W ciemnościach długo nie pobłądziłem.
Przez kilka minut wędrowałem po omacku, starając się trzymać blisko skalnej ściany, którą napotkałem chwilę po upadku. Potem, zupełnie nagle, w mojej głowie zrodziło się przeczucie, że zaraz coś się zdarzy. Że byłoby lepiej, gdybym odsunął się od pionowej skały...
Nie lekceważyłem przeczuć, przynajmniej, gdy wiązały się z moimi mocami, szczególnie geokinezą. I tym razem była to wina mojej zdolności, ale przynajmniej dzięki temu uniknąłem... e... zasypania przez odłamki skalne.
Rozległ się odgłos wybuchu, fragment ściany przemienił się w gruz, a ja zostałem przytulony przez Prascannę, dostrzegalną w słabym świetle pochodzącym z korytarza za nią.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś - szepnęła, ściskając mnie jeszcze mocniej. Objąłem ją jedną łapą pod wpływem impulsu. Wdychając słodki zapach sierści wilczycy, pragnąłem jedynie, byśmy byli na powierzchni, pośród Wichrowych Wzgórz. We względnie bezpiecznym miejscu.
W tym stanie zastała nas Kiba. Moja ciotka kulała nieco - jedna z jej łap była zabarwiona na szkarłat przez krew, ale i tak wyglądała groźnie, szczególnie z krążącą wokół głowy ognistą kulę.
- No proszę - szepnęła złowieszczo. - Dwa gołąbki się znalazły. Dzisiaj jemy pieczeń, panowie!
Jak na zawołanie, z korytarza wybiegło kilka zaniedbanych kojotów. Nie, żebym miał coś przeciw tym naszym krewnym, ale akurat te osobniki nie wyglądały zachęcająco... Nie chciałbym skończyć w ich żołądkach.
- Myślisz, że się ciebie boję!? - warknęła Prascanna, stając naprzeciwko Kiby. Sierść na jej karku była zjeżona, odsłoniła zęby. Spokojnie przesunąłem się przed nią, wzrok skupiając na ciotce.
- Czyżby... - zaczęła biała wilczyca, ale nie usłyszałem, co mówiła dalej. Przymknąłem powieki i skupiłem się na wodzie płynącej w podziemnych rzekach, gdzieś pod nami; na deszczu bębniącym o ziemię wysoko w górze.
- Aż tak strasznie wyglądamy, Yesterday? - zakpiła Kiba. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem na jej pysku grymas, który był chyba złośliwym uśmieszkiem. Gdzieś z tyłu dobiegł wark Prascanny, który został zagłuszony przez trzęsienie i łomot.
- C-co się dzieje!? - wykrzyknęła moja ciotka, pochylając się dla zachowania równowagi. Ruchem głowy pokazałem Prascannie, żeby uciekała. Wilczyca, choć zaskoczona, wykonała polecenie. Ruszyłem jej śladem. W następnej chwili podłoże i ściany eksplodowały, a do groty wlały się masy wody. Jaskinia w ciągu chwili przestała istnieć.
Wraz z Prascanną nie uciekaliśmy długo. Minęły trzy, może cztery sekundy i porwała nas fala. Chociaż miałem władzę nad wodą, nie potrafiłem z niej w tamtej chwili skorzystać. Miotany na prawo i lewo, nie byłem w stanie się skupić. Gdy raz udało mi się wystawić głowę ponad powierzchnię, usłyszałem wrzaski gdzieś w oddali. Najwidoczniej innym szalejący żywioł też dawał się we znaki...
A potem znów znalazłem się pod wodą.
<Prascanna? Wybacz, że tyle to trwało>
Od Scarlet
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Minęło już trochę czasu kiedy po raz ostatni widziałam kolory inne niż tylko odcienie szarości.
Czy mi to jakoś szczególnie przeszkadzało? Nie powiem, nie wpłynęło to dobrze na moje samopoczucie, niemniej jednak nie stanowiło to dużego problemu.
Oczywiście jako prawie jedyny zwiadowca w watasze powinnam mieć ponadprzeciętny wzrok, ale to tylko szczegół.
