Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Niech to. Czy naprawdę temu światu nie wystarczy stawiania mnie w obliczu trudnych decyzji? Tak nienawidzę wybierać... Szczególnie, gdy od tego zależy czyjeś życie.
Miałem dwie opcje. Albo skorzystać z poświęcenia Prascanny, albo spróbować ją uratować. I na szczęście nie zastanawiałem się długo. Olśniło mnie, że to tutaj tkwi problem i najlepsze dla watahy będzie, jeśli zostanę tutaj i rozwiążę go u źródła. Przymknąłem oczy i skupiłem się, a ściany wokół mnie zaczęły się trząść. Skały, do których byłem przykuty, pękły, uwalniając mnie. Chwilę później mur z kamieni runął w dół, ukazując mi zarysy kilku zaskoczonych wilków, stojących obok, jak mi się zdało, nieprzytomnej Prascanny. Jednym susem pokonałem dół, który utworzył się po zapadnięciu się głazów, i znalazłem się w środku zgromadzenia. Łańcuchy, nadal przykute do moich łap, szczęknęły cicho. Chwyciłem jeden z nich i zamachnąłem się, powalając kilku przeciwników na ziemię. Kolejną postać odepchnąłem. Jedna z dwóch pozostałych w pozycji stojącej wilczyc - Kiba, którą rozpoznałem po zapachu - warknęła cicho i chwyciła bezwładną Prascannę za kark. Druga rzuciła się w moją stronę, ale udało mi się wpierw wykonać unik, a potem popchnąć ją, czego skutkiem było przygniecenie powalonych uprzednio wilków. Rozległy się ciche okrzyki, ale nie zwróciłem na nie większej uwagi. Kiba znikała już w jednym z tuneli, a wraz z nią - Prascanna. Kierując się słuchem i węchem, pobiegłem za nimi.
Nim minęło pół minuty, znalazłem się w kompletnych ciemnościach. Cóż, przynajmniej wada wzroku już mi nie dokuczała. Ciekawiło mnie, jak radziło sobie ciotka, ale w tamtej chwili nie miałem ochoty nad tym rozmyślać. Chciałem przede wszystkim uratować Prascannę.
>>> <<<
Grunt pod nogami zgubiłem tak nagle, że przez pierwsze kilka chwil nie docierało do mnie, co się dzieje. Zacząłem turlać się gdzieś w dół, w jeszcze większy mrok, boleśnie obijając przy tym nogi, tułów i głowę. Nie wiem, ile to trwało, ale gdy w końcu się zatrzymałem, nie potrafiłem się podnieść. Bolało mnie całe ciało, a w kilku miejscach czułem pieczenie świeżych otarć i drobnych ran.
Niech to wszystko coś trafi, jakim cudem ja ją teraz mam znaleźć?

<Prascanna? Bezwen...>

Od Luny CD Lily'ego

0 | Skomentuj
Mineło już dobre kilkanaście dni od śmierci Exana. Mój smutek powoli przemijał i byłam już w miarę taka jak wcześniej, najlepiej było by zapomnieć o przeszłości i iść na przód. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, postanowiłam zostawić przeszłość za sobą i iść dalej. Postanowiłam się przejść, Dangroł chciał iść ze mną ale powiedziałam żeby został w jaskiń i wyruszyłam w drogę.
Szlam już od kilku - kilkunastu minut podziwiając widoki, smutek był już praktycznie zażegnany. Spokojny spacer nic nie wskazywało na to aby coś się zdążyło ale w pewnym momencie usłyszałam czyjś głos który wykrzyknął ,,Na co się tak gapisz?” pobiegłam w tamto miejsce i zobaczyłam Lily'ego warczącego na leminga i przed nim leżało truchło wilka.
-Witaj Lily- powiedziałam patrząc na basista który po chwili spojrzał na mnie.
-Witaj Luno, dawno cię nie widziałem - odparł patrząc na mnie
-Czemu warczysz na tego bezbronnego leminga? -zapytałam patrząc na małego gryzonia
-Bo jest upierdliwy!- krzyknął zezłoszczony
-On cię polubił - powiedziałam a leming wbiegł po moim skrzydle na grzbiet i stanoł na mojej głowie podchodząc do basiora, po chwili zbiegł z mojej głowy na grzbiet i po skrzydle na ziemie . Podbiegł do basiora i wyciągnął łapę w jedno stronę.
-Podaj mu łapę a da ci spokój- powiedziałam patrząc na basiora z niechęcią ale podał łapę gryzoniowi a leming podbiegł do mnie i przytulił się do mojeł łapy a ja go lekko przytuliłam moją drugą łapą i gryzoń uciekł gdzieś w krzaki.
-A co to za zwłoki?- zapytała patrząc na leżące truchło
-Długa historia- odpowiedział jedynie -muszę zaciągnąć je do Day'a - dodał po chwili
-Pomogę ci - powiedziałam i chwiciłam truchło

<Lily?>

Od Lily'ego

0 | Skomentuj
Gdzie ja jestem?
Lily obudził się na wpół zagrzebany w ziemi. Jedyne co pamiętał, to fakt, że coś miażdżyło mu skrzydła, a potem zemdlał. Ale co on nagle robię w ziemi? Czy jest już.... martwy?
- H-halo?... - zawołał cicho, lecz własny głos wydał mu się jakiś taki..... obcy. Chyba naprawdę mógł być martwy. Dlaczego więc nadal czuje ból w skrzydłach?
Zaczął wygrzebywać się z lekko chłodnej ziemi. Szybko uwolnił przednie łapy, więc później poszło już z górki. Kiedy basior wstał na łapy i próbował wznieść się w powietrze, szybko dotarło do niego, że nie mam już jak latać. Jego białe skrzydła zostały niemal zupełnie wyrwane, pozostawiając jedynie kilkucentymetrowe kikuty.. Liliy'emu momentalnie podniosło się ciśnienie.
Ostatecznie jedynie trochę kulał na jedną łapę, czyli raczej da radę szybko wrócić do obowiązków. Wolnym truchtem ruszył więc w losowo obranym kierunku w nadziei, że wkrótce trafi na jakieś bardziej znane tereny. Wieczór był nieco mglisty, więc to też utrudniało nieco sprawę.
Kiedy już się obeznał w miarę w swoim położeniu, postanowił znaleźć Yesterday'a, Elan, Altair, Lunę lub chociażby Cassie. A nie.... chwila, przecież ona została wygnana. Lily nie znał szczegółów, ale jakoś tak szkoda mu się zrobiło, gdy przypomniał sobie o Cassie.
Zdawało mu się, że ktoś za nm idzie. Obejrzał się wokół i zobaczył tylko rudego leminga, drepczącego powoli w stronę czarnego basiora.
- Won - mruknął, ale nie zrobiło to na lemingu wrażenia.
Basior przewrócił oczami i przyspieszył do wolnego truchtu, ale ta kupa futra nadal za nim podążała. Tak się raczej nie zachowywały normalne gryzonie. Zresztą do Rzeki Leminga było daleko, a tam właściwie najczęściej można było spotkać lemingi.
- Spie**alaj - warknął Lily, a leming paczał mu prosto w duszę i coś żuł.
Basior był zły. Jak się okazało, nie tylko nie udawało mu się znaleźć Day'a, ale też jakiegokolwiek innego wilka. Zdany był niestety jedynie na obecność tego wyjątkowo towarzyskiego irytującego gryzonia. Super. Znów zaczął filozofować nad tym, czy aby na pewno nie umarł...
.... gdy nagle coś wielkiego zeskoczyło z drzewa, lądując na czarnym wilku. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Zepchnął z siebie przeciwnika zwinnie odskoczył w tył.
Napastnikiem okazał się drobny, szary wilk. Na pysk założoną miał czaszkę byka pozbawioną dolnej szczęki. O żesz w mordę, jaka ona piękna. Jeśli nie dojdę z jej właścicielem do porozumienia, możliwe, że ta czaszka będzie moja ^_^.
Szary, zamaskowany wilk rzucił się na Lily'ego. Jak się zaraz okazało, ten był od niego szybszy, co dawało mu pewną przewagę. Ale ten ewidentnie chciał gorozerwać na strzępy.. Zrobił co tylko się dało, żeby mu w tym przeszkodzić
- Co robisz na terenach Watahy Krwawego Szafiru?! - warknął Lily, przygniatając wilka do  pnia drzewa.
Nieznajomy kaszlnął, a z jego pyska wystrzeliła kula ognia, która poparzyła Lily'ego w łapę. Na chwilę zwolnił on uścisk, co wykorzystał przeciwnik wyrywając się. Teraz to Lily, raczej kiepsko znający się na magii, miał mniejsze szanse. Nie posiadał też aktualnie przy sobie żadnego noża.
A tymczasem przeciwnik nie pachniał Watahą Niezwyciężonych Wojowników, czyli sąsiadującą z nami wrogą watahą. Kim zatem był, skoro tak pragnął śmierci basiora bety Watahy Krwawego Szafiru?
- Nie wygracie! - powiedział szary wilk, lecz w jego głosie można było doszukać się nutki zwątpienia - Prędzej czy później nie będziecie mieli wyboru!
- Zobaczymy - rzucił Lily i zaatakował wilka. Ten na szczęście postanowił już nie ciskać na mnie kul ognia, albo już nie miał już po prostu na to energii. Wydawał się bardziej zmęczony niż na początku walki. Albo tylko udawał dla zmyłki.
Po pewnym czasie udało mu się zacisnąć łapę na jego gardle. Przeciwnik, krztusząc się, usiłował się wyrwać, ale po pewnym czasie zrezygnował.
- Okej, a teraz mów wszystko co wiesz.... - warknął czarny basior - Może przeżyjesz.
Wilk próbował splunąć na wroga, jednak coś nie wyszło i w rezultacie sam się opluł.
- Pieprz się! - wykrztusił wilk. Lily westchnął ze zrezygnowania. Jaka szkoda, że nie jest Wilkiem Psychicznym. Mógł jedynie mocniej ścisnąć mu gardło, ale nie na tyle mocno, żeby go udusić.
- Gadaj. Coś za jeden?
- Ona.. Ona was zniszczy.... już zaczęła...
- O czym ty do cholery mówisz? - krzyknął Lily, spoglądając w puste oczy pokonanego.
Szary uśmiechnął się krzywo, a potem rozszarpał sobie łapą brzuch. Wylała się fontanna szkarłatnej cieczy.
- Czuj się ostrzeżony.... szanowny beto... - Krztusił się własną krwią - Pilnuj pleców.... .
Lily odruchowo zerknąłem za siebie i był pewien, że gdzieś w krzakach zobaczył tego upierdliwego leminga. Kiedy spojrzał ponownie na szarego basiora, ten nabrał powietrza do płuc już po raz ostatni. No cóż.... życie nie jest sprawiedliwe, prawda?
- Spoczywaj w pokoju - mruknął Lily. Teraz miał ważniejsze sprawy na głowie. Trzeba. Znaleźć. Yesterday'a.
Uznał, że trzeba będzie przytaszczyć do Alfy również zwłoki zamaskowanego intruza. Może jeszcze będzie z tego ciała jakiś pożytek.
Lily złapał zwłoki w zęby za kark i zaczął go ciągnąć w kierunku jaskini Alf. To daleko stąd...
- Na co się tak gapisz? - warknął basior, spoglądając na leminga siedzącego w krzakach.

