– Jasper! – usłyszałem znajomy głos. Zatrzymałem się i odwróciłem, nieco zaskoczony. Od wieków mnie tak nie nazywano... Dlaczego Altair nazwała mnie tak teraz? Żeby zwrócić moją uwagę?
– Co się stało? – zapytałem, gdy dwie sekundy później wyhamowała metr ode mnie, wyrzucając śnieg w powietrze.
– Gdzieś ty się podziewał!? Przez ostatnie pięć tygodni prawie w ogóle cię nie widziałam! Nawet nie miałam możliwości powiedzieć ci, co się stało! – zawołała siostra, świdrując mnie wzrokiem. Spojrzałem na nią niepewnie, nie mając pojęcia, o co mogło jej chodzić. Zniknąłem tak jakby, to prawda, ale co się stało... Nie wiedziałem. Widząc to, czarna wilczyca westchnęła cicho.
– Prascanna prawie się zabiła, podobno z twojego powodu. Luna uratowała ją w ostatniej chwili. Nie chce o tym rozmawiać, ale cokolwiek jej powiedziałeś, chyba ją to mocno dotknęło. No i jeszcze jest to... – Znikąd pojawiła się złożona na pół kartka i zawisła przede mną. – Znalazłam to jakiś czas temu. Widziałam tylko ostatnie zdanie, była zaadresowana do ciebie...
– Dzięki – odpowiedziałem, chwytając papier łapą. – Mogłabyś przekazać Elan, że bardzo przepraszam, ale odwołuję nasze dzisiejsze spotkanie.
– Jasne... Trzymaj się.
Powiedziawszy to, Altair pobiegła w stronę jaskini Uzdrowicielki. W kilka sekund zniknęła mi z oczu. Westchnąłem cicho, a potem pobiegłem do własnego mieszkania, trzymając list od medyczki w pysku. Rozłożyłem kartkę dopiero w chwili, gdy siedziałem już bezpieczny i sam w kącie groty. Mój niepokój rósł z każdym czytanym słowem. Nie chciałem tego... nie chciałem, by czuła się tak przeze mnie. Powracały wspomnienia sprzed miesięcy... Północy... zostawiłem ją w takim stanie na kilka tygodni... Powiedziałem, że muszę wszystko przemyśleć... A ciągle nie byłem pewien co czuję.
– Muszę ją znaleźć – szepnąłem do siebie słabo. Nie czułem się na to wszystko gotów... Ale nie mogłem dalej jej unikać. Po prostu nie mogłem.
>>> <<<
Bladoróżowa wilczyca siedziała przed swoją jaskinią, wpatrując się gdzieś w dal. Wokół niej krążył biały tygrys - przemieniony Lemi, jej futerkowy towarzysz. Kogo wadera się obawiała?
– Prascanno? – odezwałem się, zatrzymując się w pewnej odległości. Medyczka zaszczyciła mnie spojrzeniem, ale nie odezwała się. – Przepraszam, że tyle to trwało. Nie powinienem był zostawiać cię bez odpowiedzi...
Chciałem jeszcze coś powiedzieć. Coś, co złagodziłoby mój błąd lub w jakiś sposób poprawiło jej nastrój. Wyjaśniło sytuację, moje odczucia i uczucia... Ale nie potrafiłem. Jak zwykle, nie potrafiłe słowami wyrazić tego, co działo się wewnątrz. Czekałem więc tylko na jakąkolwiek reakcję. Ze strony Prascanny lub Lemiego,
<Prascanna?>
Od Altair CD. Aidena
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Czarna wilczyca brnęła przez grubą warstwę śniegu, mimo swojej nadnaturalnej siły z trudem opierając się silnym podmuchom wiatru. Że też ta zima musiała tak prędko nadejść... Jej brat nie zdążył nawet przenieść watahy do cieplejszego Owadziego Lasu. Podróż, zaplanowana na kolejny ranek, niewątpliwie okaże się trudna, szczególnie dla szczeniąt. Dobrze chociaż, że po przybyciu do bardziej gościnnej niż tundra tajgi na wszystkich czekały odizolowane od zimnych podmuchów nory i groty.
Właśnie dlatego Altair znajdowała się teraz sama na pustkowiu - została poproszona o sprawdzenie stanu przyszłych mieszkań, jako najsilniejszy i najszybszy członek watahy. Wadera oczywiście wywiązała się ze swojego obowiązku. Wyruszając, nie wiedziała jednak, jak ciężką okaże się droga powrotna...
Tylko dzięki kilku krokom w bok udało jej się złapać równowagę, gdy uderzył w nią kolejny lodowaty podmuch wiatru. Zatrzymała się i spojrzała przed siebie, jakby próbując przebić wzrokiem zasłonę z wirującego śniegu. Z jej otwartego delikatnie pyska wychynęły kłęby pary, gdy zastanawiała się, co powinna zrobić. Po chwili była już zdecydowana. Zawróciła.
Wybrałaś sobie ładną pogodę na spacerek – odezwał się w jej głowie Północny Wiatr.
– To... nie jest... powód... d-do śmie... chu... – odparła z trudem.
Tak, tak. Swoją drogą, dobry wybór – odparł głos. – Spójrz...
Altair rozejrzała się, zgodnie ze słowami Wiatru. Niemal natychmiast dostrzegła zarys jakiejś postaci, leżącej w śniegu. Gdy zbliżyła się jeszcze trochę, dotarło do niej, że to wciąż żywy wilk. Zatrzymała się obok i przyjrzała się mu krytycznie.
– Pomóż mi... – szepnął cicho, a potem jego nieznacznie uniesiona głowa upadła na śnieg. Czarna wilczyca westchnęła cicho i pochyliła się. Ostrożnie chwyciła go za kark, uważając, by przez przypadek nie przegryźć skóry. Gdyby poczuła smak krwi... dla nieznajomego nie byłoby już żadnej nadziei. Wampirzyca, choć od swojej przemiany poczyniła spore postępy, jeszcze nie do końca się kontrolowała. W trakcie próbnych polowań, mających na celu przygotowanie jej do powrotu do funkcji łowcy w watasze, ciągle zdarzało jej się wyssać życiodajny płyn z ofiary.
Dodatkowo, lodowaty wicher wcale nie ułatwiał jej zadania. Dzięki dodatkowemu obciążeniu w postaci nieprzytomnego łatwiej było utrzymać się jej na noga, ale bezwzględnie przenikało przez jej grube futro. Już po minucie zaczęła drżeć. Pocieszała się jedynie myślą, że do lasu jest już blisko...
Nagle poczuła, że wleczony przez nią wilk staje się lżejszy. Po chwili doznała wrażenia, że ona sama również zaczyna się rozpływać. Znała to uczucie...
– Wietrze? – szepnęła, zanim zaczęła się przemieszczać w kierunku Wichrowych Wzgórz, w towarzystwie wciąż nieprzytomnego nieznajomego.
Powinnaś powiedzieć "dziękuję" – usłyszała tylko w odpowiedzi.
– Wiem – powiedziała. – Więc dziękuję...
>>> <<<
Gdy Altair otworzyła oczy, na moment straciła orientację. Miejsce, w którym się znajdowała, było ciemne, ciepłe i przytulne. W powietrzu unosił się zapach ziół i lekarstw. Po chwili dotarło do niej, gdzie jest. Naturalnie leżała w grocie Uzdrowicielki.
Wspomnienia zaczęły wracać. Kontrola nor w Owadzim Lesie, zmagania ze śnieżycą, odnalezienie nieznajomego basiora i powrót do Wichrowych Wzgórz jako część Północnego Wiatru... A potem tylko krótki moment, kiedy stała na nogach i półprzytomnie obserwowała, jak podbiega do niej Elan...
– Widzę, że już się obudziłaś – dotarł do jej uszu znajomy głos Uzdrowicielki. – Jak samopoczucie?
– Dobrze – odpowiedziała, przeciągając się i siadając na reniferze skórze. Rozejrzała się wkoło, wciąż nieco przymulona po śnie. W kącie jaskini, na takim samym posłaniu, leżał jasny basior, którego znalazła wśród śniegu.
– Co to za jeden? – zapytała Elan, podchodząc z kubkiem gorącego naparu z mięty z dodatkiem miodu. Wręczyła naczynie czarnej waderze, która objęła je obiema przednimi łapami.
– Nie mam pojęcia. Znalazłam go przypadkiem, gdy wracałam z lasu.
– Rozumiem... Cóż, prawie zamarzł. Naturalnie, opanowałam sytuację, ale musi tu jeszcze trochę zostać. A co do ciebie... jeśli będziesz czuć się dobrze, chyba będę mogła cię wypuścić za parę godzin. Niech tylko śnieg przestanie tak mocno padać...
– Wciąż się nie uspokoiło? – zapytała Altair, wpatrując się w Uzdrowicielkę pełna niepokoju.
– Niezbyt – odparła zielona wilczyca. – Jak tak dalej pójdzie, to zostaniemy tu na zimę...
I Elan odeszła, zostawiając wampirzycę samą z myślami i czarnymi wizjami przyszłości, mającą za towarzysza jedynie nadal nieprzytomnego nieznajomego.
<Aiden?>
Właśnie dlatego Altair znajdowała się teraz sama na pustkowiu - została poproszona o sprawdzenie stanu przyszłych mieszkań, jako najsilniejszy i najszybszy członek watahy. Wadera oczywiście wywiązała się ze swojego obowiązku. Wyruszając, nie wiedziała jednak, jak ciężką okaże się droga powrotna...
Tylko dzięki kilku krokom w bok udało jej się złapać równowagę, gdy uderzył w nią kolejny lodowaty podmuch wiatru. Zatrzymała się i spojrzała przed siebie, jakby próbując przebić wzrokiem zasłonę z wirującego śniegu. Z jej otwartego delikatnie pyska wychynęły kłęby pary, gdy zastanawiała się, co powinna zrobić. Po chwili była już zdecydowana. Zawróciła.
Wybrałaś sobie ładną pogodę na spacerek – odezwał się w jej głowie Północny Wiatr.
– To... nie jest... powód... d-do śmie... chu... – odparła z trudem.
Tak, tak. Swoją drogą, dobry wybór – odparł głos. – Spójrz...
Altair rozejrzała się, zgodnie ze słowami Wiatru. Niemal natychmiast dostrzegła zarys jakiejś postaci, leżącej w śniegu. Gdy zbliżyła się jeszcze trochę, dotarło do niej, że to wciąż żywy wilk. Zatrzymała się obok i przyjrzała się mu krytycznie.
– Pomóż mi... – szepnął cicho, a potem jego nieznacznie uniesiona głowa upadła na śnieg. Czarna wilczyca westchnęła cicho i pochyliła się. Ostrożnie chwyciła go za kark, uważając, by przez przypadek nie przegryźć skóry. Gdyby poczuła smak krwi... dla nieznajomego nie byłoby już żadnej nadziei. Wampirzyca, choć od swojej przemiany poczyniła spore postępy, jeszcze nie do końca się kontrolowała. W trakcie próbnych polowań, mających na celu przygotowanie jej do powrotu do funkcji łowcy w watasze, ciągle zdarzało jej się wyssać życiodajny płyn z ofiary.
Dodatkowo, lodowaty wicher wcale nie ułatwiał jej zadania. Dzięki dodatkowemu obciążeniu w postaci nieprzytomnego łatwiej było utrzymać się jej na noga, ale bezwzględnie przenikało przez jej grube futro. Już po minucie zaczęła drżeć. Pocieszała się jedynie myślą, że do lasu jest już blisko...
Nagle poczuła, że wleczony przez nią wilk staje się lżejszy. Po chwili doznała wrażenia, że ona sama również zaczyna się rozpływać. Znała to uczucie...
– Wietrze? – szepnęła, zanim zaczęła się przemieszczać w kierunku Wichrowych Wzgórz, w towarzystwie wciąż nieprzytomnego nieznajomego.
Powinnaś powiedzieć "dziękuję" – usłyszała tylko w odpowiedzi.
– Wiem – powiedziała. – Więc dziękuję...
>>> <<<
Gdy Altair otworzyła oczy, na moment straciła orientację. Miejsce, w którym się znajdowała, było ciemne, ciepłe i przytulne. W powietrzu unosił się zapach ziół i lekarstw. Po chwili dotarło do niej, gdzie jest. Naturalnie leżała w grocie Uzdrowicielki.
Wspomnienia zaczęły wracać. Kontrola nor w Owadzim Lesie, zmagania ze śnieżycą, odnalezienie nieznajomego basiora i powrót do Wichrowych Wzgórz jako część Północnego Wiatru... A potem tylko krótki moment, kiedy stała na nogach i półprzytomnie obserwowała, jak podbiega do niej Elan...
– Widzę, że już się obudziłaś – dotarł do jej uszu znajomy głos Uzdrowicielki. – Jak samopoczucie?
– Dobrze – odpowiedziała, przeciągając się i siadając na reniferze skórze. Rozejrzała się wkoło, wciąż nieco przymulona po śnie. W kącie jaskini, na takim samym posłaniu, leżał jasny basior, którego znalazła wśród śniegu.
– Co to za jeden? – zapytała Elan, podchodząc z kubkiem gorącego naparu z mięty z dodatkiem miodu. Wręczyła naczynie czarnej waderze, która objęła je obiema przednimi łapami.
– Nie mam pojęcia. Znalazłam go przypadkiem, gdy wracałam z lasu.
– Rozumiem... Cóż, prawie zamarzł. Naturalnie, opanowałam sytuację, ale musi tu jeszcze trochę zostać. A co do ciebie... jeśli będziesz czuć się dobrze, chyba będę mogła cię wypuścić za parę godzin. Niech tylko śnieg przestanie tak mocno padać...
– Wciąż się nie uspokoiło? – zapytała Altair, wpatrując się w Uzdrowicielkę pełna niepokoju.
– Niezbyt – odparła zielona wilczyca. – Jak tak dalej pójdzie, to zostaniemy tu na zimę...
I Elan odeszła, zostawiając wampirzycę samą z myślami i czarnymi wizjami przyszłości, mającą za towarzysza jedynie nadal nieprzytomnego nieznajomego.
<Aiden?>
Od Scarlet do Trou Noir
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
- I po co Ci to było? - zapytała istota w lustrze, łudzaco podobna do wilka - Po kiego grzyba właziłaś do tej magicznej mgły?
- Nie wiem - Scarlet odwróciła wzrok - Jakoś tak czułam, że powinnam...
- Alfa poradziłby sobie, w końcu nie bez powodu nosi ten tytuł - Zjawa odezwała się ponownie - A teraz ty nawet kolorów nie rozróżniasz. A właściwie to dlaczego nie zgłosisz tego Uzdrowicielce?
Biała wadera wstała i spojrzała zjawie prosto w oczy. Istotaw lustrze była do niej bardzo podobna, może poza brakiem źrenic. I faktem bycia półprzeźroczystym duchem.
- I co zrobisz? - zapytała zjawa - Nie uda ci się mnie zniszczyć.
Scarlet czuła, że albo zaraz się popłacze, albo jednak spróbuje coś powiedzieć....
- Nikt się nie może dowiedzieć. To słabość, nie chcę, żeby mnie wszyscy jakoś specjalnie traktowali. A ty -
Wskazała na rozmówcę łapą - Istniejesz tylko w mojej głowie. Nie wpływasz w żaden sposób na moje życie.
- Jesteś tego taka pewna? - zapytało jeszcze widmo, ale Scarlet już odeszła.
Mianowicie ta biegła teraz do swojej jaskini. Co prawda nie zdążyła jeszcze znaleźć sobię zimowego mieszkania, ale wszystko wkrótce zorganizuje.
A tymczasem będzie unikać wilków jak tylko może. Węch ma przynajmniej jeszcze dobry.
Usiadła na futrze łosia i westchnęła ciężko.
- I tak się w końcu dowiedzą - powiedział głos zza jej pleców.
Zerwała się na równe łapy. Okazało się, że była to inna zjawa, jednak głos miała bardzo podobny. I jakimś dziwnym sposobem nie potrzebowała lustra ani tafli wody do objawienia się.
- Zostawicie mnie wreszcie? - zapytała zrezygnowana zwiadowczyni, wychodząc żwawym krokiem z jaskini.
- Wiesz, zawsze możesz próbować nas ignorować - Zjawa dogoniła ją po kilku chwilach - Ale będziesz potrzebować silnej magii, żeby się nas pozbyć.
- Okej, zrozumiałam.
Zjawa jeszcze chwilę ją zaczepiała, ale gdy zauważyła, że ofiara jest już w lepszym stanie psychicznym, odpuściła na jakiś czas.
O tak, spacer znacznie poprawił Scarlet humor. Myślała nad zaadoptowaniem jakiegoś lisa polarnego z terenów północnych sojuszników. To mogłoby jeszcze bardziej pomóc. Może w końcu zjawom znudzi się przygnębianie jej i same sobie pójdą?
Lepiej jednak zacząć działać od razu. Scarlet spojrzała w niebo. Słońce dopiero wschodziło, więc wadera nie miała dużych trudności ze znalezieniem kierunku na biegun północny.
- Widziałem Twoje myśli - zaczęło jedno z widm - Lis polarny to raczej zły pomysł. Prawdziwe i fałszywe suki z nich. Nawet koty mają w sobie mniej złośliwości.
- Ach, zamknij się - Scar trzepnęła zjawę w policzek. Właściwie nie uderzyła jej tak naprawdę, ale ta chyba się trochę wkurzyła. Rzucając mięsem, stwierdziła, że zaraz przyśle do Scar kogoś w zamian i odeszła.
Nareszcie spokój.... to byłby idealny moment na krótką medytację, gdyby tylko Scarlet była zaznajomiona w tej sztuce.
Więc zaczęła biec. To też ją uspokajało.
Jednak problemy ze wzrokiem sprawiły, że wilk idący z naprzeciwka zlał się w jedno z otoczeniem i wadera na niego wpadła. On zresztą pewnie też był pochłonięty własnymi myślami.
