Od Lily'ego CD Cassie

0 | Skomentuj
Nie no.... faktycznie wiele się dowiedział. Jako Beta mimo wszystko spodziewał się dłuższej konwersacji z Cassie, bądź co bądź jeszcze oficjalnie Gammą watahy, ale cóż, wyszło jak zawsze.
Usiłował jeszcze zapytać ją o to, co powinni zrobić z jej stanowiskiem, ale wilczyca puszczała takie pytania mimo uszu. Strasznie jej się jak widać spieszyło, gdyż perfidnie wepchnęła Lily'ego do wody bez pożegnania, a potem uciekła w las.
Zdecydowanie basiorowi nie podobała się perspektywa spędzania w wodzie więcej czasu, niż to konieczne, toteż popłynął pieskiem na drugi brzeg. Potem jeszcze raz zerknął na przeciwległy brzeg Rzeki Leminga.
Może za jakiś czas spróbuje ponownie, z lepszym rezultatem? I tym razem niosąc w pysku jakiegoś świeżo ubitego zająca.... taaak, to jest myśl.
Nie rób tego, Lily, naprawdę nie warto.
Czarny basior rozejrzał się wokół, lecz nie spostrzegł żywej duszy. Głos zdawał się dochodzić ze środka jego umysłu.
Co tak stoisz? Idź, zajmij się czymś produktywnym, i weź skończ myśleć o tej Gammie, która, nie sposób nie zauważyć, definitywnie nie jest już waszą Gammą od... ilu? Dwóch miesięcy?
- Kim jesteś? syknął Lily, nadal szukając tajemniczego rozmówcy wzrokiem.
Powiedzmy, że twoim Zdrowym Rozsądkiem, powiedział głos, Pragnę ci coś uświadomić. Chyba najwyższy czas wrócić do jakiegoś treningu, jak za dawnych lat. Przed paroma minutami dałeś się tak banalnie zaskoczyć.
- Pieprz się - warknął cicho Lily, idąc do Owadziego Lasu - Kim jesteś, żeby mi mówić, co mam robić? Nikim, tylko jakimś zabitym przez nudę duchem, który lubi wyżywać się na niewinnym basiorze Beta.
Głos mówił takim tonem, jakby powstrzymywał się od śmiechu:
Taaak? A ile wilków zabiłeś przez swoje calutkie życie?
- Nie policzyłbym tego na palcach wszystkich kończyn, ale proszę, zamknij już jadaczkę i idź męczyć kogoś innego.
Ku zdziwieniu basiora, głos faktycznie sobię odpuścił. Lily miał szczerą nadzieję, że na zawsze.
Mimo to, tamten byt trafił w czuły punkt w pewnej kwestii. Basior Beta faktycznie od bardzo dawna nie trenował. Nigdy nie umiał znaleźć czasu, był głodny lub po prostu brakowało mu motywacji i siły woli do wznowienia treningów. A może jednak jest zbyt słaby na brutalny klimat Północy?
Nie może być! Musi walczyć, musi polować, by przetrwać zimę. Polowanie to jego życie, a jedno wiedział na pewno: nie osłabią się jego umiejętności, jeżeli w tym momencie natychmiast pójdzie na polowanie....
Pomyślał, że rzeczywiście nie ma sensu dalej próbować przekonać Cassie do rozmowy, skoro uparła się, by nie mówić, i czuje się teraz pełnokrwistym członkiem Watahy Niezwyciężonych Wojowników. Zauważył też, że to była strata czasu, i szkoda strzępić ryja.
Co prawda polowanie nie poszło do końca po jego myśli, bo zderzył się z czarną wilczycą, i uciekł mu przez to obiad, ale to już inna historia.

The End. Już nie będę tego dalej ciągnąć, najzwyczajniej w świecie poddaję się, sory Cassie :<

Od Nightmare CD Lily'ego

0 | Skomentuj
Nightmare wydawało się, że Lily ma dość już tych przygód i jest wyczerpany, zmierzał truchtem po przez śnieg do swojej jaskini. Po słowach basiora ,,dobranoc" wadera stała chwilę na śniegu patrząc na wilka który powoli się oddalał. Widziała, że jest wyczerpany a pogoda nie sprzyjała, postanowiła iść za nim tak dla bezpieczeństwa. Wskoczyła na drzewo i skakał z gałęzi na gałąź, cały czas była nad Lily'm i poruszała się za nim cały czas skacząc z gałęzi na gałąź. W pewnym momencie beta zwolnił z truchtu do stępa i powoli zmierzał do swojej jaskini, wiatr nagle zaczął wiać mocniej i jedna z dość sporych gałęzi uderzyła Lily'ego w głowę, a ten upadł i zendlał. Nightmare zeskoczyła z drzewa i chwyciła nieprzytomnego basiora za kark i zaczęła go ciągnąć w kierunku jego jaskini, wyczuł jego zapach więc łatwo było odnaleźć jego jaskinie, po kilku minutach Nightmare zaciągneła już towarzysza do jego jaskini, zamieniła się w smoka i rozpaliła ognisko obok którego położyła basiora i znów zmieniła się w czarną wilczycę. Poleciała szybko w miejsce gdzie dopadli białego rena, były tam jego skóry Nightmare wzięła je i zaniosła do jaskini basiora i położyła go na nich a następnie wyszła z jego jaskini stopiła sobie kawałek śniegu przed jego jaskinią i stworzyła pole siłowe które chroniło ją przed wiatrem i śniegiem. Położyła się w przyszykowanym miejscu i zasneła.
Z samego rana obudziły ją promienie słońca które raziły ją w oczy. Wstała przeciągneła się kilka razy i ziewnieła, po tych czynnościach usunęła pole siłowe które stworzyła, podeszła i zajrzałam do jaskini wilka który jeszcze spał. Ognisko się jeszcze żażyło,  Nightmare zauważyła w oddali zająca którego upolowała i położyła obok jeszcze śpiącego bety. Gdy to zrobiła poleciała do tajgi w nadzieji, że coś upolujmy. Wylądowała gdzieś w środku tajgi i zaczęła tropić swoją zdobycz, węszyła tak kilka dobrych minut aż w końcu wytropiła i zabiła jakieś małe zwierzę które było jej zaledwie przekonską. Wróciła do owadziego lasu i z braku lepszych rzeczy do roboty zaczęła się po nim przechadzać, prze gadają się tak po lesie nagle na jej łapie zatrzasnoł się potrzask ludzki potrzask na niedźwiedzie, Nightmare krzyknęła bardzo głośno.
<Lily? I Nightmare jest czarna i ciemna>

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Gdy nagle kontakt z Bloody'm się urwał, zarówno porucznik Copper, jak i Yesterday wiedzieli, że dzieje się coś złego. Szary wilk spekulował, że to prawdopodobnie Prascanna go zabiła. Alfie Watahy Krwawego Szafiru nie bardzo przypadł do gustu ten pomysł, ale nie bardzo wiedział, jaki mógłby być inny powód utraty łączności. Copper zapewnił go co prawda, że burgundowy Teletubiś wkrótce się odrodzi, ale mimo to Day był zły na przemienioną medyczkę, że go zabiła.
Wściekł się jeszcze bardziej, gdy wilczyca wpadła do groty, po czym odcięła mu wszystkie drogi ucieczki lodową ścianą. Chyba nawet nie zauważyła, że przecięła w ten sposób na pół stół. Gdy zaczęła go wypytywać, odpowiadał jedynie z konieczności przeżycia. Gdyby pomylił się choć raz... Kiba wygrałaby, a Wataha Krwawego Szafiru zniknęłaby, zapewne bezpowrotnie. Kiedy odpowiedział na ostatnie z pytań, Prascanna bezceremonialnie chwyciła go za kark, niczym szczeniaka. Zanim opuścili grotę, zdążył tylko posłać błagalne spojrzenie w kierunku stojącego po drugiej stronie lodowego muru porucznika.
Lodowa wilczyca biegła najpierw tunelem, a potem korytarzami zamku Heatherhill. Jak na ruiny, ta część budowli trzymała się zaskakująco dobrze. Co prawda otwory w ścianach, to jest okna, nie były niczym zabezpieczone i wpadał przez nie do środka lodowaty wicher, ale przynajmniej nie istniało zagrożenie zawalenia się sufitu i śmierci obu wilków pod gruzami. Chociaż Prascanna zapewne wyszłaby z tego cało. Nie wyczuwając żadnego zagrożenia, Yesterday usiłował się wyrwać. Niestety, przemieniona medyczka trzymała go mocno... aż do chwili, gdy wbiegła do jakiejś olbrzymiej sali i nie otworzyła pyska z zaskoczenia.
Przed nią, w całej swojej białej, chłodnej okazałości, stała Kiba. Na jej pysku jej siostrzeniec dostrzegł wymalowany uśmieszek, zarazem triumfalny i jakby złośliwy.
– Przecież... przecież cię zamroziłam. Stałaś... stałaś zamrożona na zewnątrz! – zawołała Prascanna, wpatrując się z niedowierzaniem w waderę o futrze koloru śniegu.
– Prawdę powiedziawszy... to nie byłam ja. Zamroziłaś taki ludzki biały tron... chwila, jak oni go nazywają? Ach tak, ubikacja – odparła Kiba, uśmiechając się jeszcze szerzej i szczerzej. – Jeden z moich podwładnych włada iluzją i jak widać, oszukał twój wzrok.
– Muszę przyznać, że choć to nieco dziwne, to jednak skuteczne posunięcie – odezwał się Yesterday, zbliżając się o krok czy dwa w kierunku ciotki. – Tak w ogóle, to chyba pierwszy raz w życiu cieszę się, że cię widzę.
– Yesterday? – szepnęła towarzysząca mu medyczka, jeszcze bardziej zdumiona zaistniałą sytuacją.
– Miło słyszeć – odpowiedziała biała wilczyca, ignorując Prascannę. – Może teraz zechcesz do mnie dołączyć, drogi siostrzeńcu?
– Uratowałaś mnie od dalszego... hm... upokorzenia? – odpowiedział Day. – Ale... chyba nie skorzystam z propozycji. Wybacz, ciociu.
– Może jednak? – próbowała dalej Kiba.
– Lubię ciemność. Ale moje serce należy do jasnej strony – odparł Alfa Watahy Krwawego Szafiru, wpatrując się w ciotkę zarazem uważnie i łagodnie. – Wróć z nami do watahy. Znajdzie się tam dla ciebie miejsce.
– Chyba śnisz! – warknęła wadera, jeżąc się. Wyglądała, jakby mogła zaatakować w każdej chwili.
– Proszę... – wyszeptał wolno basior. Kiba jedynie potrząsnęła głową i skoczyła w jego stronę. Jednak jedno pchnięcie potężnej łapy Prascanny odesłało ją na spotkanie ze ścianą. Starsza wilczyca odbiła się od kamienia i upadła bez ruchu na ziemię.
– Musimy uciekać! – zwróciła się medyczka do Yesterday'a, usiłując ponownie chwycić go za kark. Jednak Alfie udało się uniknąć złapania. Po wykonaniu szybkiego uniku, stanął naprzeciw zbudowanej teraz z lodu wadery. Czuł się zdecydowanie dziwnie, ale ogarnął go również spokój. Działał w zgodzie z samym sobą.
– Co ty robisz? – zdziwiła się jego towarzyszka. – Musimy uciekać, zanim się ocknie. Albo wróci któryś z jej sługusów.
– Ona wciąż pozostaje moją ciotką – odparł Day pełen wiary we własne słowa.
– Co z tego? Zło przeżarło już jej serce. Nie ma w niej dobra – odrzekła Prascanna.
– Zachowuje się dziwnie, to prawda. Próbowała zabić zarówno mnie, jak i Bloody'ego. Zniszczyć moją watahę. Ale, mimo tego, że zawsze jej odmawiam, wciąż próbuje przeciągnąć mnie na swoją stronę.
– Chce cię wykorzystać, nie rozumiesz tego!?
– A może po prostu wciąż stara się uratować siostrzeńca? Może jest dla niej nadzieja!?
– Gadasz głupoty – warknęła krótko medyczka. Tym razem udało jej się złapać Alfę i wybiec z ruin zamku. Nieszczęśliwy basior zastanawiał się nad losem swej ciotki. Na pewno nie była zła od samego urodzenia. Coś musiało spowodować tę przemianę. Może gdyby wypytał Heroikę...
Ta wariatka próbowała cię zabić, a ty chcesz ją uratować?
Znów siedzisz w mojej głowie? – warknął w myślach Yesterday. – Nie możesz wrócić do Alt?
Od czasu do czasu miło porozmawiać z kimś innym – odrzekł Północny Wiatr. – Naprawdę jesteś aż taki naiwny i myślisz, że jej wciąż na tobie zależy?
Kto wie, może jednak mam rację. Słuchaj, Wiatr, będę sobie uważał, co chcę, jasne?
Żeby tylko nie wyszło to na złe watasze.
Może wyjdzie nawet na dobre – odburknął w myślach basior.
Yesterday, tak? Trafiłem do dobrej głowy? – w umyśle beżowego wilka rozległ się nowy głos.
Czekaj... Neviden? – zdziwił się Day.
Tak. Moim zdaniem jest jeszcze dla niej szansa... Ale to zaburzyłoby znany ci porządek – odparł tajemniczy właściciel głosu.
Co masz na myśli? – zapytali chórem Alfa i Północny Wiatr.
Teraz nie pora na wyjaśnienia...
Po czym Neviden zniknął z umysłu basiora. Yesterday odczuł, jakby kompan jego siostry wzruszył ramionami, a potem również się rozpłynął. Wilk westchnął. Został sam ze swoimi myślami... Jednocześnie mając za towarzyszkę zimnokrwistą Prascannę. Nie wiedział, kiedy jego tajemniczy rozmówca powróci z dalszymi odpowiedziami... W dodatku prawdopodobnie zostanie wniesiony do watahy jak szczeniak przez lodowe monstrum. Trzeba przyznać, niezbyt zachęcająca wizja przyszłości.
 