< Ktoś lub cdn.... zobaczy się 🐱 >

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Byłam przykuta łańcuchami do ściany jakieś dwa wilki całe w bliznach cały czas oślepiali mnie jakimś światłem i wypuszczali gaz o dziwnym zapachu. Próbowałam się wyrwać ale to nic nie dawało nagle do pomieszczenia weszła jakaś wilczyca.
-Witaj moja droga - powiedziała spokojnym i przerażającym głosem
-Kim jesteś? Czego chcesz? Zostaw mnie!- wykrzyczała próbując się wyrwać.
-Heh-zaśmiała się- tyle pytań powiem ci tylko, że za niedługo będziesz w mojej armii - powiedziała i odwróciła się a oni dalej oślepiali mnie światłem, byłam coraz słabsza byłam bliska omdlenia. Wtedy ona zatrzymała się i powiedziała:
-Dość! Pokażcie ją Yesterday'owi a potem kontynułujcie- powiedziała i gdzieś poszła.
Oni zdjęli mnie i zaciągnęli do Yesterday'a który też był przykuty łańcuchami.
-Prascanna!-krzyknął Yesterday
-Yesterday-wyszeptałam resztkami sił spoglądając na basiora który próbował się uwolnić.
Po tych słowach zaciągnęli mnie w tamto miejsce.
-Nie martw się o mnie, ratuj siebie i watahę -wyszeptałam patrząc na niego i za mną stanęła ta wadera. Ostatkiem sił podniosłam się i utworzyłam pole siłowę które odrzuciło tamte basiory po czym stworzyłam wybuch który uwolnił Yesterday'a ale utworzył ścianę między nami.
-Ratuj się, nie martw się o mnie!-wykrzyknełam i ta wadera mnie ogłuszyła i upadłam na ziemię.
<Yesterday?>

Od Ulro

0 | Skomentuj
Ulro spacerował. Tak, chyba można tak nazwać sytuacje, w której jest się tak znudzonym, że nawet bezsensowe i powolne chodzenie w kółko uważasz w desperacji za rozrywkę. On jednak tak o tym nie myślał. W ogóle mało myślał. Duchem był gdzieś daleko.
Kiedy ocknął się z tej zadumy zadał sobie kilka pytań. A mianowicie gdzie i kiedy jest. Co do lokalizacji nie mial żadnego pojęcia, Miał wrażenie, że chodził w kółko, ale w ogóle nie przypominał sobie tej wielkiej skały, która teraz skutecznie utrudniała mu dalszy marsz. Była wyższa od niego, a dookoła niej porozrzucane były mniesze głazy. Niektóre były płaskie, innę wysokie, a jeszcze inne miały kształty zblizone do ostrosłupów czy stożków. Nie pamiętał też tej dziwnej rzeczki, która płynęła po prawej. Była bardzo płytka, bardzo szeroka. Co do czasu nie był pewny i nie chciał marnować czasu na jakies połapanie się w tej kwestii. Jednym susem wskoczył na najwyższy głaz, ale ledwo się na nim utrzymał z powody ostrego końca. Rozejrzał się, jednak nic mu to nie dało. Wszędzie rosły jakieś choinki. Z braku lepszych pomysłów Ulro spłynął (To chyba najtrafniejsze słowo) w dół. Postanowił przekroczyć rzekę, gdyż nie wiedział już nawet, z której strony wszedł do tego labiryntu skał. Potrzedł do wody i przyjrzał się jej uważniej. Miała dno pokryte drobnym białym piaskiem, a woda była tak zimna, że czuł je na pysku. Wziął rozbieg i skoczył robiąc beczkę, by nadać sobie opływowy kształt. Upadł zwinnie na cztery łapy i rozejrzał się. Otaczał go mały krąg krótkiej i twardej trawy, za którym bylo już widać tylko mroczny las. Usiadł nan chwilę, by jeszcze raz przeanalizować sytuację. Nie miał na to jednak dużo czasu. Coś przeleciało mu nad głową, a Ulro w ostatniej chwili przywarł do ziemi. Czarny kształt wylądował na drugim końcu polany, która w obecnej sytuacji robiła za arenę. Czarny wilk wstał i spojrzał w oczy Ulro. Oczy napastnika były tak czarne jak jego sierść i malowało się w nich szaleństwo. Ulro widywał już takich. Sadyści, lubią sobie pogadać przed walką, nie dam mu szansy. Jeżeli nie jest wrogo nastawiony, powie. Ale był. Napastnik już otwierał swój rozciągnięty w pogardliwym uśmieszku pysk, ale Ulro nie dał mu się odezwać. Skoczył do przodu i zamachnął się łapą, nie chciał trafić, tylko sprowokować przeciwnika. Atak został zablokowany i Ulto musiał się cofnąć. Tamten rozwiał się na wietrze, jakby był z piasku i została po nim tylko czarna smuga, kiwająca się to w prawo to w lewo. Ulro czuł się jak pijany, ale jakoś udało mu się wiatrem odbić nadlatującego przeciwnika. Ulro nie miał z nim szans na odległość, ruszył więc ku niemu, skacząc z miejsca na miejsce. Z ziemi do góry, z góry na boki. I tak krążyli dookoła siebie próbując się trafić w przelocie. A Ulro już krwawił. Nie wyglądało to dobrze. Nie wiadomo skąd na jego ciele od samego mijania przeciwnika pojawiały się zadrapania, a ledwie drasnął przeciwnika. Odskoczył, więc od niego i skupił się. Wziął głęboki oddech i zawył, a powietrze płucach przeciwnika zmieniło się w malutką trąbę powietrzną. Malutką, ale dość dużą, by czarny wilk padł na ziemię, nie mogąc nawet kaszleć. Ulro ciągle skupiał się na utrzymaniu go w tym stanie i nie zanosiło się, by nagle przestało mu się to udawać. Zaczął więc swoją mantrę.
- Zabiję Cię - Powiedział spokojnie i zobaczył błysk w oku przeciwnika, który nagle zaczął się rzucać - Nie miotaj się, to Ci nie pomoże. Czasami po prostu jesteśmy w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie - Jak ja, szepnął do siebie - Jedynym powodem, z którego ty zginiesz, a ja przeżyję to fakt, ze lepiej walczę, a powód, z którego ty powinieneś zginąć jest taki, że to ty mnie zaatakowałeś i tobie zabicie mnie sprawiłoby przyjemność, a ja się tym brzydzę. Pomyśl o czymś miłym i spójrz na gwiazdy, pięknie dzisiaj świecą.Czarny wilk słuchał monologu początkowo wijąc się w zwierzęcym gniewie, jednak potem nie miał siły nawet na to. Wlepiając tylko żądne krwi oczy w Ulro, którego już nie gryzło sumienie. Wszystko mu wyjaśnił. Wszystko było jak powinno. Czarny jednak nie spojrzał na gwiazdy. Leżał i ze wściekłością przeklinał na wszystkie znane sposoby tego stojącego przed nim zabijającego go i co najgorsze, cały czas gadającego wilka. A potem poczuł w płucach powietrze.Wystrzelił jak z procy w kierunku gardła Ulro, nie zdołał jednak zacisnąć na nim szczęk. Nagły podmuch wiatry odrzucił go na bok. Nie poczuł tego. Niczego już nie czuł oprócz swojej ciepłej krwi spływającej po szyi. Przewrócił się na plecy i ostatnie co zobaczył to gwiazdy. Nie miał siły się obrócić, patrzył w nie więc z nienawiścią. Nienawidził ich dlatego, bo tym razem wiedział że są ostatnim co widzi.
- Walcie się gwiazdy! - Zawył, i umarł.Ulro stał nad rzeką na polanie jeszcze jakiś czas, odpoczywając i patrząc w księżyc.
- Oryginalne ostatnie słowa- Mruknął z powagą i zaczął lizać rany.

Od Scarlet CD Hikaru

0 | Skomentuj
Rzuciłam jeszcze jedno nieufne spojrzenie na nowego zwiadowcę imieniem Hikaru. Coś mi w nim nie pasowało. Chyba się nie polubimy, ale skoro mamy chodzić razem na zwiady, będę musiała do tego przywyknąć.
Minęło kilka dni od mojej wyprawy z Yesterday'em, a mi nadal nie poprawił się wzrok. Widziałam wszystko na czarno-biało i chyba niedługo będę musiała zrezygnować z mojej funkcji i poprosić alfę o przydzielenie mi innego stanowiska. Do takiego, w którym problem ze wzrokiem nie będzie za bardzo problemem.
Mimo wszystko cieszyłam się nieco z faktu, że wataha będzie miała nowego zwiadowcę. To w końcu dość ważne stanowisko, a po ostatnich wydarzeniach wydaje mi się, że szykuje się jakiś konflikt.
Nie zauważyłam wystającego kamienia, i po chwili wyrżnęłam się na ziemię.
- Wszystko w porządku? - zapytał Hikaru, pomagając mi się podnieść.
Swoją drogą to miło z jego strony, nawet jeśli pomógł mi wstać jedynie z grzeczności.
- W najlepszym - mruknęłam.
Nikt nie może się dowiedzieć o mojej przypadłości. Nie zamierzałam nawet iść z tym do Elan, chociaż doszły mnie słuchy, że Uzdrowicielka potrafi wyleczyć komuś wzrok.
Postanowiłam zmienić temat. Już nie chciało mi się oprowadzać nowego po terenach, ale skoro wcześniej zaproponowałam, że go oprowadzę, musiałam teraz to zrobić.
- Chcesz zobaczyć Owadzi Las? To miejsce służące nam za mieszkania podczas zimowych miesięcy.
Hikaru przytaknął i ruszyliśmy wolnym krokiem w kierunku tego właśnie miejsca. Miałam nadzieję, że nie stracę orientacji w terenie.
Wędrowaliśmy w ciszy. Domyśliłam się, że brązowy basior nie jest zbyt rozmowny, podobnie jak ja. Dopóki nie zorientuje się, że z moim wzrokiem coś jest nie tak, wszystko będzie w porządku.
- Jak właściwie trafiłeś na tereny WKS? - rzuciłam, żeby przerwać panującą tu ciszę.