Gdy zamrugała, leżała już na ziemi.
- Oj wybacz, wszystko w porządku? - zapytał wilk, który widocznie utrzymał się na łapach. Obcy, na terenie watahy.
- Nie, to ja przepraszam....
Nieznajomy wyciągnął do niej łapę. Scarlet pospiesznie wstała z jego pomocą.
- Przepraszam, mam coś teraz do zrobienia - odparła, omijając wilka i pobiegła sprintem. Miała nadzieję, że nie spotka już dziś nikogo, jednak obcy zawołał za nią.
Może chciał dołączyć do watahy? W tej sytuacji powinna jednak zawrócić. Ona jest trochę niedysponowana, a WKS przyda się każda pomoc.
Zatrzymała się i czekała, aż wilk powie, co ma do powiedzenia
< Trou Noir? >
- Nie wiem - Scarlet odwróciła wzrok - Jakoś tak czułam, że powinnam...
- Alfa poradziłby sobie, w końcu nie bez powodu nosi ten tytuł - Zjawa odezwała się ponownie - A teraz ty nawet kolorów nie rozróżniasz. A właściwie to dlaczego nie zgłosisz tego Uzdrowicielce?
Biała wadera wstała i spojrzała zjawie prosto w oczy. Istotaw lustrze była do niej bardzo podobna, może poza brakiem źrenic. I faktem bycia półprzeźroczystym duchem.
- I co zrobisz? - zapytała zjawa - Nie uda ci się mnie zniszczyć.
Scarlet czuła, że albo zaraz się popłacze, albo jednak spróbuje coś powiedzieć....
- Nikt się nie może dowiedzieć. To słabość, nie chcę, żeby mnie wszyscy jakoś specjalnie traktowali. A ty -
Wskazała na rozmówcę łapą - Istniejesz tylko w mojej głowie. Nie wpływasz w żaden sposób na moje życie.
- Jesteś tego taka pewna? - zapytało jeszcze widmo, ale Scarlet już odeszła.
Mianowicie ta biegła teraz do swojej jaskini. Co prawda nie zdążyła jeszcze znaleźć sobię zimowego mieszkania, ale wszystko wkrótce zorganizuje.
A tymczasem będzie unikać wilków jak tylko może. Węch ma przynajmniej jeszcze dobry.
Usiadła na futrze łosia i westchnęła ciężko.
- I tak się w końcu dowiedzą - powiedział głos zza jej pleców.
Zerwała się na równe łapy. Okazało się, że była to inna zjawa, jednak głos miała bardzo podobny. I jakimś dziwnym sposobem nie potrzebowała lustra ani tafli wody do objawienia się.
- Zostawicie mnie wreszcie? - zapytała zrezygnowana zwiadowczyni, wychodząc żwawym krokiem z jaskini.
- Wiesz, zawsze możesz próbować nas ignorować - Zjawa dogoniła ją po kilku chwilach - Ale będziesz potrzebować silnej magii, żeby się nas pozbyć.
- Okej, zrozumiałam.
Zjawa jeszcze chwilę ją zaczepiała, ale gdy zauważyła, że ofiara jest już w lepszym stanie psychicznym, odpuściła na jakiś czas.
O tak, spacer znacznie poprawił Scarlet humor. Myślała nad zaadoptowaniem jakiegoś lisa polarnego z terenów północnych sojuszników. To mogłoby jeszcze bardziej pomóc. Może w końcu zjawom znudzi się przygnębianie jej i same sobie pójdą?
Lepiej jednak zacząć działać od razu. Scarlet spojrzała w niebo. Słońce dopiero wschodziło, więc wadera nie miała dużych trudności ze znalezieniem kierunku na biegun północny.
- Widziałem Twoje myśli - zaczęło jedno z widm - Lis polarny to raczej zły pomysł. Prawdziwe i fałszywe suki z nich. Nawet koty mają w sobie mniej złośliwości.
- Ach, zamknij się - Scar trzepnęła zjawę w policzek. Właściwie nie uderzyła jej tak naprawdę, ale ta chyba się trochę wkurzyła. Rzucając mięsem, stwierdziła, że zaraz przyśle do Scar kogoś w zamian i odeszła.
Nareszcie spokój.... to byłby idealny moment na krótką medytację, gdyby tylko Scarlet była zaznajomiona w tej sztuce.
Więc zaczęła biec. To też ją uspokajało.
Jednak problemy ze wzrokiem sprawiły, że wilk idący z naprzeciwka zlał się w jedno z otoczeniem i wadera na niego wpadła. On zresztą pewnie też był pochłonięty własnymi myślami.
Gdy zamrugała, leżała już na ziemi.
- Oj wybacz, wszystko w porządku? - zapytał wilk, który widocznie utrzymał się na łapach. Obcy, na terenie watahy.
- Nie, to ja przepraszam....
Nieznajomy wyciągnął do niej łapę. Scarlet pospiesznie wstała z jego pomocą.
- Przepraszam, mam coś teraz do zrobienia - odparła, omijając wilka i pobiegła sprintem. Miała nadzieję, że nie spotka już dziś nikogo, jednak obcy zawołał za nią.
Może chciał dołączyć do watahy? W tej sytuacji powinna jednak zawrócić. Ona jest trochę niedysponowana, a WKS przyda się każda pomoc.
Zatrzymała się i czekała, aż wilk powie, co ma do powiedzenia
< Trou Noir? >
Od Prascanny CD Yesterday'a
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
Zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam i z tego co przez to mogę stracić, wyszłam z groty uzdrowicielki, był już wieczór. Poszłam do swojej jaskini gdy byłam już na miejscu była już noc a księżyc świecił w pełni, zobaczyłam mojego towarzysza jak słodko śpi i nie chciałam go budzić, poszłam w stronę wichrowych wzgórz, po kilku minutach byłam już u stóp wzgórz. Weszłam na szczyt jednego z nich i usiadłam na jego skraju przedemną była kilkunaso metrowa skarpa z której upadek był by śmiertelny. Usiadłam przy samej skarpie i spojrzałam na księżyc który świecił w pełni, a wiatr wiał w moie futro.
-Och co ja zrobiłam-powiedziałam sama do siebie i zaczęłam płakać teraz żałuję tego co powiedziałam.
-Wietrze wysłuchaj mnie, księżycu poradź mi, co ja mam zrobić?! Żyć mi się nie chce, co ja zrobiłam ten błąd wielki popełniłam, teraz stracę przyjaciela i wszystko. Czemu nie mogę cofnąć czasu, moja wina!! Czemu muszę być taka... Taka... Taka nijak nic mi nie wchodzi nic nie umiem. Po co ja mam żyć. Wietrze nieś przez świat me żale, księżycu poradź mi pomóż mi- żaliłam się księżycowy i wiatrowi z moich myśli i przy tym leciały mi łzy.
Wyczarowałam kartkę i pióro i zaczęłam pisać list pożegnalny.
-Och co ja zrobiłam-powiedziałam sama do siebie i zaczęłam płakać teraz żałuję tego co powiedziałam.
-Wietrze wysłuchaj mnie, księżycu poradź mi, co ja mam zrobić?! Żyć mi się nie chce, co ja zrobiłam ten błąd wielki popełniłam, teraz stracę przyjaciela i wszystko. Czemu nie mogę cofnąć czasu, moja wina!! Czemu muszę być taka... Taka... Taka nijak nic mi nie wchodzi nic nie umiem. Po co ja mam żyć. Wietrze nieś przez świat me żale, księżycu poradź mi pomóż mi- żaliłam się księżycowy i wiatrowi z moich myśli i przy tym leciały mi łzy.
Wyczarowałam kartkę i pióro i zaczęłam pisać list pożegnalny.
Przepraszam was za wszystko i
dziękuję wam za wszytko.
Robię to dla tego bo wiem, że
źle zrobiłam wynająć swoje uczucia.
Przez to straciłam wszystko, nie
wiem co ja sobie myślałam i
czego oczekiwaniałam. Wiem, że
jestem bez użyteczna i nikt nawet
za mną nie zatęskin i raczej
nię będzie to nic wielkiego.
Kiedy mnie nie będzie nie musicie
mnie wspominać ani za mną tęsknić.
To już chyba ostatnie moje słowa.
Piszę to że łzami ale nie widzę innego wyjścia.
Przepraszam was pamiętajcie
zawsze będę z wami duchem.
Yesterday musiałam ci to powiedzieć, żegnaj.
Prascanna.
Po napisaniu listu stanełam na skraju przepaści położyłam list na ziemię i ze łzamiw oczach spojrzałam na piękny księżyc. Zaczełam sobie przypominać wszystko co przeżyłam w tej watasze, kiedy skończyłam moje wspominanie zaczełam wyć do księżyca byłam ciekawa czy ktoś to usłyszy a nawet jeśli to zobaczy pewnie martwe ciało brzydkiej, bezużyteczne a przede wszystkim głupiej. Wyłam głośno. Strach paraliżował mnie przed skokiem ale nie miałam wyjścia co prawda on jeszcze się zastanawiał ale to za pewne było na "nie" mały był cień szansy, że "tak" więc wolę nie ryzykować i tak już straciłam przyjaciela, rozmyślałm tak przez chwilę i wyłam. Po chwili przestałam wyć ostatnie pożegnanie ze światem i miałam skoczyć.
<Yesterday?>
<Yesterday?>
Od Aidena do Altair
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Już czwarty dzień Aiden przedzierał się przez teren górzysty, niesamowicie piękny na swój sposób ale też wystarczająco stromy, by jedno potknięcie skutkowało upadkiem i stoczeniem się w przepaść.
A teraz jeszcze zaczął padać śnieg.
- No i ch*j - syknął wilk, kiedy pierwsze płatki wpadły mu do oczy. Podniósł pysk ku niebu i zawołał ironicznie do jakiejś fikcyjnej siły - Dzięki! Nie mogłeś wybrać lepszej chwili, naprawdę!
W podobny sposób wieki temu zaczęła się jego nienawiść do tej chłodnej pory roku.
Był głodny i przeziębiony. Zostało mu niewiele ognistej energii, która ulatywała z niego z każdą godziną. Kiedy te góry się wreszcie skończą?
*dwie doby później*
Teraz znalazł się w lesie iglastym. Po męczącej podróży przez te przeklęte góry mógłby wreszcie odetchnąć spokojnie, gdyby nie fakt, że ledwo trzymał się na łapach. Wygłodzenie, zmarznięcie czy wyczerpanie? A może wszystko naraz?
Najchętniej to by się teraz położył i czekał na nieuchronny koniec. Ale mimo wszystko całe życie przed nim... więc może jednak poszuka jakiejś dobrodusznej cywilizacji? Chociaż, czy coś takiego jak dobroduszne wilki ma prawo bytu w tym okrutnym świecie?
Jego rozmyślania przerwał dźwięk, przypominający biegnące szybko wilki. Ale czy to było prawdziwe? Może tylko mu się to zdawało?
Zdezorientowany nie patrzył pod łapy, co poskutkowało potknięciem się o kamień i ostatecznie bliższym spotkaniem z mokrą ściółką.
- Widziałaś może w pobliżu... jakieś wilki? - wydusił basior. Pytanie skierował do białej myszy, która przykucnęła dwa metry od niego. Ta wzruszyła ramionami i zniknęła gdzieś w krzakach. Nie umiałby w obecnym stanie upolować nawet takiego nędznego gryzonia.
Aiden z trudem wstał, otrzepując futro. Wiedział, że i tak umrze, jeśli nie trafi na żadną sforę czy watahę. Chociaż to spotkanie mogłoby wychodzić na to samo, to jednak warto spróbować... chyba...
Tak czy inaczej, trzeba myśleć pozytywnie... prawda?
*niecałą godzinkę później*
Aidenowi udało się doczołgać na pokrytą śniegiem tundrę. Doskonale. Śnieg jeszcze szybciej zabije wyczerpanego Wilka Ognia.
W końcu nie miał już siły dalej się czołgać. A więc tak umrze? Nie! Nie może teraz umrzeć.... nie w ten sposób.... nie tu. Jest za młody by umierać....
Prawie udało mu się wstać. P r a w i e. Ściskało go w żołądku z wygłodzenia. I wtedy kątem oka zauważył jakiś ciemny kształt w oddali. Czy to... prawdziwy wilk? Czy może znowu to się dzieje w jego umyśle? A może to Śmierć wreszcie przyszła?
Basior znów wpadł w śnieg, tyle, że tym razem nawet nie czuł już łap.
Owy czarny wilk, albo może raczej wadera, ostatecznie znalazła się obok niego. Spojrzała na niego, nic nie mówiąc.
- Pomóż mi.... - szepnął Aiden, a potem stracił przytomność.
< Altair? > Nie ma to jak głodzić własną postać xD
A teraz jeszcze zaczął padać śnieg.
- No i ch*j - syknął wilk, kiedy pierwsze płatki wpadły mu do oczy. Podniósł pysk ku niebu i zawołał ironicznie do jakiejś fikcyjnej siły - Dzięki! Nie mogłeś wybrać lepszej chwili, naprawdę!
W podobny sposób wieki temu zaczęła się jego nienawiść do tej chłodnej pory roku.
Był głodny i przeziębiony. Zostało mu niewiele ognistej energii, która ulatywała z niego z każdą godziną. Kiedy te góry się wreszcie skończą?
*dwie doby później*
Teraz znalazł się w lesie iglastym. Po męczącej podróży przez te przeklęte góry mógłby wreszcie odetchnąć spokojnie, gdyby nie fakt, że ledwo trzymał się na łapach. Wygłodzenie, zmarznięcie czy wyczerpanie? A może wszystko naraz?
Najchętniej to by się teraz położył i czekał na nieuchronny koniec. Ale mimo wszystko całe życie przed nim... więc może jednak poszuka jakiejś dobrodusznej cywilizacji? Chociaż, czy coś takiego jak dobroduszne wilki ma prawo bytu w tym okrutnym świecie?
Jego rozmyślania przerwał dźwięk, przypominający biegnące szybko wilki. Ale czy to było prawdziwe? Może tylko mu się to zdawało?
Zdezorientowany nie patrzył pod łapy, co poskutkowało potknięciem się o kamień i ostatecznie bliższym spotkaniem z mokrą ściółką.
- Widziałaś może w pobliżu... jakieś wilki? - wydusił basior. Pytanie skierował do białej myszy, która przykucnęła dwa metry od niego. Ta wzruszyła ramionami i zniknęła gdzieś w krzakach. Nie umiałby w obecnym stanie upolować nawet takiego nędznego gryzonia.
Aiden z trudem wstał, otrzepując futro. Wiedział, że i tak umrze, jeśli nie trafi na żadną sforę czy watahę. Chociaż to spotkanie mogłoby wychodzić na to samo, to jednak warto spróbować... chyba...
Tak czy inaczej, trzeba myśleć pozytywnie... prawda?
*niecałą godzinkę później*
Aidenowi udało się doczołgać na pokrytą śniegiem tundrę. Doskonale. Śnieg jeszcze szybciej zabije wyczerpanego Wilka Ognia.
W końcu nie miał już siły dalej się czołgać. A więc tak umrze? Nie! Nie może teraz umrzeć.... nie w ten sposób.... nie tu. Jest za młody by umierać....
Prawie udało mu się wstać. P r a w i e. Ściskało go w żołądku z wygłodzenia. I wtedy kątem oka zauważył jakiś ciemny kształt w oddali. Czy to... prawdziwy wilk? Czy może znowu to się dzieje w jego umyśle? A może to Śmierć wreszcie przyszła?
Basior znów wpadł w śnieg, tyle, że tym razem nawet nie czuł już łap.
Owy czarny wilk, albo może raczej wadera, ostatecznie znalazła się obok niego. Spojrzała na niego, nic nie mówiąc.
- Pomóż mi.... - szepnął Aiden, a potem stracił przytomność.
< Altair? > Nie ma to jak głodzić własną postać xD
Od Yesterday'a CD. Prascanny
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Złapałem wilczycę dosłownie w ostatniej chwili, kilka centymetrów nad ziemią. O matko... Co ja mam zrobić? Myśl... myśl! Dobra... tylko spokój cię uratuje, Day... Może po prostu zemdlała bo... A jeśli jest chora? Może lepiej zanieść ją do Elan, tam dojdzie do siebie? Tak, to najlepszy pomysł.
Wziąłem Prascannę na grzbiet, ułożyłem w miarę wygodnie i ruszyłem jak najszybciej w kierunku groty Uzdrowicielki. Byłem tak nerwowy, że na początku w ogóle nie dotarły do mnie ostatnie słowa towarzyszki. Nikt mnie nie przyzwyczajał do nagłego mdlenia na moich oczach. Więc... tak, spanikowałem. W dodatku tak właściwie nie wiedziałem, czy różowawa wadera nie cierpi na jakieś przewlekłe choroby, serca na przykład... Co, jeśli tak? Wtedy chyba tylko szybka pomoc lekarska byłaby w stanie jej pomóc...
– C-co się stało? – usłyszałem, gdy już niemal byłem na miejscu. Prascanna, odzyskawszy przytomność, rozejrzała się bezwiednie wokół.
– Zemdlałaś. Zaraz będziemy u Elan – odpowiedziałem w kilka sekund później przekroczyłem próg groty Uzdrowicielki. Zielona wadera na szczęście była na miejscu. Zbliżyła się, gdy tylko położyłem różową wilczycę na ziemi.
– Co się stało? – Elan zadała dokładnie to samo pytanie, co Prascanna kilkanaście sekund wcześniej.
– N-nic mi n-nie jest – jęknęła pacjentka, próbując się podnieś.
– Zemdlała, zupełnie nagle – wyjaśniłem.
– Cóż... przepadam ją na wszelki wypadek – stwierdziła Uzdrowicielka. – Poczekaj z nią tylko chwilę, muszę jeszcze po coś zajść.
– Oczywiście – odparłem, odprowadzając ją wzrokiem.