<Prascanna?>

Od Tashiego CD. Lily'ego

0 | Skomentuj
Ból odczuwalny na grzbiecie nie ustępował, a słabe ciałko drżało pod wpływem chłodnego wiatru. Tashi chciał jedynie umościć się w wygodnym, ciepłym posłaniu i odpocząć od bólu i od tego zimna. Pragnął jak najszybciej wrócić do reszty wilków, z dala od tego lasu. Nadal był wstrząśnięty po próbie zabicia go przez ,,to coś’’, coś, czego nie znał i nigdy przedtem nie spotkał.
Młody wilk postanowił się więcej nie odzywać w drodze powrotnej. Wiedział, że nie czekają go przyjemności za całe to zdarzenie, a kary nie uniknie, jednak pomimo tego cieszył się, że został szczęśliwie znaleziony. W dodatku jego wybawicielem znów okazał się Lily, który wcale nie wydawał się zły na niego, no może nie patrząc na fakt, że częste kichnięcia Tashiego widocznie mu przeszkadzały... Może jednak imię szczeniaka okazuje się mieć w sobie jakąś magiczną prawdę? No bo czy to nie właśnie szczęście – czy też zbieg okoliczności – wciąż utrzymywało go przy życiu?
Podczas powrotu do reszty watahy Tashi przypomniał sobie pewne zdarzenie za czasów pobytu w stadzie Kiby. Radość ze szczęśliwego odnalezienia uleciała ze szczenięcia wraz z myślą, która przyniosła do niego wspomnienia o pewnym szczeniaku... Tashi pamiętał, jak widział jego potajemne wymknięcie się poza skalne mury tamtej nocy, gdy szczeniak, którego ledwo znał, chciał uciec... A już następnego dnia przyprowadzony przez straż musiał zmierzyć się z konsekwencjami, jakimi była śmierć. Tashi musiał wtedy patrzeć na jego cierpienie, tak samo, jak patrzył na cierpienie swojego przyjaciela.
Ale Tashiemu zawsze udawało się minąć z represjami, więc oby i tym razem jego szczęście zatrzymało z dala od niego karę śmierci... albo coś... gorszego...
***
— Skaranie boskie! — zawołała już u progu groty Heroica. Widocznie czekała na powrót Lily'ego, i to mając nadzieję, że wróci on z Tashim, bo natychmiast po ujrzeniu tej dwójki wilków na jej pysku zakwitła ulga, choć ton głosu wyraźnie sugerował niezadowolenie. Tak, oto wrócili – cały i zdrowy Lily oraz niekoniecznie zdrowy, ale wciąż cały, Tashi!
Teraz tylko czekać na ciepłe powitanie... pomyślał Tashi, odchylając uszy do tyłu w akcie skruchy i już czując na swoim nosku nerwowe swędzenie. Srogie spojrzenie Heroiki bowiem nie mogło zwiastować niczego dobrego...
Młody wilczek nie potrafił powstrzymać – tak bardzo stosownego w tym momencie – kichnięcia. Ale dla Heroiki wydało się to być zaledwie niewartym uwagi szczegółem, podczas gdy Lily, którego czarne futro na łbie ponownie przez to ucierpiało, wymamrotał pod nosem ciche przekleństwo. Czarny wilk prędko postawił szczeniaka na ziemi, najwidoczniej chcąc pozbyć się niewygodnego zagrożenia, iż mając Tashiego na swoim grzbiecie naraża się na całkowite zasmarkanie karku i łba – i zachowanie wojownika jest absolutnie zrozumiałe...
— Lily! — zawołała jakaś wadera, niewidoczna z punktu widzenia Tashiego, na co czarny basior zareagował ulatniając się bez pożegnania. I to by było na tyle, jeśli chodzi o kogoś, kto mógłby złagodzić karę dla Tashiego...
Jednak, co za szczęście, tym razem udało mu się ucieknąć od kary, przynajmniej na jakiś czas. Ponieważ Heroica szybko zauważyła ranę na małym ciele szczeniaka, a w pobliżu właśnie przechodziła medyczka, to też zaniepokojona staruszka zawołała szarą wilczycę, chcąc, by zabrała młodego wilka i się nim szybko zajęła.
***
Uzdrowicielka Watahy Krwawego Szafiru latała we wszystkie strony, pomagając każdemu choremu z osobna, gdy Tashi przybył do jej jaskini. Wilczyca o futrze pięknego, zielonego koloru ledwo się ze wszystkim wyrabiała, dlatego przybycie szarej medyczki, która przyniosła do tego miejsca Tashiego, zdawało się być wybawieniem dla zapracowanych łap Uzdrowicielki; w końcu ktoś ją zastąpi. Szara wadera, która przedtem przedstawiła się Tashiemu jako Shairen, postawiła go na ziemi i od razu przejęła robotę zielonej wilczycy. Elan nareszcie miała czas, aby odpocząć, a jednak zauważyła ciemnoszarego szczeniaka i otwierając szerzej oczy podeszła do niego szybkim krokiem.
— Muszę się tobą natychmiast zająć! — oznajmiła Uzdrowicielka pewnym głosem, widząc stan Tashiego. I choć szczenię zapewniało, że ,,wszystko jest dobrze i nie czuje się źle’’, wilczyca świetnie widziała paskudny ślad po ugryzieniu na grzbiecie wilczka i jego osłabione spojrzenie.

<Lily?>

Nitro - NPC

0 | Skomentuj

Znalezione obrazy dla zapytania wilk magiczny heroica

Imię: Nitro
Pseudonim: Nitka - tak nazywa ją Yesterday ;)
Płeć: Wadera
Wiek: 2 lata i 1,5 miesiąca
Charakter: Nitro jest miła i towarzyska, jednak woli raczej przebywać w małym gronie zaufanych przyjaciół. Często jest nieufna i podejrzliwa. Mimo wszystko można jej powierzyć tajemnice i mieć pewność, że nic nie wygada, może wykluczając niektóre sytuacje, kiedy zrobi to w dobrej wierze. Jeżeli się na kogoś bardzo zezłości - potrafi być niebezpieczna. Łatwo może wtedy zrobić komuś krzywdę. Mimo to potrafi kochać i w głębi serca potrzebuje miłości i akceptacji.
Hierarchia: Omega
Stanowisko: Mag (po wprowadzeniu zmian w stanowiskach będzie się starać o pozycję Przywoływacza, to jej skryte marzenie). Jej dodatkowym zajęciem jest wykopywanie nowych dołów dla ciał na cmentarzach, chociaż dostaje za to grosze.
Rasa: Wilk Trupów
Moce: Nitro może przywrócić czyjąś duszę na kilka krótkich minut do świata żywych, jednak tylko ona jest w stanie się z tą duszą porozumiewać.
Uczy się postarzania żywych istot, trenując na razie na roślinach.
Najlepiej wychodzi jej przywoływanie mniejszych zwierząt w wersji żywych trupów.
Zainteresowania: Polowanie, rysowanie, wykonywanie swojego zawodu, zabawa magią. Lubi zakopywać zwłoki w różnych lokacjach, w różnym ułożeniu, przecież każdy jest inny i niepowtarzalny, to i niech leży niepowtarzalnie.
Historia: W sumie to nic nie pamięta... Musiała się czymś mocno walnąć w głowę. Czasami miewa pewne przebłyski pamięci z dzieciństwa, ale nic poza tym. Pamięta tylko jak szła przed siebie zupełnie sama i trafiła tu. Nie było jej łatwo zaklimatyzować się w nowym gronie, jednak w końcu dała radę. Obecnie chodzi z miejsca na miejsce, nie mając jednej, konkretnej jaskini, dlatego można ją czasem spotkać śpiąca w całkiem dziwnych jak dla spania miejscach.
Rodzina: Nie pamięta. . . .
Partner: Nie ma.
Potomstwo: Nie przypomina sobie, żeby kiedykolwiek jakieś posiadała. Pomimo to raczej lubi szczeniaki.
Pieniądze: 200 WZ
Ekwipunek: brak
Autor: Ratinka
Inne zdjęcia: Używając mocy
Towarzysz: Nie ma, aczkolwiek różne dzikie zwierzęta, takie jak wiewiórki czy lemingi bardzo lubią przebywać w jej towarzystwie, ona sama nie wie, dlaczego. Może to przez to, że jest wegetarianką i gryzonie nie muszą obawiać się zostania jej obiadem?