Wyszłam wolnym krokiem z jaskini z moim niezastąpionym łukiem w pysku, o mało nie potrącając kotowatego stworzenia. Kocur syknął z niezadowolenia i skoczył w najbliższe krzaki.
Od pewnego czasu pewna rzecz mnie intrygowała. Chciałam dowiedzieć się o wszystkim, co się działo podczas gdy zahibernowałam (chyba nie ma takiego słowa xP) się kilka, a dokładnie siedem lat temu. Powinnam już być na emeryturze?
Mniejsza o to. Yesterday wspominał o zakończeniu wojny, śmjerci Anubisa i Yongann, później również Alfy Moon. Pewnie sporo innych rzeczy też mnie ominęło.
Trzeba to nadrobić. Na pewno wataha ma coś w rodzaju biblioteki, pełnej różnych relacji z ważnych wydarzeń. Może znajdzie się coś o klątwach osłabiających wzrok?
Hmm....
Co prawda powinnam jeszcze zrobić zwiad całych terenów, ale...
- Walić to - westchnęłam i ruszyłam przed siebie. Prędzej czy później na kogoś lub coś trafię.
Po kilkunastu minutach nieprzerwanego truchtu wreszcie zwolniłam do zwykłego chodu. Zobaczyłam stado wron krążących nisko nad jakąś łąką, skupione na jakimś obiekcie leżącym na trawie. Gdy podeszłam, by się temu przyjrzeć, zauważyłam, że owym obiektem są zmasaktowane zwłoki lisa. Chyba lisa.
Z trudem powstrzymując odruch wymiotny, spłoszyłam wrony i spojrzałam dokładniej na martwe ciało. Lis miał rozszarpany brzuch i zauważalny brak przednich łap.
- Sio! - warknęłam na wronę skubiącą wyflaczone wnętrzności.
Ponownie zerknęłam na zwłoki. Zastanawiało mnie, co mogło spotkać te biedne stworzenie. Wtedy wyczułam jakiś obcy mi dotąd zapach. Po chwili biegłam już za właścicielem zapachu.
A właściwie biegłabym, gdybym po drodze nie potknęła się o coś i nie walnęła głową w ziemie.
<Ktoś, coś?>
Od Lily'ego CD Luny
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
- Lily - zapytała Luna - Co myślisz o tej sprawie z tamtym wilkiem?
Lily milczał przez chwilę, zastanawiając się, co jej odpowiedzieć. W zasadzie bardziej martwiło go na chwilę obecną to, co stało się z jego skrzydłami. Ale to może poczekać. Zresztą, jak często korzystał z tych skrzydeł? Raz... może dwa razy na miesiąc?
- Ten wilk - zaczął basior, odwracając łeb w kierunku towarzyszącej mu skrzydlatej wadery - To mógł być szpieg z jakiejś obcej watahy. Skoczył na mnie z drzewa - dodał, usiłując zachować neutralny wyraz pyska.
- Szpieg?
- Ta, i do tego miał maskę nieźle ograniczającą widoczność, sama zresztą widziałaś. Ale ewidentnie też miał zamiar mnie zabić i wiedział, że tu jest wataha. I dlatego właśnie mam złe przeczucia. Najwidoczniej narobiliśmy sobie wrogów.
Znowu będzie wojna.
Chociaż w głębi duszy Lily nie mógł już się doczekać.
Szli już niecały kwadrans do jaskini Elan. Ale czy to miało jakikolwiek sens? Elan co prawda jest Uzdrowicielką WKS, ale nie jest cudotwórczynią, a jedynie magicznym wilkiem. Szanse na odnowienie skrzydeł Lily'ego były znikome.
I nagle tuż przed nimi przebiegł renifer. Lily poczuł się momentalnie głodny.
- Zapolujemy? - zaproponował, spoglądając na towarzyszkę, czekając na odpowiedź.
<Luna?> Eh ta wena :<
Lily milczał przez chwilę, zastanawiając się, co jej odpowiedzieć. W zasadzie bardziej martwiło go na chwilę obecną to, co stało się z jego skrzydłami. Ale to może poczekać. Zresztą, jak często korzystał z tych skrzydeł? Raz... może dwa razy na miesiąc?