– Yesterday? C-co teraz z-zrobisz? – zapytała Prascanna. Dobrze wiedziałem, o co jej chodzi... I dopiero wtedy dotarł do mnie sens ostatnich słów, jakie wypowiedziała przed swoim omdleniem... O, Północy... co ja mam teraz zrobić? Zależało mi na Prascannie, to prawda, ale czy kochałem ją właśnie w ten sposób?
– Ja... muszę to wszystko przemyśleć – odpowiedziałem. Na szczęście właśnie wróciła Elan, wybawiając mnie od wszystkiego, co mogłoby się zdarzyć, gdybym tam dłużej pozostał. Wybiegłem z groty, nie wiedząc, gdzie zmierzam...
– Shogun!? – zawołałem, widząc przelatującego nieopodal basiora. Strażnik obniżył lot i po chwili wylądował przede mną. Wstrząsnął skrzydłami i złożył je, a potem przyjrzał mi się z uwagą.
– O co chodzi? – zapytał.
– Mógłbyś powiedzieć Elan, żeby przyszła do mojej jaskini wieczorem? Muszę z nią o czymś porozmawiać – odpowiedziałem.
– Nie możesz po prostu jej odwiedzić?
– Chciałem porozmawiać bez świadków – wyjaśniłem.
– No dobrze... ale nie obiecuję, że się zgodzi – odparł Shogun, a potem wzbił się w powietrze.
– Dzięki! – zawołałem jeszcze za nim, a potem ruszyłem przed siebie, próbując poukładać myśli.
<Prascanna?>
Wziąłem Prascannę na grzbiet, ułożyłem w miarę wygodnie i ruszyłem jak najszybciej w kierunku groty Uzdrowicielki. Byłem tak nerwowy, że na początku w ogóle nie dotarły do mnie ostatnie słowa towarzyszki. Nikt mnie nie przyzwyczajał do nagłego mdlenia na moich oczach. Więc... tak, spanikowałem. W dodatku tak właściwie nie wiedziałem, czy różowawa wadera nie cierpi na jakieś przewlekłe choroby, serca na przykład... Co, jeśli tak? Wtedy chyba tylko szybka pomoc lekarska byłaby w stanie jej pomóc...
– C-co się stało? – usłyszałem, gdy już niemal byłem na miejscu. Prascanna, odzyskawszy przytomność, rozejrzała się bezwiednie wokół.
– Zemdlałaś. Zaraz będziemy u Elan – odpowiedziałem w kilka sekund później przekroczyłem próg groty Uzdrowicielki. Zielona wadera na szczęście była na miejscu. Zbliżyła się, gdy tylko położyłem różową wilczycę na ziemi.
– Co się stało? – Elan zadała dokładnie to samo pytanie, co Prascanna kilkanaście sekund wcześniej.
– N-nic mi n-nie jest – jęknęła pacjentka, próbując się podnieś.
– Zemdlała, zupełnie nagle – wyjaśniłem.
– Cóż... przepadam ją na wszelki wypadek – stwierdziła Uzdrowicielka. – Poczekaj z nią tylko chwilę, muszę jeszcze po coś zajść.
– Oczywiście – odparłem, odprowadzając ją wzrokiem.
– Yesterday? C-co teraz z-zrobisz? – zapytała Prascanna. Dobrze wiedziałem, o co jej chodzi... I dopiero wtedy dotarł do mnie sens ostatnich słów, jakie wypowiedziała przed swoim omdleniem... O, Północy... co ja mam teraz zrobić? Zależało mi na Prascannie, to prawda, ale czy kochałem ją właśnie w ten sposób?
– Ja... muszę to wszystko przemyśleć – odpowiedziałem. Na szczęście właśnie wróciła Elan, wybawiając mnie od wszystkiego, co mogłoby się zdarzyć, gdybym tam dłużej pozostał. Wybiegłem z groty, nie wiedząc, gdzie zmierzam...
>>> kilka tygodni później, po spotkaniu z Kaylay <<<
Północy... jak ja bardzo zaniedbałem tę watahę. Przeklęta chandra... Pozostało mi tyle niedokończonych spraw... Kiba... Szkolenie przyszłych wojowników... I przede wszystkim Prascanna... Wciąż nie dałem jej odpowiedzi... Bo wciąż nie wiedziałem, co czuję. Potrzebowałem psychologa. I to pilnie. A jedynym wilkiem, który przychodził mi do głowy, była Elan... Odwiedzenie jej w grocie Uzdrowicielki wiązało się znowu z prawdopodobieństwem spotkania tam Prascanny... A gdyby tak...– Shogun!? – zawołałem, widząc przelatującego nieopodal basiora. Strażnik obniżył lot i po chwili wylądował przede mną. Wstrząsnął skrzydłami i złożył je, a potem przyjrzał mi się z uwagą.
– O co chodzi? – zapytał.
– Mógłbyś powiedzieć Elan, żeby przyszła do mojej jaskini wieczorem? Muszę z nią o czymś porozmawiać – odpowiedziałem.
– Nie możesz po prostu jej odwiedzić?
– Chciałem porozmawiać bez świadków – wyjaśniłem.
– No dobrze... ale nie obiecuję, że się zgodzi – odparł Shogun, a potem wzbił się w powietrze.
– Dzięki! – zawołałem jeszcze za nim, a potem ruszyłem przed siebie, próbując poukładać myśli.
<Prascanna?>
Trou Noir
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Imię: Trou Noir
Pseudonim: Lubi, kiedy nazywają go pełnym imieniem, jednak akceptuje skracanie go do Trou.
Płeć: Basior
Wiek: 3 lata i 2 miesiące
Charakter: Przedstawiam Wam Trou Noir - kolejnego introwertyka w watasze. Ma on nadzieję, że wiecie już, jak z takimi postępować i że uszanujecie jego styl życia i sposób bycia. Jest skrytym marzycielem, żyje we własnym kolorowym świecie pełnym pasji, dobra i cierpienia. Ma bujną wyobraźnię i umysł artysty, kocha prace twórcze. Nie podąża za tłumem, lecz idzie własną ścieżką, pełną własnych przekonań. Dostrzega piękno tam, gdzie nie widzi do większość i docenia drobne rzeczy. Inni mogą go postrzegać jako dziwnego, albo nawet stukniętego - ale jemu to nie przeszkadza, jest wręcz z tego dumny. Inne wady prócz nieufności i... hm... świrowania od czasu do czasu? Jest dość powolny i całe wieki zajmuje mu podejmowanie niektórych decyzji. Poza tym nie lubi krytyki i czasem zdarza mu się obwiniać za wszystko siebie.
Ten tajemniczy wilk posiada jednak kilka ważnych cech, które czynią go całkiem dobrym materiałem na przyjaciela. Mianowicie - potrafi słuchać, jest pomocny i lojalny. Dla osobników, które zajmą miejsce w jego sercu, zawsze znajdzie czas.
Lubi dawać prezenty, w które zawsze wkłada serce - i tego samego oczekuje od osób, które jemu zachcą coś podarować. Uwielbia niezapominajki, noc i śnieg. Kiedy jest sam, często podśpiewuje sobie piosenki w ojczystym języku, w trakcie rozmów wplata w wypowiedzi francuskie słówka. A gdy jest zdenerwowany, nierzadko słychać u niego silny francuski akcent.
A, i ma nawet swoje motto - Im mniej o mnie wiedzą, tym lepiej.
Hierarchia: Omega
Stanowisko: Informator
Rasa: Loup De L'Univers
Moce:
- Escient - Trou wyczuwa wszelkie zmiany w jego otoczeniu. Obojętnie, czy to spadek temperatury, czy też pojawienie się nieznajomego wilka;
- Trou Noir - tworzenie czarnej dziury;
- Trou Blanc - tworzenie białej dziury;
- Retourner Au Passé - Trou potrafi wyświetlać swoje wspomnienia. Wpada wtedy w trans, a jego oczy robią się całe białe i zaczynają świecić.
Ciężko zaliczyć to do mocy, ale to raczej przydatna informacja. Trou zwykle myśli po francusku, więc osobnik niebędący jak on Francuzem najprawdopodobniej nie wyniesie nic z czytania mu w myślach,
Ciężko zaliczyć to do mocy, ale to raczej przydatna informacja. Trou zwykle myśli po francusku, więc osobnik niebędący jak on Francuzem najprawdopodobniej nie wyniesie nic z czytania mu w myślach,
Słabości: Wilk ten ma uczulenie na połowę ziółek leczniczych Elan, objawiającą się zwykle problemami żołądkowymi. Boi się bzyczących owadów, dlatego odpowiada mu klimat Północy. Gdy jest zdenerwowany, zdarza mu się mówić z tak silnym francuskim akcentem, że nikt nie jest w stanie zrozumieć jego bełkotu. Jest dość wrażliwy na głośne dźwięki.
Zainteresowania: kultura francuska
Zainteresowania: kultura francuska
Historia: Pochodzi z Francji, jednak jego rodzina przeprowadziła się na północ, gdy Trou Noir miał kilka miesięcy. Niestety, młodzi rodzice dobrali nieodpowiednią porę roku... Dwa małe wilczki, jeden czarny jak kruk, drugi biały niczym śnieg, zostały znalezione przez Yesterday'a w czasie zamieci. Ich matka nie żyła, zamarznięte ciało ojca znaleziono po kilku dniach. Tym oto sposobem Trou Noir z bratem Laitierem trafili pod opiekę Heroiki.
Dwa młode basiory, gdy tylko dorosły, postanowiły opuścić Watahę Krwawego Szafiru, by powrócić do rodzinnej Francji. Podczas gdy Laitier zajął się poszukiwaniem krewnych, jego brat zwiedzał wszelkie interesujące go miejsca. Trafił nawet do siedziby Bractwa Żywiołów... To właśnie dzięki niemu ponownie się tu znalazł. Chociaż nikomu tego nie wyjawia, ma pewną misję do wykonania.
Rodzina: Z żywych pozostał mu jedynie brat - Laitier.
Partnerka: Może kiedyś... gdy się ogarnie... wypełni misję... albo znajdzie tę jedyną?
Potomstwo: Pomyśli o tym, jeśli się ustatkuje.
Pieniądze: 150 Lemingów
Właściciel: Heroica - howrse
Towarzysz: Nie, dziękuje za małą istotkę plączącą się pod łapami. Im mniej o mnie wiedzą, tym lepiej.
Aiden
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Imię: Aiden
Pseudonim: Jakoś nikt nigdy nie wymyślił mu pseudonimu, ale nie przeszkadza mu nadawanie takowych, o ile nie są obraźliwe. Wtedy zwiększa to trochę ryzyko twojego przedwczesnego zgonu.
Płeć: Basior
Wiek: 2 lata i 8,5 miesiąca
Charakter: Zacznijmy od tego, że jest on tolerancyjny jak może wilkiem, który może zachowywać się bardzo różnie zależnie od różniastych czynników i sytuacji. Zazwyczaj jednak całkiem łatwo jest go zdenerwować. A pod wpływem złości może czasem nawet zafajczyć futro wilkowi, który go wkurzył.
Poszukuje, odkąd tylko pamięta, kogoś, kto pomoże mu w samokontroli i dla którego skoczyłby w ogień, do kwasu, lub w cokolwiek. Szuka tak zwanej bratniej duszy, niestety jest na świecie tyle wilków... I jak wiadomo, wilki potrafią być fałszywe, będąc jedynie sztuczną, nieudaną kopią prawdziwego przyjaciela. Aiden, mimo młodego wieku, spotkał już wystarczająco dużo takich wilków. Może to dlatego często emanuje z jego oczu pewnego rodzaju złość i nienawiść, kiedy rozmawia z wilkami...
Lubi spędzać czas samotnie, w jakichś odludnych miejscach, ponieważ, jak już wspomniałam, strasznie jest nieufny.
Hierarchia: Omega
Stanowisko: Informator
Rasa: Wilk Ognia, co doskonale ukazuje zdjęcie powyżej.
Moce: Jednym z przydatniejszych genów przekazanych Aidenowi przez przodków jest częściowa odporność na ogień. Potrafi na przykład wytrzymać pół godziny pod lawą. Kolejną zdolnością będzie manipulacja ogniem, jeśli tylko znajdzie on w pobliżu chociaż trochę ognia. Może też wciągnąć nosem trochę ognia, żeby mieć go zmagazynowanego w sobie na później. Jeśli zmagazynuje go bardzo dużo, będzie czuć od niego ciepło, jak od wakacyjnego ogniska. Głównie dlatego woli nie chodzić zimą po lodzie. Co ciekawe, wzory na jego futrze zmieniają się z ciemnobrązowych na czarne, gdy używa mocy.
Zainteresowania: Lubi podpalać drzewa. Wtedy wszystkim wilkom będzie cieplej.
Historia: Aiden urodził się w niedużej sforze. Był nieplanowanym szczeniakiem dwóch wilków, którzy nienawidzili go od początku. Można powiedzieć, że w ogóle nie miał dzieciństwa. Kiedy trochę podrósł, opiekunowie postanowili utopić go w rzece. Został cudem odratowany przez grupę dorosłych wilków, ale i oni zdradzili go niecały miesiąc później. Próbowali ukraść jego moce, jednak Aidenowi po raz drugi dopisało szczęście. Wtedy właśnie postanowił uciec na Północ, pomimo iż nienawidził i nienawidzi zimy. I tak trafił tutaj. Rzadko kiedy dzieli się jednak swoją przeszłością z innymi.
Rodzina: Mama, tata, babcia, więcej nie pamięta. Oby zdechli.
Partner: Nie ma. I może to i dobrze, ponieważ będąc zakochanym nie myśli się trzeźwo. Chociaż lekko zainteresowała go taka jedna, mimo że nie chce się do tego przyznać.
Potomstwo: Nie ma, jednak dla przekazania genów kiedyś sobie zrobi.
Pieniądze: 150 Lemingów
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Ratinka/olkawolf1313@gmail.com
Inne zdjęcia: -
Towarzysz: Nie ma. Prędzej zje jakieś zwierze niż uczyni go swym towarzyszem.
Od Prascanny CD Yesterday'a
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
-Ja? - zapytałam zaskoczona o ogarnął mnie strach, łapy zaczęły mi się trząść, wzrok wbity w ziemię, nie mogłam się ruszyć ani wymusić z siebie chociaż by jednego słowa, chciałam uciec albo zapaść się pod ziemię.
-Tak mówiłaś coś i nie dokończyłaś- powiedział i spojrzał na mnie
-T... T...t...ta....tak... - wydusiłam z siebie, myśli mi się mieszały co jak powiem a co jak nie powiem, no chyba lepszego momentu nie będzie cóż trzeba się przełamać,ale jeżeli on nie czuje tego co ja? Będę mogła stracić przyjaciela. Ryzykować przyjaźń czy nie i dalej się z tym męczyć? Biłam się tak z myślami kilka minut chciałm się przełamać ale bariera strachu był zbyt silna.
-Prascanno powiedz to w końcu- stwierdził i spojrzał mi w oczy
-No... Bo... Ja.... No..... - zaczęłam się jąkać - Tyle razem przeszliśmy, tyle przeżyliśmy z nikim innym tyle nie przeszłam, nigdy nie miałam tak dobrego przyjaciela jak ty, nie wiem czy mam ryzykować tą przyjaźń lecz nie wiem co zrobisz jak ci to powiem. Gryźe mnie to i to bardzo ale strach mnie paraliżuje, strach, że jeśli Ci powiem to się o de mnie odwrócisz- powiedział z ledwością patrząc prosto w oczy basiora który dość zdziwiony milczał i patrzył na mnie, a mi robiło się słabo.
-Po prostu to powiedz, co będzie to będzie - powiedział z lekkim uśmiechem
-Ja... Ja... Ja cię kocham Yesterday! - wykrzyczałam i ciemność pojawiła się przed moimi oczami, upadłam i zendlałam.
<Yesterday?>
-Tak mówiłaś coś i nie dokończyłaś- powiedział i spojrzał na mnie
-T... T...t...ta....tak... - wydusiłam z siebie, myśli mi się mieszały co jak powiem a co jak nie powiem, no chyba lepszego momentu nie będzie cóż trzeba się przełamać,ale jeżeli on nie czuje tego co ja? Będę mogła stracić przyjaciela. Ryzykować przyjaźń czy nie i dalej się z tym męczyć? Biłam się tak z myślami kilka minut chciałm się przełamać ale bariera strachu był zbyt silna.
-Prascanno powiedz to w końcu- stwierdził i spojrzał mi w oczy
-No... Bo... Ja.... No..... - zaczęłam się jąkać - Tyle razem przeszliśmy, tyle przeżyliśmy z nikim innym tyle nie przeszłam, nigdy nie miałam tak dobrego przyjaciela jak ty, nie wiem czy mam ryzykować tą przyjaźń lecz nie wiem co zrobisz jak ci to powiem. Gryźe mnie to i to bardzo ale strach mnie paraliżuje, strach, że jeśli Ci powiem to się o de mnie odwrócisz- powiedział z ledwością patrząc prosto w oczy basiora który dość zdziwiony milczał i patrzył na mnie, a mi robiło się słabo.
-Po prostu to powiedz, co będzie to będzie - powiedział z lekkim uśmiechem
-Ja... Ja... Ja cię kocham Yesterday! - wykrzyczałam i ciemność pojawiła się przed moimi oczami, upadłam i zendlałam.
<Yesterday?>
Od Kaylay C.D Yesterday
0 | Skomentuj
Autor:
Mila
-Kaylay?!- usłyszałam głos Yesterday'a
Nie zatrzymałam się jednak tylko pobiegłam dalej. Byłam wyraźnie zdenerwowana tym co się przed chwilą stało, dlatego zbliżanie się do kogoś w tej chwili byłoby bardziej niebezpieczne niż się wydaje. Poszłam dalej. Basior mnie dogonił. Przed sobą ujrzałam złe duchy i demony, te które chciały mnie zgładzić. Na samą myśl o nich traciłam siły, a co dopiero, gdy one były przede mną i chciały mnie opętać. Ja się tu nie liczyłam. Nie chciałam aby kolejne wilki ucierpiały przeze mnie. Nie miałam pewności czy Yesterday widzi je, ale chciałam go ratować.