Od Lily'ego CD Nightmare

0 | Skomentuj
- Fajnie się leci?
- Tak, tak - odpowiedział z automatu Lily, który obecnie bardziej dbał o to by nie spaść z grzbietu smoka, i któremu już od dłuższego czasu kręciło się w głowie. Nie chciał jednak robić - Fajnie się leci?
- Tak, tak - odpowiedział z automatu Lily, który obecnie bardziej dbał o to by nie spaść z grzbietu smoka, i któremu już od dłuższego czasu kręciło się w głowie. Nie chciał jednak robić Nightmare przykrości, widząc, jak bardzo cieszy się z latania na tak dużym obszarze. Niech czyni sobie ten okrutny świat nieco lepszym, jeśli ma na to chęci i pozytywną energię.
Zastanawiało go też, czy ten potwór, którego uwięzili pod jeziorem, odszedł na zawsze. Bo w końcu jest martwy, prawda? Bardziej martwy już chyba nie będzie, a z nadejściem lata znów wataha będzie mieć problem z żywym trupem.
Chociaż to i tak było nic w porównaniu z innymi wrogami Watahy Krwawego Szafiru.Nightmare jeszcze wykonała parę salt w powietrzu szykowała się do lądowania.
- Tylko tym razem wyląduj na n a s z y c h terenach - zaznaczył basior Beta, wspominając ich wcześniejsze wtargnięcie na tereny Watahy Niezwyciężonych Wojowników.
Usłyszał tylko przytaknięcie, a przy samym lądowaniu o mało nie zsunął się przez bok na śnieg. Ostatecznie udało mu się stoczyć po skrzydle srebrnej smoczycy w miękką zaspę bielutkiego śniegu.
Znajdowali się na niższych piętrach Poszarpanych Szczytów, a stamtąd nie było już daleko do Owadziego Lasu.
- Może lepiej wracajmy już do jaskiń? - zasugerował towarzyszce Lily, ziewając - Nie wiem jak tobie, ale mi się chce powoli spać.
- Chyba masz rację. Zaraz zrobi się ciemno.
Wilk bardzo rad był z faktu, że jasna wadera była bardzo podobnej myśli. Wstał, otrzepując futro ze śniegu, a potem ruszył za Nightmare.
Podróż minęłam im w ciszy. Oboje byli zmęczeni dzisiejszymi wydarzeniami i jakoś żadne z nich nie kwapiło się do zaczynania jakiejkolwiek rozmowy. Do tego było zimno, i wiał nieprzyjemny, arktyczny wiatr.
Wreszcie dotarli do zimowych jaskiń. Tam też wpadli na obcą waderę o biało-szarym futrze.
- Coś ty za jedna? - syknął Lily, ale jego zdenerwowanie było uzasadnione. Ostatnio na skraju wschodniej granicy aż roiło się od szpiegów.
- Nitro jestem - odezwała się nieznajoma - Szukam watahy, podobno znajdują się jakieś w tej okolicy.
Nightmare spojrzała na basiora pytająco, a ten spojrzał jeszcze raz na biało-szarą wilczycę. Czy mogła być szpiegiem? W końcu ostatnio Yesterday wysłał dwójkę wilków do wrogiej watahy z identycznym wytłumaczeniem.
Ale nie zaszkodzi dać tej waderze szansy, jeżeli tylko Lily zachowa czujność.
- Dobrze trafiłaś - powiedział w końcu - Właśnie znajdujesz się na terenach Watahy Krwawego Szafiru. Mówisz, że chcesz dołączyć?
Nieznajoma przytaknęła.
- Jestem Betą, nazywam się Lily. Zaprowadzę cię zaraz do Alfy....
- Iść z tobą? - wtrąciła Nightmare.
- To nie będzie konieczne - mruknął Lily - Lepiej zrobisz, jak pójdziesz się wyspać.
- Jesteś pewien? - szepnęła prawie niedosłyszalnie biała, dyskretnie wskazując na Nitro.
- Oczywiście, poradzę sobie.
Wilczyca zostawiła go samego z potencjalną nową. Basior ruszył w kierunku jaskini Alfy, ostrzegając jeszcze nowo poznaną, by nie próbowała na nim sztuczek.
Nowa faktycznie była dziwniejsza, niż by się po niej można spodziewać. Zakomunikowała, by się jej przyszła wataha nawet nie kłopoczyła z szukaniem dla niej jaskini, bo ona poradzi sobie doskonale bez niej. Lily dowiedział się też, że ma dwa lata, jest wegetarianką i najchętniej zostałaby egzorcystą. Pytała też, czy mamy jakiś watahowy cmentarz, bo chciała by opiekować się grobami, a wtedy Lily powiedział podniesionym głosem, żeby, na litość boską, zachowała te pytania na rozmowę w Yesterday'em, bo i tak nie zapamiętał połowy z tego co powiedziała.

* * *

Yesterday miał tego wieczoru jeszcze większe wory pod oczami, niż podczas ich poprzedniego spotkania. Wyglądał, jakby nie spał od dwóch dni.
- Trzeba wybrać Deltę.... - mówił, zanim weszli. Jednak mimo swojego zmęczenia, postanowił ustalić z nowym członkiem szczegóły członkostwa. Lily odetchnął z ulgą, gdyż Alfa nie zmuszał go do oprowadzenia Nitro po terenach, czyli mógł już sobie wrócić do jaskini.
Silny, północny wiatr nasilił się, ale basior Beta nie dbał już o to. Szukał swojej jaskini, a nie było to łatwe, przez głośny wiatr i śnieg.
Zobaczył za drzewem Nightmare, która jednak postanowiła nie wracać jeszcze do jaskini. Bogowie ją chyba opuścili, jeśli zachciało jej się spaceru w taką pogodę. Jego siódmy zmysł nakazał mu dobiec do zaskoczonej wilczycy i odepchnąć ją nieco na bok, chwilę przed tym, jak zawaliło się przy nich drzewo.
- Lepiej uważać w taką pogodę - powiedział, gdy otrzepał się ze śniegu - Dobranoc.
Potem ruszył wolnym truchtem do swojej jaskini.

< Nightmare? >

Od Nightmare CD Lily'ego

0 | Skomentuj
-Ehhh no cóż to zależy- westchnęła czarna wadera - jak jest silny i w jakiej jest kondycji fizycznej ale przypuszczam, że tak z 15-30  minut jeśli jest w słabej kondycji to nawet godzinę, będzie tak spał- stwierdziła niepewnie ciemna skrzydlata wadera.
-To dobrze zdążymy go tam zaciągnąć i utopić - odparł Lily
Wilki ciągnęły potwora ostrożnie aż do celu, zajęło im to kilka minut ale w końcu dotarli na miejsce, basior za pomocą sztyletu wyciał i wyciągnąć krę lodu a Nightmare wrzuciła potwora do jeziora a jej towarzysz natychmiast przyłożył krę lodu na miejsce, wadera użyła magicznego ognia aby stopić krę z resztą lodu, zrobiła to. Oboje stali na grubym lodzie i obserwowali dryfującego pod lodem potwora, który po chwili wybudził się z uśpienia i próbował się wydostać ale mu się to nie udawało.
Monstrum po 5 minutach próby wydostanie się straciła przytomność i opadło na samo ciemne dno jeziora, kryzys chwilowo zarzegnany.
-No to tyle z głowy- stwierdziła z ulgą czarna wilczyca
-Tak, ich mam już z głowy- odparł czarny basior
-To co teraz? - zapytała patrząc na basiora
-No... sam nie wiem - westchnoł i spojrzał w niebo
-Wróćmy do reszty watahy - zaproponowała i popatrzył na Lily'ego a potem przed siebie
-Tak, to dobry pomysł - stwierdził jej towarzysz i ruszyli w kierunku gdzie znajdowali się inni członkowie watahy.
Szli kawałek drogi trwający w zupełnym milczeniu nikt nic nie mówił, Nightmare jednak przełamał po kilku minutach tą ciszę która była dość nie zręczna przynajmniej dla czarnej wadery.
-Może... Chciłbyś się pezelecieć? - zapytała rozkładają skrzydła
-No nie wiem - burknoł wilk
-Dawaj będzie fajnie - skomentowała z lekkim entuzjazmem wadera
-Ehhh no dobra- odpowiedział po chwili ciemny beta
Nightmare zamieniła się w potężnego spmoka a jej towarzysz wskoczył na jej grzbiet, ona uniosła się w powietrze i powiedziała aby jej towarzysz mocno się trzymał i wtedy zaczęła robić różne akrobacje. Na początek rozbiła śróbę a potem kilka beczek basior na jej grzbiecie mocno się trzymał, smoczyca zanurkowała i z wielką prędkość zbliżała się do ziemi i tak metr przed uderzeniem w ziemię odbiła i wzniosła się w górę. Zrobiła z ognia kilka ognisty chyba obręczy przez które przeleciała.
-Fajnie się leci?-zapytała wadera przemienia w smoka