- Ten wilk - zaczął basior, odwracając łeb w kierunku towarzyszącej mu skrzydlatej wadery - To mógł być szpieg z jakiejś obcej watahy. Skoczył na mnie z drzewa - dodał, usiłując zachować neutralny wyraz pyska.
- Szpieg?
- Ta, i do tego miał maskę nieźle ograniczającą widoczność, sama zresztą widziałaś. Ale ewidentnie też miał zamiar mnie zabić i wiedział, że tu jest wataha. I dlatego właśnie mam złe przeczucia. Najwidoczniej narobiliśmy sobie wrogów.
Znowu będzie wojna.
Chociaż w głębi duszy Lily nie mógł już się doczekać.
Szli już niecały kwadrans do jaskini Elan. Ale czy to miało jakikolwiek sens? Elan co prawda jest Uzdrowicielką WKS, ale nie jest cudotwórczynią, a jedynie magicznym wilkiem. Szanse na odnowienie skrzydeł Lily'ego były znikome.
I nagle tuż przed nimi przebiegł renifer. Lily poczuł się momentalnie głodny.
- Zapolujemy? - zaproponował, spoglądając na towarzyszkę, czekając na odpowiedź.
<Luna?> Eh ta wena :<
Od Luny CD Lily'ego
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
-Eh- westchnełam - raczej nic przez ostatnie dni po pogrzebie Exana prawie nie wyściubiałam nosa z jaskini, Dangroł przynosił mi jedzenie dopiero ostatnio się pozbierałam- opowiedziałam krótko Lily'emu.
-Yhm- mruknoł cicho pod nosem i ciągneliśmy dalej ciało martwego wilka.
Byliśmy już coraz bliżej jaskini Yesterday'a, tak w sumie to była ona już w zasięgu wzroku. Po kilku minutach byliśmy już przy niej położyliśmy przed nią truchło nieznajomego, weszliśmy do niej i wołaliśmy alfę.
-Yesterday jesteś tu?- zawołałam, lecz nikt nie odpowiedział.
-Nie ma go- stwierdził basior
-Raczej tak- odpowiedzialna rozglądając się aby się upwenić czy gdzieś się nie chowa.
-Trudno jak wróci to o wszystkim powiemy -powiedział i skierował się ku wyjściu
-Tak,zostawmy tu to ciało i chodźmy do Elan -powiedziała i machnełam ogonem na znak abyśmy ruszyli, po tym poszliśmy do uzdrowicielki aby obejżała skrzydła mojego towarzysza. Szliśmy już od kilku minut trwając w milczeniu, cały czas krążyło mi po głowie pytanie czego chciał ten wilk, nie dawało mi to spokoju.
-Lily, co myślisz o tej sprawie z tamtym wilkiem?- zapytałam patrząc na basiora
-Ehhh- westchnoł patrząc w ziemię i jeszcze przez chwilę trwał w milczeniu.
<Lily? Sorka bezwen Oh weno najehdź bo mi cię brak>
-Yhm- mruknoł cicho pod nosem i ciągneliśmy dalej ciało martwego wilka.
Byliśmy już coraz bliżej jaskini Yesterday'a, tak w sumie to była ona już w zasięgu wzroku. Po kilku minutach byliśmy już przy niej położyliśmy przed nią truchło nieznajomego, weszliśmy do niej i wołaliśmy alfę.
-Yesterday jesteś tu?- zawołałam, lecz nikt nie odpowiedział.
-Nie ma go- stwierdził basior
-Raczej tak- odpowiedzialna rozglądając się aby się upwenić czy gdzieś się nie chowa.
-Trudno jak wróci to o wszystkim powiemy -powiedział i skierował się ku wyjściu
-Tak,zostawmy tu to ciało i chodźmy do Elan -powiedziała i machnełam ogonem na znak abyśmy ruszyli, po tym poszliśmy do uzdrowicielki aby obejżała skrzydła mojego towarzysza. Szliśmy już od kilku minut trwając w milczeniu, cały czas krążyło mi po głowie pytanie czego chciał ten wilk, nie dawało mi to spokoju.