-Musi.....my....ucie...- wymawiała te słowa z pewnymi brakami. Nie dałam rady. Nie sądziłam że mnie tu znajdą. Nie przygotowałam się.
-Dobrze się czujesz.
Opętały mnie złe moce. Zaczęłam już iść lecz upadłam.
-Widzimy że masz towarzysza...Kaylay!- powiedziały to duchy. Słyszał to każdy w pobliżu. Niestety teraz już nic nie mogłam zrobić.
-Ucie...uciekaj!- powiedziałam jak najgłośniej mogłam. Basior jednak nie był pewien co robić. Czy ratować mnie, i udać się na pewną śmierć, czy uciekać i mnie zostawić.
-Już! R...atuj...się...-powiedziała. chcąc go ratować. Demony złowieszczo się zaśmiała i przemieniły się w czarny cień widoczny dla każdego. Myślałam tylko żeby pozostawiły przy życiu innych. Mnie już się dawno należało. Skończyć w szponach potworów.
-Zo..zostawcie go..- szepnęłam
-Hmm. Widzę że ktoś tu się chce poświęcić za innych.-powiedział ich przywódca.-dobrze. na pewno chcesz ich ratować?
-tak..
- więc powtarzaj za mną. Serce boli, nikt nie stroni. Od niewoli własnych gonitw. Wybór trwa. Zniszczyć zło, wstrzymać głód Kiedyś znów, zaczną bunt. Chcę w naszym świecie zmian. Lecz nie liczy się mój głos. W mym imieniu zrób więc coś. Cały naród trzyma sztamę z ślepym prawem, złamać ramę. Przyszedł czas.
(Yesterday? Co się dalej stanie?)
Nie zatrzymałam się jednak tylko pobiegłam dalej. Byłam wyraźnie zdenerwowana tym co się przed chwilą stało, dlatego zbliżanie się do kogoś w tej chwili byłoby bardziej niebezpieczne niż się wydaje. Poszłam dalej. Basior mnie dogonił. Przed sobą ujrzałam złe duchy i demony, te które chciały mnie zgładzić. Na samą myśl o nich traciłam siły, a co dopiero, gdy one były przede mną i chciały mnie opętać. Ja się tu nie liczyłam. Nie chciałam aby kolejne wilki ucierpiały przeze mnie. Nie miałam pewności czy Yesterday widzi je, ale chciałam go ratować.
-Musi.....my....ucie...- wymawiała te słowa z pewnymi brakami. Nie dałam rady. Nie sądziłam że mnie tu znajdą. Nie przygotowałam się.
-Dobrze się czujesz.
Opętały mnie złe moce. Zaczęłam już iść lecz upadłam.
-Widzimy że masz towarzysza...Kaylay!- powiedziały to duchy. Słyszał to każdy w pobliżu. Niestety teraz już nic nie mogłam zrobić.
-Ucie...uciekaj!- powiedziałam jak najgłośniej mogłam. Basior jednak nie był pewien co robić. Czy ratować mnie, i udać się na pewną śmierć, czy uciekać i mnie zostawić.
-Już! R...atuj...się...-powiedziała. chcąc go ratować. Demony złowieszczo się zaśmiała i przemieniły się w czarny cień widoczny dla każdego. Myślałam tylko żeby pozostawiły przy życiu innych. Mnie już się dawno należało. Skończyć w szponach potworów.
-Zo..zostawcie go..- szepnęłam
-Hmm. Widzę że ktoś tu się chce poświęcić za innych.-powiedział ich przywódca.-dobrze. na pewno chcesz ich ratować?
-tak..
- więc powtarzaj za mną. Serce boli, nikt nie stroni. Od niewoli własnych gonitw. Wybór trwa. Zniszczyć zło, wstrzymać głód Kiedyś znów, zaczną bunt. Chcę w naszym świecie zmian. Lecz nie liczy się mój głos. W mym imieniu zrób więc coś. Cały naród trzyma sztamę z ślepym prawem, złamać ramę. Przyszedł czas.
(Yesterday? Co się dalej stanie?)
Od Yesterday'a CD. Prascanny
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
– Tyle, że mogłoby się wydawać to niemożliwe – odpowiedziałem. – I to pewnie jeszcze nie koniec naszych wspólnych przygód.
– Tak... – wymruczała cicho Prascanna. Wyglądała, jakby coś ją gryzło i nie potrafiła się zdecydować, czy mi o tym powiedzieć, czy też zachować milczenie.
– Coś się stało? – zapytałem, patrząc na nią z troską. Jednocześnie zastanawiałem się, co mogło być przyczyną jej zmartwień. Nie chciałem, by była smutna... Znaczyła dla mnie więcej, niż przeciętny członek watahy...
– Bo widzisz... Ja... Uważaj!
Odruchowo pochyliłem się. Różowawa medyczka przeskoczył nade mną, a gdy się odwróciłem, zastałem ją gryzącą się z Kibą. Szybko wskoczyłem pomiędzy obie wadery i odepchnąłem je od siebie. Gotowy do ataku, stanąłem przed ciotką, zasłaniając nieco zaskoczony Prascannę. Warknąłem cicho, gdy biała wilczyca wstała i zmierzyła mnie wzrokiem. Zapewne szykowała jakąś nieprzyjemną uwagę...
– Tak bardzo ci na niej zależy? – spytała. – Cóż, godna podziwu. Tylko... ona nie da ci tego, co możesz otrzymać ode mnie, siostrzeńcu. Nie da ci władzy.
Wypowiedź Kiby nieco wybiła mnie z równowagi. Najpierw chce mnie zabić, a teraz proponuje mi wspólne władanie? Coś z nią chyba jest nie tak...
– Moja propozycja może wydawać ci się dziwna – ciągnęła dalej ciotka. – Ale przemyślałam sobie to teraz. Obecność kogoś tak potężnego u mego boku, w dodatku członka rodziny, niewątpliwie wpłynęłaby na siłę mojej armii... A potem naszego państwa.
– Czyli... jeśli zostawię watahę, będę władał całą Północą? – zapytałem, patrząc w oczy białej wadery. Starałem się wyglądać na szczerze zainteresowanego.
– Nie... Yesterday... – szepnęła cicho Prascanna.
– Dokładnie tak. To jak, siostrzeńcu? Dołączysz do mnie?
Udałem, że się waham, a potem wykonałem pierwszy krok w kierunku ciotki. Prascanna rozpaczliwie zaprotestowała, ale zignorowałem jej wołanie. Zbliżyłem się do Kiby, na której pysku pojawił się triumfalny uśmiech. A potem wybiłem się i całym ciałem uderzyłem w białofutrą. Przeturlaliśmy się kawałek.
– Ty... zdrajco... – wysyczała Kiba, gdy przycisnąłem ją do ziemi.
– Obawiam się, że to nie mój tytuł. I nie twoje ziemie.
Odskoczyłem od niej na ułamek sekundy przed wystrzeleniem z ziemi potężnego wodnego strumienia. Ciecz porwała moją ciotkę i zaniosła gdzieś daleko, poza granice watahy... A przynajmniej taką miałem nadzieję. Chciałem jedynie odrobiny spokoju, abym mógł wypocząć i ogarnąć sprawy watahy...
– Coś mówiłaś – przypomniałem Prascannie, gdy tylko ta stanęła obok.
<Prascanna?>
– Tak... – wymruczała cicho Prascanna. Wyglądała, jakby coś ją gryzło i nie potrafiła się zdecydować, czy mi o tym powiedzieć, czy też zachować milczenie.
– Coś się stało? – zapytałem, patrząc na nią z troską. Jednocześnie zastanawiałem się, co mogło być przyczyną jej zmartwień. Nie chciałem, by była smutna... Znaczyła dla mnie więcej, niż przeciętny członek watahy...
– Bo widzisz... Ja... Uważaj!
Odruchowo pochyliłem się. Różowawa medyczka przeskoczył nade mną, a gdy się odwróciłem, zastałem ją gryzącą się z Kibą. Szybko wskoczyłem pomiędzy obie wadery i odepchnąłem je od siebie. Gotowy do ataku, stanąłem przed ciotką, zasłaniając nieco zaskoczony Prascannę. Warknąłem cicho, gdy biała wilczyca wstała i zmierzyła mnie wzrokiem. Zapewne szykowała jakąś nieprzyjemną uwagę...
– Tak bardzo ci na niej zależy? – spytała. – Cóż, godna podziwu. Tylko... ona nie da ci tego, co możesz otrzymać ode mnie, siostrzeńcu. Nie da ci władzy.
Wypowiedź Kiby nieco wybiła mnie z równowagi. Najpierw chce mnie zabić, a teraz proponuje mi wspólne władanie? Coś z nią chyba jest nie tak...
– Moja propozycja może wydawać ci się dziwna – ciągnęła dalej ciotka. – Ale przemyślałam sobie to teraz. Obecność kogoś tak potężnego u mego boku, w dodatku członka rodziny, niewątpliwie wpłynęłaby na siłę mojej armii... A potem naszego państwa.
– Czyli... jeśli zostawię watahę, będę władał całą Północą? – zapytałem, patrząc w oczy białej wadery. Starałem się wyglądać na szczerze zainteresowanego.
– Nie... Yesterday... – szepnęła cicho Prascanna.
– Dokładnie tak. To jak, siostrzeńcu? Dołączysz do mnie?
Udałem, że się waham, a potem wykonałem pierwszy krok w kierunku ciotki. Prascanna rozpaczliwie zaprotestowała, ale zignorowałem jej wołanie. Zbliżyłem się do Kiby, na której pysku pojawił się triumfalny uśmiech. A potem wybiłem się i całym ciałem uderzyłem w białofutrą. Przeturlaliśmy się kawałek.
– Ty... zdrajco... – wysyczała Kiba, gdy przycisnąłem ją do ziemi.
– Obawiam się, że to nie mój tytuł. I nie twoje ziemie.
Odskoczyłem od niej na ułamek sekundy przed wystrzeleniem z ziemi potężnego wodnego strumienia. Ciecz porwała moją ciotkę i zaniosła gdzieś daleko, poza granice watahy... A przynajmniej taką miałem nadzieję. Chciałem jedynie odrobiny spokoju, abym mógł wypocząć i ogarnąć sprawy watahy...
– Coś mówiłaś – przypomniałem Prascannie, gdy tylko ta stanęła obok.
<Prascanna?>
Od Yesterday'a CD. Kaylay
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Elan przeszła kilka kroków w kierunku, w jakim uciekła Kaylay, a potem zatrzymała się. Odprowadzałem ciemną wilczycę wzrokiem, póki Uzdrowicielka nie przywołała mnie ruchem łapy.
– Widzisz te zielonkawe ślady? – wskazała łapą powietrze przed nami. Rzeczywiście, po chwili dostrzegłem tam dwie intensywnie zielone smugi, znajdujące się na wysokości oczu i powoli znikające. Niewątpliwie miały jakiś związek z nagłym rozbłyśnięciem ślepi nowej członkini watahy i jej ucieczką, ale... jaki? Dlaczego w ogóle odbiegła?
– Widzę – odparłem, spoglądając z ukosa na Elan. – Masz jakieś... teorie?
– Niewątpliwie coś związanego z magią – wymruczała zielona towarzyska. – A co dokładnie... może dane nam będzie się wkrótce dowiedzieć. Ja muszę iść do lasu, uprzątnąć moją zimową norę i nazbierać mchu. A ty... zrób coś ze sobą. Ostatnio jesteś jakiś... nieobecny. Może chcesz jakieś ziółka?
– Obejdzie się bez – odparłem, nadal patrząc w dal. Elan chyba miała rację... Może czas na jakiś zwiad terenu? Co prawda nie należy to do moich obowiązków, ale od wieków tego nie robiłem...
Gdy Uzdrowicielka watahy zostawiła mnie na środku równiny samego, mającego za towarzyszy jedynie smętne myśli, postanowiłem sprawdzić granicę. Co mi szkodziło? I tak nie bardzo miałem co robić. Kaylay tymczasowo zniknęła, a inni pewnie moją swoje bardzo ważne sprawy... Ja też je powinienem mieć... jestem Alfą... może powinienem umacniać wojsko? Albo... zobaczyć, czy któryś z podopiecznych Heroiki mógłby zacząć trening na szpiega, lekarza lub wojownika? I trzeba też ogarnąć jaskinie, nory i inne mieszkania w Owadzim Lesie.
Zawróciłem po zaledwie kilkuminutowym spacerku na północ. Miałem przecież tyle rzeczy do zrobienia! Jak mogło mi się wydawać, że nie miałem co robić? Ciekawe, czy uda mi się dogonić Elan? Postanowiłem się więcej nad tym nie zastanawiać; popędziłem tylko w kierunku drzew.
>>> <<<
Razem z Uzdrowicielką nazbieraliśmy spore ilości mchu, a potem uprzątnęliśmy jej zimową grotę i część nor dla innych członków watahy. Największą z nich postanowiłem przeznaczyć dla Heroiki i gromadki szczeniaków, którymi się opiekowała. Ułożyłem tam jedno posłanie, a potem pobiegłem w stronę Wichrowych Wzgórz.
Zamierzałem zajrzeć do jaskini mojej przyszywanej matki i przyjrzeć się uważnie jej podopiecznym. Nie miałem kontaktu z dzieciakami od... całych wieków... Niewątpliwie należało nadrobić zaległości i przy okazji sprawdzić, czy ktoś się nie nadaje na zostanie uczniem.
>>> <<<
Godzinę później zakończyłem wizytę. Jedno ze szczeniąt, srebrzysta waderka nosząca imię Silfur, uznałem za gotowe do rozpoczęcia treningu. Teraz wystarczyło tylko znaleźć mentora i...
– Kaylay!? – zawołałem, widząc nie tak daleko ode mnie znajomą sylwetkę. Wilczyca spojrzała w moją stronę, ale nie zatrzymała się. Nie zastanawiając się, pobiegłem za nią.
<Kaylay?>
– Widzisz te zielonkawe ślady? – wskazała łapą powietrze przed nami. Rzeczywiście, po chwili dostrzegłem tam dwie intensywnie zielone smugi, znajdujące się na wysokości oczu i powoli znikające. Niewątpliwie miały jakiś związek z nagłym rozbłyśnięciem ślepi nowej członkini watahy i jej ucieczką, ale... jaki? Dlaczego w ogóle odbiegła?
– Widzę – odparłem, spoglądając z ukosa na Elan. – Masz jakieś... teorie?
– Niewątpliwie coś związanego z magią – wymruczała zielona towarzyska. – A co dokładnie... może dane nam będzie się wkrótce dowiedzieć. Ja muszę iść do lasu, uprzątnąć moją zimową norę i nazbierać mchu. A ty... zrób coś ze sobą. Ostatnio jesteś jakiś... nieobecny. Może chcesz jakieś ziółka?
– Obejdzie się bez – odparłem, nadal patrząc w dal. Elan chyba miała rację... Może czas na jakiś zwiad terenu? Co prawda nie należy to do moich obowiązków, ale od wieków tego nie robiłem...
Gdy Uzdrowicielka watahy zostawiła mnie na środku równiny samego, mającego za towarzyszy jedynie smętne myśli, postanowiłem sprawdzić granicę. Co mi szkodziło? I tak nie bardzo miałem co robić. Kaylay tymczasowo zniknęła, a inni pewnie moją swoje bardzo ważne sprawy... Ja też je powinienem mieć... jestem Alfą... może powinienem umacniać wojsko? Albo... zobaczyć, czy któryś z podopiecznych Heroiki mógłby zacząć trening na szpiega, lekarza lub wojownika? I trzeba też ogarnąć jaskinie, nory i inne mieszkania w Owadzim Lesie.
Zawróciłem po zaledwie kilkuminutowym spacerku na północ. Miałem przecież tyle rzeczy do zrobienia! Jak mogło mi się wydawać, że nie miałem co robić? Ciekawe, czy uda mi się dogonić Elan? Postanowiłem się więcej nad tym nie zastanawiać; popędziłem tylko w kierunku drzew.
>>> <<<
Razem z Uzdrowicielką nazbieraliśmy spore ilości mchu, a potem uprzątnęliśmy jej zimową grotę i część nor dla innych członków watahy. Największą z nich postanowiłem przeznaczyć dla Heroiki i gromadki szczeniaków, którymi się opiekowała. Ułożyłem tam jedno posłanie, a potem pobiegłem w stronę Wichrowych Wzgórz.
Zamierzałem zajrzeć do jaskini mojej przyszywanej matki i przyjrzeć się uważnie jej podopiecznym. Nie miałem kontaktu z dzieciakami od... całych wieków... Niewątpliwie należało nadrobić zaległości i przy okazji sprawdzić, czy ktoś się nie nadaje na zostanie uczniem.
>>> <<<
Godzinę później zakończyłem wizytę. Jedno ze szczeniąt, srebrzysta waderka nosząca imię Silfur, uznałem za gotowe do rozpoczęcia treningu. Teraz wystarczyło tylko znaleźć mentora i...
– Kaylay!? – zawołałem, widząc nie tak daleko ode mnie znajomą sylwetkę. Wilczyca spojrzała w moją stronę, ale nie zatrzymała się. Nie zastanawiając się, pobiegłem za nią.
<Kaylay?>
Odejście
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Watahę opuszcza Luna.
Powód: Decyzja właścicielki (brak weny na kontynuację postaci).
o
14:34
Etykiety:
Informacje
Odejście
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Dzisiaj opuszcza nas (ale nie duchem) Shairen.
Powód: Brak czasu.