<Lily? >

Od Yesterday'a CD. Kaylay

0 | Skomentuj
– Kaylay? – zawołał Yesterday, zaglądając do nowego mieszkania wilczycy. Dopiero co przeprowadzili się do tajgi, ale Alfa już musiał zakłócić spokój czarnej wojowniczce. "Ojczyzna wzywa", jak to się mówi. Ciemna postać wychynęła z głębi i stanęła przed basiorem, mrużąc oczy od nadmiaru światła. Wyglądało na to, że właśnie przerwał znajomej drzemkę... ups.
– Oby to było coś ważnego, bo jak nie, to cię rozszarpię – burknęła Kaylay, spoglądając na Day'a.
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko misji – zaczął beżowy wilk.
– Co masz na myśli?
– Idziesz wraz z Shogunem na północ. Podobno zgubił się kolejny szczeniak. Poza tym trzeba sprawdzić granicę. Nawet przy tej pogodzie ktoś może chcieć odebrać nam tereny – wyjaśnił. W myślach dopowiedział: Na przykład taka Kiba. Jego ciotka byłaby jeszcze chętniejsza do zagarnięcia nowych ziem właśnie podczas zimy. Generalnie, taka dość chłodna była.
– Ale dlaczego akurat ja? – jęknęła czarna wojowniczka. – Czemu nie kto inny?
– Alt jest chora, Scarlet z Trou są na misji, a reszta jest chyba zajęta.
– Niech ci będzie – zgodziła się w końcu Kaylay, tłumiąc ziewnięcie. – Mogę się jeszcze trochę zdrzemnąć?
– Masz piętnaście minut – odparł Day, a potem szybko pożegnał się i odbiegł. Och, dlaczego akurat on był Alfą? Dlaczego on miał to wszystko na głowie? Dlaczego nie miał nawet chwili dla siebie, dlaczego brakowało mu czasu na napisanie choćby jednego kiepskiego wiersza? Czy to tak wiele? Ale... teraz ma przecież chwilę, może sobie usiąść i pomyśleć, może coś napisać? A potem trzeba będzie zajrzeć do Elan... nie, iść na polowanie... albo wyprawić Shoguna i Kaylay?
Ty naprawdę potrzebujesz odpoczynku – stwierdził głos w jego głowie. – Musisz poukładać myśli.
– Tyle to sam wiem! – wrzasnął Alfa tak głośno, że chyba spłoszył zwierzynę w całym Owadzim Lesie. Współczucia wszystkim, którzy teraz polowali.
Dobra. Przydałaby się dodatkowa osoba, która pomogłaby nam wszystkim ogarnąć ten cały sajgon. Może... zrobić by kogoś Deltą? W końcu to miejsca w hierarchii jest wolne już od wieków – zastanawiał się, siedząc na jakimś zimnym kamieniu. – Tylko... kto mógłby pełnić tą funkcję? Prascanna odpada, trochę kiepsko u niej z nastrojami... Shairen pracuje już na pełny etat. Shogun odmówi, jak zwykle. Trou... nie wiadomo, ile tu zabawi. Scarlet? Można by ją zapytać... Kto tam dalej jest... Nightmare? No nie, zbyt słabą ją znam. Aiden też jest nowy... A Kaylay? Hm... chyba pokazała już, że zależy jej na watasze... a może to nie była ona? Nie, chyba ona. To... muszę jeszcze pogadać ze Scarlet i Kaylay, jak tylko obie wrócą ze swoich misji.
Na kamieniu siedział jeszcze przez pewien czas, aż nie poczuł, że zaczyna go boleć głowa. Chyba ma za dużo obowiązków... Delta naprawdę przyda się w tej watasze.
 
<Kaylay?>
uważaj na fabułę z Prascanną. Day może być tylko w jednym miejscu jednocześnie

Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
Wpadając przez właśnie otwierane drzwi do zimowego mieszkania Uzdrowicielki, Altair doszła do wniosku, że zamontowanie ich nie było takim złym pomysłem. Grube drewno skutecznie chroniło od przeciągu i chłodu, a w grocie ochłodziło się dopiero, gdy wraz z wampirzycą wleciał do środka silny podmuch jednego z kochanych północnych wichrów. Kilka sekund później czarna wadera runęła z hukiem do przodu, zapomniawszy o stopniu. I ona, i niesiony przez nią na wpół zamarznięty basior przeturlali się parę metrów. Gdy w następnej chwili Alt spojrzała w górę, zobaczyła pochyloną nad nią Elan.
– Co tym razem? – mruknęła zielona wilczyca, wskazując na leżącego nieopodal Aidena. Wampirzyca otworzyła pyszczek, aby odpowiedzieć, ale dostała nagłego ataku kaszlu.
– Miał halucynacje po twoich ziółkach – wydyszała, gdy w końcu była w stanie mówić. – Znalazłam go przymarzniętego na środku naszej... – Kolejny atak kaszlu. – ... części tundry.
– Nie podoba mi się twój kaszel – wymruczała Uzdrowicielka, krzątając się po grocie. – Połóż go na posłaniu. Musi się rozgrzać.
Altair kiwnęła tylko głową i chwyciła bardzo, bardzo, bardzo ostrożnie Aidena za kark. Uważnie przeciągnęła go na jedną z reniferowych skór. Chwilę później Elan przykryła basiora kolejnymi trzema i postawiła obok niego słoik z magicznym płomieniem. Wampirzyca pochyliła głowę i przyjrzała się z bliska magicznemu ogniowi.
– Nie widziałam tego u ciebie wcześniej – zwróciła się do Elan, po czym odskoczyła od szklanego pojemnika. Dostała kolejnego napadu kaszlu. Uzdrowicielka pokręciła głową z dezaprobatą, a potem zawołała do korytarza prowadzącego między innymi do magazynów:
– Shairen, przynieś coś na kaszel!
Minutę później medyczka wbiegła truchtem do groty, niosąc w pyszczku buteleczkę z jakimś wywarem czy inną miksturą. Część zawartości naczynia przelała do kubka i kazała wypić Alt. Podczas gdy wampirzyca zlizywała resztki lekarstwa, Shai sprawnie przygotowała wywar z ziół. Przez następne kilka minut siostra Yesterday'a zmuszona była do wdychania oparów z kociołka, cały czas mając przykryją głowę sporym kawałkiem skóry.
– Kto to w ogóle wymyślił? – jęknęła Alt, gdy zakończyła inhalację.
– Pewnie ktoś bardzo mądry – odparła Elan. – Zakładam, że już ci lepiej?
– Na to by wyglądało – wymruczała wampirzyca, niezbyt zadowolona, że nie może się poskarżyć na przeprowadzony wcześniej zabieg. – Jak zgaduję, powinnam zostać na noc na obserwację?
– Dobrze mnie znasz. – Uzdrowicielka uśmiechnęła się krótko, a potem zniknęła w ciemnym korytarzu. Czarna wadera westchnęła cicho i położyła się na jednym z posłań. Ułożyła głowę na przednich łapach i obserwowała na przemian unoszący się miarowo bok Aidena i krzątającą się Shairen. Widok był dość monotonny, toteż nie potrafi sobie nawet przypomnieć, kiedy dokładnie zasnęła...
>>> <<<
Stoi w środku zamieci śnieżnej, wkoło jedynie biel śniegu i wycie wichru. Zupełnie nagle śnieżyca ustępuje, po kolei ukazując lodowe rzeźby. Wszystkie przedstawiają wilki – zwykle zaskoczone lub przerażone, żadnego uśmiechniętego. Podchodzi do jednej nich powoli i niemal od razu cofa się kilka kroków, niedowierzając własnym oczom. To jej brat, Yesterday, jakby usiłujący kogoś osłonić swoim własnym ciałem. Dlaczego... dlaczego musiał się poświęcić?
Idąc dalej, dostrzega kolejnych członków watahy. Niektórzy zostają zaskoczeni podczas wykonywania swoich zwyczajnych zajęć, jak Shairen; inni patrzą przed siebie przerażonym wzrokiem, jak Raptor. Nie może zrozumieć, co tutaj mogło się stać. Dlaczego całe stado...
I wtedy właśnie przypomina sobie o kimś, prawdopodobnie jedynej osobie w okolicy zdolnej do podobnego czynu. Kiba. Ciotka Yesterday'a.
– Dlaczego to zrobiłaś? – szepcze cicho, nie spodziewając się odpowiedzi. Z jej pyska wydobywają się kłęby pary. Wpierw nie zwraca na nie zupełnej uwagi, jednak spogląda na mgiełkę, gdy ta zaczyna przybierać różne kształty. Mruży oczy w skupieniu.
Widzi dwa wilki – siebie i Aidena. Potem kogoś, kogo uznałaby za Kibę. Następnie jaskinię, a na końcu miecz. Para formuje się właśnie w ostatni kształt, gdy rozlega się dziwny dźwięk...
>>> <<<
Obudził ją jej własny kaszel. Gdy ten nagły napad się skończył, zauważyła pochyloną nad nią Elan.
– To brzmi jak twoja alergia ze szczenięcych lat – stwierdziła Uzdrowicielka.
– Ale... jak to? Przecież... ona minęła – zdziwiła się Alt.
– Podejrzewam, że twoja przemiana w wampira spowodowała jej nawrót – odparła zielona wadera. – Przyniosę ci kolejną dawkę lekarstwa – oznajmiła i się ulotniła. Tymczasem wampirzyca poczuła na sobie czyiś wzrok. Spojrzała w tamtą stronę, prosto na gapiącego się na nią Aidena. Ciężko było wymyślić, co działo się teraz w jego głowie, ale tym razem wadera miała już pewność, że wie, kim ona jest. I wcale nie była z tego zadowolona.

<Aiden?>

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Prascanna nie wiedziała co się dzieje była już strasznie skołowana i nie wiedziała co ma robić, jeszcze ten ten ten... już sama nie wie kto był owinięty wokół niej. Zarzuciła go z siebie i stanęła potężną lodową łapą na jego szyi i go przydusiła pod wpływem wściekłości ugryzła go w szyję tak aż jej lodowe kły przeszły go na wylot, niestety go zabiły, leżał sztywny i zimny na ziemi. Teraz jako lodowy potwór była nie do pokonania i po raz pierwszy zabiła kogoś (oczywiście zwierzyny z polowań się nie liczy) gdy to zrobiła spojrzała tylko na teuchło i wybiegła na dwór, zostawiając zwłoki w jaskini. Wspieła się na sam szczyt najwyższej góry i zawyła i wszystko wraz z zamkiem było skute z lodem. Stła na  szczycie i rozglądała się wpatrując Day'a którego pisała zamiar odstawić do watahy a co potem z sobą zrobi to nie miała już planu. Zbiegła z góry i zaczęła łapać trop beżowego basiora, złapała jego trop który zaprowadził ją aż do zamczyska, znów przeskoczyła mur który sama stworzyła. Trop prowadził ją pod ziemię ale nie wiedziała jak ma się tam dostać więcej spojrzała tylko na skutą w bryle lodu Kibe i wybiegła do zamku, przypomniała sobie, że widziała wejście do podziemi ruszyła w tamtym kierunku ile sił w łapach. Przed tym wejściem do podziemia stały tamte dwa basior granatowy i szary wadera była dość wściekła a jeden z nich rzucił w nią sztylet który i tak się tylko odbił od jej lodowej skóry, jednego z nich zabiły lodowe kolce które w niego cisneła a drugiego zabiła przez ugryzięcie go w szyję. Gdy zabiła już tą dwójkę to wybiegła do podziemi i zaczęła szukać Day'a. Błąkała się chwilę czasu po korytarzach widział wiele szkieletów martwych wilków które pewnie miały już kilkaset lat, nagle jej lodowy nos wyczuł woń basiora i po chwili go ujżała, odciął mu drogę ucieczki lodową ścianą.
-Yesterday? Ten prawdziwy? - zapytała patrząc mu w oczy 
-Tak- odparł basior 
-Nie mam pewności czy to ty, więc żądam ci pytania - stwierdziła poważnym głosem 
-No... Dobrze - wymruczał basior
-Czego cię uczyłam? - zadała pierwsze pytanie 
-Yyyyy... Obrony przed czytanie w myślach - odpowiedział nie pewnie 
-Dobrze dobrze Day - parskneła wadera 
-Czemu chciałam się zabić? - i zadała kolejne pytanie 
-Bo dałem Ci kosza i raz bo nie wiedziałaś co powiem- odpowiedział kolejny raz niepewnie 
-I kolejny raz dobrze- odparła groźnym głosem gdyż pomyłka groziła by śmiercią 
-Ostatnie pytanie... Kto miał się zająć Lemim na wypadek mojej śmierci? - zapytała patrząc w oczy wilka
-yyyyy.... No...-zaczął się jąkać 
-Tik tak czas mija- wyszeptała do ucha wilka 
-Elan! Miał jej pomagać! - wykrzyczał pod presją a lodowa wadera wziała go za kark i zaczeła z nim biec przed siebie aby go odstawić do watahy. 
Biegła tak zanim przez korytarze podziemia a potem po korytarzach zamku chciała hak najszybciej dotrzeć do terenów watahy krwawego szafiru.
<Yesterday? >

