upewnić, że to ta osobniczka, z którą, według Alfy, miałem od tej pory dzielić swoje obowiązki. O tyle dobrze, że narazie tylko z nią, skoro zwiadowców w watasze, wliczając mnie, było jedynie... dwóch. A skoro tak, to raczej nie miałem powodu do narzekań.
Przytaknęła, uśmiechając się do mnie luźno, choć oczy uważnie badały moją sylwetkę, zdradzając nieufność do mojej osoby. Uznając, że powinienem pozostać z nią w dobrych stosunkach, odwzajemniłem uśmiech.
— No, chyba możemy wyruszyć? — I nie czekając na odpowiedź ruszyła truchtem wzdłuż rzeki, obok której szliśmy.
— Jasne — odparłem krótko w stronę wadery.
— Wiesz, jak skończymy, mogę oprowadzić cię po terenach... — zaproponowała nagle samica, patrząc się za siebie, a dokładniej na mnie. W jej głosie wyczułem nutkę niezdecydowania, jakby nie była pewna co do tego, czy chciałaby tracić czas na takie formalności, a tę propozycję złożyła tylko z uprzejmości.
— Będę zadowolony z twojego towarzystwa — odpowiedziałem pod wpływem chwili. A wcale zadowolony nie byłem myślą spędzenia więcej czasu niż to było konieczne z obcą wilczycą.
<Scarlet?> Nijakie wyszło to opowiadanie, wiem. Nie bij...
Konkurs - Koszmary na miarę
Od Yesterday'a CD. Prascanny
Położyłem się w niedużym zagłębieniu jakiś kilometr dalej. Głowa pękała mi od nadmiaru informacji i różnych problemów. Sprawy WKS, walka z ludźmi, powrót wilków z Północy na ich własne, oczyszczone tereny, przemiana mojej siostry i jeszcze psychika różowej medyczki. Za dużo tego wszystkiego. Przydałby mi się urlop. Pojechałbym sobie na jakąś tropikalną wyspę, usunąwszy sobie uprzednio na kilka czy kilkanaście dni pamięć. Mógłbym sobie wypocząć bez zamartwiania się o sprawy watahy. Tylko... nie byłem pewien, czy dobrze byłoby zostawiać Lily'ego teraz samego, szczególnie po... tym incydencie z Cassie i moją siostrą... Nie, obie musiałyby najpierw wrócić, a ja upewnić się, że nic nie zagraża stadu. Eh... czy jak na razie z mojej wycieczki nici. Szkoda, naprawdę miałem ochotę wyjechać. Szczególnie, że zbliżała się do mnie Prascanna z lemingiem na grzbiecie. Wstałem i poczekałem, aż wilczyca do mnie podejdzie.
- Przepraszam cię za moje zachowanie, nie będę już robić nic, co wykracza za zakres medycyny - oznajmiła medyczka i ruszyła w dalszą drogę, dodając na odchodnym: - A ja chciałam zdobyć przyjaciół, tylko tyle.
- Prascanna, poczekaj! - zawołałem i podbiegłem do niej. - Kolejny raz źle mnie zrozumiałaś. Przepraszam, że tak krzyczałem, ale... naprawdę mam już wszystkiego dość. Nie mam nic przeciwko, żebyś robiła coś poza swoimi zwykłymi obowiązkami, ale chciałbym, żebyś myślała trochę. Nie chcę, żeby moja wataha straciła medyczkę, kiedy ta ni z tego, ni z owego postanowi ocalić innych. Jako Alfa wolałbym uniknąć niepotrzebnego poświęcenia.
- Dobrze - mruknęła cicho Prascanna ze zwieszoną głową. - Postaram się myśleć i takie tam.
- Hej, rozchmurz się! - zawołałem pogodnie, spoglądając na nią. - Nie podchodź do tego z taką smutną miną! Zależy mi na tym, żebyś żyła. (ten uczuć kiedy znajdujesz na zewnętrznym parapecie martwego ptaka) I, moim zdaniem, przyjaciół zdobędziesz po prostu będąc sobą. Prawdziwym przyjaciołom nie powinnaś pokazywać, jaka jesteś silna - to oni powinni zaakceptować cię w pełni taką, jaką jesteś.