-Lily, co myślisz o tej sprawie z tamtym wilkiem?- zapytałam patrząc na basiora
-Ehhh- westchnoł patrząc w ziemię i jeszcze przez chwilę trwał w milczeniu.
<Lily? Sorka bezwen Oh weno najehdź bo mi cię brak>
Od Prascanny CD Yesterday'a
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
Ciemność przed oczami w okół tylko stłumiony szum, czułam jedynie jak ktoś ciągboł mnie po ziemi, ostre kamienie ocierały się o moje futro i lekko kaleczył skórę. Po kilku może kilkunastu minutach nie wiem nie czułam upływu czasu, obudziłam się a ta dziwna wadera ciągnęła mnie po ziemi. Próbowałam się wyrwać ale to na nic.
-Zostaw mnie!- krzyknełam do wadery a ona mnie puściła.
-Zamknij się!- krzyknęła i chciała mnie uderzyć łapą ale ugryzłam ją w nią. Zacistałam z całych sił zęby krwe się lała z jej łapy, nie okazywała bólu ale widać było, że odczuwa ból. W tej chwili puściłam jej łapę i ucuekałam ile sił w łapach. Biegłam przed siebie na nic nie zwracałam uwagi, byle by jak najdalej uciec, on nie dogoniła by mnie ze zraniną tak poważnie łapą. Ślepy zaułek jedynie ściana przedemną, zero drogi ucieczki, stwożyłam wybuch i jakimś cudem za ścianą był Yesterday. Podbiegłam do niego i przytuliłam się di niego i powiedziałam:
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś- powiedziałam tuląc się do niego .
<Yesterday? Przepraszam, że tak długo ale bezwen:(>
-Zostaw mnie!- krzyknełam do wadery a ona mnie puściła.
-Zamknij się!- krzyknęła i chciała mnie uderzyć łapą ale ugryzłam ją w nią. Zacistałam z całych sił zęby krwe się lała z jej łapy, nie okazywała bólu ale widać było, że odczuwa ból. W tej chwili puściłam jej łapę i ucuekałam ile sił w łapach. Biegłam przed siebie na nic nie zwracałam uwagi, byle by jak najdalej uciec, on nie dogoniła by mnie ze zraniną tak poważnie łapą. Ślepy zaułek jedynie ściana przedemną, zero drogi ucieczki, stwożyłam wybuch i jakimś cudem za ścianą był Yesterday. Podbiegłam do niego i przytuliłam się di niego i powiedziałam:
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś- powiedziałam tuląc się do niego .
<Yesterday? Przepraszam, że tak długo ale bezwen:(>
Od Ulro
0 | Skomentuj
Autor:
Swedenborg
Alanda zaczynała się niepokoić. Przeważnie myślała pozytywnie, ale teraz było to na prawdę trudne. Jej brata nie było nigdzie widać, a ona stała już od godziny w miejscu, gdzie mięli spędzić tę noc. Rozpaliła już ogień, przyniosła kolacje, a jego ciągle nie było. Nagle usłyszała jakiś ruch niedaleko krańca polany. Napełniło ją to nadzieją, z radością ruszyła więc w kierunku ściany sosen. Nie wołała go po imieniu. Nie wiedziała w jakim jest stanie
-Halo!? - Szepnęła. Ruch wśród drzew ustał. Coś odwróciło się w jej kierunku, a nikłym świetle gwiazd błysnęły oczy. Nie były jednak znajome, lecz obco żółte. Alanda zaniemówiła z zaskoczenia. Kto mógł tu być oprócz jej brata i jej!? Nie mogła go zobaczyć, od razu zaczął uciekać. Sierść też miał inną, szaro-biało-czarną. Obcą. Goniła go chwilę, Racjonalne myślenie w takich sytuacjach nigdy jej nie wychodziło. Zawsze zaczynała biec, ale teraz w kierunku innym niż zwykle. Nie wiedziała czemu. Może ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem? W końcu była młoda, rozsądek nie jest mocną stroną młodych wader, które zawsze miały brata, by je bronił. Czyżby miało się to zmienić? Po krótkim pościgu była całkiem wyczerpana. Albo tajemniczy wilk był strasznie szybki, albo ona strasznie wolna, bez różnicy. Liczyło się to, że nie mogła dalej nawet iść. Zawyła ze zmęczenia i padła gdzie stała. Było zimno, a trawa była mokra, ale nie mogła już dalej iść. Nie mogła dalej nic robić. Zasnęła.