Od Lily'ego CD Nightmare

0 | Skomentuj
Kiedy tak unosili się nad potworem, Lily przypomniał sobie o incydencie usłyszanym od Yesterday'a. Alfa opowiedział mu kilka miesięcy temu o dziwnych zombie łosiach, zaznaczając, że ktoś mógł je celowo zagonić na tereny watahy. Chyba miał wtedy na myśli konkretną osobę.
Basior niepewnie spojrzał na pożerającego ich wzrokiem potwora podobnego do wilka. Może to stworzenie również nie było tu bez powodu? Może była to sprawka Kiby, przybranej ciotki Alfy? Niewątpliwie tego typu sabotaże były w jej stylu.
- Można mu jakoś pomóc? - zawołał do przemienionej w smoka Nightmare.
Smoczyca spojrzała na niego zaskoczona.
Pomóc? Dla niego nie ma już ratunku.
Usłyszeli wycie o takiej sile, że Lily'emu prawie eksplodowały bębenki w uszach. Zombie wilk skakał, usiłując dosięgnąć srebrnego smoka.
- Może jest rozumny - szepnął basior, wstając i szacując odległość dzielącą ich od ziemi.
Mógłby bezpiecznie zeskoczyć, jeśli wyceluje w tamte krzaki...
- Porozmawiam z nim.
Jest zbyt głodny, by w tej chwili myśleć o czym innym niż zjedzeniu nas. Mogliśmy zabrać ze sobą trochę tego renifera.
Nim Nightmare zdążyła cokolwiek zrobić, basior Beta skoczył do wybranych wcześniej krzaków. O mało co nie wydłubał sobie przy tym oczu, ale finalnie wyszedł bezpiecznie z krzaków, stając oko w oko z bestią. Dzieliło ich zaledwie sześć długości ogona. Nightmare nadal szybowała nad ich głowami, gotowa w każdej chwili interweniować.
- Chcemy tylko pogadać! - zawołał Lily - Jestem Betą Watahy Krwawego Szafiru! Co robisz na naszym terytorium?
Potwór wydał z siebie ciche warknięcie, oblizując wargi.
- Wiem, że jesteś głodny, ale przez pięć minut nie umrzesz z głodu! - Lily spojrzał dyskretnie na Nightmare - Kim jesteś i kto cię tu przysłał?
Przez dłuższą chwilę zombie nie odpowiadał. Z jego szkarłatnych oczy błyszczało pragnienie wilczego mięsa. Lily zaczynał wątpić, czy w ogóle uda mu się dogadać z potworem.
- Podejdź bliżej.... - wychrypiał w końcu intruz.
Źle mu z oczu patrzało. Lily nawet nie musiał używać mocy, by wiedzieć, że potwór rzuci się na niego, gdy tylko podejdzie. Tylko ktoś o naprawdę niskim ilorazie inteligencji nabrałby się na taką sztuczkę.
Nightmare znalazła się obok niego, teraz już w normalnej postaci.
Chyba że tamten wilk po prostu miał słaby słuch? Lily spróbował jeszcze raz, tym razem mówiąc głośniej i wolniej.
- Niedaleko stąd mieszka nasza Uzdrowicielka. Możemy ci pomóc.
Jak się potem okazało, potwór jednak nie był niedosłyszący, a głód zwyciężył w nim rozsądek, co poskutkowało agresją. Skoczył w kierunku basiora, a ten w porę zdołał odskoczyć. Oczy ożywionego trupa wilka zaczęły jasno świecić, a Lily i Nightmare cofnęli się o kilka kroków wstecz.
- Jednak miałaś rację - wydyszał - Co on teraz robi?
- Zaraz zobaczysz. I pamiętaj, nie możemy dać się ugryźć, bo będzie po nas.
Zobaczyli, jak z ziemi wydostaje się nieco mniejsza kopia tamtego potwora, która posiadała nietoperzowe skrzydła.
- Lepiej coś zróbmy, zanim zwoła ich więcej - stwierdziła jasna wadera - Nie obrazisz się, jeśli zajmę się tamtym większym?
- Rób co chcesz, ale uważaj na siebie.
Lily rzucił w przywołanego nożem, przecinając mu skrzydło na wylot, przez co zaprzepaścił stworzeniu szanse na wzbicie się w powietrze. Potem basior skoczył na powalonego wilka, pakując mu jeszcze jeden nóż do pyska. Kiedy zeskoczył, przeciwnik rozsypał się w pył.
Lily dobiegł do Nightmare, zmagającej się z potworem. Wilczycy udało się podpalić przeciwnikowi grzbiet zielonym płomieniem. Ten zaczął biegać jak poparzony.
- Co mu zrobiłaś? - zapytał czarny basior, spoglądając raz na nią, a raz na parzonego wilka.
- Ten ogień pozwala mi leczyć w niewielkim stopniu inne wilki. Sprawia, że złamane kości się zrastają - odrzekła Nightmare - A skoro on jest już martwy, to chciałam zobaczyć, co się wydarzy.
- I uzyskałaś przeciwny rezultat? - odgadł Lily.
- Dokładnie. Ale chyba nie uda mi się go w ten sposób wykończyć.
Stwór nadal rzucał się, próbując uciec przed magicznym ogniem.
- A... ma może jakiś słaby punkt?
Wadera przegryzła wargę i westchnęła:
- Zwykle jest to mózg. Ale nie w tym przypadku, przed chwilą to sprawdzałam.
Wtedy w głowie Lily'ego zrodziła się pewna wizja, gdy przypomniał sobie o zamarzniętym jeziorze, znajdującym się trzy przecznice stąd.
- Myślę, że można by spróbować utopić go w jeziorze.... - mruknął - Moglibyśmy zrobić dziurę w lodzie, zepchnąć go do wody i jakoś załatać tą dziurę. Co ty na to?
- To brzmi okrutnie, ale to on chciał nas zjeść na obiad.... zróbmy to, ale zaczekaj, tylko go najpierw uśpię....
Ruchem łapy zgasiła zielony ogień na grzbiecie zombie wilka, który potem stracił przytomność. Lily i Nightmare ostrożnie złapali go za kończyny, gdyż przez kontakt z jego krwią mogli złapać jakąś nieuleczalną chorobę.
- To idziemy - zarządził Lily - Jak długo będzie tak spał?

< Nightmare? >

Od Nightmare CD Lily'ego

0 | Skomentuj
-Witaj Lily - odparła wilczyca - Lece tam gdzie wiatr mnie niesie, a dziś tu mnie przywiał- powiedziała skrzydlata wadera.
Lily w odpowiedzi jedynie cicho się zaśmiał.
-Znów przeszkodziło ci w polowaniu? Widziałam jak byś polował- stwierdziła i spojrzała w dal
-I tak to zdobycz na jednego kęsa, nawet bym się nie najadł - stwierdził lekko obniżonym i zasmuconym tonem.
-Wiem takim razie przepraszam i proponuję Ci polowanie- odparła spokojnym głosem i spojrzała zachęcającym wzrokiem na basiora.
-O tej porze roku ciężko o jaką kolwiek zdobycz, wątpię iż coś złapiemy - stwierdził lekko smutnym głosem i spojrzał w ziemię pokrytą grubą powierzchnią śniegu.
-Złapiemy złapiemy i to nie byle co a renifera albinosa
-Rzartujesz? Zwykłe reny ciężko o tej porze roku znaleźć a albinosy...je nawet w lato jest prawie nie możliwe znaleźć- stwierdził poważnie nie wierzył Nightmare
-Chodź ze mną a się przekonasz - stwierdziła i ruszyła przed siebie
-Ehhhhhhh-westchnoł i ruszył za czarną waderą która zaczęła biec, jej towarzysz również zaczął biec.
Biegli przez kilka aż byli w samy środku tajgi, Nightmare wskoczył na drzewo i usiadła na jednej z gałęzi kazała basior owi zrobić to samo, wilk wdrapywał się chwilę na drzewo ale w końcu mu się udało i usiadł na jednej z gałęzi tak jak wadera.
-Za chwilę zjawi się tu ten ren, na mój znak skacz i wbijaj kły- stwierdziła i skierowała swój wzrok na śnieg po którym miał za chwilę iść wyjątkowy renifer.
-No dobra... - burknoł bez przekonania beta
Wadera zaczęła odliczać w myślach do 10  gdy w jej myślach odbiła liczba dziesięć to krzyknęła do towarzysza
-Teraz!
I skoczyła powalające białego renifera na śnieg, Lily po chwili też skoczył z drzewa i o wbił kły w ledwo rzywego renifera
-Jedzmy puki ciepły- skomentowała wadera i zaczęła jeśli tak jak i jej towarzysz.
Przez kilka minut zajadali się smacznym mięsem białago jak śnieg renifera, po upływie dłuższej chwili ze zwierzęcia zostały tylko kości i skóry.
-To co teraz robimy? - zapytała Nightmare
-Nie mam pojęcia-odparł basior
Nagle w powietrzu uniósł się dziwny zapach jakby gnijącego truchła, to nie był dobry znak a zwłaszcza o tej porze roku która jest nie bezpieczna. Wadera rozejrzał się do okoła i stwierdziła, że lepiej stąd iść gdyż zapach był co raz to silniejszy.
-Wiej! - krzyknęła czarna wadera i zaczęła biec, po chwili jej zdezorientowany towarzysz biegł obok niej
-Coś się dzieje?! - zapytał w biegu
-To wilk Zo-bin- stwierdziła i zaczęła przyspieszać
-Coś!? - zapytał również przyspieszając
-To coś jak zombi tylko, że silniejszy,  szybszy no i kontroluje zmarłych - odparła wilczyca
-No pięknie - dodał Lily
-Na mój znak skacz - stwierdziła
Wadera pobiegła na przód i zamieniła się w smoka.
-Już! - dała sygnał do skoku i basior wskoczył na jej grzbiet
Wadera wzniosła się w powietrze i z góry widzieli tego potwora który patrzył na nich.
Ten stwór patrzył na nich jak na swój obiad, nie wiedzieli jakie miał zamiary wobec nich.
<Lily? >