- Tak jak Lemi... - powiedziała zamyślona wilczyca.
- Lemi? - upewniłem się, spoglądając na siedzącego na grzbiecie mojej towarzyszki leminga. Cóż, to co prawda niezbyt kreatywne imię idealnie pasowało do takiego uroczego futrzaka.
- To ten leming. Teraz mój towarzysz. Przyszedł do mnie i zaczął mnie pocieszać. Wyczarował dla mnie nawet kwiatka! - odpowiedziała mi ochoczo Prascanna.
- No widzisz. - Uśmiechnąłem się. - Jemu nie musiałaś pokazywać, jaka jesteś silna. I jestem pewien, że jeśli się przyjrzysz i trochę poszukasz, to znajdziesz kolejnego przyjaciela. A teraz musisz mi wybaczyć, ale powinienem pójść na polowanie.
<Prascanna?>
Od Prascanny CD Yesterday'a
-Rób to co ci dobrze wychodzi, masz moce które są bardzo przydatne używaj ich- odparł ze stanowczością.
-Nawet jeśli bym tak robiła to i tak nikt mi nawet nie podziękuje - stwierdziłam ze smutkiem .
-Tego nie wiesz- odrzekł z powagą.
-Ale to możliwe- odpowiedziałam i położyłam się na ziemi.
-Ehhh zostawię cię samą- odparł i odszedł a ja leżałam na ziemi i myślałam. Nagle przyszedł do mnie leming, zaczął się do mnie tylić i mnie pocieszać, widział iż mi się nie poprawia więc jakoś wyczarował mi kwiatka a następnie mi go przyniósł i powiedział ,,Proszę ” uśmiechnełam się do niego i zapytałam czy chciałby zostać moim towarzyszem a on się zgodził nadałam mu imię Lemi. Wziełam go na grzbiet i poszłam szukać Yesterday'a. Byłam szczęśliwa, że w końcu znalazłam prawdziwego przyjaciela, byłam już szczęśliwsza. Po chwili znalazłam Yesterday'a i powiedziałam:
-Przepraszam cię za moje zachowanie, nie będę już robić nic co wykracza za zakres medycyny- powiedziałam i miałam już odchodzić wraz z moim towarzyszem na plecach .
-A ja chciałam zdobyć przyjaciół, tylko tyle- dodałam
<Yesterday?>
Od Altair CD. Cassie
I nagle wspomnienia zaczęły się pojawiać - poszukiwanie roślin leczniczych przy północnej granicy, atak dwóch wrogich basiorów, ból, rubinową krew zalewającą wszystko... I jedno jedyne znajome warknięcie, zanim odpłynęłam - warknięcie, które niewątpliwie wydała z siebie Cassie...
Nagle dostrzegłam smukłą wilczycę o poważnym, niezdradzającym emocji wyrazie pyska, posiadającą lśniące zielonkawe futro. Byłam pewna, że ją znam. Tylko jak mogła mieć na imię...
- Obudziła się - powiedziała wadera do kogoś, odwracając na chwilę głowę. Miała przyjemny głos, co prawda nieco ochrypły, ale zarazem tajemniczy i taki... dobry.
- Gdzie jest Cassie? - wyszeptałam, świdrując ją spojrzeniem. Ona tylko odwróciła jeszcze raz głowę, jakby sprawdzając, gdzie znajduje się ktoś inny.
I po chwili zobaczyłam, na kogo tak wyczekiwała. Wilk był dość smukły, obdarzony beżowo-brązowym futrem i szarymi, nieprzeniknionymi ślepiami. Kroczył stanowczo, a zarazem dość łagodnie, jakby był jednocześnie kimś wysoko postawionym i dobrym; jego zapach zaś znałam doskonale. Przypominał mój... Yesterday, Alfa watahy, mój przyszywany brat.
- Altair - powiedział miękkim głosem, gdy znalazł się obok mnie i zielonkawej wadery.
- Co się stało? - zapytałam, wciąż cicho, nie mając sił na podniesienie głosu. - Gdzie jest Cassie?
- Ona... została wypędzona... - wymruczał basior. - Za... za to, co ci zrobiła.