Ulro klął na wszystko dookoła. Na to, że jakaś szalona dziewczyna go goni, na to, że jej krzyk był tak przeraźliwy, na to, że wydawała się taka przerażona i zagubiona, i na to, że jak idiota zawróci teraz dysząc, żeby zobaczyć co się z nią dzieje. Tak też zrobił. Leżała trzęsąc się na trawie z mokrym futrem koloru miedzi i mówiła coś przez sen. Teraz zaczynały się schody. Co mam zrobić? Widzę, że jest jej zimno, ale gdzie mam ją zanieść? Nawet jeżeli to co jeżeli się obudzi? Rzuci się na mnie? Będzie miała przewagę... Na szczęście odpowiedzi pojawiły się same, jakby coś faktycznie słuchało jego słów. W oddali błysnęła iskra. Ognisko. Druga także została rozwiązana, bo wilczyca spojrzała na niego nieobecnie i mruknęła błagalnie. Widać było, że jej wyczerpanie nie było spowodowane samą pogonią. Pewnie od wielu dni nie spała. Podniósł ją - Była leciutka - I zaniósł w stronę ognia. Gdy ułożył ją na miękkiej trawie polany przestała się trząść, a Ulro postanowił przy okazji skorzystać z ognia. Było na prawdę zimno
Gdy Alanda się obudziła był późny ranek. Nie wstała przed słońcem, jak zwykle. Coś było nie tak. Wiedziała, że wczorajszy dzień nie był snem, ale i tak mocno zaskoczył ją widok obcego wilka podtrzymującego ogień jednymi z tych mniej oszronionych patyków. - Nie wstawaj. Nie chcę cię skrzywdzić - Powiedział. Na dźwięk jego głosu zrobiło jej się jeszcze zimniej niż wczorajszej nocy gdy padła na trawę. Nawet gdyby powiedział tym tonem: "Patrz, jaki piękny dziś dzień" i tak nie mogła by się odezwać, a tym bardziej wstać. Może faktycznie nie chce jej zrobić krzywdy, ale tylko tak długo, jak Alanda wykonuje jego polecenia. - Chyba, że ty chcesz skrzywdzić mnie? Chcesz? - Nnnnie - Wyjąkała. - W takim razie nie masz się czego bać - Zupełnie zmienił ton. Alanda zdziwiła się, że cały szron pokrywający dosłownie wszystko na polanie nie stopił się nagle pod wpływem tego dźwięku. -Co się stało? Rozumiem, że ktoś powinien z tobą być? ---- -Skąd ten pomysł? - Spytała. Zmiana tonu rozmówcy dała jej zastrzyk odwagi. Chyba za duży. -Nie przeżyłabyś to długo sama. I nie pytaj dlaczego, to widać. Może jednak zdecydujesz się mi odpowiedzieć? Proszę? Alanda poczuła się zgaszona. Gdy nie odpowiadała dłuższą chwilę i odwróciła głowę wilk spróbował inaczej: - Dobrze, przecież ja tylko uratowałem Cię od zamarznięcia. Czemu masz mi ufać? Więc zacznijmy ode mnie. jestem Ulro i zabłądziłem tutaj , kiedy badałem okolicę. A ty?
Wiercił ją oczami i nie mogła go zignorować. Poza tym bała się. Chciała znaleźć brata, a do tego musi być żywa i w pełni władz umysłowych. Bała się go. Uratował jej życie, ale i tak się bała. Nie mogła teraz ufać nikomu oprócz siebie. Zawsze było tylko ich dwoje. Ona i Adal. Nikomu nie ufali i nikogo nie znali oprócz siebie, a siebie znali na wylot. - Jestem Alanda. Był ze mną brat. Nie wrócił na noc...