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Słysząc nagłe szuranie kamienia o kamień, Yesterday aż podskoczył. Od dłuższego czasu na cmentarzu panowała zupełna cisza, toteż niespodziewany dźwięk wystraszył nieco basiora. Wilk odwrócił się w stronę źródła odgłosu... i zamarł.
Obok niego, wciąż brudny od ziemi, stał dziwny stwór, w większości pomarańczowy, jedynie jego twarz była kremowa. Istota miała nieco nieprzytomne spojrzenie i antenkę na czubku głowy, zakręconą w kształt gwiazdy. W następnej chwili jej spore czarne ślepia spojrzały prosto na Yesterday'a. Basior cofnął się o kilka kroków, zdając sobie sprawę, że stworzenie właśnie wyszło z ziemi... Z grobu.
– Kto ty być? – zapytała istota, przechylając głowę nieco w bok.
– Jestem Yesterday – odparł Alfa, zupełnie zaskoczony.
– Yeseley? – powtórzył potworek nieudolnie. Miał taki dziwny, jakby dziecięcy głos.
– Tak – potwierdził wilk, nie chcąc wdawać się w rozmowy dotyczące prawidłowej wymowy jego imienia. – A ty jak masz na imię?
– Dizzy – odpowiedziało stworzenie, wstając. Day zauważył, że ma ono około metra wzrostu. – Dizzy lubić pomarańcze. A Yeseley lubić pomarańcze?
– Tak, tak – zapewnił szybko basior, chociaż tak naprawdę nigdy pomarańczy nie jadł.
– A ty kim jesteś? – usłyszał nagle warczenie koło ucha. Zaledwie kilka centymetrów od niego spod ziemi wydostał się szary wilk, noszący wiele śladów walk. Jeden z jego oczodołów zasłonięty był barwną przepaską. Miał założoną koszulkę w paski i krótki bezrękawnik, w jego nadszarpniętym uchu widniał złoty kolczyk. W skrócie mówiąc – przypominał Day'owi pirata.
– Yesterday, Alfa pobliskiej watahy – odpowiedział beżowy. – A pan?
– Porucznik Copper. Obecnie opiekun Nawiedzonych Teletubisi z cmentarza zamku Heatherhill – odpowiedział szarawy już łagodniejszym tonem. – Większość z nich jest niedorozwinięta, ale mieszka tu również kilku wytrawnych zabójców. Szukasz takowego?
– Em... nie – mruknął Day.
– To co tutaj robisz?
– Prawdę mówiąc... nie wiem. Ktoś chyba uwięził mnie tutaj w nadziei, że jakiś Teletubiś zje mnie na kolację.
– He he. To nawet byłoby prawdopodobne. Ale póki tu jestem, gości staramy się nie jadać.
Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco.
– W każdym razie – odchrząknął Alfa. – Muszę się stąd jakoś wydostać.
– Najpierw wpadnij na kolację – odparł porucznik.
– Nie chcę sprawiać kłopotu – spróbował wykręcić się Jasper. Szczerze powiedziawszy, obawiał się, że to on zostanie głównym daniem. Jednak Copperowi udało się go przekonać. Oba wilki i Nawiedzony Teletubiś Dizzy zeszli po kamiennych schodkach w dół, do podziemi cmentarza. W miejsce, gdzie powinny rozkładać się zwłoki, a nie być urządzane restauracje.
>>> <<<
Nikt jednak basiora nie zjadł. Zamiast tego spożył on dość smaczny posiłek w całkiem miłym gronie kilkunastu Nawiedzonych Teletubisiów i porucznika Coppera. Dowiedział się również więcej o barwnych stworzeniach zamieszkujących cmentarz – najstarsze z nich były zmiennokształtne. Trzy z nich należały do płatnych zabójców, ale uwielbiały też płatać psikusy. I dlatego zgodziły się na jeden z pomysłów Day'a – Bloody, burgundowy potworek, miał przybrać postać Yesterday'a i dać się złapać Kibie, a potem przemienić się z powrotem. I kto wie, może wyczynić również jakieś szkody?
– Chyba tam za chwilę wyjdę – mruknął niskim głosem Bloody. – Z tego co słyszę, to na zewnątrz szaleje zamieć. Może ktoś zlituje się nad biednym, zmarzniętym Alfą.
– Powodzenia – szepnął beżowy basior i już po chwili patrzył na swoją idealną kopię wspinającą się po schodkach w górę, prosto w szpony śnieżycy. Jasper był ciekaw, jak potoczą się dalej wydarzenia. Czy ktoś zorientuje się, że padł ofiarą drobnego oszustwa? I kto ucierpi w wyniku ataku Teletubisia? Day przez chwilę martwił się o Prascannę, ale potem doszedł do wniosku, że jak na razie nic jej nie grozi – przecież była teraz niezniszczalnym lodowym potworem. Niewątpliwie sobie poradzi.

Tak też się stało. Ze zdawanych porucznikowi na bieżąco raportów wynikało, że Prascanna postawiła się Kibie i uciekła wraz z rannym Bloody Day'em (jak nazywali teraz przemienionego w Alfę WKS Teletubisia) gdzieś w góry. Po pewnym czasie oboje dotarli do jakiejś jaskini. Wilczyca położyła basiora w jednym miejscu, sama zaś spoczęła przy wyjściu. Z tego, co mówił Copper, Bloody'emu niezbyt podobało się, że zachowywała się jak Cerber – wydawała się strzec wylotu groty, gotowa do zabronienia wilkowi odejścia.
– Bloody postanowił się zaraz przemienić – oznajmił w pewnym momencie porucznik.
– Tylko niech na nią uważa – przestrzegł Day. – Ona jest z mojej watahy.
– Przekażę mu – odparł Copper, ale do Alfy głos dobiegł jakby z daleka. Płowemu basiorowi świat zaczął się rozmazywać, a potem powstałe barwne plamy zawirowały. Wilk zamknął oczy i nagle znalazł się w jaskini razem ze swoją kopią Bloody Day'em i zimną jak lód, właściwie będącą nim Prascanną. Przemieniony Nawiedzony Teletubiś niespodziewanie przybrał swoją normalną postać. Zaskoczona medyczka krzyknęła, jednocześnie zaskoczona i nieco przerażona.
– Ty nie jesteś Yesterday – wyszeptała, wpatrując się w Bloody'ego szeroko otwartymi oczyma.
– Oczywiście, że nie jessstem – odpowiedział potworek, przemieniając się w długiego niczym wąż smoka i owijając się wokół wilczycy.
Nagle Day ponownie znalazł się w podziemiach cmentarza zamku Heatherhill. Cały czas czuł jednak w głowie czyjąś nieproszoną obecność. Ignorując pytające spojrzenie porucznika Coppera, zacisnął powieki.
Kim jesteś? – zapytał w myślach.
Zwą mnie Neviden.

<Prascanna?>

Od Scarlet CD Trou Noir

0 | Skomentuj
Również Scarlet postanowiła położyć się na jednym z futer. Była głodna i zmęczona. Wiedziała, że musi mieć energię na następne trzy doby, jeśli mają zdobyć jak najwięcej informacji.
Rozejrzała się wokół. Trou Noir, ta Incendie i reszta wilków znajdujących się w pomieszczeniu już dawno zasnęła.
Z drugiej jednak strony bardzo nie chciała tu być, ale teraz już nie było odwrotu. Przecież nie mogła jak gdyby nigdy nic wyjść w jaskiń i pójść z powrotem na tereny watahy.
- Niby czemu nie możesz po prostu wyjść?
Wadera wrzasnęła, kiedy zauważyła leżącego przy niej widmowego kocura. Prawdopodobnie to był ten sam kot, z którym przeprowadziła krótką konwersację nad jeziorkiem.
- Nie wrzeszcz tak, bo wszystkich obudzisz - Kot omiótł spojrzeniem śpiące wilki - Jak na mój gust, sprawa jest prosta: chcesz stąd wiać, no to zwiewaj. Nad czym się tyle zastanawiasz?
Scarlet prychnęła i powoli wstała.
- Wiesz, w odróżnieniu do ciebie, to mnie inni widzą.
- Nie dasz rady się przekradnąć? Przecież jest noc. Myśleliśmy, że jesteś tym zwiadowcą...
- Bo.... jestem. Ale póki co nie mam po co wracać - westchnęła wadera - Na dodatek ledwo cokolwiek widzę.
- A kto tu mówi o wracaniu? - syknął duch kota - To przecież oczywiste, że pozbędą się ciebie, gdy tylko odkryją, że nie jesteś już tak użyteczna jak kiedyś.
- Yesterday nie jest taki.
- Albo to ty nie dopuszczasz do siebie tej myśli. Czasami nie wszystko jest takie, jakie się na pierwszy rzut oka wydaje.
Dalej już nie mówił, tylko spoglądał raz na Scarlet, a raz na towarzyszącego jej Trou Noir, który spał twardo od dłuższego czasu. A wilczyca wpatrywała się w lodowe wrota, którymi tutaj weszli. Jakby nie patrzeć, Sivve nie zamykał tych drzwi na klucz. Ewentualnie Kiba mogła zostawić przy drzwiach strażników, a uzbrojeni strażnicy mogli stanowić na chwilę obecną problem. Wadera musiałaby szybko wysmyknąć się przez, no tak.... strasznie dużo ważące drzwi, mające zapewne z tysiąc lat. Ale co potem? Nawet, jeżeli strażnicy przysnęli, to przecież nie znała na pamięć planu jaskiń.
Taa... może by jej się udało, gdyby tylko mogła stać się chociaż na kwadrans takim niewidzialnym kotem.
Scarlet usłyszała kroki, mogące zwiastować powrót Griviera i Nicolette. Nieśli kawał mięsa renifera.
Incendie obudziła się natychmiast, zupełnie jakby aż z krainy snów wyczuła intensywny zapach mięsa.
Wokół kawałka renifera zebrała się już w kole większość wilków.
- Co jest? - zapytała, nieśmiało podchodząc do nich. Wkrótce dołączył do niej ziewający Trou Noir, czy raczej Blue Tornado.
- Lepiej coś zjedzcie, dobrze radzę - odparł Grivier - Kiba chce się z wami wkrótce widzieć. Powinna po was zaraz kogoś wysłać.
Mięso miało nieco dziwny zapach...
- No jedzcie - mruknęła Incedie - Nie jest zatrute.
Scarlet i Trou Noir wymienili niespokojne spojrzenia, ale zaraz zabrali się do jedzenia razem z pozostałymi. Mięso tego renifera było już stare i nieświeże, ale na chwilę obecną Scarlet nie zwróciła na to zbyt dużej uwagi. Dostali coś do jedzenia. To najważniejsze.
Zdążyła wziąć ledwie jeden kęs, a usłyszeli głośne otwieranie lodowych drzwi. U ich progu stanął Sivve, duży szary strażnik, który poprzedniego dnia zaprowadził ich do Kiby. Wilk przywołał gestem dwójkę nowych wilków.
Super. Scar właśnie zdała sobie sprawę, że nie przespała ani jednej godziny. Starając się jak najmniej kołyszeć, dołączyła do towarzysza.