- Ale... to te obce wilki mnie zraniły - zaprotestowałam. - Ona tylko przybiegła mi pomóc... chyba...
- Nie o to chodzi, Altair - odezwała się zielona wilczyca... Elan. - Wiemy, że to nie ona cię zaatakowała. Chodzi nam raczej o to, co zrobiła na koniec...
Spojrzałam na nią zarazem z ciekawością i niepokojem, ze spojrzeniem pytającym, o co chodzi.
- Ona... ugryzła cię - wyszeptał Yesterday. - Wampir... cię... ugryzł.
- Wiesz, co to oznacza, Altair? - zapytała Elan, patrząc mi w oczy. Pokręciłam głową, nie umiejąc sobie nic przypomnieć. - Najprawdopodobniej... stałaś się teraz taka jak ona.
- Ale... ja nie mogę być wampirem! Skąd ta pewność? To przecież niemożliwe... - zaczęłam mówić, przerażona właśnie przedstawionym mi faktem. Elan tylko odwróciła głowę, a Yesterday... na niego nie było co liczyć. Gapił się tylko na ziemię, zajęty jakimiś myślami. Nikt nie zamierzał mi odpowiedzieć...
Wstałam, nagle pełna sił, i wybiegłam z jaskini Uzdrowicielki. Już wszystko pamiętałam... Swoje kroki skierowałam w stronę Rzeki Leminga. Zazwyczaj nad jej brzegiem było co najmniej kilka niedużych zagłębień, w których zbierała się woda. A ja tak bardzo chciałam zobaczyć moje odbicie, upewnić się, że jestem całkowicie normalna...
Z poślizgiem zatrzymałam się nad jedną z takich kałuż. Wydawało mi się, że minęła ledwie chwila, odkąd opuściłam grotę Elan. Przecież nie byłam w stanie tak szybko biegać, nikt nie był... A może się myliłam? Tym prędzej pochyliłam się nad taflą wody i z zaskoczenia nieomal się przewróciłam. Moje odbicie... wyglądało inaczej. Zmienił się mój wygląd.
Jedno z moich uszu było naderwane, trzy podłużne miejsca na pysku i szyi pozbawione były sierści, odsłaniając różowawe, wypukłe blizny. Futro pod oczami, dotychczas fioletowe, ściemniało i wyblakło, stając się ciemnoszare. Ale najgorsze... najgorsze były moje oczy. Dotychczas tęczówki miałam koloru pogodnego nieba, teraz zaś były burgundowe. Czyżby naprawdę została przemieniona... w wampira?
- Chwila... - zaczęłam myśleć na głos. - Jeśli jestem wampirem, to chyba powinnam zareagować jakoś na zapach krwi... czy tam samą krew...
Rozejrzałam się wkoło, szukając jakichkolwiek śladów jakiegokolwiek żywego leminga. Jednocześnie wytężyłam słuch i starałam się wychwycić woń jakiegoś przedstawiciela tego gatunku. Już po kilku sekundach wyczułam zapach futerkowego zwierzątka. Nie zastanawiając się, ruszyłam na polowanie. Mimo wątpliwości byłam niemalże pewna, że nie zareaguję w żaden wyjątkowy sposób... Cóż, nie mogłam się chyba bardziej pomylić.
Upolowanie leminga nie stanowiło dla mnie żadnego problemu - udało mi się chwycić go i wbić zęby w jego ciałko. Wtedy poczułam, jak moje kły się wydłużają... i zaczęłam wypijać krew z jeszcze żywego zwierzęcia. Dopiero gdy przestał oddychać, całkowicie pozbawiony krwi, dotarło do mnie, co zrobiłam. Martwe ciało wypadło mi z pyska i pacnęło o ziemię, a ja cofnęłam się o kilka kroków. Czyli jednak Elan miała rację... Jestem wampirem...