< Hikaru? Wiem, ponad miesiąc opóźnienia, ale nie miałam pomysłu na odpis >

Od Scarlet CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Yesterday cały czas wydawał się jakiś taki nieobecny i zapewne tak samo jak ja był już powoli zmęczony wędrówką po zamglonym lesie.
Chociaż ja nadal byłam nieco roztrzęsiona zaistniałą niedawno sytuacją. Zdecydowanie wolałabym zmierzyć się ponownie ze zmutowanymi łosiami niż z tymi zamaskowanymi wilkami. Miałam złe przeczucia związane z zamaskowanymi napastnikami. Byłam przekonana, że szykuje się od nich ostry wpie**ol....
Zastanawiało mnie też to, czy nie lepiej byłoby odejść z lasu, gdy znalazłam się na jego skraju. Muszę chyba opuścić tę watahę, poszukać sobie nowego domu.... Są przecież inne watahy. Może powinnam wyruszyć na południe.... Tak byłoby lepiej dla mnie. Zresztą, do WKS co chwilę nowe wilki przychodzą i odchodzą.
Westchnęłam i przyspieszyłam kroku, żeby zrównać się z Yesterday'em, który wcześniej wyprzedzał mnie o kilka kroków.
- Powiesz mi, co się stało, zanim na ciebie wpadłam? - zapytałam. Obiecał mi przecież opowiedzieć wszystko po drodze, zanim napadły na nas wilki w maskach.
- Później, dopiero jak stąd wyjdziemy - stwierdził krótko basior.Wydawał się jeszcze bardziej zmęczony i nieobecny, a oczy miał jakieś takie martwe. Ale przecież żył. Chyba....

- * - * - * -

Traciłam już nadzieję i chęć do życia, jednak nareszcie chyba zbliżaliśmy się do wyjścia z tego przeklętego lasu. Ostatecznie nie zostaliśmy już przez nic zaatakowani, tak jakby zamaskowani chcieli, żebyśmy wyszli z tego lasu żywi.... teraz byłam jeszcze bardziej niespokojna.
Jednak mimo wszystko ulżyło mi, że ten koszmar wreszcie się skończy. Te kilkanaście godzin spędzonych w zamglonym lesie wydawało mi się wiecznością.
Chciałam skakać z radości, ale nie miałam na to siły. Zdołałam zobaczyć chwilowy uśmiech na pysku mojego towarzysza, ale szybko coś go zgasiło. Yesterday ewidentnie coś ukrywał.
Po wyjściu z lasu kolory wydały mi się nieco blade, ale miałam nadzieję, że szybko mi przejdzie. Oj, jak bardzo się wtedy myliłam....
- Możesz iść odpocząć - mruknął obojętnie Yesterday, co wyrwało mnie z rozmyślań.
Niewiele myśląc położyłam się w najbliższej kałuży i spojrzałam na alfę.
- Co teraz zrobisz?
- Muszę zająć się kilkoma obowiązkami alfy - basior zaczął się oddalać. W pewnej chwili przystanął i jeszcze raz na mnie spojrzał - Powinnaś naprawdę trochę odpocząć. Wysłać do ciebie kogoś z jedzeniem? Altair mogłaby...
Urwał po wymówieniu imienia, z tego co pamiętam, swojej przybranej siostry. Pamiętam czarną wilczycę jak przez mgłę. Z reakci Yesterday'a wyczytałam, że chyba coś się jej stało.
- Poradzę sobie sama, jak tylko naprawię mój łuk - powiedziałam i wstałam - Do zobaczenia.
Yesterday mruknął coś w odpowiedzi, ale nie zwróciłam na to uwagi, ponieważ przypomniałam sobie o czymś, co miałam zamiar zrobić. Oczywiście zaraz po porządnym wyspaniu się.

Koniec fabuły :<

Od Cassie cd Altair

0 | Skomentuj

Rzuciłam się przez następne krzaki. Bolało, ale nie miałam jakoś specjalnie ochoty przedzierać się przez nie przez pięć godzin. To tylko zadrapania- powtarzałam sobie.
Kulałam i było to dość widoczne, przez co musiałam wyjątkowo uważać chodząc przy granicy. Otrzepałam białą sierść z liści. Uniosłam nos w górę, węsząc za zapachem obcych wilków chcących przekroczyć granicę.
Wiatr był coraz zimniejszy, co wyczuwałam po przeszywającym bólu, który towarzyszył oddychaniu.
     – Cassie? – usłyszałam cichy szept.
Drgnęłam. Altair? Jak mogłam jej nie wyczuć?
Zawiesiłam głowę i podeszłam bliżej linii granicznej.
Była wciąż na terenach które nie należały do mojej aktualnej watahy.
– Mówiłam, żebyś tu nie wracała? Yesterday osobiście przyjdzie i mnie zabije, jeżeli ci stąd cię napadną. – warknęłam.
– Przyszłam zobaczyć, czy coś ci zrobił. – Zignorowała moje słowa.
– Jak widzisz; żyję i nic mi nie jest. Mam się świetnie.  Teraz idź.
Nie musiała nic mówić, żebym wiedziała, że domyśla się prawdy. Ale gdy już otwierała pysk, by zaprotestować, rozległy się kroki. Gwałtownie obróciłam łeb.
     Sekundy później rzuciłam się w pościg za jednym z zwiadowców. W parę chwil dogoniłam go i wbiłam kły w kark. Zaciągnęłam wilka na granicę.
– Masz, zaprowadź go do watahy i wyduście z niego wszystkie informacje. Tutaj się nie przyda. – powiedziałam, wciąż go przetrzymując. Mój ton był normalny; spokojny i opanowany, jakby to było coś zupełnie zwykłego.
Stracił przytomność. Przerzuciłam go przez granicę. Wylądował bezwładnie tuż obok wilczycy.
– Cassie, proszę... – mówiła dalej – Wróć. Oni tutaj cię zabiją.
– Nawet jak wrócę, to zdechnę w czasie bitwy. Albo nie wytrzymam psychicznie i skoczę z klifu.
Odwróciłam się i podążyłam na dalszy obchód terenów.
– Co on ci zrobił? – usłyszałam jeszcze głos Altair, ale udawałam, że nic nie było i szłam, czy może kuśtykałam, dalej.
Odwróciłam się parę minut później. Nie było jej tam, ale także znikł nieprzytomny. Czyli go wzięła. Jeden problem z głowy.
Jeszcze tylko zdać relację ze "spaceru" Alfie i koniec na parę godzin.
Potem jeszcze nocka i... W zasadzie... Kiedy oni chcą tą bitwę rozpocząć?

< Altair?>

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Skąd ta pustka?
Czemu znowu widzę jak przez mgłę?
Co się ze mną dzieje...?
 
Już od kilku minut szliśmy z Prascanną w kierunku jaskini Elan, kiedy w pewnym momencie potknąłem się o spory głaz, leżący gdzieś na ziemi. Przekoziołkowałem do przodu i zaryłem pyskiem w nieco wilgotną ziemię. Spojrzawszy przed siebie, dostrzegłem jedynie plamy. Widziałem jeszcze gorzej niż na samym początku...
Usłyszałem szybkie kroki i przede mną pojawiła się różowawa plama. Prascanna.
- Yesterday? Wszystko w porządku? - zapytała medyczka z niepokojem.
- Oczywiście, że nie - burknąłem cicho, podnosząc się. - Widzę jeszcze gorzej niż na początku.
- Och... nie powinno tak być... - wymruczała moja towarzyszka. - Chodźmy szybko do Elan... Będę cię ostrzegać przed przeszkodami, obiecuję.
- Spokojnie - szepnąłem, słysząc, że głos Prascanny zaczyna się robić nerwowy. Ostrożnie ruszyliśmy przed siebie, albo raczej to ja ruszyłem ostrożnie. Medyczka dreptała wokół niespokojnie, jakby już chciała znaleźć się u Uzdrowicielki. Dlaczego tak się zachowywała? Hm... Ciekawe, ile było procent szans na to, że jakimś cudem mnie otruła, umrę, a ją posądzą o zabójstwo i wygnają albo zabiją? Dlaczego ja tak w ogóle rozmyślam o takich rzeczach? Czy naprawdę nie mam żadnych ciekawszych tematów...? Och, co się ze mną dzieje...?
- Już niedaleko - powiedziała do mnie Prascanna takim tonem, jakbym to ja najbardziej przejmował się moim stanem. Bo w sumie... nie było tak źle. Chociaż na dłuższą metę brak sprawnego zmysłu wzroku mógłby okazać się problemem...
Nagle wyczułem delikatny, ale z każdą chwilą nasilający się zapach, nieprzyjemny, a zarazem jakby znajomy. Byłem jednak pewny, że nigdy się z nim nie spotkałem, a jeśli, to bardzo, bardzo dawno temu.
- Też to czujesz? - mruknąłem, przystając.
- Nie... - odpowiedziała Prascanna. Po ruchu jej głowy rozpoznałem, że rozgląda się wokół. Czyżby przez tą chwilową, miejmy nadzieję, utratę wzroku zmysł węchu mi się wyostrzył?
Nagle, nie wiedzieć skąd, wpadł na mnie chyba jakiś wilk. Usłyszałem cichy krzyk zaskoczonej Prascanny, a po chwili odgłos szarpaniny. W następnym momencie w moją łapę wbiły się czyjeś ostre kły. Potrząsnąłem kończyną, a potem rzuciłem się na burego napastnika. Szkoda tylko, że nie dało to żadnego efektu. A, chwila, przecież dało - zostałem ogłuszony i zamiast wielobarwnych plam, widziałem jedynie ciemność.
>>> <<<
Ocknąłem się w nieznanym mi ciemnym miejscu, oświetlonym chyba pochodniami. Dlaczego ciągle widzę plamy? Skąd to dziwne uczucie pustki? Kim ja tak właściwie jestem?
A potem moich uszu dobiegł bliski syku głos:
- Yesterday... Jak miło znowu cię widzieć...
Z jakiegoś powodu odzyskałem ostrość widzenia. Przede mną stała postać w brązowym płaszczu z kapturem, spod którego wystawał tylko biały pysk. I znów ten dziwny zapach...
- Czyżbyś mnie nie pamiętał? - zapytała nieznajoma wilczyca. A potem odrzuciła kaptur.
Mimo rozległej blizny znaczącej pysk wadery i jej niewidzącego prawego oka, od razu ją rozpoznałem. Kiba. Moja przyszywana ciotka, która opuściła Watahę Krwawego Szafiru niedługo po moim urodzeniu... Ten zapach... czuć było jego nutę w obecności tamtych zamaskowanych wilków z mgły... Czyżby chciała zniszczyć watahę? Moją watahę?
Jakby w odpowiedzi, od strony dziury w ścianie, zapewne korytarza, dobiegł moich uszu wrzask bólu. Nie miałem wątpliwości, do kogo on należy.
- Co jej zrobiłaś!? - warknąłem, rzucając się bezmyślnie na ciotkę. Kiba tylko machnęła łapą, a odleciałem kilka metrów do tyłu i obiłem się o ścianę. Gdy otworzyłem oczy, ponownie widziałem tylko plamy. Nie...
- Tak ci na niej zależy? - zapytała biała wadera. - Cóż, już za kilka godzin będzie należeć do mojej armii. A potem... pokonamy twoją nędzną watahę, tak, jak parę poprzednich. I wkrótce staniemy się jedyną potęgą Północy.
<Prascanna?>