* * *

Sivve wprowadził ich do jaskini Kiby, a potem został wysłany przez nią na polowanie, zostawiając dwójkę drżących z zimna wilków sam na sam z przywódczynią.
- Jak się spało? - zapytała z uśmiechem Kiba, jednak nawet nie próbowała, aby uśmiech wyszedł szczerze.
- Doskonale, chociaż mogłoby być trochę cieplej - zauważył Trou Noir.
- Taka jest Północ, moi mili. Przyzwyczaicie się.
To mówiąc wstała i wyszła z pomieszczenia. Scarlet i Trou Noir domyślili się, że mają iść za nią. Teraz znaleźli się w obszerniejszej jaskini. Scarlet dostrzegła stosy ksiąg i zwojów porozstawianych po kątach jaskini, jak i również magazyny ziół, przypominających waderze jaskinie Uzdrowicielki.
Kiba zatrzymała się przy dużym płótnie powieszonym na ścianie.
- Spójżcie - Wskazała na płótno - To mapa naszych terenów. Lepiej ją sobie zakodujcie w pamięci. A przy okazji, mam dla was wasze pierwsze zadanie.
Usiadła na jednym z futer.
- Co będziemy musieli zrobić? - zapytał basior o kolorowej grzywce.
- Zadanie jest proste. Wczoraj dostałam wiadomość od mojego zaufanego informatora, że pewien członek Watahy Krwawego Szafiru kręci się na naszych terenach. Jak najszybciej go zlokalizujcie i przyprowadźcie go do mnie żywego. Wtedy zastanowie się, czy was przyjąć.

< Trou Noir? > Nie wiem jak tobie, ale mi Hikaru pasuje idealnie do roli nieproszonego gościa. Wesołych Świąt wszystkim :>

Od Lily'ego CD Nightmare

0 | Skomentuj
- Widzisz? - powiedział Lily, kiedy Elan wyraziła zgodę.
- Widzę, widzę. Więc zostanę - Nightmare położyła się na jednym z wielu wolnych futer. Lily również to uczynił. Oczy mu się powoli same zamykały. Nudził się niemiłosiernie, a dziś akurat w jaskini Uzdrowicielki panował wyjątkowo mały ruch.
Usiłował pójść spać, ale z drugiej strony wcale nie chciał jeszcze zasypiać.
- Jak się czujesz? - zagadnął Nightmare. Wilczyca leżała na jednym z futer i również miała niemałe problemy z zaśnięciem.
- Normalnie się czuję, czemu pytasz?
- No wiesz.... nie zmęczyły cię czasem te ciągłe przemiany w smoczą wersję?
- Ani trochę.
- Nie jesteś ani trochę zmęczona?
- Nic a nic - mruknęła Nightmare.
- Okej. Dobranoc - Lily odpuścił sobie dalszą konwersację, ale nadal zastanawiało go, skąd ona bierze tyle mocy. To było równie interesujące, jak przerażające. Czytał całe wieki temu, że przemiany w inne stworzenia potrafią być wykańczające.
Lily jeszcze przez jakiś czas chodził bez celu po jaskini, aż w końcu był na tyle zmęczony, że zasnął.

* * *

Następnego dnia nie było jej już w jaskini Elan. W sumie nic dziwnego - śnieżyć przestało, toteż nic jej już tutaj dłużej nie trzymało. Podobnie jak Lily'ego, który pożegnał się z Elan i wybiegł na zewnątrz. Słońce dopiero zaczynało wschodzić, więc nagromadzony przez noc śnieg nie odbijał jeszcze tak rażąco tego światła. I dobrze, gdyż basior nie miał wcale ochoty oślepnąć na dzień dobry.
I w tym śniegu dał radę dostrzec białego myszkopodobnego gryzonia. Oblizał cicho wargi. Co prawda nie był głodny, ale wypoczął na tyle, by zabić nudę pogonią za tym gryzoniem.
Skoczył więc na białą mysz. Ta oczywiście zaczęła natychmiast uciekać, ale nie było jej łatwo przebrnąć przez śnieg, więc Lily'emu udało się ją dogonić. Kiedy przygniótł gryzonia do gruntu łapą, usłyszał zduszone piski zdeterminowanej zwierzyny... jeśli tą małą, białą kulkę można nazwać w ogóle zwierzyną. Była praktycznie na jednego gryza, i Lily połknąłby ją w całości, może za wyjątkiem tego długiego, łysego ogona.
Jego uwagę odwróciła jasna wadera, maszerująca z naprzeciwka. Na tyle, że ten głupi gryzoń zdołał przecisnąć się między palcami Lily'ego i w oka mgnieniu zniknąć w śniegu.
- Heeej! - usłyszał, a głos wydał mu się względnie znajomy - waderą okazała się niedawno poznana Nightmare. Wyglądała na nieco czymś przygnębioną.
Czarny basior gotów był wygarnąć tej wilczycy spowodowanie utraty przekąski, chociaż ostatecznie zaniechał tego. Mysz nie była wystarczająco duża aby zostać czyimś obiadem. Poza tym mysz i tak długo nie nacieszy się wolnością.
- Witaj Nightmare! - zawołał Lily, podchodząc do niej - Co cię sprowadza do tej części tajgi?

< Nightmare? > 

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Prascanna była pod wpływem czaru hipnotycznego, nie miała własnej woli, robiła to co kazała jej Kiba, robiła to wbrew własnej woli coś jej kazało to robić. Nie mógła nawet odstąpić wilczycy na krok, była jej całkiem posłuszna po mimo tego iż nie chciała, w dodatku była znów lodowym monstrum. Były w jakimś starym opuszczonym zamku który był już sfatygowane za pewne setkami lat i był w połowie zawalony. Kiba kazała wywołać Prascannie potężną śnieżną burze i otoczyć zamczysko wysokim, grubym, lodowym  mórem z solą i lodu ostrymi niczym sztylety, medyczke będąc pod czarek nie mógła się jej sprzeciwić i zrobiła to co kazała jej Kiba. Nagle do sali w której stały wadery weszły jakieś dwa wilki, była całe w bliznach jeden był szary a drugi granatowy, były to chyba basiory, wyglądały na dość młodych około 2 lat.
-Kibo! Na dworze zamieć jest straszna, co z tym Day'em? - zapytałam szary wilk który stał na w prost białej wadery.
-Coś z nim? Nie chcesz go sama zabić? - zapytała granatowy basior
-Canna wstrzymaj zamieć- rozkazała Kiba
Różowa wadera zawyła i zamieć natychmiast ustał, a wilczyca z lodu stała bez ruchu i czekała na kolejne rozkazy Kiby.
-Wy dwaj! Idźcie po mój łuk! - rozkazał dwóm młodym basiorom.
Oni natychmiast pobiegli przerażeni po to co kazała im ciotka Yesterday'a.
-Coś mam teraz robić- powiedziała Prascanna, coś kazało jej to powiedzieć
-Jak przyniosą mój łuk to się przekonasz- odparła Kiba
Obie wadery czekały na tych młodzików któży po kilku minutach wrócili z łukiem.
-To o co prosiłaś- powiedział jeden z nich i dał jej łuk
-Canna idziemy- powiedziała i ruszyła przed siebie Prascanna szła obok niej.
Przemierzały tak korytarze zamku powoli, aż w końcu wyszły na jakiś cmentarz. Prascanna odrazu zauważyła Yesterday'a.
-Nie zabijaj go, leczy skatuj! Sama chce go zabić - powiedziała biała wadera
Prascanna się zawachała ale ran czar jej kazał, opierała się jak mogła ale nie dała rady. Podeszła do Day'a i uderzyła go w głowę rąk mocno, że ten aż umadł a krew była na śniegu. Basior leżał na ziemi a Kiba podeszła do niego i miała już go zabić strzałem z łuku ale Prascanna sraneła przed nim i strzała trafiła w nią i odbiła się od jej lodowej powłoki.
-Co ty robisz?.!- wykrzyczała
-To co uważam za słuszny! - odparła Prascanna i zaatakowała Kibe
Zaczęła z nią walczyć, Prascanna uwięziła Kibel w twardej jak głaz bryle lodu, podeszła do leżącego basiora i stanęła nad nim.
-Przepraszam- powiedziała
Złapała wilka z kark i przeskoczyła mur z nim w pysku i po chwili przeskoczyła lodowy mur króry sama stworzyła. Biegła z alfą w pysku ile sił w lodowych łapach, jako lodowe monstrum była o wieliele większą i silniejsza. Przemierzała góry utrzymójąc tępo, zaczęło się ściemniać, znalazła jakąś jaskinię i położyła tam basiora, sama położyła się przy wyjściu jaskini. Yesterday obserwował ją bacznie, wiedziała, że on już jej nie ufa.