Zrozpaczona, pobiegłam gdzieś przed siebie, nawet nie wiedząc gdzie, bo z oczu obficie płynęły mi łzy, skutecznie zasłaniając widok. Nim się całkowicie uspokoiłam, znalazłam się już daleko od miejsca mojego ostatniego polowania. Ewidentnie poruszałam się szybciej niż normalny wilk - wcześniej pokonanie tej drogi zajęłoby mi co najmniej dwa razy więcej czasu. Znalazłam się na nieznanym terenie, gdzieś poza terytoriami Watahy Krwawego Szafiru. Rozejrzałam się po okolicy, mając nadzieję, że dostrzegę gdzieś coś znajomego, jakieś drzewo, głaz... Ale nie znalazłam nic. Mogłam jedynie wrócić po odciśniętych w błocie śladach na rodzinne tereny... ale na to nie mogłam się zdobyć, wciąż nie byłam gotowa. Swoją drogą, skoro podłoże było miękkie, musiało niedawno padać... Tylko co daje mi ten fakt? Nic.
Wciąż przerażona moją przemianą, powlekłam się zrezygnowana gdzieś na obce tereny, niewątpliwie należące do jakiegoś innego stada. Dawniej, o ile w ogóle bym się tutaj zapuściła, starałabym się przemieszczać niezauważalnie. Jednak teraz miałam to wszystko gdzieś. Właśnie zawalił się mój zharmonizowany świat. Chciałam uciec... uciec od tego, z czym miałam się już niedługo zmierzyć. Marzyłam tylko o tym, aby znaleźć jakąś norę i zaszyć się w niej... albo żeby cofnął się czas.
Nagle, nim znalazłam odpowiednie do rozmyślania na temat życia miejsce, poczułam metaliczny zapach. Zapach wilczej krwi... W mgnieniu oka moje kły wydłużyły się, a ja pobiegłam w kierunku, z którego dobiegała smakowita woń. Biegłam naprawdę szybko, toteż już po kilkudziesięciu sekundach dostrzegłam rannego w bark basiora niosącego w pysku zająca. Sącząca się z niedużej rany krew pachniała tak pysznie... a ja nadal byłam głodna... Nim rozsądek zdążył się odezwać, moje szczęki rozszarpały gardło wilka. Z ciało polała się obficie krew, a ja zaczęłam ją pić. Dopiero po dłuższej chwili wampirzy instynkt uspokoił się, pozwalając dojść do głosu rozsądkowi.
Odsunęłam się od niemalże całkowicie pozbawionego krwi ciała, z przerażeniem przyglądając się mojemu dziełu. Zabiłam niewinnego wilka... na obcym terytorium... potem wypiłam jego krew... a teraz stałam nad jego ciałem, na poplamionej na czerwono ziemi, wciąż z rubinowymi kroplami na pysku...
- Jestem potworem - wyszeptałam.
Nie jesteś potworem - odezwał się w mojej głowie północny wiatr.
- A właśnie, że jestem - odpowiedziałam przez łzy. - Zabiłam niewinnego wilka...
Ale masz dobre serce, prawda?
- Może... sama już nie wiem... Nie wiem, co powinnam zrobić...
Proponuję zlikwidować ślady zbrodni...
- Zabrzmiałeś jak jakiś morderca, który nie chce się dać przyłapać - przerwałam mu. Północny wiatr zasugerował rozwiązanie, które powinno wpaść do głowy osobie mojego pokroju... Mordercy, który nie chce, by odkryto jego czyn...
Po prostu rób, co mówię. A potem poszukaj Cassie. Jest szansa, że ci pomoże.
Westchnęłam, mimo iż północnemu wiatrowi udało się mnie przekonać. Postanowiłam postępować według jego wskazówek - najpierw pozbyć się ciała. Zaczęłam więc kopać w ziemi rów, do którego mogłabym wrzucić pozbawione krwi zwłoki. Czynność ta zabrała mi trochę czasu, ale koniec końców ciało zniknęło pod warstwą ziemi. Pozostał jednak jeszcze pewien związany z tym problem... Miejsce pochowania szczątków łowcy odznaczało się na tle okolicy.
I wtedy przypomniałam sobie o deszczu. Skoro niedawno padało, może i teraz dopisze mi szczęście? Należało mi się przecież coś od życia po tej niespodziewanej i niechcianej przemianie... Spojrzałam w górę i ku mojej uldze, niebo zasłaniało kilka deszczowych chmur. Była szansa, że spadające krople wody skutecznie zamaskują miejsce pochówku pozbawionego krwi ciała. A ja tymczasem mogłam zająć się szukaniem Cassie...