Shairen i Hikaru zostają NPC.
o
16:04
Etykiety:
Informacje
Od Lily'ego do Cassie
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Minęło trochę czasu i wilk powoli przyzwyczajał się do braku skrzydeł. Mimo że do dzisiaj nie dowiedział się, co się z nimi tak naprawdę stało. Do tego zauważył, że tak naprawdę za często ich nie używał. Jedynie tych oszpecających kikutów po skrzydłach warto się pozbyć. Basior znał jedną wilczycę, która mogłaby mu w tym pomóc.
Uzdrowicielka WKS Elan. Ile razy już odwiedził jej jaskinię z powodu rozmaitych ran, a może po prostu własnej nieostrożności podczas polowań?
Wolnym krokiem wyszedł z jaskini. Nie miał powodów do pośpiechu. Może poza tymi dziwnie ciemnymi chmurami na horyzoncie....
- Yesterday kazał przekazać, żebyś zrobił zwiad przy Rzece Leminga - powiedziała dosłownie na jednym oddechu biało-ruda Scarlet, całkiem niebrzydka wadera z całkiem długim stażem w watasze i także długim ogonem. Właśnie za takie wyskakiwanie z nikąd ją uwielbiał.
To jednak aż nadto wystarczyło, by Lily przestał wpatrywać się w chmury. Spojrzał jednak uważniej na Scarlet.
- Zwiad? - zapytał - A czy zwiady nie należą przypadkiem do T w o i c h obowiązków? Po co Yesterday mnie tam wysyła?
- Nie mam pojęcia - Zwiadowczyni wzruszyła tylko bezradnie ramionami - Chyba niepokoi go ta wroga wataha. Zaznaczał jednak, żebyś pod żadnym pozorem nie przekraczał brzegu rzeki.
- A jeśli to zrobię? - zasugerował Lily.
- Jakby to powiedzieć.... będziesz miał nieźle prze**bane, a jeśli uda ci się wrócić w jednym kawałku na tereny to w sumie wyjdzie na to samo.
Lily westchnął. Cassie gdzieś tam na drugiej stronie jest... a zaczyna mu powoli brakować tej gammy. Ale zakaz to zakaz.
- Cóż, w każdym razie życzę udanych łowów - odparł na pożegnanie, gdy zobaczył u niej łuk i kołczan wypakowany po brzegi strzałami - Powodzenia
Scarlet tylko coś cicho mruknęła w odpowiedzi (chociaż Lily był prawie pewny, że na jej pysku zagościł na moment lekki uśmiech), a po kilku chwilach basior został sam.
Czasem Lily miewał chęć rzucenia tego wszystkiego i wyniesienia się na południe. Nienawidził zimy. Nienawidził tego błota, które pojawiło się w zeszłym roku zimą zamiast oczywiście śniegu.
Chciał gdzieś pójść. Tylko dokąd, którędy? No i samotnie, czy jednak już zacząć szukać sobie towarzyszy.
Ale z drugiej strony coś go tu nadal trzymało, nawet sam nie był pewny, co. Obawa przed nieznanym? Czy może sentyment do watahy, bo niby co więcej? Nie miał tu j e s z c z e partnerki ani rodziny. Możliwe, że powodem była wroga wataha. Chociaż, czy zostawanie tutaj dla obrony terenów ma jakiś sens? Może powinien, jak Cassie, znaleźć sobie miejsce właśnie w tej watasze za Rzeką Leminga?
No tak. Rzeka Leminga. Miał przecież zrobić tam szybki zwiad granicy. I nie przekraczać jednocześnie naturalnej granicy z watahą zdolną do wypowiedzenia wojny w najmniej oczekiwanym momencie. Ale oczywiście i tak nie można wejść tam na chwilę i troszkę powęszyć.
Albo to Lily jest zbyt lekkomyślny, albo to może Yesterday zbyt ostrożny. Tak czy inaczej, na tego typu rozmyślaniach zeszła mu cała droga nad rzekę. Wreszcie mógł rozpocząć zwiad, jedynie przerywany czasem potknięciem się o jakiegoś śpiącego na glebie leminga.
W końcu Lily mógł już zająć się swoimi sprawami, gdyby nie.... drugi brzeg rzeki. Oszczędze wam dalszych przemyślań, dodam tylko, że basior ostatecznie dopłynął pieskiem do drugiego brzegu.
Oczywiście nie powinien tego robić, w końcu jest Betą, czyli nadal stanowiskiem niżej niż obecny Alfa i zdrowy rozsądek nakazywał zawrócić.
Ale ten oczywiście stwierdził, że jest mądrzejszy, nawet jeśli nie ma zbyt dużego doświadczenia w szpiegowaniu.
Kiedy nieco się zagłębił i zdał sobie sprawę, że nie czuje zapachu wilków, nagle coś skoczyło na niego. Po krótkiej szamotaninie Lily'emu udało się zrzucić przeciwnika z pleców i cofnąć się na dystans kilku metrów. Jego, a raczej jej pysk wyglądał znajomo....
- Tłumacz się natychmiast, co ty tutaj do jasnej cholery robisz? - warknęła Cassie, chowając go i siebie do krzaków - I co zrobiłeś ze skrzydłami?
- Przyszedłem pogadać. To nie zajmie dużo czasu, tylko jedno, góra dwa szybkie pytania.
Oryginalnie miał zamiar szpiegować. Ale to taki drobiazg.
- Żartujesz? Znikaj stąd szybko, zanim ktoś z mojej... obecnej watahy Cię namierzy i będę miała problemy.
Lily jeszcze raz na nią spojrzał. Nie miała już tak dużo blasku w oczach, jak ostatnio ją widział. Może to wina watahy, kto wie. I wygląda nieco gorzej. Ludzie nazywają to worami pod oczami... niemniej jednak możliwe że zaraz mu się oberwie jeśli źle zada pytanie.... w końcu Yester coś o tym wspominał, że jest niebezpieczna. Chociaż znał ją od bardzo dawna i nie wydawało mu się, by mogła mieć jakiś powód do zabicia go.
- Chodzi o Twoje wygnanie... - zaczął. Przy okazji powolnym krokiem szedł z powrotem nad Rzekę Leminga - Chciałbym usłyszeć Twoją wersję. I dlaczego nie chcesz wrócić?
Cassie wzięła głębszy oddech. Heh, może to jednak nie będzie pogadanka na pięć minut?
< Cassie? > Takie tam opko ; >
Uzdrowicielka WKS Elan. Ile razy już odwiedził jej jaskinię z powodu rozmaitych ran, a może po prostu własnej nieostrożności podczas polowań?
Wolnym krokiem wyszedł z jaskini. Nie miał powodów do pośpiechu. Może poza tymi dziwnie ciemnymi chmurami na horyzoncie....
- Yesterday kazał przekazać, żebyś zrobił zwiad przy Rzece Leminga - powiedziała dosłownie na jednym oddechu biało-ruda Scarlet, całkiem niebrzydka wadera z całkiem długim stażem w watasze i także długim ogonem. Właśnie za takie wyskakiwanie z nikąd ją uwielbiał.
To jednak aż nadto wystarczyło, by Lily przestał wpatrywać się w chmury. Spojrzał jednak uważniej na Scarlet.
- Zwiad? - zapytał - A czy zwiady nie należą przypadkiem do T w o i c h obowiązków? Po co Yesterday mnie tam wysyła?
- Nie mam pojęcia - Zwiadowczyni wzruszyła tylko bezradnie ramionami - Chyba niepokoi go ta wroga wataha. Zaznaczał jednak, żebyś pod żadnym pozorem nie przekraczał brzegu rzeki.
- A jeśli to zrobię? - zasugerował Lily.
- Jakby to powiedzieć.... będziesz miał nieźle prze**bane, a jeśli uda ci się wrócić w jednym kawałku na tereny to w sumie wyjdzie na to samo.
Lily westchnął. Cassie gdzieś tam na drugiej stronie jest... a zaczyna mu powoli brakować tej gammy. Ale zakaz to zakaz.
- Cóż, w każdym razie życzę udanych łowów - odparł na pożegnanie, gdy zobaczył u niej łuk i kołczan wypakowany po brzegi strzałami - Powodzenia
Scarlet tylko coś cicho mruknęła w odpowiedzi (chociaż Lily był prawie pewny, że na jej pysku zagościł na moment lekki uśmiech), a po kilku chwilach basior został sam.
Czasem Lily miewał chęć rzucenia tego wszystkiego i wyniesienia się na południe. Nienawidził zimy. Nienawidził tego błota, które pojawiło się w zeszłym roku zimą zamiast oczywiście śniegu.
Chciał gdzieś pójść. Tylko dokąd, którędy? No i samotnie, czy jednak już zacząć szukać sobie towarzyszy.
Ale z drugiej strony coś go tu nadal trzymało, nawet sam nie był pewny, co. Obawa przed nieznanym? Czy może sentyment do watahy, bo niby co więcej? Nie miał tu j e s z c z e partnerki ani rodziny. Możliwe, że powodem była wroga wataha. Chociaż, czy zostawanie tutaj dla obrony terenów ma jakiś sens? Może powinien, jak Cassie, znaleźć sobie miejsce właśnie w tej watasze za Rzeką Leminga?
No tak. Rzeka Leminga. Miał przecież zrobić tam szybki zwiad granicy. I nie przekraczać jednocześnie naturalnej granicy z watahą zdolną do wypowiedzenia wojny w najmniej oczekiwanym momencie. Ale oczywiście i tak nie można wejść tam na chwilę i troszkę powęszyć.
Albo to Lily jest zbyt lekkomyślny, albo to może Yesterday zbyt ostrożny. Tak czy inaczej, na tego typu rozmyślaniach zeszła mu cała droga nad rzekę. Wreszcie mógł rozpocząć zwiad, jedynie przerywany czasem potknięciem się o jakiegoś śpiącego na glebie leminga.
W końcu Lily mógł już zająć się swoimi sprawami, gdyby nie.... drugi brzeg rzeki. Oszczędze wam dalszych przemyślań, dodam tylko, że basior ostatecznie dopłynął pieskiem do drugiego brzegu.
Oczywiście nie powinien tego robić, w końcu jest Betą, czyli nadal stanowiskiem niżej niż obecny Alfa i zdrowy rozsądek nakazywał zawrócić.
Ale ten oczywiście stwierdził, że jest mądrzejszy, nawet jeśli nie ma zbyt dużego doświadczenia w szpiegowaniu.
Kiedy nieco się zagłębił i zdał sobie sprawę, że nie czuje zapachu wilków, nagle coś skoczyło na niego. Po krótkiej szamotaninie Lily'emu udało się zrzucić przeciwnika z pleców i cofnąć się na dystans kilku metrów. Jego, a raczej jej pysk wyglądał znajomo....
- Tłumacz się natychmiast, co ty tutaj do jasnej cholery robisz? - warknęła Cassie, chowając go i siebie do krzaków - I co zrobiłeś ze skrzydłami?
- Przyszedłem pogadać. To nie zajmie dużo czasu, tylko jedno, góra dwa szybkie pytania.
Oryginalnie miał zamiar szpiegować. Ale to taki drobiazg.
- Żartujesz? Znikaj stąd szybko, zanim ktoś z mojej... obecnej watahy Cię namierzy i będę miała problemy.
Lily jeszcze raz na nią spojrzał. Nie miała już tak dużo blasku w oczach, jak ostatnio ją widział. Może to wina watahy, kto wie. I wygląda nieco gorzej. Ludzie nazywają to worami pod oczami... niemniej jednak możliwe że zaraz mu się oberwie jeśli źle zada pytanie.... w końcu Yester coś o tym wspominał, że jest niebezpieczna. Chociaż znał ją od bardzo dawna i nie wydawało mu się, by mogła mieć jakiś powód do zabicia go.
- Chodzi o Twoje wygnanie... - zaczął. Przy okazji powolnym krokiem szedł z powrotem nad Rzekę Leminga - Chciałbym usłyszeć Twoją wersję. I dlaczego nie chcesz wrócić?
Cassie wzięła głębszy oddech. Heh, może to jednak nie będzie pogadanka na pięć minut?
< Cassie? > Takie tam opko ; >
Od Prascanny CD Yesterday'a
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
-Masz rację ta umiejętności by się przydała- powiedziałam patrząc na basiora - pomogę Ci się tego nauczyć, nie jest to łatwe ale możliwe do nauczenia - powiedziałam i usiadłam przed alfą i spojrzałam mu prosto w oczy.
-Dobrze więc mnie naucz- powiedział i usiadł na przeciwko mnie
- więc tak: skup się staraj się nie myśleć o niczym oczyść umysł, kiedy to zrobisz odpychaj z całej siły a je będę próbowała czytać ci w myślech, jeśli uda Ci się odeprzeć atak wypróbuj inną metodę którą ciężko odeprzeć- wytłumaczyłam wilkiowi który słuchał uważnie
-Więc próbujemy- powiedział i skupił się na własnych myślach i robił to co mu kazałam, czekałam chwilę aby miał czas się skupić i po tym czasie zaczęłam czytać mu w muślach, stawiał lekki opór ale udało mi się myślał o tym abym nie weszła mu do umysłu.
-Dobrze ale udało mi się wejść więc próbujemy drugi raz- powiedziałam uśmiechając się do Yesterday'a
-Będziemy próbować do skutku - stwierdził i dalej próbował się bronić. Próbowaliśmy tak jeszcze kilka raz aż w końcu udało mu się odeprzeć mój atak.
-Świetnie- odparłam z uśmiechem
-Tak w końcu się udało - stwierdził z uśmiechem
-Teraz ten drugi sposób- powiedziałam i spojrzałam prosto w oczy wilkowi.
-Jestem gotowy - powiedział i spojrzał mi w oczy.
Zamknełam oczy na chwilę po czym je otworzyłam i położyłam łapę na sercu wilka i moje oczy zaczęły świecić bielą po chwili byłam w umyśle Yesterday'a widziałam wszystkie jego myśli i wszystkie wspomnienie, po chwili wyszłam z jego umysłu.
-Przed tą metodą nie musisz umieć się bronić wystarczy, że nikt cię nie dotknie a przed tą pierwszą umiesz się bronić- oznajmiłam patrząc z uśmiechem na wilka.
-Dobrze- odpowiedział a ja się tylko uśmiechnęłam. Wróciły myśli czy powiedzieć mu, że go kocham czy nie. Jeśli mu nie powiem będę się z tym męczyć do końca życia i mieć wyżuty sumienia, że mu nie powiedziałam, a jeśli powiem i on nie czuje tego co ja co wtedy? Tyle razem przeszliśmy, nie wiem no nie wiem.
-Cieszę się, że mogłam to przeżyć z tobą a nie z kimś innym nikt inny nie postąpił by tak i by mnie nie ratował a ty mnie ratowałeś- powiedziałam i już miałam mu powiedzieć ale się zawachałam
-Tyle razem przeżyliśmy... - zaczęłam ale bałam się powiedzieć co czuje po prostu strach mnie paraliżował.
<Yesterday? >
-Dobrze więc mnie naucz- powiedział i usiadł na przeciwko mnie
- więc tak: skup się staraj się nie myśleć o niczym oczyść umysł, kiedy to zrobisz odpychaj z całej siły a je będę próbowała czytać ci w myślech, jeśli uda Ci się odeprzeć atak wypróbuj inną metodę którą ciężko odeprzeć- wytłumaczyłam wilkiowi który słuchał uważnie
-Więc próbujemy- powiedział i skupił się na własnych myślach i robił to co mu kazałam, czekałam chwilę aby miał czas się skupić i po tym czasie zaczęłam czytać mu w muślach, stawiał lekki opór ale udało mi się myślał o tym abym nie weszła mu do umysłu.
-Dobrze ale udało mi się wejść więc próbujemy drugi raz- powiedziałam uśmiechając się do Yesterday'a
-Będziemy próbować do skutku - stwierdził i dalej próbował się bronić. Próbowaliśmy tak jeszcze kilka raz aż w końcu udało mu się odeprzeć mój atak.
-Świetnie- odparłam z uśmiechem
-Tak w końcu się udało - stwierdził z uśmiechem
-Teraz ten drugi sposób- powiedziałam i spojrzałam prosto w oczy wilkowi.
-Jestem gotowy - powiedział i spojrzał mi w oczy.
Zamknełam oczy na chwilę po czym je otworzyłam i położyłam łapę na sercu wilka i moje oczy zaczęły świecić bielą po chwili byłam w umyśle Yesterday'a widziałam wszystkie jego myśli i wszystkie wspomnienie, po chwili wyszłam z jego umysłu.
-Przed tą metodą nie musisz umieć się bronić wystarczy, że nikt cię nie dotknie a przed tą pierwszą umiesz się bronić- oznajmiłam patrząc z uśmiechem na wilka.
-Dobrze- odpowiedział a ja się tylko uśmiechnęłam. Wróciły myśli czy powiedzieć mu, że go kocham czy nie. Jeśli mu nie powiem będę się z tym męczyć do końca życia i mieć wyżuty sumienia, że mu nie powiedziałam, a jeśli powiem i on nie czuje tego co ja co wtedy? Tyle razem przeszliśmy, nie wiem no nie wiem.
-Cieszę się, że mogłam to przeżyć z tobą a nie z kimś innym nikt inny nie postąpił by tak i by mnie nie ratował a ty mnie ratowałeś- powiedziałam i już miałam mu powiedzieć ale się zawachałam
-Tyle razem przeżyliśmy... - zaczęłam ale bałam się powiedzieć co czuje po prostu strach mnie paraliżował.
<Yesterday? >
Od Yesterday'a CD. Prascanny
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
– W porządku – odpowiedziałem krótko. Po czym po chwili dodałem: – Ja... również dziękuję. I też się cieszę.
Nareszcie byłem bezpieczny. Najedzony. Odpoczywałem. Żyłem. Prascanna żyła. I chwilowo nie musiałem się niczym martwić - ani sprawami osobistymi, ani problemami watahy. Co prawda Kiba ciągle nie zostało pokonana, ale w tamtej chwili nie miało to znaczenia - nie była w stanie nam zagrozić, porwana nie wiadomo gdzie przez wodę.