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
-No cóż... głównie spacerował am sama i z moim towarzyszem, polowałam no i... raczej nic ciekawego- odpowiedzialna na pytanie basiora.
-Ja głównie zajmowałem się obowiązkami alfy no i polowałałem- odparł patrząc na mnie, spojrzałam w jego oczy był jakby zasnute mgłą, przynajmniej na takie wyglądały. Mogło to sprawić, że jego wzrok mógł się pogorszyć.
-Wszystko dobrze z twoim wzrokiem? - zapytałam patrząc z niespokojem na Yesterday'a
-Tak, tak - powiedział z przymróżonymi oczami czułam, że to ,,tak ” było naciągane i coś było jednak nie tak.
-Zatrzymajmy się - oznajmiłam i stanęła basior również się zatrzymał.
Stworzyłam zioło dzięki któremu jego wzrok był by normalny ale tylko na dwie godziny.
- Proszę zjec to- powiedziałam - Dobrze , ale po co? -zapytał lekko zdziwiony
-Zobaczysz- stwierdziłam i wilk zjadł zioło, po chwili powiedziałam
-Jak wzrok? - zapytałam z lekkim uśmiechem
-Widzę normalnie tak jak przed tem- powiedział z uśmiechem rozkładając się do okoła.
-To będzie trwało tylko jakieś 3 godziny potem zacznie słabnąć a twój wzrok wtóci do stanu przed wzięcim zioła- powiedziałam,  z lekka zasmucona.
-Dobrze, że to chociaż tyle- odpowiedział z lekkim uśmiechem i ruszył w dalszą drogę. Kiedy był kilka metrów przedemną dał mi znak ogonem abym też ruszyła.
Zaczełam iść po krótkiej chwili byłam już koło wilka. Szliśmy tak już dobre pół godziny cały czas milcząc, chciałam przełamać tą ciszę ale nie miałam w głowie żadnego tematu. Co chwilę spoglągałam na Yesterday'a który idąc wyglądał (jak dla mnie) pięknie i potęrznie ale nie miałam odwagi aby się przyznać do moich uczuć.
Szliśmy i szliśmy tak w sumie bez kąkretnego celu podróży.
<<<<<>>>>>>>
Był już wieczór i zioło przestawało powoli działać , a my siedzielieliśmy nad rzeką leminga.
-Trzeba iść do Elan z twoim wzrokiem lek przestanie za niedługo działać- powiedziała patrząc w oczy wilka.
-Tak trzeba by było iść- stwierdził lekko posmutniały.
-To idziemy?- zapytałam patrząc na basiora

<Yesterday?>

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Rzeka Leminga... Woda płynąca na południowy zachód, gdzieś ku morzu... Szum... Dlaczego to wszystko przypomina mi o przemijaniu życia? O tym, jak bezsensowna potrafi być wilcza egzystencja? I jak ulotne jest nasze istnienie, jak łatwo nas zabić...
Czy Exan mógł popełnić samobójstwo? Tak właściwie nie miał powodów, aby to robić. Kochająca partnerka, brak wrogów, jak mi się zdaje... Chociaż... ostatnio skarżył się Elan, że ma dość pupilka Luny... Dangrey'a? Danglema? Nie... Dangroła... Tak, właśnie, Dangroła. Czyżby ten doberman mógł być odpowiedzialny za śmierć medyka?
- Trzeba by się zastanowić, co powiedzieć Lunie... - mruknąłem do siebie.
- O wilku mowa - odpowiedziała Prascanna patrząc na północny zachód. Na jej pyszczku przez ułamek sekundy widniał uśmiech, szybko jednak spoważniała. Gdyby nie dramatyczne okoliczności, pewnie i mnie rozbawiłaby ta gierka słowna... Ale miałem w tamtej chwili inny problem - co powiedzieć partnerce zmarłego? Musiałem coś szybko wymyślić, zostało mi jakieś pół minuty...
- Nie, nie, to niemożliwe, jak? Tylko nie on... - wyszeptała Luna przez łzy, gdy już znalazła się przy nas.
- Zorganizujemy pogrzeb. - Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydobyć. Z niezdradzającą emocji miną, przystąpiłem do kopania dołu. Po chwili dołączyła się do mnie Prascanna.
>>> dawno, dawno później, po pogrzebie i wędrówce Day'a i Scar we mgle <<<
Dlaczego chwile spędzone we mgle razem ze Scarlet wydają mi się takie odległe? Dlaczego, ilekroć skupię na nich myśli, nie potrafię przypomnieć sobie żadnych szczegółów? Dlaczego tamten czas jest jakby zasnuty mgłą?... I dlaczego nie widzę wyraźnie?...
- Dlaczego ten świat jest taki zamazany? - mruknąłem do siebie, przemierzając tundrę w poszukiwaniu potencjalnych ofiar. Nie dostrzegałem żadnych szczegółów otoczenia, bardziej barwne plamy i słabo widoczne zarysy okolicy. Odkąd wyszedłem z tajemniczej mgły, wszystko tak wyglądało. Nie miałem czasu zajść z tym do Elan, obowiązki mnie wzywały. Wataha potrzebowała przecież jedzenia...
Po chwili wyczułem trop grupki reniferów. Trzymając się nisko przy ziemi, ruszyłem za świeżym śladem, starając się uważać na rzeźbę terenu, kamienie i inne takie. Nie było to łatwe zadanie, jeśli miało się ograniczony zmysł wzroku, ale jakoś zdołałem podkraść się do stada. Krok po kroku zbliżałem się pod wiatr do starszego osobnika, gdy nagle coś wpadło na mnie. Dostrzegłem jakiś bladoróżowy kształt, a potem upadłem na ziemię, przygnieciony przez czyjeś ciepłe ciało. Cóż, przynajmniej nikt nie rzucał we mnie trupem...
- Yesteday? Wy-wybacz! - dobiegł moich uszu znajomy głos. Przygniatająca mnie osoba po chwili podniosła się i stanęła obok. Poczuwszy, że nic nie przeszkodzi mi we wstaniu, podniosłem się.
- Nic się nie stało, Prascanno - mruknąłem, mrużąc nieco oczy. W ten sposób widziałem nieco wyraźniej, ale tylko na bliską odległość. Wystarczyło jednak, by zobaczyć delikatny uśmiech na pyszczku medyczki. - Może pójdziemy na spacer?
Skoro nie zauważyłem wcześniej Prascanny, istniało niskie prawdopodobieństwo, że cokolwiek upoluję. Mógłbym odpocząć psychicznie, a potem pójść do Elan... Ona coś poradzi, a na razie nie warto afiszować się z nabytą we mgle wadą wzroku.
- Chętnie - odpowiedziała wilczyca z wyraźnie słyszalną w głosie radością.
- To... co porabiałaś ostatnie kilka dni? Po... pogrzebie Exana i w ogóle?
<Prascanna? Twój sen się spełnia...>

Ulro

0 | Skomentuj
 
Imię: Ulro
Płeć: Basior
Wiek: 3 lata
Charakter: Ulro jest raczej typem samotnika. Nie szuka towarzystwa, ale też nie gardzi nim i stara się być uprzejmy dla innych osób. Jest honorowy i największą pogardą darzy kłamców i zdrajców. Nie lubi zabijać i szanuje każde życie, ale nie wacha się odebrać życia w samoobronie. Rzadko miewa wyrzuty sumienia, mocno wierzy w swój własny światopogląd. Nieczęsto przyznaje się do błędu, gdyż uważa, że nie popełnia ich zbyt często. Najbardziej cenionymi przez niego cechami są odwaga i współczucie. Trudno go zdenerwować, a nawet w gniewie nie zniża się do wyzwisk lub przemocy, którą gardzi. Bardzo nie lubi być nie doceniany i boli go, gdy ktoś umniejsza jego zasługi, bądź obraża, go używając kłamstw. Wierzy, że dobro należy wynagradzać. Jest dość ufny.
Hierarchia: Basior Omega
Stanowisko: Wojownik
Rasa: Wilk Powietrza
Moce: Wywoływanie wiatru, odbijanie się od powietrza, nadnaturalna zwinność.
Zainteresowania: Ćwiczenia fizyczne, spacery, medytacje.
Historia: Przybył z daleka. Nie wiadomo skąd. Wędruje od miejsca do miejsca szukając przygód. Czasem zatrzymuje się na długo, czasem na krótko, a tym razem trafił tutaj.
Rodzina: Gdzieś daleko.
Partner: Brak ;(
Potomstwo: Brak danych
Pieniądze: 150 Lemingów
Właściciel: melchior.kaczmarzyk@gmail.com
Towarzysz: Brak