<Cassie?>
Od Cassie cd Altair
Przeszywający ciało skowyt przeciął powietrze. Zastrzygłam uszami w stronę jego źródła, zmieniając tor lotu. Za bardzo mi to przypominało głos Altair, by zignorować go.
Dźwięk nie powtórzył się, jednak wciąż leciałam nisko, między zaroślami, w poszukiwaniu wilka. Przeleciałam tak klucząc z... Dwadzieścia? metrów aż je znalazłam.
Gwałtownie zatrzymałam się, po czym schowałam za rozłożysty krzak. Moje uszy się nie pomyliły; tą ofiarą była Alt. Wokół było trochę krwi. Nir mogłam określić, czy należała głównie do niej, czy także do napastników, których było dwóch. Pierwszy, koloru biszkoptowego musiał walczyć, bo miał parę zadrapań. Następny... Basior o czarno - białej sierści. Ten nawet nie był krwią pobrudzony.
Moim planem było najpierw go wymyślić, a dopiero potem atakować. Jednak, jak zwykle nie wyszło, bowiem dostrzegłam coraz więcej krwi. Pysznej, stygnącej krwi... Która pochodziła od wilczycy. Wyskoczyłam z kryjówki donośnie warcząc i ukazując swoje kły. Nawet nie dostrzegłam, że moje wcielenie się zmieniło.
Odwzajemnili gest. Uśmiechnęłam się więc psychopatycznie. Czekałam na ich ruch, którym było przystąpienie do ataku. Równocześnie skoczyli w moją stronę. Odskoczyłam do tyłu, a oni zderzyli się tuż przed moim nosem. Zdążyłam sięgnąć do gardła tego rannego, złotobrązowego. Machnęłam białym ogonem w geście "Ty będziesz następny" do czarnego basiora. Odpowiedział tym samym.
Nasza "walka" składała się głównie z uników i prób. Na nasze szczęście w nieszczęściu oboje mieliśmy te same rozwinięte cechy. Przemknęłam obok przeciwnika, starając dostać się do łowczyni. Jednak on szybko mi przeszkodził.
Już miałam dość użerania się z nim, więc po prostu zatrzymałam dopływ krwi do jego mózgu.
Bez przeszkód po prostu podeszłam do ciemnoszarej wadery i trąciłam ją nosem.
– Alt? – szepnęłam, przybierając swoją normalną postać i chowając kły. Ledwo oddychała...
Nie, nie, nie. Nie zgadzam się. Nie może odejść.
Wpadł mi do głowy głupi i ryzykowny pomysł. Ale... Mogło się udać.
Wampirze zęby znowu się pojawiły. Złapałam głęboki wdech i wgryzłam się w prawie bezwładne ciało. Drgnęło. Nie piłam krwi, a jedynie trzymałam zęby. Czekałam... I trwało by to pewnie dłużej, gdyby nie brutalne złapanie mnie za kark i rzucenie w drzewo. Odbiłam się od niego i upadłam na ziemię.
Zakręciło mi się w głowie. Widziałam tylko rozmazane, kolorowe plamy... W których wraz ze stopniowym wyostrzaniem się dostrzegłam Yesterday'a i inne wilki które przebywały w tym czasie na terenach. Większość patrzyła to na mnie, to na Alfę i Altair. Parę zbliżało się do mnie z ukazanymi kłami.
Podkuliłam uszy. Alfa wydawał się... Wściekły. Chyba jeszcze nigdy... Coś krzyczał w moją stronę, ale nie docierały do mnie jego słowa.
– Chciałam tylko pomóc... – szepnęłam, cofając się z podkulonym ogonem.
Wilki były może dwa metry ode mnie, gdy zerwałam się w niebo, wybrane jako trasę ucieczki. Parę wojowników za mną leciało, aż nie skręciłam na wrogie terytorium, a jednocześnie w szalejącą nad nim burzę.