Alanda była niezmiernie zdziwiona kiedy okazało się, że to wystarczyło. Może aż nad to? Twarz Ulro się zmieniła. Zaczął chodzić w kółko, jakby rozmawiał sam ze sobą. Był poruszony.
- Brat cię bronił prawda? Nie wyglądasz na wojowniczkę - Pokiwała głową
- Chciałbym cię zaprowadzić w jakieś bezpieczne miejsce. Chociażby tylko kawałek stąd. Jeśli brat miałby wrócić, na pewno Cię znajdzie, a jeżeli... No cóż, w tedy lepiej być ze mną niż samemu czyż nie? Alanda nigdy nie uważała, że łatwo jest nią manipulować. W sumie to nie miał kto próbować, bo od kiedy pamiętała wszędzie była z bratem, a obcych omijali szerokim łukiem, ale jemu da się poprowadzić. Wydawało się to rozsądne, chociaż jakaś jej część chciała zostać tu i zamarznąć. Po za tym, miała złe przeczucia. Ulro skinął na nią głową. Musiała decydować. Po chwili namysłu potaknęła i ruszyła za nim opuszczając polanę.
Ulro wytężał pamięć jak tylko mógł. Teraz w prawo? Czy idę w stronę rzeki? Powinienem skręcić w lewo, kiedy tylko ją zobaczę, żeby uniknąć...
Ale nie udało się. Nie wiedział co, ale Alanda zobaczyła coś na ziemi. Ślady łap? Zawyła głośno, aż Ulro przeszły dreszcze, a następnie ruszyła w kierunku rzeki. Nie! Nie! Nie!
Jednak było już za późno gdy ją dogonił. Leżała łkając przeraźliwie obok zwłok czarnego wilka. Tego czarnego wilka. Obok zwłok jej brata. Adala.
-Halo!? - Szepnęła. Ruch wśród drzew ustał. Coś odwróciło się w jej kierunku, a nikłym świetle gwiazd błysnęły oczy. Nie były jednak znajome, lecz obco żółte. Alanda zaniemówiła z zaskoczenia. Kto mógł tu być oprócz jej brata i jej!? Nie mogła go zobaczyć, od razu zaczął uciekać. Sierść też miał inną, szaro-biało-czarną. Obcą. Goniła go chwilę, Racjonalne myślenie w takich sytuacjach nigdy jej nie wychodziło. Zawsze zaczynała biec, ale teraz w kierunku innym niż zwykle. Nie wiedziała czemu. Może ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem? W końcu była młoda, rozsądek nie jest mocną stroną młodych wader, które zawsze miały brata, by je bronił. Czyżby miało się to zmienić? Po krótkim pościgu była całkiem wyczerpana. Albo tajemniczy wilk był strasznie szybki, albo ona strasznie wolna, bez różnicy. Liczyło się to, że nie mogła dalej nawet iść. Zawyła ze zmęczenia i padła gdzie stała. Było zimno, a trawa była mokra, ale nie mogła już dalej iść. Nie mogła dalej nic robić. Zasnęła.