Od Yesterday'a CD. Scarlet

0 | Skomentuj
Minęło dopiero kilka minut od mojej ucieczki, a jeszcze mniej od dotarcia na powierzchnię, a już wbiegałem do jakiegoś wąwozu, którego zdecydowanie nie powinno tam być. Ziemia po moich obu stronach uniosła się nagle, ni z tego, ni z owego, jakby była to kolejna zasługa mgły. Nie wyczuwałem ani nie słyszałem pościgu, więc zwolniłem odrobinę, aby oszczędzać siły. Skoro już pierwszy punkt z listy mogłem chyba odhaczyć, należało wziąć się za realizację drugiego - to jest odnaleźć w końcu Scarlet.
Miałem nadzieję, że jakimś cudem napotkam ją w tym wąwozie, chociaż prawdopodobieństwo było niskie. Biegłem dalej przed siebie, a z każdym krokiem niepokoiłem się coraz bardziej. Po pierwsze, nie byłem pewien, czy te wilki w maskach zrezygnowały z pościgu, a po drugie - nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem. Całą ta sytuacja miała jednak jeden plus - mgła nie oplatała tego miejsca tak gęsto jak wszędzie indziej. Widoczność zwiększyła się do dobrych kilkunastu metrów.
Po dwóch czy trzech minutach biegu na dnie wąwozu zaczęły pojawiać się większe rośliny - karłowate drzewka i nieduże krzaczki. Mogły one dać mi dodatkową ochronę przed wzrokiem innych, ale znowu łatwiej było zostawić na nich swój zapach. Gdyby ścigający mnie jednak nie zrezygnowali, podsunąłbym im wyraźny trop. Ale właśnie z tego powodu nie mogłem zawrócić - musiałem biec dalej przed siebie, licząc na to, że ów dolina ma jakiś koniec.
Nagle usłyszałem szelest, a z krzaków przede mną wypadło coś, albo raczej ktoś. Wilk zderzył się ze mną i oboje wylądowaliśmy na ziemi. Pachniał znajomo...
- Scarlet? Chciałaś mnie zabić? - zapytałem cicho, wlepiając wzrok w wilczycę.
- Sorry - odezwała się głośniej niż ja. - Nie wiedziałam, że to ty. No i to wszystko moja wina. Nie powinnam była się oddalać...
- To w tej chwili nieistotne - przerwałem jej. - Wynośmy się stąd. Jak najszybciej.
- O co chodzi? Coś się stało? - zapytała z niepokojem, również zaczynając szeptać.
- Opowiem ci po drodze - odpowiedziałem i dałem jej znak ogonem, by szła za mną. Ruszyliśmy przed siebie dnem wąwozu. Przez chwilę wokół panowała cisza...
A potem poczułem, jak ktoś zasłania mi łapą pysk. W ułamku sekundy rzuciłem się do tyłu i przewróciłem na ziemię nic niespodziewającego się wilk. W tym samym czasie Scarlet wyślizgnęła się jakiemuś nieznajomego, noszącemu, jak się spodziewałem, maskę. Szybko podniosłem się z ziemi i cofnąłem kilka kroków, aby mieć lepszy widok na również zamaskowanego przeciwnika. Wilk wstał, po chwili posłał mi chłodne spojrzenie. Obserwowałem uważnie jego oczy, czekając, aż wykona jakiś ruch. W następnym momencie przeciwnik skoczył w moją stronę, ale byłem już przygotowany. Cofnąłem się szybko i utworzyłem przed sobą szczelinę w podłożu, do której wpadł zamaskowany wilk. Rozległ się wpierw wrzask bólu, a potem ciche skomlenie. Nie miałem jednak czasu sprawdzać, jak bardzo poszkodowany jest wilk, bo dostrzegłem zachodzącego Scarlet od tyłu basiora. Wilczyca była zajęta innym przeciwnikiem, więc nie miała pojęcia o zagrożeniu. Rzuciłem się na zamaskowanego i po chwili turlaliśmy się na ziemi. Gdy zatrzymaliśmy się, przeciwnik znajdował się nade mną, na pozycji zwycięzcy. Przytrzymał mnie jedną z olbrzymich łap, a drugą przesunął nad mój pysk. Zacząłem się kręcić, usiłując wydostać się z pułapki, ale basior trzymał mnie mocno. Pazury zbliżyły się do mojego ciała. Wyglądało na to, że chce najpierw trochę mnie okaleczyć, zanim mnie zabije albo zaciągnie do tej swojej przywódczyni. Albo i jedno, i drugie...
Nagle wilk wytrzeszczył oczy, a potem runął na ziemię. Z jego boku sterczała strzała, wymierzona idealnie w serca. Odwróciłem głowę w lewo i dostrzegłem biegnącą ku mnie Scarlet. Jej przeciwnik leżał na ziemi, również przeszyty strzałą.
- Nic ci nie jest? - zapytała.
- Nie - mruknąłem. - Dzięki za pomoc...
<Scarlet?>

Od Luny - Pogrzeb Exana

0 | Skomentuj
Szłam sobie na spacer po ostatnich wydarzeniach byłam trochę nerwowa ten spacer miał mnie uspokoić i wyciszyć ale los miał inny zamiar . Poszłam nad rzekę leminga, tam z oddali widziałam dwa wilki stojące nad jednym który leżał z daleka nie widziałam kto to jest więc tam podeszła niestety czy stety. Byłam już przy nich byli to Prascanna i Yesterday spojrzałam w dół i...zobaczyłam...martwego Exana. To był dla mn i cios prosto w serce łzy momentalnie pojawiły się w moich oczach i zaczęły płynąć jak rwącą rzeka nigdy nie czułam takiego smutku.
-Nie, to nie możliwe, jak tylko nie on- wyszeptałam i padłam na ziemię obok niego i zaczełam płakać, łzy płynęły nie ubłaganie.
-Zorganizujemy pogrzeb- powiedział Yesterday i wraz z Prascanną poszli wykopali dół i zwołali całą watahę. Wszyscy stanęli nad dołem i patrzyli ze smutkiem w dół i wtedy zaczął padać deszcz. Alfa zaczął wygłaszać mowę porzegnalną.
-Exan...był jednym z nas. Jego odejście da nam się wyznaki. Był dobrym wilkiem i wszyscy nie życzyliśmy mu źle, nigdy o nim nie zapomnimy zawsze będzie w naszych sercach i nigdy o nim nie zapomnimy. Niech spoczywa w spokoju.- wygłosił ze smutkiem i Exan został zasypany ziemią a na ziemi położony kamień z napisem ,,Tu spoczywa Exan ” stałam sputna i zapłakana przed jego grobem i już nie miałam sił wróciłam do jaskini się przespać. Zasnełam i już bez łez ale z trudem je powstrzymując poszłam się przejść, zerwałam kwiaty i zaniosłam na jego grób i znów się rozpłakałam i wróciłam do jaskini.

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Piękny krajobraz malował się przed naszymi oczami, ta chwila mogła by trwać wiecznie, słońce pięknie odbijało się od futra Yesterday'a wyglądał pięknie. Patrzyłam na niego, chwila była piękna po mimo tego, że obok leżały zwłoki.
-Trzeba by zrobić jakiś pogrzeb- powiedziałam z miną nie zbyt wesołą.
-W sumie tak- odparł po chwili namysłu
-To gdzie go ciągniemy?- zapytałam patrząc przed siebie.
-No może przy rzece Leminga? - zaproponował po namyśle
-Dobrze - powiedziałam i chwyciłam za sznur gotowa do ciągnięcia, basior podszedł i również chwycił sznur i zaczęliśmy ciągnąć. Droga trwała i trwała ,byłam już zmęczona ale jak zawsze nie dawałam  po sobie tego poznać, Yesterday patrzył na mnie widział moje zmęczenie to w końcu powiedziałam.
-Może 5 minutek przerwy?- zapytałam zmęczona
-Dobrze- stwierdził i usiadł.
Ja się położyłam. Minęło jakieś no...nie pięć minut to było jakieś 15-20minut po przeminięciu tego czasu wstałam i chwyciłam sznur wilk zrobił to samo, znów zaczęła się droga. Jednak zanim się obejrzeliśmy staliśmy już przed rzeką
.
<Yestetray?>