< Alt? ^^ Nie lubię pisać w pociągu ;_; >
Od Yesterday'a CD. Prascanny
Po jej ucieczce wyminąłem lodowe sople i uciekłem właśnie tutaj, aby spokojnie pomyśleć. Gdybym ponownie się z nią spotkał, mogłoby się skończyć to kolejną kłótnią... Szczególnie, jeśli brało się pod uwagę to, że medyczka niewiele wiedziała... Wcale nie uważałem jej za słabą, tylko jej sposób, w jaki pokazywała swoją siłę - za lekkomyślny. Ogólnie rzecz biorąc, nie była nieprzydatna - chyba, że akurat leżała sobie ranna, kiedy przydałaby się jej wiedza medyczna...
Westchnąłem cicho. Cała ta sytuacja... była taka skomplikowana... tak ciężko znaleźć mi było na wszystko chociaż słowo wyjaśnienia... Dodatkowo ona wciąż uważała, że mam ją za słabą... Idąc jej tokiem myślenia, powinienem już więcej nikomu nie pomagać... bo odwróciło się to teraz przeciw mnie... Kiedyś, nie tak dawno, powiedziałem jej, że nie jest słaba i głupia... A teraz ona mi mówi, że za taką ją uważam... Czy naprawdę tak szybko o tym zapomniała?
Podniosłem się z ziemi i spojrzałem na połyskującą Rzekę Leminga. Westchnąłem jeszcze raz, a potem odwróciłem się i ruszyłem na poszukiwania Prascanny. Miałem przeczucie, że nic specjalnego nie wymyślę i że lepiej będzie, jeśli nie będę tkwił tu, bezskutecznie usiłując znaleźć odpowiednie słowa. Łatwiejsze od tego okazało się znalezienie Prascanny - zostawiła za sobą ślad z lodu. Nawet gdy po pewnym czasie rozpuścił się, odgniecenia na trawie były wyraźne i pozwoliły mi odnaleźć różowawą wilczycę. Medyczka siedziała na trawie z pochyloną głową.
- Zostaw mnie w spokoju - wyszeptała.
- Prascanno...
- POWIEDZIAŁAM ZOSTAW MNIE!
Przed kilkona ostrymi, lodowymi soplami osłoniłem się machnięciem utworzonej naprędce wodnej tarczy. Gdy woda opadła na ziemię, dostrzegłem zmieszany wzrok Prascanny.
- Przepraszam - wyszeptała. - Ale ty po prostu nie wiesz, jak to jest być uważanym za słabego i nieprzydatnego...
- A ty nie wiesz, jak to jest wysłuchawać wilków z bezpodstawnymi uronieniami - odparłem. - Nie pamiętasz już, jak przekonałem cię, że nie jesteś słaba? Nie rozumiem, dlaczego teraz zachowujesz się, jakbym uważał, że z niczym sobie nie poradzisz.
- Wziąłeś mnie na wyprawę jako medyka. Mogłam walczyć...
- Ale potrzebowaliśmy cię jako medyka, a nie jako wojowniczkę. Jeśli chciałaś nią być, to mogłaś mi o tym powiedzieć, kiedy przyjmowałem cię do watahy. I... zrozum, nigdy nie wątpiłem w to, że jesteś silna, tylko... Okazujesz to w nieprzemyślany sposób, który może ci zaszkodzić. Nie chcę, żebyś umarła, jesteś w końcu członkiem mojej watahy. A lekkomyślność, którą ostatnio aż zbyt często się wykazywałaś... może do tego doprowadzić. Może cię zabić.
- Skoro i tak się na niewiele nadaję, to...
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz!? - wykrzyknąłem. - Jesteś dobrą medyczką i właśnie takiej ciebie potrzebujemy. Mówiłem ci już kiedyś chyba, że jesteś piękna, mądra i silna. Pokaż to w końcu. Pokaż, że miałem rację...
<Prascanna?>
Od Altair CD. Cassie
Wlekłam się noga za nogą aż do północnej granicy, gdzie podobno rosła większa część z tych ziół. W zasięgu wzroku nie dostrzegłam jednak żadnych odpowiadających opisowi Elan rosło, toteż pobiegłam truchtem wzdłuż granicy. W duchu błagałam tylko, bym je szybko znalazła, bo łapy powoli zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa. Po kilku minutach zmuszona byłam się zatrzymać na krótki odpoczynek. Walka z wołem była dość wyczerpująca, potem zawleczenie mięsa watasze, a teraz jeszcze to.