– C-co teraz? – zapytała moja towarzyszka po chwili milczenia. Nasze spojrzenia spotkały się.
– Spójrz – powiedziałem, wskazując łapą niebo. W oddali, gdzie błękit wciąż zasłaniały stalowoszare obłoki, widoczny był wielokolorowy łuk. Tęcza. – Rozkoszuj się chwilą. Podziwiaj to, co dało ci życie. Zapamiętaj ten moment.
Nie wiadomo, czy dane nam będzie ujrzeć kiedyś coś podobnego – dodałem jeszcze w myślach. Odganiałem się od ponurych wizji przyszłości jak mogłem, ale nie powstrzymałem ich na tyle, by nie czuć w głębi serca niepokoju. Co jeśli znany nam świat się kończy, a za niedługo przyjdzie zupełnie nowa, gorsza era? Jeśli... Kiba nas zaatakuje, a my jej nie powstrzymamy?
Day, Day, Day... miałeś być pozytywny, prawda? Chociaż przez chwilę...
– Coś cię martwi? – przerwała ciszę Prascanna. Zupełnie zapomniałem, że medyczka potrafi czytać w myślach.
– Tak. Sprawy... Alfy – odparłem wymijająco, starając się ukryć swoje myśli, zastanawiając się nad sensem istnienia różowych balonów. Swoją drogą, może mam jakieś predyspozycje do ochrony swojego umysłu? A gdyby tak to sprawdzić?
– Prascanno?
– Mhm...?
– Czy... możesz spróbować czytać mi teraz w myślach?
Bladoróżowa wilczyca otworzyła oczy ze zdumienia, ale po chwili skinęła głową. Oboje podnieśliśmy się i usiedliśmy naprzeciw siebie. Wpatrywałem się w oczy towarzyszki, skupiony jednocześnie na utworzeniu jakiejś niewidzialnej bariery wokół moich myśli. Nagle poczułem w głowie czyjąś obecność... Ze wszystkich sił skupiłem się na wypchnięciu jej ze świadomości. Nie udało się, Prascanna sama ustąpiła.
– Czy ty się... broniłeś? – zapytała, nieco zaskoczona.
– No... tak... próbowałem. Ta umiejętność mogłaby się przydać, kie... – przerwałem, zdając sobie sprawę, że już i tak powiedziałem zbyt wiele. Nie chciałem na nikogo zrzucać moich obowiązków, odpowiedzialności i problemów, w szczególności, jeśli w hierarchii był jedynie Omegą...
– Kiedy co? – moja towarzyszka niestety zdążyła się zainteresować tematem.
– No cóż... – zacząłem, zastanawiając się, jak najlepiej ubrać myśli w słowa. – Nasza sytuacja ostatnimi czasy jest... niezbyt dobra. Jesteśmy mało liczebni, nadchodzi zima... No i jeszcze Kiba się przyplątała... Pomyślałem, że ochrona umysłu może się przydać w trakcie ewentualnego ataku.
<Prascanna?>
Nareszcie byłem bezpieczny. Najedzony. Odpoczywałem. Żyłem. Prascanna żyła. I chwilowo nie musiałem się niczym martwić - ani sprawami osobistymi, ani problemami watahy. Co prawda Kiba ciągle nie zostało pokonana, ale w tamtej chwili nie miało to znaczenia - nie była w stanie nam zagrozić, porwana nie wiadomo gdzie przez wodę.
– C-co teraz? – zapytała moja towarzyszka po chwili milczenia. Nasze spojrzenia spotkały się.
– Spójrz – powiedziałem, wskazując łapą niebo. W oddali, gdzie błękit wciąż zasłaniały stalowoszare obłoki, widoczny był wielokolorowy łuk. Tęcza. – Rozkoszuj się chwilą. Podziwiaj to, co dało ci życie. Zapamiętaj ten moment.
Nie wiadomo, czy dane nam będzie ujrzeć kiedyś coś podobnego – dodałem jeszcze w myślach. Odganiałem się od ponurych wizji przyszłości jak mogłem, ale nie powstrzymałem ich na tyle, by nie czuć w głębi serca niepokoju. Co jeśli znany nam świat się kończy, a za niedługo przyjdzie zupełnie nowa, gorsza era? Jeśli... Kiba nas zaatakuje, a my jej nie powstrzymamy?
Day, Day, Day... miałeś być pozytywny, prawda? Chociaż przez chwilę...
– Coś cię martwi? – przerwała ciszę Prascanna. Zupełnie zapomniałem, że medyczka potrafi czytać w myślach.
– Tak. Sprawy... Alfy – odparłem wymijająco, starając się ukryć swoje myśli, zastanawiając się nad sensem istnienia różowych balonów. Swoją drogą, może mam jakieś predyspozycje do ochrony swojego umysłu? A gdyby tak to sprawdzić?
– Prascanno?
– Mhm...?
– Czy... możesz spróbować czytać mi teraz w myślach?
Bladoróżowa wilczyca otworzyła oczy ze zdumienia, ale po chwili skinęła głową. Oboje podnieśliśmy się i usiedliśmy naprzeciw siebie. Wpatrywałem się w oczy towarzyszki, skupiony jednocześnie na utworzeniu jakiejś niewidzialnej bariery wokół moich myśli. Nagle poczułem w głowie czyjąś obecność... Ze wszystkich sił skupiłem się na wypchnięciu jej ze świadomości. Nie udało się, Prascanna sama ustąpiła.
– Czy ty się... broniłeś? – zapytała, nieco zaskoczona.
– No... tak... próbowałem. Ta umiejętność mogłaby się przydać, kie... – przerwałem, zdając sobie sprawę, że już i tak powiedziałem zbyt wiele. Nie chciałem na nikogo zrzucać moich obowiązków, odpowiedzialności i problemów, w szczególności, jeśli w hierarchii był jedynie Omegą...
– Kiedy co? – moja towarzyszka niestety zdążyła się zainteresować tematem.
– No cóż... – zacząłem, zastanawiając się, jak najlepiej ubrać myśli w słowa. – Nasza sytuacja ostatnimi czasy jest... niezbyt dobra. Jesteśmy mało liczebni, nadchodzi zima... No i jeszcze Kiba się przyplątała... Pomyślałem, że ochrona umysłu może się przydać w trakcie ewentualnego ataku.
<Prascanna?>
Od Kaylay C.D Yesterday
0 | Skomentuj
Autor:
Mila
Siedziałam zamknięta w jaskini z dwoma wilkami. "A jeśli.." "A jeśli coś im zrobię? Chociażby nieświadomie" te myśli ciągle chodziły mi po głowie. Nie chciałam si# jako tako odzywać. W takich momentach, nawet teraz, najchętniej wyszłabym na śnieżycę, aby mieć pewność, że nikomu nic nie zrobię."Nikt nie wie co czuję, to mnie jedynie ratuje." -ciągle myślałam gapiąc się na śnieg. Pod moją łapą pojawił się lód, który się powoli rozprzestrzeniał. Gdy to zauważyłam, podniosłam ją, a on powoli zaczął znikać.
-Znowu to samo-burknęłam pod nosem
-Coś się stało?-spytała wadera.
Popatrzyłam się na nią szyderczo i znów się odwróciłam. Wspominałam jak szukałam watahy.Moja podróź trwała juź około miesiąca, do tej pory caĺy czas oswajam się z nieopanowaną furią. Nikt jeszcze o tym nie wie. Raczej nie chcę się chwalić swoimi problemami. Od kąd dołączyłam, czyli podczas kilku dni,zbytnio nic się nie wydarzyło. Dni ciągły się, długa wędrówka przerywana jedynie na polowanie i sen. Pocieszeniem było to, że podszkoliłam swoje umiejętności: szybkość, wytrzymałość i chodzenie po drzewach (wszystko przez nude). To wszystko jedynie przez moją wędruwkę, ale wróćmy do rzeczy.
-Śnieg jeszcze pada, lecz już mniej. Może już pójdziemy, co?-spytał Alfa.
-W końcu.
-No ty my będziemy lecieć, chcesz iść z nami?-spytał wadery.
-Może zaraz do was dołączę-odpowiedziała
-będziemy gdzieś nie daleko.
Wyszliśmy z jaskini. Odetchnęłam z ulgą. Poszliśmy przed siebie. Wilki z którymi jak dotąd się spotkałam była bardzo miłe, co było dla mnie czymś nowym. Zatrzymaliśmy się ponieważ zielonkawa wadera szła już za nami. Doszliśmy powolnym krokiem prawie pod las. Coś mnie tknęło i nie mogłam iść dalej. Zatrzymałam się.
-Kaylay?-powiedział basior. Wadera się na niego popatrzyła.
Stałam przez chwilę jak słup, gapiąc się nawet nie mrugając między Yesterday'a a waderę. Oczy mi się zaświeciły.
-Szaman... -powiedziałam przypominając sobie coś przykrego.
Pobiegłam w drugą stronę. Mimo jeszcze trochę padającego śniegu było widać ciągnącą się za mną zieloną aurę świetlną z moich oczu.
-Zaczekaj!-powiedziała Elan
(Yesterday?)
-Znowu to samo-burknęłam pod nosem
-Coś się stało?-spytała wadera.
Popatrzyłam się na nią szyderczo i znów się odwróciłam. Wspominałam jak szukałam watahy.Moja podróź trwała juź około miesiąca, do tej pory caĺy czas oswajam się z nieopanowaną furią. Nikt jeszcze o tym nie wie. Raczej nie chcę się chwalić swoimi problemami. Od kąd dołączyłam, czyli podczas kilku dni,zbytnio nic się nie wydarzyło. Dni ciągły się, długa wędrówka przerywana jedynie na polowanie i sen. Pocieszeniem było to, że podszkoliłam swoje umiejętności: szybkość, wytrzymałość i chodzenie po drzewach (wszystko przez nude). To wszystko jedynie przez moją wędruwkę, ale wróćmy do rzeczy.
-Śnieg jeszcze pada, lecz już mniej. Może już pójdziemy, co?-spytał Alfa.
-W końcu.
-No ty my będziemy lecieć, chcesz iść z nami?-spytał wadery.
-Może zaraz do was dołączę-odpowiedziała
-będziemy gdzieś nie daleko.
Wyszliśmy z jaskini. Odetchnęłam z ulgą. Poszliśmy przed siebie. Wilki z którymi jak dotąd się spotkałam była bardzo miłe, co było dla mnie czymś nowym. Zatrzymaliśmy się ponieważ zielonkawa wadera szła już za nami. Doszliśmy powolnym krokiem prawie pod las. Coś mnie tknęło i nie mogłam iść dalej. Zatrzymałam się.
-Kaylay?-powiedział basior. Wadera się na niego popatrzyła.
Stałam przez chwilę jak słup, gapiąc się nawet nie mrugając między Yesterday'a a waderę. Oczy mi się zaświeciły.
-Szaman... -powiedziałam przypominając sobie coś przykrego.
Pobiegłam w drugą stronę. Mimo jeszcze trochę padającego śniegu było widać ciągnącą się za mną zieloną aurę świetlną z moich oczu.
-Zaczekaj!-powiedziała Elan
(Yesterday?)
Od Yesterday'a CD. Kaylay
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Nie podobały mi się tamte chmury. Były zdecydowanie zbyt szybkie i zbyt... dziwne. Co prawda należę do fanów nietypowych rzeczy, ale owe ciemne obłoki budziły we mnie jakiś lęk i przeczucie, że ich pojawienie się nie wróży nic dobrego. Dobrze, że Kaylay w końcu zgodziła się uciekać. Mój już i tak nienajlepszy stan psychiczny podupadłby jeszcze bardziej, gdyby coś się jej stało. Albo komukolwiek innemu należącemu do watahy.
Popędziliśmy przed siebie, uciekając przed zbliżającymi się coraz bardziej chmurami. Zastanawiałem się, co ten pomysł właściwie mi dawał - niby utrzymywałem jakiś dystans między sobą a dziwnym zjawiskiem pogodowym, ale przecież wkrótce i tak będę musiał się gdzieś schronić, a wraz ze mną Kaylay. Może lepiej było pozwolić zostać jej w jaskini...
– Gdzie my tak właściwie biegniemy? – krzyknęła Kaylay. Wiatr, obecny już wcześniej, zaczął się nasilać. Ja również musiałem podnieść głos, by towarzysząca mi wilczyca była w stanie mnie usłyszeć.
– Nie mam pojęcia! – przyznałem zgodnie z prawdą. – Dobrze by było schronić się u Elan, to nasza Uzdrowicielka! Zna się też trochę na czarach.
Kaylay tylko kiwnęła głową, nie chcąc tracić cennej energii na odpowiadanie.
>>> <<<
Do jaskini Elan wpadliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Kilka sekund po schronieniu się w grocie na dworze rozszalała się niespotykana w tych okolicach i o tej porze nawałnica. Zielonkawa wilczyca nie odezwała się słowem na temat naszego niespodziewanego przybycia - dobrze wiedziała, jak niebezpiecznie było teraz na zewnątrz. Od szalejących zjawisk pogodowych chroniło nas pole siłowe.
– Skoro już tu jesteście – mruknęła Elan po chwili. – To posprzątajcie te stare opatrunki, dobrze?
Kiwnąłem głową. Kaylay cofnęła się niepewnie o krok, nie tyle z niechęci, co... z zaniepokojenia? Przerażenia? Zaskoczyło mnie to, ale nic nie powiedziałem. Wilczyca była nowa, niewątpliwie kryła wiele tajemnic... Może ma jakąś fobię? Albo... sam nie wiem co...
– Znasz już Kaylay? – zapytałem Uzdrowicielkę, podając jej pozbierane chwilę wcześniej opatrunki. Nowa członkini watahy siedziała przy ścianie, tuż przy polu siłowym i oglądała szalejącą pogodę.
– Nie. Pierwszy raz ją widzę – odparła Elan, przyglądając się uważnie ciemnej waderze. Ta, czując, że jest obserwowana, odwróciła głowę i zaszczyciła moją zieloną towarzyszkę chłodnym spojrzeniem. Zaraz potem wróciła do przerwanego zajęcia.
– Mnie również miło poznać – burknęła cicho Uzdrowicielka. – Swoją drogą, widziałeś już kiedyś takie coś? – Wskazała łapą wyjście z groty.
– Nigdy. Niepokoi mnie ta pogoda. Jest taka... nienaturalna.
– Myślisz, że to... sprawka Kiby? – Elan mocno ściszyła głos.
– Nie wiem – odpowiedziałem również szeptem. – Ale to bardzo prawdopodobne...
<Kaylay?>
Popędziliśmy przed siebie, uciekając przed zbliżającymi się coraz bardziej chmurami. Zastanawiałem się, co ten pomysł właściwie mi dawał - niby utrzymywałem jakiś dystans między sobą a dziwnym zjawiskiem pogodowym, ale przecież wkrótce i tak będę musiał się gdzieś schronić, a wraz ze mną Kaylay. Może lepiej było pozwolić zostać jej w jaskini...
– Gdzie my tak właściwie biegniemy? – krzyknęła Kaylay. Wiatr, obecny już wcześniej, zaczął się nasilać. Ja również musiałem podnieść głos, by towarzysząca mi wilczyca była w stanie mnie usłyszeć.
– Nie mam pojęcia! – przyznałem zgodnie z prawdą. – Dobrze by było schronić się u Elan, to nasza Uzdrowicielka! Zna się też trochę na czarach.
Kaylay tylko kiwnęła głową, nie chcąc tracić cennej energii na odpowiadanie.
>>> <<<
Do jaskini Elan wpadliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Kilka sekund po schronieniu się w grocie na dworze rozszalała się niespotykana w tych okolicach i o tej porze nawałnica. Zielonkawa wilczyca nie odezwała się słowem na temat naszego niespodziewanego przybycia - dobrze wiedziała, jak niebezpiecznie było teraz na zewnątrz. Od szalejących zjawisk pogodowych chroniło nas pole siłowe.
– Skoro już tu jesteście – mruknęła Elan po chwili. – To posprzątajcie te stare opatrunki, dobrze?
Kiwnąłem głową. Kaylay cofnęła się niepewnie o krok, nie tyle z niechęci, co... z zaniepokojenia? Przerażenia? Zaskoczyło mnie to, ale nic nie powiedziałem. Wilczyca była nowa, niewątpliwie kryła wiele tajemnic... Może ma jakąś fobię? Albo... sam nie wiem co...
– Znasz już Kaylay? – zapytałem Uzdrowicielkę, podając jej pozbierane chwilę wcześniej opatrunki. Nowa członkini watahy siedziała przy ścianie, tuż przy polu siłowym i oglądała szalejącą pogodę.
– Nie. Pierwszy raz ją widzę – odparła Elan, przyglądając się uważnie ciemnej waderze. Ta, czując, że jest obserwowana, odwróciła głowę i zaszczyciła moją zieloną towarzyszkę chłodnym spojrzeniem. Zaraz potem wróciła do przerwanego zajęcia.
– Mnie również miło poznać – burknęła cicho Uzdrowicielka. – Swoją drogą, widziałeś już kiedyś takie coś? – Wskazała łapą wyjście z groty.
– Nigdy. Niepokoi mnie ta pogoda. Jest taka... nienaturalna.
– Myślisz, że to... sprawka Kiby? – Elan mocno ściszyła głos.
– Nie wiem – odpowiedziałem również szeptem. – Ale to bardzo prawdopodobne...
<Kaylay?>
Od Prascanny CD Yesterday'a
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
Fale rzucał mną o ściany co chwilę byłam pod wodą tak jak Yesterday. Żywioł męczył nas tak przez kilka minut kiedy fale opadły leżeliśmy na brzegu. Usiadłam i zaczęłam odkaszliwać wodę która dostała się do płuc kiedy byłam pod wodą. Yesterday po chwili leżenia wstał i otrzepał się z wody, pobiegłam do niego i mocno przytuliłam.