Od Scarlet CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Chyba znów zagłębiałam się w mgłę, ponieważ zdecydowanie zmniejszył mi się zasięg widzenia. Postanowiłam szybko odbić w lewo.... prawo, no po prostu w bok, nieważne. Skręcałam z powrotem w kierunku wyjścia z lasu... a przynajmniej tak mi się zdawało.
- Zostaw mnie! - warknęłam tak głośno, jak tylko byłam w stanie.
Starałam się przebiegać przez krzaki, żeby jak tylko się da spowolnić zmutowanego łosia, ale nawet z tym i tak był bardzo szybki. Miałam nad nim ponad kilka metrów przewagi, ale skrócenie tego dystansu do zera było tylko kwestią czasu. Musiałam improwizować.
- Yesterday!
Jednak moje nawoływania towarzysza nie odniosły zamierzonego skutku.
Może mogłabym ukryć się w wodzie? Oczywiście gdybym znalazła jeziorko, przy którym za pierwszym razem oddaliłam się od Yesterday'a zmylona jakąś chorą iluzją.
Nie. To przecież głupie. Zresztą, nie da się czegoś spokojnie szukać, kiedy jakiś krwiożerczy łoś uczepi się Ciebie jak rzep psiego ogona. Zbyt pochłonięta tymi myślami nie zauważyłam wystającego korzenia. Jako, że byłam już przyzwyczajona do tego, że często się o coś potykam, szybko udało mi się podnieść na równe łapy... jednak.
Tym razem nie udało mi się wstać na czas. Przeszył mnie raptem paraliżujący strach, gdy odwracając łeb, kątem oka zobaczyłam łosia jedną długość ogona ode mnie. Początkowo nic nie poczułam, oprócz gwałtownego zrównania z ziemią. Gdy dopiero zerwałam się na równe łapy, zdałam sobie sprawę, że zostałam perfidnie zdeptana przez łosia i mogę mieć nawet kilka żeber wyłamanych z kręgosłupa.
Gdy wstawałam, zawyłam z bólu.
*wrzaski wilka wrzeszczącego jak zarzynana świnia*
Jeśli istnieje szansa, że Yesterday żyje i znajduje się w tej części lasu, to nie było szans, żeby mnie nie usłyszał. Chyba, że jest nieprzytomny, albo już na tamtym świecie. Swoim krzykiem ogłuszyłam chyba łosia. Mimo bólu musiałam uciekać albo zostać i umrzeć jak ten czarny wilk, którego zwłoki wyniosłam na skraj tundry przed niecałą godziną.
Łoś ryknął, może nie tak głośno, jak ja przed chwilą, a ja automatycznie dostałam jeszcze większej gęsiej skórki. Zapewne chciał mnie uświadomić w tym, że pewnie zaraz zdechnę.
Odskoczyłam w bok i pobiegłam przed siebie. Łoś ruszył za mną. Po drodze udało mi się moją magią zatamować krwawienie, ponieważ straciłam sporo krwi.
W pewnej chwili ścieżka, jaką obrałam za domyślną drogę ucieczki, zakończyła się przepaścią. Wychyliłam się więc i spojrzałam w otchłań, ale przez mgłę nie mogłam zobaczyć ewentualnego dna.
Za sobą słyszałam trzaski łamanych gałęzi. Zbliżał się.
Pospiesznie zepchnęłam przypadkowy kamień w przepaść, żeby zobaczyć, czy na dnie może być jakieś jezioro lub coś. Nie usłyszałam jednak, żeby kamień o cokolwiek uderzał. O nie.
Ale nie miałam wybory. To była jedyna droga ucieczki, ponieważ nie posiadałam skrzydeł. Wiedząc, że może mam jakąś szansę, jeden na milion, żeby przeżyć upadek z niewiadomo jakiej wysokości, rozpędziłam się i skoczyłam w przepaść. Lecąc w powietrzu, czułam trochę, jakby zatrzymał się czas, czułam każdą z gałęzi, o które uderzałam. A potem wleciałam w jakieś krzaki.
Dziękowałam bogom za to, że pozwolili tym krzakom wyrosnąć i zamortyzować upadek. Odmawiałam szeptem modlitwę do wielkiego bóstwa w chmurach, gdy usłyszałam czyjeś kroki. Jednak nic nie wskazywało na to, że jest to zmutowany łoś. Mimo to, nadal mógł być to potencjalny wróg. Albo przyjaciel. Albo może.... jedno i drugie? Tak czy siak, był daleko, ponieważ kroki wydawały się być dość odległe, ale ja mimo to siedziałam kilka minut w ciszy.
Nagle zauważyłam, jak jakiś pajęczak chodzi mi po pysku. To wystarczyło bym piorunem wyturlała się z krzaków, z trudem tłumiąc krzyk, przy okazji przewracając przy okazji równie zaskoczonego przechodnia, którym okazał się wilk o bladozielonej (czytaj: beżowej) sierści.
Szybko odczołgałam się od wilka, zanim ten zdążył mnie zaatakować i zamrugałam kilka razy. Chyba jakaś igła wpadła mi do oka. O nie, nie, jestem jeszcze za młoda, żeby oślepnąć!
- Scarlet? Chciałaś mnie zabić? - zapytał szeptem Yesterday.
Nareszcie się znaleźliśmy.
- Sorry - mruknęłam, nie wiedząc jak wytłumaczyć moją reakcję na zobaczenie pająka - Nie wiedziałam, że to ty. No i to wszystko moja wina. Nie powinnam była się oddalać...
- To w tej chwili nieistotne - przerwał basior alfa - Wynośmy się stąd. Jak najszybciej.
Coś ewidentnie go niepokoiło. Cały czas szeptał, więc i ja zaczęłam szeptać. Szeptanie jest zaraźliwe.
- O co chodzi? Coś się stało?
- Opowiem ci po drodze - Yesterday dał mi znak ogonem, bym poszła za nim.
Miałam zamiar zapytać go o coś, gdy nagle...
...

<Yesterday? >

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Byłem wdzięczny Prascannie za każdą pomoc przy przenoszeniu ciała Exana, chociaż usłyszawszy jej słowa - "ja nie dotknę, przyznam, boję się dotknąć truchła" - nie byłem pewien, co miałem czuć. Rozbawienie? Czy może raczej zażenowanie? W końcu moja towarzyszka była medyczką, a wilki opiekujące się chorymi nieraz spotykają się ze śmiercią.
Reakcja Prascanny zeszła szybko jednak na dalszy plan. Zacząłem zastanawiać się nad tym, jakie skutki przyniesie Watasze Krwawego Szafiru utrata jednego członka. Mimo, iż Exan nie był wojownikiem, jego odejście na tamten świat niewątpliwie da się nam we znaki. Z tego, co pamiętam, był on partnerem... Luny. Tak, Luny. Biedna... jak ona się będzie czuć? I w dodatku nawet nie wiadomo, czy to samobójstwo czy zabójstwo... Jeśli to drugie... to kto może być winny?
- Yesteday, gdzie teraz? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Prascanny. Nie odnotowałem, że przystanęliśmy w ciemnościach, pozostawiając za sobą Ocean Ognia. Przed nami rozpościerała się Grota Mroku, albo raczej jej reprezentacyjna część, że tak to ujmę. Z kilku miejsc sączyło się słabe światło niezidentyfikowanego pochodzenia, ukazujące zarysy stalagnatów i ukształtowanie podłoża.
- Za mną - wymruczałem, a potem chwyciłem mocniej uchwyt płachty, na której ciągnęliśmy ciało Exana. Ruszyliśmy przed siebie, ja nieco z przodu, by wskazywać drogę. Wędrówka przez grotę zajęła na kolejne pół godziny.
Gdy w końcu wyszliśmy na świeże powietrze, przeciągnęliśmy ciało na niewielką górską łąkę, a potem padliśmy na ziemię. Trawa wydała mi się nadzwyczaj miękka i wygodna, a lśniące nad nami gwiazdy dawały jakby poczucie bezpieczeństwa.
- Co teraz? - zapytała moja towarzyszka. Jej głos brzmiał dość słabo, a gdy na nią spojrzałem, ona sama wydała mi się niesamowicie zmęczona. I niewątpliwie taka była.
- Przede wszystkim musimy odpocząć - odpowiedziałem. Uniosłem wzrok na niewielką kulkę wody, unoszącą się nad moją głową. Zaledwie tyle pozostało ze sporej ilości życiodajnego płynu, jaką zabrałem ze sobą. Od razu podzieliłem wodę na dwie pozornie równe części - w rzeczywistości jedna, przeznaczona dla Prascanny, była odrobinę większa od drugiej. Wilczyca jednak chyba tego nie zauważyła. Zabrała się za zaspokajanie pragnienia, kiwając tylko uprzednio głową w podzięce. Poszedłem w jej ślady, również zaczynając pić.
Moja towarzyszka po minucie ułożyła się wygodnie na ziemi, wciąż pozostając jednak czujną. Położyłem się nieopodal, mając w zasięgu wzroku zarówno ją, ciało, jak i wejście do Groty Mroku. Z nadzieją, że węch i słuch ostrzegą mnie w razie zagrożenia, zapadłem w niespokojny sen.
>>> <<<
Gdy się obudziłem, już szarzało. Niewątpliwie na niebie miało pojawić się słońce, a to zawsze był niezwykły widok, szczególnie w górach. Nawet mimo psującego miłą atmosferę zimnego ciała leżącego tuż obok. Wstałem więc i przeciągnąłem się, czując przypływ nowej energii. Dziarskim krokiem podszedłem do śpiącej jeszcze Prascanny i potrząsnąłem nią delikatnie. Wilczyca otworzyła oczy i rozejrzała się wokół nieco nieprzytomnym wzrokiem. Chwilę później zaszczyciła mnie zaspanym spojrzeniem.
- Co się dzieje? - zapytała, a zaraz potem ziewnęła szeroko.
- Zaraz będzie wschód słońca - odpowiedziałem. - Sądzę, że nie chciałabyś go przegapić.
Wadera podniosła się z ziemi, a potem przeciągnęła i potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się resztek senności. Potem oboje przeszliśmy na dogodniejsze miejsce do obserwacji, kilka metrów od ciała Exana. Na wschód nie czekaliśmy długo. Niebo pojaśniało i przybrało łagodny, niebieski kolor, a blask słońca pomalował kilka niedużych chmurek na łososiowo.
<Prascanna?>

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Zamurowało mnie kiedy zobaczyła ciało Exana zwisające z drzewa, do głowy nazywały się mi tysiące pytań: skąd, jak, kto to zrobił, co się stało, jaki był tego powód, jak to możliwe itp. Nie docierało to do mnie ja w to nie mogłam uwierzyć, Yesterday również patrzył z wielkim niedowierzaniem na drzewo był zdziwiony tak jak i ja patrzył trwając bez ruchu, basior po chwili w lat trwania się z niedowierzaniem powiedział :
-Trzeba by go zdjąć -oznajmił z pozornym spokojem na twarzy.
-Tak, ale jak to zrobić?- zapytałam patrząc z kamienną miną na alfę.
-Nie wiem- odparł patrząc w górę
Zaczełam myśleć i przypominało mi się zaklęcie które tworzy sztylet. Wypowiedziałam je i pojawił się sztylet, dałam  go basiorow a on go rzucił i przeciął sznur. Ciało wilka opadło na ziemię.
-Teraz trzeba jakoś je przetransportować - powiedział z zamyśleniem
-Ja nie dotknę, przyznam boje się dotknąć truchła- oznajmiłam patrząc na ciało a następnie na Yesterday'a.
-No cóż...- powiedział
-Nie będziesz go sam targał i za pomocą prostego zaklęcia stworzyłam coś na co położyliśmy zwłoki (Yesterday położył) i zaczęliśmy ciągnąć. Po czasie zbliżonym do godziny byliśmy na miejscu, padliśmy na ziemię ze zmęczenia.