- To był zły pomysł - wymruczałam do siebie pod nosem, ruszając na dalsze poszukiwania. Po przebyciu jakichś dwustu-trzystu metrów dostrzegłam wreszcie kępę roślin, które odpowiadały opisowi Elan. Zanim jednak pochyliłam się, aby zerwać zioła, dostrzegłam ciemną wilczą sylwetkę. Po chwili namysłu uznałam, że to Cassie i pomachałam jej ogonem. Nie byłam pewna, czy mnie zobaczyła, bo nie doczekałam się odpowiedzi.
Zrywałam już ostatnią porcję roślin, gdy poczułam ostry, wrogi zapach jakiegoś wilka od strony zawietrznej. Uniosłam głowę w idealnym momencie, aby zobaczyć skaczącego w moją stronę złotobrązowego basiora. Odskoczyłam na bok, ale niewystarczająco - na pysku i szyi poczułam ból w miejscu, gdzie pazury przeciwnika przecięły mi skórę. Odwróciłam się w porę - nieznajomy przygotowywał się do kolejnego ataku. Pochyliłam się i zjeżyłam, a z mojego gardła wydobył się wark. Zaczęliśmy krążyć wokół siebie, oceniając się nawzajem. Mój przeciwnik był rosły i umięśniony, więc zapewne silny, ale nie mógł być przy tej masie zwinniejszy ode mnie. Co nie zmieniało faktu, że mógł być szybki...
Ponownie odskoczyłam na bok i nim złotobrązowy basior zdążył zawrócić, skoczyłam na niego i przewróciłam go na ziemię, gryząc przy tym w łapę. Wbiłam pazury w jego klatkę piersiową, a na jego futrze pojawiły się krople krwi. Wystarczyło jedno ugryzienie, by go zabić...
Z równowagi wytrąciło mnie spojrzenie przeciwnika. W jego oczach dostrzegłam błysk niezachwianej pewności, że jeszcze nie przegrał. No przecież... Mogłam wcześniej o tym pomyśleć... To był głupi pomysł, zakładać, że jest sam...
W następnej chwili upadłam na ziemię, przewrócona przez innego basiora, tym razem czarno-białego. Korzystając z chwili, kiedy zdezorientowana nie byłam w stanie się bronić, wilk wgryzł się w mój bark. Zawyłam z bólu. W następnej chwili poczułam, jak czyjeś pazury rozdzierają moje ucho. Krew zasłoniła mi pole widzenia.
<Cassie? Jak chcesz, to możesz ich zabić. Albo przemienić Alt w wampira>
Od Prascanny CD Yesterday'a
<Yesterday?>
Od Yesterday'a CD. Prascanny
Teraz szła przed siebie uparcie, zgrywając silniejszą za każdym razem, gdy na nią spojrzałem. Jednak podczas tych ułamków sekund, gdy dopiero odnotowywała to, że na nią patrzę, widziałem, że zostało jej już niewiele sił. Gdyby tylko była tu woda, mógłbym spróbować ją uzdrowić... Ale jak na złość wszędzie wokół nadal leżał jedynie śnieg.
W duchu miałem dość jej zachowania. Postępowała po prostu bezmyślnie. Chce pokazać, jaka jest silna - dobrze, ale powinna to robić w innych okolicznościach, zupełnie zdrowa. Martwa na nic się nam nie przyda, a tylko stracimy medyczkę. Hm... Umrzeć, ale pokazać za to swoją siłę, której tak naprawdę się nie ma... No, naprawdę opłacalna inwestycja.
Miałem właśnie zwrócić Prascannie uwagę, żeby się nie przeforsowywała, kiedy ta upadła na ziemię i zaczęła zwijać się z bólu. Dziwne... jej rana zaczęła tylko delikatnie krwawić.
Shairen pojawiła się przy nas zanim zdążyłem ją zawołać.
- Nie mam pojęcia, co jej dolega - stwierdziła po krótkich oględzinach. - Najrozsądniej byłoby zanieść ją do Elan.
- Niech to - wymruczałem. - Wezmę ze sobą kogoś z Północy i zaniosę ją.
- Dam jej tylko zioła, aby uśmierzyć ból.