-Jak ja się cieszę, że nic Ci nie jest - powiedziałam i tuliłam go mocno
-Też się cieszę, że żyjemy - odpowiedział basior i przestałam go tulić
-Trzeba szukać wyjścia - powiedziałam rozglądając się do okoła
-Tak-odparł i uniósł nos w górę i zaczął węszyć - czuję renifery - powiedział i zaczął biec za tropem a ja biegłam za nim. Podczas biegu myślałam o tym co tam przeszliśmy i czy powiedzieć mu co czuję, bieg upłynął mi na myśleniu czy powiedzieć co czuje czy nie. Za nim się namyśliłam oślepiły nas promienie słońca. W końcu znaleźliśmy wyjście. Byliśmy w wichrowych wzgórzach.
- Jak dobrze być tu- powiedziałam z uśmiechem patrząc na wzgórza
-Tak-odparł stojący obok mnie basior
-Ale co z tą waderą ona tak łatwo nie odpuści- powiedziałam lekko zmartwiona
-Musimy poinformować resztę watahy- powiedział z powagą
-Ale teraz cieszmy się chwilą- powiedziałam i przewróciła wilka i razem sturlaliśmy się że wzgórza. Byliśmy już na samym dole wstałam i powiedziałam.
-Upolujmy coś, padam z głodu - oznajmiłam
- Dobrze, upolujmy tamtego renifera- powiedział i wskazał na zwierzę które po chwili leżało martwe a my je jedliśmy. W mojej głowie cały czas krążyła myśl czy mu powiedzieć. Kiedy zjedliśmy rena położyliśmy się na trawie i patrzyliśmy w chmury.
-Cieszę się, że wyszliśmy z tego cali i że przeżyłam to z tobą, gdyby nie ty pewnie bym tam zginęła i dziękuję Ci za wszystko co dla mnie zrobiłeś - powiedziałam patrząc na Yesterday'a miałam ochotę już mu powiedzieć ale strach mnie paralużował.
<Yesterday(bardzo bardzo cię przepraszam, że tyle to trwało przepraszam) >
-Jak ja się cieszę, że nic Ci nie jest - powiedziałam i tuliłam go mocno
-Też się cieszę, że żyjemy - odpowiedział basior i przestałam go tulić
-Trzeba szukać wyjścia - powiedziałam rozglądając się do okoła
-Tak-odparł i uniósł nos w górę i zaczął węszyć - czuję renifery - powiedział i zaczął biec za tropem a ja biegłam za nim. Podczas biegu myślałam o tym co tam przeszliśmy i czy powiedzieć mu co czuję, bieg upłynął mi na myśleniu czy powiedzieć co czuje czy nie. Za nim się namyśliłam oślepiły nas promienie słońca. W końcu znaleźliśmy wyjście. Byliśmy w wichrowych wzgórzach.
- Jak dobrze być tu- powiedziałam z uśmiechem patrząc na wzgórza
-Tak-odparł stojący obok mnie basior
-Ale co z tą waderą ona tak łatwo nie odpuści- powiedziałam lekko zmartwiona
-Musimy poinformować resztę watahy- powiedział z powagą
-Ale teraz cieszmy się chwilą- powiedziałam i przewróciła wilka i razem sturlaliśmy się że wzgórza. Byliśmy już na samym dole wstałam i powiedziałam.
-Upolujmy coś, padam z głodu - oznajmiłam
- Dobrze, upolujmy tamtego renifera- powiedział i wskazał na zwierzę które po chwili leżało martwe a my je jedliśmy. W mojej głowie cały czas krążyła myśl czy mu powiedzieć. Kiedy zjedliśmy rena położyliśmy się na trawie i patrzyliśmy w chmury.
-Cieszę się, że wyszliśmy z tego cali i że przeżyłam to z tobą, gdyby nie ty pewnie bym tam zginęła i dziękuję Ci za wszystko co dla mnie zrobiłeś - powiedziałam patrząc na Yesterday'a miałam ochotę już mu powiedzieć ale strach mnie paralużował.
<Yesterday(bardzo bardzo cię przepraszam, że tyle to trwało przepraszam) >
Od Lily'ego - Szczeniak z Mokradeł 2/2
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
- Skąd go wytrzasnąłeś? - zapytała Heroika,
odbierając od basiora szarego szczeniaka i kładąc go na reniferowym futrze.
Mały nadal trząsł się z zimna, ale nie był już tak wystraszony co wcześniej.
- Znalazłem go na Mglistych Mokradłach. Zajmiesz
się nim?
- Oczywiście. Biedne maleństwo - Starsza wilczyca
westchnęła ciężko i pokuśtykała w głąb jaskini ze szczeniakiem w pysku. Potem
zawinęła go w jeszcze jedno futro. - Jest wycieńczony i zszokowany. Mówił
wcześniej cokolwiek?
- Nic a nic. Czy mogę jeszcze jakoś pomóc?
- Kończy mi się jedzenie. Gdybyś mógł tylko coś
nam szybko upolować, lub wysłać kogoś….
Kilka innych szczeniaków dotoczyło się do szarego,
ale Heroika przegoniła je warknięciem. Te uciekły z prędkością światła,
przewracając się o siebie nawzajem.
- Oczywiście - przytaknął Lily i ruszył do wyjścia
z jaskini.
Właściwie to wolał już kogoś wysłać na polowanie,
gdyż od dawna nie spał, ale jak na złość wszyscy gdzieś poznikali. Napotkał
jedynie Altair, jednak ona też coś do załatwienia.
- Gdzie właściwie idziesz? - zapytał ją.
- Później ci powiem - Czarna wadera wyminęła go i
gdzieś pobiegła.
Było już prawie ciemno. Musiało się coś wydarzyć w
watasze, a może… no dobra, nie czas teraz na przemyślenia co Altair robi w
tajdze nocą. Trzeba ogarnąć jedzenie dla Heroiki i jej podopiecznych.
Postanowił udać się do Owadziego Lasu po jakiegoś
renifera lub królika. Kiedy tam nic nie znalazł, pobiegł nad Rzekę Leminga.
Dopiero tam udało mu się złapać kilka lemingów (z czego trochę sam zjadł) i
mógł już wrócić do jaskini Heroiki.
- Czemu tak długo? - mruknęła starsza, a potem
momentalnie odskoczyła, ponieważ przybiegła grupka jej przybranych szczeniaków
i usiłowała wyrwać Lily’emu martwe lemingi z pyska, on jednak zdołał jakoś
dopchać się do szarego szczeniaka, którego zabrał z Mglistych Mokradeł. Położył
przed nim dwa z upolowanych gryzoni, a resztę oddał pozostałym.
Wychudzony szczeniak spojrzał zdziwiony na martwe
lemingi.
- No jedz, to dla ciebie – powiedział Lily,
przysuwając mu lemingi jeszcze bliżej.
Młody jeszcze chwilę się wahał, a potem zaczął
łapczywie pożerać posiłek. Zajął miejsce obok niego, pilnując, żeby inne
szczeniaki nie ukradły j e g o szczeniakowi lemingów.
- Dzięki… - wydusił mały tylko, kiedy skończył
jeść i ziewając, położył się na futrzanym dywanie.
- Jedno pytanie: jak znalazłeś się na Mglistych
Mokradłach?
Szczeniaczek jednak nie odpowiedział, a jedynie
zmienił się w kulkę, co mogło wskazywać na to, że może nie wiedzieć. Albo też nie
chce mówić….
- Dałbyś mu trochę odpocząć - wtrąciła Heroika,
która nagle wyrosła spod ziemi – Widzisz jaki jest zmęczony. I tak jeszcze Elan
musi go jutro zbadać, czy może żadnej choroby nie złapał…. A co do tego, kim
jest, dowiemy się w swoim czasie. Z drugiej strony, jakim zwyrodnialcem trzeba
być, żeby pozostawić szczenię na Mglistych Mokradłach…
- Ta - Lily wstał, a jego pysk przybrał
poważniejszy wyraz - Myślę, że mógł tam spędzić jeszcze przynajmniej jedną noc.
Może dlatego jest taki małomówny? Wiesz pewnie jakie są szczeniaki w jego wieku?
- dodał, wskazując ogonem na tarzające się po ziemi osierocone szczeniaki.
- One też na początku takie były. Jednak w jednym
się mylisz: przecież nikt nie wraca z nocnych wypadów na Mgliste Mokradła.
A jednak….
- Co do tego nie można mieć pewności - Lily powoli
szedł do wyjścia, uważając, by nie zdeptać żadnego ze szczeniąt - Muszę już iść,
do zobaczenia, Heroiko.
- Jeszcze jedno…. - Starsza wadera dogoniła go
przy wyjściu - Nie chcesz czasem szkolić kogoś na wojownika? Mogę dać ci tego
szarego, jak trochę podrośnie.
- Niech będzie - zgodził się Lily - Mało mamy wojowników.
C.D.N.N (Ciąg Dalszy Nie Nastąpi)
Od Kaylay C.D Yesterday
0 | Skomentuj
Autor:
Mila
Byłam lekko rozczarowana wieścią że znowu muszę szukać sobie dogodnego miejsca z dala od innych.
-Skoro specjalnie na zimię mamy się przeprowadzać, to już nie lepiej byłoby zamieszkać na stałe w lesie?-spytałam
-No wiesz... w lato w milej jest w Tundrze niż w Tajdze. Kiedy minie ta zima znów będziesz mogła wrócić do swojej jaskini w Tundrze, a kolejnymi zimami w Tajdze.
-Dobrze, niech będzie.-odwróciłam się i nadal gapiłam się w dal.
-Jeśli mogę się spytać..-odezwał się basior
-Tak?
-Twój ogon nie był cały czarny?
-Owszem, był. Na zimę moje futro zmienia ubarwienie.
Nastało milczenie. W końcu basior usiadł za mną nie chcąc mi przeszkadzać.
-Zwiedziłaś już watahę
-Nie...
te słowa odbijały mi się w głowie.-"co ja robię?!"-pomyślałam mrużąc lekko oczy.
-Nie podoba mi się to-mruknęłam pod nosem.
-coś się stało?
znów przymrużyłam oczy. W oddali ujrzałam mknące w naszą stronę chmury.
-Lepiej chodźmy-odezwał się basior i poszedł w inną stronę. Ja zostałam
-Ej! -krzyknął-uciekajmy, jak nie to porwie nas!
Alpha nalegał, więc wypada abym posłuchała. Tak też zrobiłam. Pomknęliśmy przed siebie.
(Yesterday? Przepraszam że tak krótko)
-Skoro specjalnie na zimię mamy się przeprowadzać, to już nie lepiej byłoby zamieszkać na stałe w lesie?-spytałam
-No wiesz... w lato w milej jest w Tundrze niż w Tajdze. Kiedy minie ta zima znów będziesz mogła wrócić do swojej jaskini w Tundrze, a kolejnymi zimami w Tajdze.
-Dobrze, niech będzie.-odwróciłam się i nadal gapiłam się w dal.
-Jeśli mogę się spytać..-odezwał się basior
-Tak?
-Twój ogon nie był cały czarny?
-Owszem, był. Na zimę moje futro zmienia ubarwienie.
Nastało milczenie. W końcu basior usiadł za mną nie chcąc mi przeszkadzać.
-Zwiedziłaś już watahę
-Nie...
te słowa odbijały mi się w głowie.-"co ja robię?!"-pomyślałam mrużąc lekko oczy.
-Nie podoba mi się to-mruknęłam pod nosem.
-coś się stało?
znów przymrużyłam oczy. W oddali ujrzałam mknące w naszą stronę chmury.
-Lepiej chodźmy-odezwał się basior i poszedł w inną stronę. Ja zostałam
-Ej! -krzyknął-uciekajmy, jak nie to porwie nas!
Alpha nalegał, więc wypada abym posłuchała. Tak też zrobiłam. Pomknęliśmy przed siebie.
(Yesterday? Przepraszam że tak krótko)
Od Lily'ego - Szczeniak z Mokradeł 1/2
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Z braku innych zajęć, Lily postanowił przejść się nad Mgliste Mokradła, póki jeszcze nie zaszło słońce.
Ostatnio miał wiele spraw na głowie. Jego drugorzędnym stanowiskiem stały się regularne patrole na granicach watahy. Dlaczego? Problemem była z pewnością wroga wataha. Altair wspominała nawet, że tamci już intensywnie szkolą sobie wojsko.
Tymczasem zdaniem Lily'ego, WKS nie stanowiło dla wrogów żadnego problemu. Nie byli zbyt licznym stadem, a tamci przewyższali ich trzykrotnie liczebnością.
Tak, ostatnio miał naprawdę wiele spraw na głowie. Jednak teraz przez resztę dnia mógł pozwolić sobie na odpoczynek. I dlatego po około kwadransie znajdował się już na wspomnianych na początku Mglistych Mokradłach. Były to porośnięte w małym stopniu drzewami bagna, a niekiedy woda mogła sięgać dorosłemu wilkowi nawet do brzucha.
- Kurna - warknął Lily, gdy właśnie władował się na taką głębokość, próbując przejść na jedną z wielu wysepek i pówyspów mokradeł.
Oczywiście, odkąd utracił skrzydła, nie mógł już wylecieć z wody i mógł jedynie brnąć w kierunku bardziej stałego lądu.
Gdy wreszcie mu się udało, po spojrzeniu w niebo oszacował czas do zachodu słońca. Do tego właśnie czasu musi opuścić Mgliste Mokradła. Nocą działy się tu dziwne, paranormalne zjawiska, a wszyscy znajomi Lily'ego, którzy mieli zamiar zostać tu na noc, nie żyją.
Lily usiadł i wsłuchał się w uspokajającą ciszę, chcąc zapomnieć o wszystkich swoich zmartwieniach. Udało się mniej więcej. Będzie tu na pewno częściej przychodził.
A później przypomniała mu się wadera, z którą dawno temu odwiedził to miejsce. Minęły wieki, kiedy ostatnio widział potem Nani-mo. Nikt jej od tego czasu nie widział. A minęło sporo czasu... Lily nawet przez chwilę zobaczył ją oczami wyobraźni.
Wtem coś przerwało tą spokojną ciszę. Coś sprawiło, że Lily momentalnie zerwał się na równe łapy. Tym czymś była słaba woń jakiejś istoty
Ruszył więc wolnym krokiem w kierunku, z którego było czuć zapach. Zobaczył z daleka wystający z ziemi prawie dwumetrowy głaz, na szczycie którego leżała szara kulka futra. Kiedy basior znalazł się pod głazem, zrozumiał, że to miesięczny szczeniak, który na dźwięk kroków gwałtownie się obudził. Był wychudzony na tyle, że pewnie ledwo utrzymywał się na łapach.
Lily usiadł i spojrzał jeszcze raz na szczeniaka. Jak on się tutaj znalazł? I przede wszystkim....
- Gdzie są twoi rodzice?
Szczeniak nie odpowiedział. Skulił się tylko jeszcze bardziej, nie spuszczając z Lily'ego swoich wystraszonych oczek. A, i jeszcze trząsł się z zimna.
Trzeba go stąd zabrać. Przecież basior beta nie zostawiłby szczeniaka w takim miejscu. A może i nawet on się przyda watasze, jak tylko Heroika doprowadzi go do normalnego stanu.
- Spokojnie młody, przecież nic ci nie zrobię - Lily spróbował się uśmiechnąć, ale było to dosyć trudne, dopuki szary szczeniak na niego patrzałtym błagalnym wzrokiem - Nie możesz tutaj zostać. Chodź, zabiorę cię w bezpieczne miejsce.
Najwidoczniej Lily'emu udało się przekonać szczeniaczka do tego, że nie jest zagrożeniem, bo ten już zsuwał się po głazie. Wylądował obok basiora i zmęczony upadł na trawę.
- Okej, nie chcesz mówić, nie mów - westchnął Lily i złapał szczeniaka zębami za kark. Poczuł, jak tamten nadal się trzęsie. No trudno.... może Heroika zdoła z nim jakoś porozmawiać, ona definitywnie ma lepsze podejście do dzieci.
Lily jeszcze raz spojrzał w niebo. Cholera, jeszcze tylko niecałe dwa kwadransy. Musi się pospieszyć.
C.d.n. (no co? Mało mam tych opek '-')
Od Yesterday'a CD. Kaylay
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Oto, co zafundowała mi jesień - kolejny szary, ponury dzień. Nawet nie padał deszcz - niebo było po prostu zasnute stalowymi chmurami, wprawiając mnie w jeszcze gorszy nastrój.
Dopadła mnie chyba ta cała jesienna chandra. Chociaż nadal wypełniałem swoje obowiązki, moje życie z niewiadomych powodów utraciło blask. Czułem gdzieś w głębi pustkę i brak czegoś ważnego, a moja wena, mimo prób jej odzyskania, zupełnie zniknęła.
Obudziwszy się i wyjrzawszy na zewnątrz, zacząłem błagać w duchu, aby ta jesień się już skończyła. Choć to dość piękna pora roku, obfitująca w deszcz i mgły, po kilku miesiącach miałem jej serdecznie dość. Stokroć bardziej wolałem zimę, którą mimo wszelkich przeciwności uważałem za ulubioną część całego cyklu. To prawda, trudniej znaleźć jest pożywienie i ogrzać się, ale śnieg jest zachwycająco urokliwy i nadaje całemu światu jakiegoś dziwnego blasku i dodatkowej szczypty magii. Swoją drogą, powinienem już pomyśleć o przeniesieniu się do lasu...
A skoro już o tym mowa, należałoby poinformować o przeprowadzce tę nową wilczycę... Kaylay? Wydawało mi się, że właśnie takie imię nosiła członkini watahy, która przybyła tu kilka dni temu. Pozostałe wilki na pewno już o wszystkim wiedziały i zapewne przygotowywały się do podróży... Ale akurat o tym musiałem zapomnieć.
– No nic – mruknąłem do siebie. – Będę musiał wybrać się na mały spacerek...
Przeciągnąłem się, pozbywając się resztek snu i wkroczyłem w szarą rzeczywistość.