Ulro klął na wszystko dookoła. Na to, że jakaś szalona dziewczyna go goni, na to, że jej krzyk był tak przeraźliwy, na to, że wydawała się taka przerażona i zagubiona, i na to, że jak idiota zawróci teraz dysząc, żeby zobaczyć co się z nią dzieje. Tak też zrobił. Leżała trzęsąc się na trawie z mokrym futrem koloru miedzi i mówiła coś przez sen. Teraz zaczynały się schody. Co mam zrobić? Widzę, że jest jej zimno, ale gdzie mam ją zanieść? Nawet jeżeli to co jeżeli się obudzi? Rzuci się na mnie? Będzie miała przewagę... Na szczęście odpowiedzi pojawiły się same, jakby coś faktycznie słuchało jego słów. W oddali błysnęła iskra. Ognisko. Druga także została rozwiązana, bo wilczyca spojrzała na niego nieobecnie i mruknęła błagalnie. Widać było, że jej wyczerpanie nie było spowodowane samą pogonią. Pewnie od wielu dni nie spała. Podniósł ją - Była leciutka - I zaniósł w stronę ognia. Gdy ułożył ją na miękkiej trawie polany przestała się trząść, a Ulro postanowił przy okazji skorzystać z ognia. Było na prawdę zimno
Gdy Alanda się obudziła był późny ranek. Nie wstała przed słońcem, jak zwykle. Coś było nie tak. Wiedziała, że wczorajszy dzień nie był snem, ale i tak mocno zaskoczył ją widok obcego wilka podtrzymującego ogień jednymi z tych mniej oszronionych patyków. - Nie wstawaj. Nie chcę cię skrzywdzić - Powiedział. Na dźwięk jego głosu zrobiło jej się jeszcze zimniej niż wczorajszej nocy gdy padła na trawę. Nawet gdyby powiedział tym tonem: "Patrz, jaki piękny dziś dzień" i tak nie mogła by się odezwać, a tym bardziej wstać. Może faktycznie nie chce jej zrobić krzywdy, ale tylko tak długo, jak Alanda wykonuje jego polecenia. - Chyba, że ty chcesz skrzywdzić mnie? Chcesz? - Nnnnie - Wyjąkała. - W takim razie nie masz się czego bać - Zupełnie zmienił ton. Alanda zdziwiła się, że cały szron pokrywający dosłownie wszystko na polanie nie stopił się nagle pod wpływem tego dźwięku. -Co się stało? Rozumiem, że ktoś powinien z tobą być? ---- -Skąd ten pomysł? - Spytała. Zmiana tonu rozmówcy dała jej zastrzyk odwagi. Chyba za duży. -Nie przeżyłabyś to długo sama. I nie pytaj dlaczego, to widać. Może jednak zdecydujesz się mi odpowiedzieć? Proszę? Alanda poczuła się zgaszona. Gdy nie odpowiadała dłuższą chwilę i odwróciła głowę wilk spróbował inaczej: - Dobrze, przecież ja tylko uratowałem Cię od zamarznięcia. Czemu masz mi ufać? Więc zacznijmy ode mnie. jestem Ulro i zabłądziłem tutaj , kiedy badałem okolicę. A ty?
Wiercił ją oczami i nie mogła go zignorować. Poza tym bała się. Chciała znaleźć brata, a do tego musi być żywa i w pełni władz umysłowych. Bała się go. Uratował jej życie, ale i tak się bała. Nie mogła teraz ufać nikomu oprócz siebie. Zawsze było tylko ich dwoje. Ona i Adal. Nikomu nie ufali i nikogo nie znali oprócz siebie, a siebie znali na wylot. - Jestem Alanda. Był ze mną brat. Nie wrócił na noc...
Alanda była niezmiernie zdziwiona kiedy okazało się, że to wystarczyło. Może aż nad to? Twarz Ulro się zmieniła. Zaczął chodzić w kółko, jakby rozmawiał sam ze sobą. Był poruszony.
- Brat cię bronił prawda? Nie wyglądasz na wojowniczkę - Pokiwała głową
- Chciałbym cię zaprowadzić w jakieś bezpieczne miejsce. Chociażby tylko kawałek stąd. Jeśli brat miałby wrócić, na pewno Cię znajdzie, a jeżeli... No cóż, w tedy lepiej być ze mną niż samemu czyż nie? Alanda nigdy nie uważała, że łatwo jest nią manipulować. W sumie to nie miał kto próbować, bo od kiedy pamiętała wszędzie była z bratem, a obcych omijali szerokim łukiem, ale jemu da się poprowadzić. Wydawało się to rozsądne, chociaż jakaś jej część chciała zostać tu i zamarznąć. Po za tym, miała złe przeczucia. Ulro skinął na nią głową. Musiała decydować. Po chwili namysłu potaknęła i ruszyła za nim opuszczając polanę.
Ulro wytężał pamięć jak tylko mógł. Teraz w prawo? Czy idę w stronę rzeki? Powinienem skręcić w lewo, kiedy tylko ją zobaczę, żeby uniknąć...
Ale nie udało się. Nie wiedział co, ale Alanda zobaczyła coś na ziemi. Ślady łap? Zawyła głośno, aż Ulro przeszły dreszcze, a następnie ruszyła w kierunku rzeki. Nie! Nie! Nie!