<Yezterday?> Luną napisze jutro


Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Szlag, co się ze mną dzieje? Ta jaskinia... jakoś źle na mnie wpływa. Dlaczego rzuciłem się do walki z bazyliszkiem? Z kreaturą, która może mnie zabić w ciągu sekundy samym spojrzeniem? Oczywiście unikałem wzroku monstrum, ale nawet nie mogąc użyć na mnie swojej mocy, było ono zabójczo niebezpieczne. No i w końcu potknąłem się. Skończyłbym jako karma dla potworów, gdyby nie Prascanna. Kolejna wariatka, co to rzuca się do walki z bazyliszkiem. Zaczęła gapić się istocie prosto w oczy, trochę niepewna, ale nie zdradzająca strachu. I wiecie, co było najlepsze? To jej przeciwnik zmienił się w kamień, a nie ona!
Podniosłem się z ziemi i zatoczyłem. Przeklęta jaskinia! Naprawdę źle na mnie działała. Odzyskawszy równowagę, podszedłem do towarzyszki, już otwierając pysk.
- Zanim coś powiesz, to widziałam, iż nie masz szans, a ja wiedziałam, co robię i wiem, że pomyślisz, iż lepiej byś to zrobił, ale nie bądź zły - powiedziała na jednym oddechu, chyba bardzo chcąc, abym najpierw jej wysłuchał, a dopiero potem mówił. Westchnąłem, jednocześnie zamykając oczy i kładąc łapę na pograniczu oczodołów i czoła. Po chwili cofnąłem ją i rzuciłem Prascannie zmęczone spojrzenie.
- Skąd pomysł, że pomyślę, że zrobiłbym to lepiej? - zapytałem.
- No... myślałeś tak... po tym, jak cię uzdrowiłam... - mruknęła wilczyca, odwracając wzrok. Czyżby czytała mi wcześniej w myślach? Cóż, to by przynajmniej wyjaśniło jej reakcję...
- Em... Prascanno... posiadam moc uzdrawiania za pomocą wody. Rana leczy się i goi w kilka chwil, z przeziębieniem radzę sobie w minutę. Wtedy... nie myślałem, że poradziłbym sobie z tą łapą lepiej niż ty... tylko że po prostu zrobiłbym to szybciej. Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności, bo sam, bez mocy, nie poradziłbym sobie z leczeniem tak dobrze jak ty.
Medyczka tylko fuknęła, chyba mi nie dowierzając. Tradycyjnie.
- A w sprawie tego bazyliszka... to wielkie dzięki za pomoc. To co zrobiłaś było szalone... ale udało ci się... - mruknąłem, postanawiając pominąć kwestię, że podczas gdy ja walczyłem, Prascanna stała sobie, chyba chroniona przed mocą spojrzenia przez jakąś barierę.
- Przecież mówiłam, że wiedziałam, co robię - odpowiedziała moja towarzyszka. - Chodźmy już.
Tym razem to ja ukazałem swoją irytację, prychając cicho. Ruszyłem jednak za waderą bez słowa, mając po prostu już dość jej dziwnych humorów. Szkoda, że to ja nie potrafię czytać jej w myślach, przynajmniej czasami. To mogłaby być pomocna umiejętność...
Dobra, Yester. Pomyśl dla odmiany o czymś przyjemniejszym. Jednorożce. Tęcza. Lamorożce. Jeśli Prascanna siedzi mi teraz w głowie, to zapewne ma mnie za wariata. Wróżki. Tęczowe koniki zza tęczy. Cukierki. Herbata. Gorąca czekolada z piankami. Więcej jednorożców. Więcej tęczy. Las cukierków. Fioletowy Las. Drzewa. Drzewo Wisielców...
 
Are you, are you
Coming to the tree?
They strung up a man
They say who murdered three
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met at midnight
In the hanging tree...
 
Po zaśpiewaniu tego fragmentu piosenki zamilkłem. Już od pewnej chwili czułem, że temperatura się podnosi, a teraz, po przebyciu zakrętu, naszym oczom ukazał się koniec tunelu. Pomarańczowe światło dobiegało z olbrzymiej jaskini, którą przecinały strumienie lawy. Rozpoznałem to miejsce od razu.
Ocean Ognia.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała Prascanna, mrużąc oczy od dużej ilości światła.
- To Ocean Ognia - odpowiedziałem. - Teren zakazany.
- Domyślam się, że jest tu niebezpiecznie?
- Nawet bardzo - mruknąłem, rozglądając się wkoło. Po chwili wypatrzyłem biegnącą wzdłuż ściany groty ścieżkę, prowadzącą do jednego z mostów. Machnięciem ogona dałem znać mojej towarzyszce, by szła za mną. Na szczęście nie miała zamiaru dyskutować, podążała tylko moim śladem przez kolejne mosty i wysepki.
- Gorąco tu - stwierdziła po kilku minutach, sapiąc. Nie odpowiedziałem, wpatrując się w punkt parędziesiąt metrów od nas. Nie widziałem wyraźnie na taką odległość przez falujące od ciepła powietrze, ale wyglądało to jak drzewo... i coś chyba z niego zwisało...
- Widzisz tamto... drzewo? - zapytałem, wskazując łapą zauważony przeze mnie kształt.
- Tak - odpowiedziała Prascanna, kiwając głową. Spojrzała na chwilę na mnie. - Idziemy sprawdzić, co to jest?
Przytaknąłem. Medyczka odczekała, aż przejdę obok niej i wejdę na most, po czym ruszyła za mną. Przedostanie się na wyspę przez plątaninę dróżek zajęło nam parę minut. Jednak tamte chwile szybko odeszły w niepamięć. Obraz, który się nam ukazał, był bowiem przerażający. Było to rzeczywiście drzewo - potężne i wyschnięte - i rzeczywiści coś z niego zwisało. Albo raczej ktoś...
Exan.

Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met at midnight
In the hanging tree...
 

<Prascanna?>


Od Yesterday'a CD. Scarlet

0 | Skomentuj
Moje pierwsze wspomnienia po spotkaniu fałszywej Scarlet i wpadnięciu w otchłań? Ciemność. I ból. Ból wywołany upadkiem na stertę ziemi i poobijaniem się o kilka niedużych kamieni.
Gdy oszołomienie minęło, udało zsunąć mi się z kopca i wstać. Bolało mnie całe ciało, ale nie wyglądało na to, bym miał złamaną którąś z kości. Rozejrzałem się wokół, usiłując zaszufladkować jakoś miejsce, w którym się znalazłem. Był to tak w zasadzie ślepy tunel, który kończyła komorą wysypana ową ziemią. W panującym wokół mroku dostrzegałem ledwie zarysy wszystkiego, światła wystarczyło jednak, bym zdecydował się na wędrówkę tunelem. Blask dobiegał właśnie z jego przeciwległego końca.
Ostrożnie, krok za krokiem, zbliżałem się do źródła światła. Podziemny korytarz po jakiejś minucie wędrówki poszerzył się nieco, a widoczność poprawiła. Podłoże było tu dość równe, chociaż w niektórych miejscach drobne wzniesienia i zagłębienia sprawiały, że się potykałem. Cóż, ta wędrówka na pewno nie zalicza się do grona najprzyjemniejszych w moim życiu.
W ciągu dwóch, góra trzech minut udało mi się pokonać cały podziemny tunel i wejść do sporej wielkości jaskini. U jej stropu zwieszały się stalaktyty, na ścianach dostrzegłem żyły złota. W kilku miejscach zauważyłem zbiorowiska mieniących się kolorami kryształów. A po przeciwległej stronie, wokół niezwykłego ogniska, zasiadła grupa wilków. Każdy z nich miał na twarzy maskę, a gdy padał na nie błękitny blask płomieni, odnosiłem wrażenie, że są jak lód czy mróz - milczący, ale zarazem zabójczy.
Tajemnicze postaci w maskach otoczyły mnie, nim zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch. Mimo, iż poruszały się nadzwyczajnie szybko - w ciągu jednej sekundy pokonały całą dzielącą nas odległość - ich kroki były pełne gracji i niesłyszalne. Jeden z nich, którego pysk zasłaniała wspaniała złota maska wysadzana klejnotami, wysunął się do przodu. Wyglądał jakoś dziwnie znajomo...
- Scarlet - warknąłem. - Albo może raczej pseudo-Scarlet?
- Zamilcz - rozkazał jakiś basior stojący za mną.
- Chciałbyś - odpowiedziałem, a na moim pysku pojawił się uśmieszek. - Co to za zgromadzenie? Gdzie jesteśmy? Napijemy się jakieś herbatki?
Stojący najbliżej Pani Pseudo-Scarlet wilk zamachnął się łapą. Odsunąłem głowę, ale jeden z jego pazurów drasnął mój policzek. Potrząsnąłem głową.
- Powinnaś nauczyć manier swoich kolegów - powiedziałem do stojącej naprzeciw mnie wilczycy.
- Jak się nazywasz? - zapytała, ignorując moje wcześniejsze wypowiedzi.
- Albert - odpowiedziałem od razu, wybierając pierwsze imię, jakie wpadło mi do głowy. Niestety, Zamaskowana nie dała się nabrać.
- Jak się nazywasz? - powtórzyła pytanie.
- No, już mówiłem. Albert.
- Jak naprawdę się nazywasz? - W jej dotychczas spokojnym i pozbawionym emocji głosie pojawiła się odrobina irytacji. Czułem na sobie jej spojrzenie.
- Ile razy mam powtarzać...
- Chłopcy - przerwała mi. - Mamy ciężki przypadek. Przynieście mi Veridicus.
Kilka z zamaskowanych postaci natychmiast znalazło się przy mnie i przytrzymało, abym nie mógł się wyrwać, pozostali zaś pobiegli w okolice ogniska. Z nich wszystkich tylko Pseudo-Scarlet pozostała na swoim miejscu, nadal świdrując mnie wzrokiem. Stała w jednej i tej samej pozycji, dopóki nie powrócił jeden z jej podwładnych i nie podał jej kryształowego flakonika, wypełnionego przezroczystą miksturą. Inny przyniósł strzykawkę. Złota Maska odkręciła buteleczkę z eliksirem i wypełniła strzykawkę płynem. W następnej chwili wbiła mi igłę w bark.
Poczułem, jak mikstura rozpływa się po moim ciele. Mój umysł owinęły mgła, a jedynym pragnieniem, jakie odczuwałem, było odpowiadanie na wszelkie pytania Zamaskowanej.
- Powiedz mi teraz, jak się nazywasz? - zapytała po raz kolejny wilczyca.
- Yesterday - odpowiedziałem. Na pyszczku wadery pojawił się triumfalny uśmieszek.
- Kim jesteś?
- Alfą Watahy Krwawego Szafiru.
- Kim jest dla ciebie Kiba?
- Ciotką. Przyszywaną co prawda, ale ciotką.
- A Scarlet?
- Scarlet to... chwila... a po co wam to wiedzieć? - zapytałem, spoglądając na Złotą Maskę. Bolała mnie głowa, ale mgła już nie otulała mojego umysłu i dziwne pragnienie minęło. Na pysku mojej rozmówczyni pojawił się wyraz zdziwienia.
- Maximus, co się dzieje? - zwróciła się do jednego z towarzyszy. - Powinien być pod wpływem Veridicus jeszcze co najmniej kilka minut!
- Nie mam pojęcia, pani - odpowiedział wilk, drżąc lekko i spoglądając z niepokojem to na mnie, to na Zamaskowaną. Gdzieś w jego oczach czaił się strach. Dlaczego bał się swojej przywódczyni? Kary, moc, armia? Co mogło go przerazić?
Złota Maska wyglądała na wytrąconą z równowagi. Zrobiła kilka kroków w prawo, a potem zawróciła, jakby się nad czymś zastanawiając. Uwagę przytrzymujących mnie wilków pochłonęła w pełni ich przywódczyni. Postanowiłem skorzystać z okazji. Wykręciłem się i uwolniłem z łap basiorów, a potem rzuciłem na Zamaskowaną. Przewróciłem wilczycę i jednym szybkim ruchem zerwałem jej maskę. Ukazała mi się ta sama osoba, która podszywała się pod Scarlet. Nie zastanawiając się długo, przejechałem pazurami po jej pysku i pobiegłem w stronę błękitnego ognia. Wszystkie wilki podbiegły do swojej przywódczyni, chcąc jej pomóc. Czując, że nikt mnie nie goni, wpadłem do innego korytarza, szerokiego i oświetlonego.
- Łapać go, durnie! - usłyszałem krzyk Złotej Maski i przyspieszyłem. Jeśli będę miał szczęście, dostanę się tym tunelem na powierzchnię... a jeśli nie... będę błądził pod ziemią, aż mnie znajdą. Niezbyt zachęcająca perspektywa...
>>> <<<
Czterdzieści sekund biegu oświetlonym tunelem, przebycie kolejnej jaskini i następne pięć minut spędzone w ciemnościach, w trakcie ucieczki kolejnym korytarzem. Potem szybka wspinaczka po schodach i na powrót znalazłem się pośród mgły. Tym razem mogła zadziałać na moją korzyść - ukryć mnie, mój zapach i odgłos moich kroków.
- Scarlet! - zawołałem jeszcze, zatrzymując się na ułamek sekundy. A potem dałem nura we mgłę. Najpierw musiałem zgubić pościg, dopiero potem mogłem poszukać Scarlet. Nie podobała mi się ta perspektywa, ale czy miałem jakąś alternatywę do wyboru? Nie. Och, po co ona się w ogóle oddalała?
<Scarlet?>