Kiwnąłem głową i podbiegłem do Rakkausa, jednego z wojowników z Północy. Razem podnieśliśmy Prascannę i ruszyliśmy możliwie najszybciej ku terenom WKS. Byliśmy już blisko Tunelu Chione... A stamtąd było już niedaleko.
>>> <<<
Prascanna funkcjonowała już prawie normalnie. Jak się okazało, została trafiona niedużym, zatrutym kawałkiem lodu podczas walki z upiorem. Według Elan niewiele brakowało, a opuściłaby ten świat na zawsze. Miałem więc powody, aby przyjść do niej, gdy tylko poczuje się dość dobrze, i zrobić jej awanturę.
- Czy ty zawsze musisz postępować tak bezmyślnie? - wydarłem się na nią. - Najpierw narażasz niepotrzebnie swoje życie, teraz znowu mogłaś umrzeć z wycieńczenia! Ruch i zmęczenie tylko przyspieszyły działanie trucizny. Czy mogłabyś przestać w końcu udawać kogoś, kim nie jesteś?
- Ja tylko...
- Jeśli chciałaś wyglądać na silną, to nie byłbym taki pewien, że teraz inni cię za taką uważają. Stawiałbym bardziej na lekkomyślną. I to jak najbardziej trafne określenie.
Powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia. Owszem, mogłem zrobić to łagodniej, ale... miałem już dość. Czekałem teraz tylko w milczeniu na reakcję Prascanny.
<Prascanna?>
Od Prascanny CD Yesterday'a
-Ale to nie zmienia faktu, że mogłaś zginąć- odparł, a ja tylko pomyślałam, że on znowu zaczyna z tym co mogło mi się stać.
-Gdyby nie ja wszyscy by tam pogineli bo jaskinia by się zawaliła a Zamrożona Paproć czy jak on tam ma jakoś się nie odważył stanąć przed upiorem- powiedziałam lekko aroganckim tonem, Yesterdat'owi trochę odieło mowę po moich słowach. Lecz po chwili powiedział :
-Koniec tematu, więcej tak nie ryzykuj- odrzekł stanowczym tonem czym mnie trochę rozbawił bo jego mina była zabawna.
***
Byliśmy już w połowie drogi do naszej watahy straszne mnie bolało za karzdym krokiem który stawiałam lecz nie dawałam po sobie tego poznać i szłam z uporem dalej. Szłam obok alfy który co jakiś czas spoglądał na mnie, gdy to robił zachowywałam się jak gdybym miała siły za trzech, ale tak naprawdę szłam z ledwością. Nie chciałam sprawiać kłopotu aby ktoś miał mi pomóc iść ale w pewnym momencie upadłam na ziemię i zaczęła się zwijać z bólu.
<Yesterday?>
Od Yesterday'a CD. Shairen
Kątem oka spojrzałem na siedzącą obok Shairen. Wilczyca patrzyła prosto przed siebie, ale spojrzenie miała nieobecne, jakby nad czymś rozmyślała. Nie zamierzałem przerywać milczenia - cisza w żadnym wypadku mi nie przeszkadzała. Zamiast tego mój wzrok ponownie spoczął na księżycu, a potem prześlizgnął się na całkiem dobrze widoczne gwiazdy. Część nocnego nieba nadal przysłaniały deszczowe chmury, ale sporo ze znanych mi gwiazdozbiorów mogłem zobaczyć bez problemów. Kasjopeja, Wielka Niedźwiedzica, Smok...
Zamiast po prostu przekręcić głowę w bok, zadarłem ją do góry. Nie minęła chwila, a zsuwałem się po wilgotnej po deszczu trawie ze wzgórza. Shairen odwróciła się w moją stronę, ze spojrzeniem mówiącym "znowu?". Tia... kolejny raz zsunąłem się po zboczu. Ładnie ujęte. Znowu.
Gdy tylko się zatrzymałem, wstałem i otrząsnąłem futro z kropli wody. Następnie wspiąłem się na wzgórze ponownie, i tym razem nie unikając poślizgnięć.
- Wybacz - zwróciłem się do Shairen, gdy już usiadłem obok niej. - Chciałem po prostu obejrzeć gwiazdy.
<Shairen? Beeeeeeeezwen>