Jednak było już za późno gdy ją dogonił. Leżała łkając przeraźliwie obok zwłok czarnego wilka. Tego czarnego wilka. Obok zwłok jej brata. Adala.
Od Lily'ego CD Luny
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Luna, jak obiecała, pomogła Lily'emu nieść ciało. Sprawiała wrażenie, jakby pozbierała się już po śmierci swojego partnera.
- Widziałaś może dzisiaj Yesterday'a? - zapytał basior przez zaciśnięte na zwłokach zęby. Długie poszukiwania alfy bez rezultatu zaczęły go powoli niepokoić.
Wilczyca pokręciła głową.
- Wiesz, ostatnio ma dużo na głowie - stwierdziła Luna - Myślę, że szykuje się wojna. Chyba z Watahą Niezwyciężonych Wojowników, coś wspominał....
Lily nagle się zatrzymał, a skrzydlata wadera nie zauważając tego zahamowania przypadkiem oderwała trupowi ucho. Jednak beta nie zwrócił na to większej uwagi, chociaż z resztek ucha trysnął strumień krwi - był wtedy pochłonięty innymi myślami. Przecież wilk który go wcześniej zaatakował, a którego truchło teraz ciągnęli po ziemi nie miał na sobie zapachu wrogiej watahy położonej po drugiej stronie Rzeki Leminga. Kim więc jest? Albo są, bo obecnie zmarły wspomniał wcześniej, że jest ich więcej.... Cholera. Czemu nigdy nie można znaleźć Yesterday'a, gdy jest potrzebny.?
- Wszystko w porządku? - Dopiero słowa Luny pozwoliły wrócić mu do rzeczywistego świata.
- Ta, wszystko okej.... po prostu się zamyśliłem - westchnął i dał ogonem znak Lunie. Ruszyli dalej w drogę, a do Jaskini Alf nie było już tak daleko.
A później trzeba iść jeszcze do Elan, żeby naprawiła mi skrzydła. Chociaż wątpie, by tym razem nawet Elan mogłaby pomóc....
- Przez ostatnie kilka dni byłem... nieobecny - powiedział Lily - Czy ominęło mnie coś ważnego?
<Luna? Ciężko o wenę w tych czasach :|>
- Widziałaś może dzisiaj Yesterday'a? - zapytał basior przez zaciśnięte na zwłokach zęby. Długie poszukiwania alfy bez rezultatu zaczęły go powoli niepokoić.
Wilczyca pokręciła głową.
- Wiesz, ostatnio ma dużo na głowie - stwierdziła Luna - Myślę, że szykuje się wojna. Chyba z Watahą Niezwyciężonych Wojowników, coś wspominał....
Lily nagle się zatrzymał, a skrzydlata wadera nie zauważając tego zahamowania przypadkiem oderwała trupowi ucho. Jednak beta nie zwrócił na to większej uwagi, chociaż z resztek ucha trysnął strumień krwi - był wtedy pochłonięty innymi myślami. Przecież wilk który go wcześniej zaatakował, a którego truchło teraz ciągnęli po ziemi nie miał na sobie zapachu wrogiej watahy położonej po drugiej stronie Rzeki Leminga. Kim więc jest? Albo są, bo obecnie zmarły wspomniał wcześniej, że jest ich więcej.... Cholera. Czemu nigdy nie można znaleźć Yesterday'a, gdy jest potrzebny.?
- Wszystko w porządku? - Dopiero słowa Luny pozwoliły wrócić mu do rzeczywistego świata.
- Ta, wszystko okej.... po prostu się zamyśliłem - westchnął i dał ogonem znak Lunie. Ruszyli dalej w drogę, a do Jaskini Alf nie było już tak daleko.
A później trzeba iść jeszcze do Elan, żeby naprawiła mi skrzydła. Chociaż wątpie, by tym razem nawet Elan mogłaby pomóc....
- Przez ostatnie kilka dni byłem... nieobecny - powiedział Lily - Czy ominęło mnie coś ważnego?
<Luna? Ciężko o wenę w tych czasach :|>
Subskrybuj:
Posty (Atom)