>>> <<<
Idąc dość szybko, przejście w okolice zamieszkiwane przez Kaylay zajęło mi plus minus piętnaście minut. Nie byłem pewien, gdzie wilczyca postanowiła zamieszkać - widziałem tylko, jak kierowała się w stronę granicy.
A jeśli jest szpiegiem? – przemknęło mi przez myśli. Wzdrygnąłem się. – Na pewno nie. Bądź dobrej myśli, Yesterday. Nie warto się tym teraz zamartwiać. Poza tym, to kolejne twoje niedopatrzenie, jako Alfy. Powinieneś widzieć, gdzie mieszkają członkowie twojej watahy.
Westchnąłem cicho. Oczywiście, miałem rację. Czyżbym ostatnio tak bardzo zaniedbywał swoje obowiązki...? Chyba będę musiał to zmienić...
Moje rozmyślania zakończyły się, gdy po pokonaniu zakrętu dostrzegłem siedzącą na skale waderę. Miała niezwykłe, ni to szare, ni to czarne futro i błyszczące, intensywnie zielone oczy. Jedno z jej uszu odwróciło się w moją stronę, a chwilę później wilczyca wstała i wlepiła we mnie spojrzenie.
– Kaylay? – zapytałem tylko. Tak właściwie powinienem być pewny, że to ona... Przecież jestem Alfą... A ona kilka dni temu dołączyła do mojej watahy... Co się ze mną dzieje?
– Tak. Potrzebujesz czegoś? – odpowiedziała niemal od razu nieco nerwowym głosem.
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że za kilka dni będziemy się przeprowadzać...
– Jak to? – przerwała mi Kaylay.
– Za kilka tygodni nadejdzie prawdziwa, mroźna zima. Niełatwo przeżyć ją na tundrze. Dlatego przenosimy się do lasu. – Wskazałem łapą południe. Przy słonecznej pogodzie byłoby tam widać ścianę drzew... oczywiście zapomniałem, że tylko przy słonecznej pogodzie. Kolejne niedopatrzenie... Na szczęście lub nieszczęście nie mogłem nad tym faktem długo rozmyślać. Ponownie odezwała się Kaylay.
<Kaylay?>
Dopadła mnie chyba ta cała jesienna chandra. Chociaż nadal wypełniałem swoje obowiązki, moje życie z niewiadomych powodów utraciło blask. Czułem gdzieś w głębi pustkę i brak czegoś ważnego, a moja wena, mimo prób jej odzyskania, zupełnie zniknęła.
Obudziwszy się i wyjrzawszy na zewnątrz, zacząłem błagać w duchu, aby ta jesień się już skończyła. Choć to dość piękna pora roku, obfitująca w deszcz i mgły, po kilku miesiącach miałem jej serdecznie dość. Stokroć bardziej wolałem zimę, którą mimo wszelkich przeciwności uważałem za ulubioną część całego cyklu. To prawda, trudniej znaleźć jest pożywienie i ogrzać się, ale śnieg jest zachwycająco urokliwy i nadaje całemu światu jakiegoś dziwnego blasku i dodatkowej szczypty magii. Swoją drogą, powinienem już pomyśleć o przeniesieniu się do lasu...
A skoro już o tym mowa, należałoby poinformować o przeprowadzce tę nową wilczycę... Kaylay? Wydawało mi się, że właśnie takie imię nosiła członkini watahy, która przybyła tu kilka dni temu. Pozostałe wilki na pewno już o wszystkim wiedziały i zapewne przygotowywały się do podróży... Ale akurat o tym musiałem zapomnieć.
– No nic – mruknąłem do siebie. – Będę musiał wybrać się na mały spacerek...
Przeciągnąłem się, pozbywając się resztek snu i wkroczyłem w szarą rzeczywistość.
>>> <<<
Idąc dość szybko, przejście w okolice zamieszkiwane przez Kaylay zajęło mi plus minus piętnaście minut. Nie byłem pewien, gdzie wilczyca postanowiła zamieszkać - widziałem tylko, jak kierowała się w stronę granicy.
A jeśli jest szpiegiem? – przemknęło mi przez myśli. Wzdrygnąłem się. – Na pewno nie. Bądź dobrej myśli, Yesterday. Nie warto się tym teraz zamartwiać. Poza tym, to kolejne twoje niedopatrzenie, jako Alfy. Powinieneś widzieć, gdzie mieszkają członkowie twojej watahy.
Westchnąłem cicho. Oczywiście, miałem rację. Czyżbym ostatnio tak bardzo zaniedbywał swoje obowiązki...? Chyba będę musiał to zmienić...
Moje rozmyślania zakończyły się, gdy po pokonaniu zakrętu dostrzegłem siedzącą na skale waderę. Miała niezwykłe, ni to szare, ni to czarne futro i błyszczące, intensywnie zielone oczy. Jedno z jej uszu odwróciło się w moją stronę, a chwilę później wilczyca wstała i wlepiła we mnie spojrzenie.
– Kaylay? – zapytałem tylko. Tak właściwie powinienem być pewny, że to ona... Przecież jestem Alfą... A ona kilka dni temu dołączyła do mojej watahy... Co się ze mną dzieje?
– Tak. Potrzebujesz czegoś? – odpowiedziała niemal od razu nieco nerwowym głosem.
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że za kilka dni będziemy się przeprowadzać...
– Jak to? – przerwała mi Kaylay.
– Za kilka tygodni nadejdzie prawdziwa, mroźna zima. Niełatwo przeżyć ją na tundrze. Dlatego przenosimy się do lasu. – Wskazałem łapą południe. Przy słonecznej pogodzie byłoby tam widać ścianę drzew... oczywiście zapomniałem, że tylko przy słonecznej pogodzie. Kolejne niedopatrzenie... Na szczęście lub nieszczęście nie mogłem nad tym faktem długo rozmyślać. Ponownie odezwała się Kaylay.
<Kaylay?>
Od Kaylay
0 | Skomentuj
Autor:
Mila
Nie ma dla mnie znaczenia, czy jestem tu już tylko dzień czy dwa, może nawet dłużej, każda chwila wygląda dokładnie tak samo. Muszę się nieustannie pilnować, kontrolować coś nie do opanowania.
Uchodzę niesłusznie za samotniczkę i egoistkę.... Ale jak jest na prawdę nikt się pewnie nigdy nie dowie. Nikt nie będzie mógł mnie poznać, jeżeli nadal będę... mną... Nieobliczalną maszyną do zabijania. Nie chcę nią być, dlatego wszystkich unikam. Postanowiłam zamieszkać w najbardziej oddalonej jaskini na brzegu terenów zupełnie sama, nie dlatego, że lubię chociażby ciszę. Jeśli nie będę miała wokół siebie nikogo, nie będę miała komu zrobić krzywdy. Nie będę nieświadomie czerpać z nich sił a potem uśmiercać we śnie. Nie będę też szczęśliwa. Śmiech, słowa innych sprawiają mi jednocześnie radość i ból. Chcę je słyszeć a nie mogę. Czyje dobro mam wybrać? Spełnienie swoich najskrytszych marzeń i pragnień czy bezpieczeństwo tych, którzy i tak mają mnie za nic?
Nie myślę o innych troszcząc się o nich.
Najtrudniejsze z tego wszystkiego było przywitanie się. Nie znam imion wszystkich członków Watahy, tak jak oni nie znają mojego. I tak już zostanie. Nikt nie trzyma się z kimś, kto nie słucha tego, co się do niego mówi. Kto nie chce niczego pamiętać. Kto zawsze stoi na uboczu. A wszystko dlatego, że nie chcę odczuwać żadnych emocji, które mogłyby spowodować, że znowu wpadnę w trans. Zostaniemy sobie nieznani, choć mogłoby być inaczej.
I fakt, że może dotarło do mnie, że ból musi mi nieustannie towarzyszyć, nie zaprzecza temu, że nadal go odczuwam. Nie mogę osiągnąć niczego, bo sama sobie blokuję drogę. Jakieś inne wytłumaczenie? Czy może inni sami na siebie ściągnęli zły los? Zostawiając mnie zamkniętą sam na sam ze swoimi myślami, które obudziły moją drugą stronę? Wspominając dawny czas dochodzę do wniosku, że nawet samotność nie jest dla mnie ucieczką. Nie ma dla mnie miejsca na tym pięknym świecie. Gdziekolwiek się znajdę, sprowadzę nieszczęście.
-Gdybym tylko wiedziała, jak zapanować nad tą przeklętą mocą. -szepnęłam do siebie siadając na brzegu skały. Nawet mój głos był dla mnie czymś obcym. Nie miałam wiele okazji, żeby go używać.
(Ktoś?)
Od Altair CD. Cassie
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Zamknęłam oczy, nie słysząc odpowiedzi na swoje pytanie. Czemu, och, czemu akurat mnie to spotkało? Dlaczego moje życie jest takie skomplikowane? Dlaczego... dlaczego nikt nic nie rozumie...? Dlaczego, jak wszystko jest super, nagle musi się zdarzyć coś, co niszczy całą harmonię mego żywota?
Chciałam się rozpłakać. Chciałam zaszyć się w ciemnej dziurze, zakryć uszy łapami i utonąć w potokach łez. Albo jeszcze lepiej... Chciałam skoczyć z przepaści. Tylko, jak na złość, żadnej w pobliżu nie było.
Z braku lepszych pomysłów chwyciłam za kark nieprzytomnego wrogiego zwiadowcę i zaczęłam wlec go w stronę Wichrowych Wzgórz. Cały czas zastanawiałam się, co jeszcze powinnam zrobić. Nie mogłam zostawić Cassie, to było pewne... Tylko... musiałabym przekonać Yesterday'a, by pozwolił jej wrócić. I, co gorsze, ją samą, aby się na to zgodziła. Czeka mnie ciężkie zadanie... Ale to dopiero za jakiś czas, gdy wataha już będzie bezpieczna.
>>> <<<
– Skąd go wzięłaś!? – wykrzyknął Yesterday, gdy wkroczyłam do jego jaskini z ciałem nieprzytomnego zwisającym z pyska. Miałam szczęście, że mój brat nie wybrał się na żaden spacerek dla zdrowia czy zdobycia weny twórczej.
– Cassie go unieszkodliwiła – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Stwierdziła, że powinniśmy wyciągnąć z niego informacje.
– Czy wy do reszty postradałyście zmysły!? – zawołał Alfa. – To nas wpakuje tylko w większe kłopoty...
– Albo nie. On naprawdę może być skarbcem informacji.
– Cassie... Cassie nie ma tu nic do gadania. Weź kogoś i zanieście go z powrotem za granicę – zdecydował Yesterday.
– Day, przestań się na nią złościć – poprosiłam łagodnie, a zarazem tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Cassie uratowała mi życie. Gdyby nie ona, już kilka dni temu zakopałbyś mnie pod ziemią.
– Ale... teraz... jesteś...
– Bycie wampirem nie jest takie złe. Muszę się inaczej odżywiać i bardziej uważać, straciłam większość mocy, ale jestem silniejsza, szybsza i zwinniejsza. Przydam się jako wojowniczka.
– Ale... kto będzie ze mną teraz polował...?
– Wkrótce do ciebie dołączę – obiecałam. – Na razie powinniśmy coś zrobić z tym tu – wskazałam łapą nieprzytomnego wroga. Yesterday kiwnął głową. Chyba go przekonałam, że tak naprawdę Cassie nie zrobiła nic złego...
<Cassie? Wybacz, że tyle to trwało>
Chciałam się rozpłakać. Chciałam zaszyć się w ciemnej dziurze, zakryć uszy łapami i utonąć w potokach łez. Albo jeszcze lepiej... Chciałam skoczyć z przepaści. Tylko, jak na złość, żadnej w pobliżu nie było.
Z braku lepszych pomysłów chwyciłam za kark nieprzytomnego wrogiego zwiadowcę i zaczęłam wlec go w stronę Wichrowych Wzgórz. Cały czas zastanawiałam się, co jeszcze powinnam zrobić. Nie mogłam zostawić Cassie, to było pewne... Tylko... musiałabym przekonać Yesterday'a, by pozwolił jej wrócić. I, co gorsze, ją samą, aby się na to zgodziła. Czeka mnie ciężkie zadanie... Ale to dopiero za jakiś czas, gdy wataha już będzie bezpieczna.
>>> <<<
– Skąd go wzięłaś!? – wykrzyknął Yesterday, gdy wkroczyłam do jego jaskini z ciałem nieprzytomnego zwisającym z pyska. Miałam szczęście, że mój brat nie wybrał się na żaden spacerek dla zdrowia czy zdobycia weny twórczej.
– Cassie go unieszkodliwiła – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Stwierdziła, że powinniśmy wyciągnąć z niego informacje.
– Czy wy do reszty postradałyście zmysły!? – zawołał Alfa. – To nas wpakuje tylko w większe kłopoty...
– Albo nie. On naprawdę może być skarbcem informacji.
– Cassie... Cassie nie ma tu nic do gadania. Weź kogoś i zanieście go z powrotem za granicę – zdecydował Yesterday.
– Day, przestań się na nią złościć – poprosiłam łagodnie, a zarazem tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Cassie uratowała mi życie. Gdyby nie ona, już kilka dni temu zakopałbyś mnie pod ziemią.
– Ale... teraz... jesteś...
– Bycie wampirem nie jest takie złe. Muszę się inaczej odżywiać i bardziej uważać, straciłam większość mocy, ale jestem silniejsza, szybsza i zwinniejsza. Przydam się jako wojowniczka.
– Ale... kto będzie ze mną teraz polował...?
– Wkrótce do ciebie dołączę – obiecałam. – Na razie powinniśmy coś zrobić z tym tu – wskazałam łapą nieprzytomnego wroga. Yesterday kiwnął głową. Chyba go przekonałam, że tak naprawdę Cassie nie zrobiła nic złego...
<Cassie? Wybacz, że tyle to trwało>
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Witajcie!
Z tej strony Yesterday.
Wybaczcie moje zniknięcie i zaniedbanie bloga, ale dopadła mnie chyba jesienna chandra i ukradła mi całą wenę i zapał. Dodatkowo ostatnie kilka dni mogę oficjalnie ogłosić najgorszymi w moim życiu... Które chyba zmotywowały mnie do powrotu.
Pozostałą część administracji, a także Lunę i Shairen, zachęcam do dalszego pisania opowiadań. Kaylay życzę mile spędzonego tutaj czasu.
Pozostałą część administracji, a także Lunę i Shairen, zachęcam do dalszego pisania opowiadań. Kaylay życzę mile spędzonego tutaj czasu.
Ulro zostaje usunięty z bloga z powodu domniemanego niezainteresowania.
Proszę wszystkich członków o zapraszanie nowych osób, dzięki którym Among snows of North będzie mogło dalej funkcjonować.
Prawdopodobnie zostaną wprowadzone zmiany dotyczące zdobywania pieniędzy; możliwe będą poprawki w regulaminie i innych zakładkach. Postaram się również zorganizować jakiś konkurs bądź event, jeśli będziecie czymś taki zainteresowani.
Życzę wszystkim weny.
Prawdopodobnie zostaną wprowadzone zmiany dotyczące zdobywania pieniędzy; możliwe będą poprawki w regulaminie i innych zakładkach. Postaram się również zorganizować jakiś konkurs bądź event, jeśli będziecie czymś taki zainteresowani.
Życzę wszystkim weny.
o
12:07
Etykiety:
Informacje
Kaylay
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Imię: Kaylay
Pseudonim: Kate lub Kelly (skrót imienia)
Płeć: Wadera
Wiek: 3 lata i 2,5 miesiąca
Charakter: Kelly jest dynamiczna i bardzo niecierpliwa. Życie w ciągłym ruchu powoduje jednak pewną nerwowość w zachowaniu wadery. Potrafi nagle się zezłościć. Na szczęście gniew szybko mija i znowu jest pogodną i przesympatyczną wilczycą. Zawsze gotowa do działania, nie poddaje się w obliczu przeciwności losu.
Generalnie jest bardzo pozytywną wilczycą. Cechuje ją uczynność, mocno rozwinięta intuicja, cnotliwość, powodzenie, przenikliwość, wesołość i energia życiowa. Zdarza się, że działa nieco ryzykownie, przez co ma tendencje do wpakowywania się w kłopoty. Nie chce czekać, aż los odmieni się na lepsze. Sama rzuca się w wir zdarzeń. To dlatego, że nie cierpi rutyny i monotonii. One powoli zabijają waderę, więc trzeba zrobić wszystko, by życie było fascynujące.
Kelly jest osobowością dość awanturniczą, pełną fantazji, a także dynamiczną. Jest też wszechstronnie utalentowana i posiada bogatą wyobraźnię. Kate dysponuje niespożytą wręcz energią, często trudno jej zachować samokontrolę.
Wadera jest także zwykle gotowa spróbować każdej nowości. Nie stoi z boku i nie zastanawia się, czy coś jest dla niej zdrowe – po prostu musi tego spróbować. nigdy nie patrzy za siebie, zawsze do przodu, w przyszłość. Z niecierpliwością czeka na kolejne wyzwanie. Owszem gdy jest bardzo zła, wpada w nieopanowaną furię.
Uwaga! Owa wilczyca nie używa hamulców...
Hierarchia: Omega
Stanowisko: Wojownik
Rasa: wilk czarnokrwisty (mieszanka najpotężniejszych ras wilków)
Moce:
- Furia
- Zmiana w demona
- zamrożenie dotykiem
- niewidzialność w nocy
- Czytanie w myślach
- Bieganie z prędkością światła
Zainteresowania: trenować, walczyć
Historia: nie opowiada. Może zostanie ujawniona w opowiadaniu
Rodzina: nie ma
Partner: szuka
Potomstwo: brak
Pieniądze: 150 Lemingów
Ekwipunek: Brak
Właściciel: julczydlo1 (howrse) Liliaurk15@gmail.com (e-mail)
Inne zdjęcia:
Subskrybuj:
Posty (Atom)