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
-No dobrze.- odpowiedziałam krótko na propozycję Yesterday'a. Napiłam się wody a potem ułożyłam na ziemi i próbowałam zasnąć, basior leżał obok drugiej ściany i również próbował zasnąć. Leżąc myślałam sobie o tym co myślał Yesterday bardzo mnie to zastanawiało i rzuciłam zaklęcie które ukazało mi jego tamtejsze myśli .
,,Co prawda swoją raną mógłbym zająć się sam - trwałoby to krócej, a efekt byłby ten sam”
Tak no po prostu super, efekt byłby ten sam, tak na pewno ta rana Coila by się z tydzień albo dwa, a wątpię aby miał moce które dały by taki efekt. Prawda trwało by to krócej ale nie usunęło by się całego kryształu bo był łatwo łamliwy. No jak zwykle, jak zwykle nie docenia się mojej pracy nawet tej medycznej, pięknie więcej nie pomogę, nie pomogę i kropka, no bo po co i na co jak i tam każdy uważa, że zrobiłby to lepiej. Teraz to już na pewno nie zasnę, no trudno się mówi. Leżałam jeszcze jakieś 30 minut i Yesterday oznajmił ,że ruszamy w dalszą drogę, bez słowa ruszyłam za nim. Idąc tak bez słów i słyszałam jakieś szmery, nie zwracałam na nie uwagi bo zapewne alfa już je słyszał więc nie miałam zamiaru o niczym informować. Po chwili ujrzeliśmy bazyliszka , utworzyłam pole siłowe które uchroni mnie przed wzrokiem potwora i zmianą w kamień, ja byłam schroniona ale Yesterday nie sam sobie pewnie świetnie da radę. Siedziałam i obserwowałam to jak basior walczył raczej uciekał od bazyliszka nie chciałam mu pomoc bo zapewne by jeszcze narzekał więc tylko obserwowałam.
W pewnym momencie basior się podknoł  i upadł nie miał szans w tedy to już musiała mu pomoc ,zniszczyłam pole siłowe i stanełam przed wilkiem i spojrzałam prosto w ślepia bestii ,teraz to zależało czy go zachipmotyzuję czy zamienię się w kamień. Po chwili zachipnotyzowałam go i zamienił się w kamień .
Basior chciał coś powiedzieć ale mu przerwałam.
-Zanim coś powiesz, to widziałam iż nie masz szans a ja wiedziałam co robię i wiem, że pomyślisz iż lepiej byś to zrobił ale nie bądź zły.

<Yesterday?>

Wyniki konkursu - Koszmary na miarę

0 | Skomentuj
Nadszedł wrzesień, a z nim, tak, jak pisałam, rozstrzygnięcie konkursu Koszmary na miarę.
Wzięłam w nim udział aż jedna osoba.
 
Gratulacje dla właścicielki Cassie!
 
 
Jako nagrodę Cassie otrzymuje 200 Lemingów i Miksturę Przemiany.
 
~ Day

Odejście

0 | Skomentuj
Exan odchodzi z watahy.
Powód: Decyzja właściciela.

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Co prawda swoją raną mógłbym zająć się sam - trwałoby to krócej, a efekt byłby ten sam - ale Prascanna miała minę świadczącą o tym, by lepiej się jej nie sprzeciwiać. A ja miałem już dość ciągłych konfliktów z tą wilczycą. Bez słowa wykonywałem więc wszystkie jej polecenia, które, na szczęście, były warte efektu. Po skończonych czynnościach leczniczych łapa już mnie prawie nie bolała i mogłem stawać na nią bez problemów.
- Chodź, teraz poszukamy wyjścia - zadecydowała Prascanna, ruszając w głąb tajemniczej groty.
- Poczekaj chwilę - zawołałem do niej i szybko wróciłem nad rzekę. Po chwili znalazłem się już obok wilczycy, a nad nami unosiła się wodna kula o średnicy trzech czwartych metra.
- Jak to zrobiłeś? - zapytała medyczka, spoglądając w górę.
- Hydrokineza - odparłem krótko. - Chodźmy poszukać tego wyjścia.
Wilczyca kiwnęła głową i energicznie ruszyła przed siebie. Pobiegłem jej śladem z większą ostrożnością, obserwując przy tym wszystko, co było w zasięgu mojego wzroku. Świecące kryształy, skaliste podłoże i ogólny mrok były jednak wszystkim, co udało mi się dostrzec.
Otoczenie, mimo pierwotnego piękna, po dłuższej wędrówce stało się ponure i niemal złowieszcze. Po jakimś czasie zaczęliśmy napotykać kamienne rzeźby wilków, jakby zastygłych w pozach wyrażających jednocześnie zaskoczenie i strach. Były bardzo starannie wykonane, z niemal niespotykaną dokładnością. Niepokojącą dokładnością.
- Prascanno... - szepnąłem cicho, przestając. Wilczyca odwróciła się w moim kierunku. - Nie podoba mi się to miejsce...
- Już niedługo stąd wyjdziemy - odparła dziarsko medyczka. - Zresztą, to jedyna droga, chyba, że wolisz wracać teraz do rzeki.
- Nie. Ale te posągi... Przyjrzałaś się im? Bardzo rzadko spotyka się rzemieślników, który potrafią pracować z taką dokładnością. I stoją tutaj, w podziemnym korytarzu...
- Nie panikuj. To pewnie część jakiegoś bardzo starego pałacu - odpowiedziała moja towarzyszka i na nowo rozpoczęła marsza. Pokręciłem głową, a potem dogoniłem ją. Szliśmy teraz łapa w łapę, a nie, jak wcześniej, ja za nią. Im dłużej wędrowaliśmy, tym więcej napotykaliśmy rzeźb. Gdy spoglądałem na strop tunelu i jego ściany, udawało mi się dostrzec, że część kryształów jest połamana, co dodatkowo potęgowało mój niepokój.
Nagle wyczułem pod łapami delikatne drżenie ziemi - niewyczuwalne dla przeciętnego wilka, ale dzięki mojej mocy byłem wrażliwszy na tego typu rzeczy. W następnym momencie wskoczyłem przed Prascannę. Wilczyca odbiła się ode mnie i zatoczyła do tyłu, z trudem utrzymując równowagę.
- Co robisz? - zapytała z wyrzutem.
- Nie powinniśmy iść dalej. Coś... tutaj chyba mieszka... Te rzeźby, połamane kryształy... A przed chwilą poczułem, że ziemia drży, jakby ruszało się coś ciężkiego...
- Ja nic nie czułam - odpowiedziała medyczka i spróbowała mnie wyminąć. Zastąpiłem jej drogę.
- To kolejna z moich mocy - wyjaśniłem. - Dzięki niej mogę wyczuwać takie drobne wstrząsy. Naprawdę poruszyło się tutaj coś dużego. A skoro to jedyna droga, jaką dotychczas napotkaliśmy... Prawdopodobnie znajduje się to na naszej drodze.
- Ale... co to może być? I jak stąd wyjdziemy? - zapytała Prascanna.
- Znajdźmy najpierw jakieś schronienie; szczelinę czy coś takiego - zaproponowałem. Moja towarzyszka kiwnęła głową na znak zgody. Tunel nie był przesadnie wielki, więc rozdzieliliśmy się, wiedząc, że będziemy w zasięgu wzroku. Każde z nas wybrało jedną ze ścian podłużnej jaskini i przystąpiliśmy do szukania. Po kilku minutach usłyszałem wołanie medyczki - znalazła niewielką grotę, zdolną pomieścić naszą dwójkę i utworzoną przeze mnie wodną kulę. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Widziałem towarzyszkę niedoli dzięki blaskowi kryształów - widać po niej było, że wędruje już dłuższy czas, jednak w oczach nie sposób było dostrzec załamania i pokonania, jedynie upór.
- Podejrzewam, że to albo gorgona, albo, co bardziej prawdopodobne, bazyliszek - podzieliłem się z Prascanną swoją teorią. - Chyba, że jakaś kreatura, której nie znam... W każdym razie, to coś prawdopodobnie przemienia wilki i inne stworzenia w kamień.
- Och... - wyrwało się wilczycy, ale dalej sprawiała wrażenie nieugiętej. - Co robimy w takim razie?
- Przyznaję się, nie mam pojęcia - westchnąłem. - Myślę, że na początek powinniśmy się napić i zdrzemnąć, a potem... coś wymyślimy.
<Prascanna?>