<Yesterday? Przepraszam, że tak późno ale nie miałam czasu>

Victor

0 | Skomentuj

Art wykonany przez właścicielkę postaci

Imię: Victor
Pseudonim: najczęściej przezywają go Dial, nie wiadomo dlaczego
Płeć: Basior
Wiek: 4 lata i 1,5 miesiąca
Charakter:  Cichy i tajemniczy wilk. Nie mówi o sobie i ogólnie mało się odzywa. Jednak odpowiada na pytania (prawie na wszystkie). Bardzo trudno jest nawiązać z nim rozmowę, ale gdy już ci to się uda, zauważysz, że wyraża się w sposób bardzo kulturalny. Mimo takiego zamknięcia się w sobie pomaga innym bezinteresownie, chociaż najlepszym to on pocieszycielem nie jest. Dlaczego? Nie lubi kłamać i mówi zawsze prawdę, to, co myśli i to, co jest słuszne. Twardo trzyma się swoich przekonać i praktycznie niemożliwe jest zmienić jego nastawienie czy myśli. Obserwator – nie wtrąca się, gdy nikt o to go nie poprosi. Nie jest wścibski, bo sam nienawidzi takich wilków. Plotkarzami gardzi, a tym bardziej kłamcami i oszustami. On sam nigdy nie rzucił słów na wiatr, musieli by go obdzierać ze skóry, a i tak nie jest pewne, czy by zerwał obietnicę. Bardzo pamiętliwy. Jest dość pedantyczny, chociaż stara się w sobie tą durną cechę zniszczyć – wszystko musi być idealne, wszystko na swoim miejscu, zadanie dokładnie zrobione. Nie prosi nikogo o pomoc, woli zrobić coś sam. Zazwyczaj przebywa w samotności, ale on także jest żywym stworzeniem i nawet jeśli nie wykaże zainteresowania daną osobą, w duszy będzie się cieszył, ze ktoś z nim jest; nawet siedząc obok w ciszy.  
Hierarchia: Omega
Stanowisko: Patrol
Rasa: Wilk Wody
Moce: Victor przyszedł na świat w watasze ognia. Wszystkie tam wilki były wilkami ognia. Gdy tylko jego rodzice się dowiedzieli że jest wilkiem wody, zataili to. Wataha wody wyła wrogiem watahy ognia, więc nie mieli wyboru. Pewnego dnia, gdy młody Dial nie panował jeszcze nad swoimi umiejętnościami magicznymi, spowodował że woda z kałuży się uniosła.
-Tworzenie wodnej tarczy ochronnej
- Manipulowanie wodą
-Tworzenie wodnych stworów
-oddychanie pod wodą
Zainteresowania: mimo swojego stanowiska interesuje się medycyną
Historia: Został wygnany z watahy ognia ponieważ jako jedyny urodził się jako wilk wody. Następnie zaczął poszukiwania watahy. W końcu znalazł Watahę Krwawego Szafiru i dołączył. Szczegółów raczej nie opowiada.
Rodzina: pamięta tylko tyle że jego matka miała na imię Cassandra.
Partner: nie zastanawiał się nad tym poważnie.
Potomstwo: brak
Pieniądze: 150 Lemingów 
Ekwipunek: Brak
Właściciel: julczydlo1 (Howrse) Liliaurk15@gmail.com lub Julczydlok@gmail.com (e-mail)
Towarzysz: brak

Od Nightmare CD Lily'ego

0 | Skomentuj
-Ja zawsze mam siłę! - powiedziała dość głośno czarna wilczyca
-To dobrze, lot w śnieżycy wymaga dużo sił- powiedział basior
-Wiem, dam radę - odparła wilczyca
Wyszła na zewnątrz i zamieniła się w potężnego spmoka Lily wskoczył dwoma susami na jej grzbiet a ona wzięła medyczke do pyska i wzbiła się w powietrze. Śnieg mocno spypał i wiatr wiał z potężną mocą, wadera leciała po mimo to w mierę łagodnie tak aby zbytnio nie trzęsło nią podczas lotu. Przemienia wadera leciała tak już dobre kilka minut aż ujżał jakąś jaskinie z której dobiegało światło, wylądowała tam i to była jaskinia Elan, wsuneła tam łeb a Lily tam wszedł. Nightmare położyła wadere na ziemi a Elan spojrzała na nią że zdziwieniem i wtedy wilczyca przemianiła się w wilka.
-Coś jej jest- powiedział Nightmare - Działanie bardzo potężnej czarnej magii- dodała skrzydlata wadera
-Tak- odpowiedziała krótko uzdrowicielki
Kazała położyć chorą wadere na skórach zwierząt a ona w tym czasie pujdzie zrobić lek który by pomógł medyczce.
Wilki zrobiły to co kazała im Elan. Gdy to zrobili poczekalni jeszcze chwilę przy leżącej i czekali aż wróci Elan z lekiem. Nie czekali zbyt długo gdyż wróciła ona po kilku minutach i podała lek chorej.
-To jej pomoże-odparła uzdrowicielka
-Dobrze - stwierdził Nightmare a Lily tylko przytaknoł głową.
-To ja będę lecieć - powiedziała skrzydlata wadera i skierowała się ku wyjściu
-Lepiej tego nie rób, jest nie bezpiecznie - skomentował beta
-On ma rację - przytakneła mu zielona wadera
-Zostań tu lepiej do rana - odparł basior
-Nie wiem czy Elan się zgodzi- stwierdziła Night
-Możesz tu zostać - odpowiedziała z lekkim uśmiechem Elan.
<Lily? Sorki, że tak krótko i trochę długo ale miałam mało czasu>


Od Aidena CD Altair

0 | Skomentuj
Aiden nie wiedział już, co jest prawdziwe. Przecież prawie rozbił sobie nos na jednym z tych drzew, które rzekomo nie istnieją. Ale przecież je widział, a raczej nadal widzi. Chyba.
Zrezygnowany usiadł w śniegu. Powinien oszczędzać siły. A najlepiej zamknąć oczy i próbować wyłączyć pozostałe zmysły.
Jednego nie rozumiał - skoro Altair i tak szła odnieść szczeniaka do Owadziego Lasu, to nie mogła od razu zabrać go ze sobą, zamiast się wracać? Obojgu wyszłoby to na zdrowie.
A może wcale nie zamierza wrócić? Przecież są szanse na to, że kazała mu tu czekać tylko po to, żeby sobie odmroził wszystkie łapy razem z ogonem. Szczerze wysunęła do niego propozycję o dołączeniu, prawda?
Usiłował o tym nie myśleć. Położył się w śniegu, starając się doszukać interesujących chmur. Dostrzegł jednak tylko zorzę polarną, nic poza tym...
Zaraz, że co?¡
Zorza nie powinna pojawiać się o takiej porze. Był może dopiero świt, ale to i tak było o wiele za późno...
Zerwał się na równe łapy. Zauważył, że nie znajdował się już w tundrze. Teraz spoczywał na pustyni, na popękanym od słońca gruncie. Mógłby przysiąc, że czuł, jak podłoże piecze mu palce. I chyba wtedy zaczął krzyczeć.
Dopiero względną trzeźwość przywróciło mu zostanie szturchniętym przez kogoś w żebra.
Przez chwilę myślał, że to Altair, która jednak postanowiła po niego wrócić. A więc dosyć zaskoczył go widok nieznajomej, białej wilczycy w podeszłym wieku.
Przy okazji nie mógł się ruszyć. Jakiś dziwny lód przykuwał go do ziemi. Rozejrzał się, rozpoznając niepopularną tundrę.
- Spokojnie, chcę tylko pogadać - mruknęła nieznajoma. Aiden nadal nie widział wyraźnie, ale po tonie głosu wilczycy wywnioskował, że dobrze by było nie mieć w niej wroga.
- To jest prawdziwe?
- Ten lód? Owszem, to moja robota.
Och, tylko nie to. Był na przegranej pozycji, bo nawet jako Wilk Ognia nie zregenerował w sobie ognia.
- Znasz waderę o imieniu Prascanna? Wiesz, gdzie ją znajdę? - zapytała biała.
Aiden przełknął zakłopotany ślinę.
- Jest medykiem, i to diabelnie dobrym, to wszystko co wiem. Jestem tu ledwie parę dni, może poszukasz kogoś z dłuższym stażem?
Wilczyca syknęła, niechcący lub chcący uderzając mnie naszyjnikiem, który dyndał na jej szyi. Naszyjnik zostawił na moim policzku uczucie ostrego zimna.
- Zaraz powinna wrócić tu siostra Alfy - dodał, usiłując nie patrzeć rozzłoszczonej samicy prosto w oczy - Pomagała przy organizacji medykom nowej jaskini, powinna móc ci pomóc.
To jeszcze bardziej zestresowało i wkurzyło nieznajomą. Ale... czemu?
- Czy aby na pewno nie wiesz niczego? - zapytała biała.
Jej ton głosu zaniepokoił jasnego basiora. Tak jak nagłe zbliżenie wilczycy do niego. Na jej pysku zagościł złośliwy uśmiech. Jaka psychiczna.... Altair, gdzie jesteś?
- Weź mnie nie dotykaj - syknął, ale ta już kładła łapy na jego łapach. Chciała czytać mu w myślach?
Aiden kaszlnął, bo nie był już w stanie wytrzymać napastliwości wilczycy i nieprzyjemnego zapachu jej futra. Przypadkiem kilka iskier z jego żołądka poleciała i delikatnie oparzyło białe futro wilczycy, która cofnęła się jakby właśnie wpadła głową w ogień.
- Jesteś Wilkiem Ognia, tak? - prychnęła, policzkując go ogonem - Gardzę takimi jak ty, powinno się was tępić... Nie masz czego szukać na Północy.
Zaczęła się powoli oddalać, a Aiden chciałby jej walnąć z lewego sierpowego, bo jak ona śmie obrażać Wilki Ognia, ale uniemożliwił mu to ten lód. Warknął za waderą:
- Wypuść mnie, ty stara suko!
- Do niezobaczenia!
Zobaczył, że zmierza do tajgi. Gdyby miał jakąś energię magiczną, może zasięg ognia pochłonąłby nieznajomą? A poza tym.... Co te stare truchło chciało właściwie od tej Prascanny? Biała nie wyglądała, jakby pilnie potrzebowała opieki medycznej. I ten jej dziwny amulet? Aiden nadal czuł skutki uderzenia nim na policzku. A teraz w dodatku nie miał się jak chociażby położyć - lód, który nadal go więził, uniemożliwiał zgięcie stawów.
O ironio. Znów się znalazł tutaj, znów Altair będzie musiała uratować mu zadek przed śmiercią z zamarznięcia... albo nie. Ale jeśli mu nie pomoże, jego duch ją nawiedzać do końca jej dni.
Ale z drugiej strony, chciałby bardzo, by tu teraz była.
To wszystko wina tych ziółek. Być może nie czułby teraz, jak stopniowo ochładza się jego mózg.
Pod koniec wiatr zawiał mu w twarz, a wraz z tym poczuł znajomy zapach.... lub tylko coś sobie ubzdurał. A potem chyba zemdlał.

* * *

- Gdzie ja jestem?
Oczy odmawiały mu posłuszeństwa. Ale czuł intensywny zapach herbatki Elan... a to oznacza...
... że jednak żyje.
Ktoś położył łapę na jego czole, i Aiden stopniowo odzyskiwał zmysły. Zobaczył obok Shairen z kubkiem herbaty.
- Dzięki - mruknął. Był przykryty chyba trzema futrami. Miał nadzieję, że nie będzie musiał nosić cały czas tyle futra.
Wypił kilka łyków herbatki, a potem oczy same mu się zaczęły zamykać. Może to i lepiej?

< Alt? >
Wyszło jak wyszło '-'

Od Trou Noir CD. Scarlet

0 | Skomentuj
Gdy dotarli do końca szerokiego korytarza, ich oczom ukazała się obszerna grota. Na samym jej środku, na lodowym podwyższeniu, siedziała majestatyczna wilczyca o futrze koloru śniegu. Długa sierść skutecznie chroniła ją od wszechobecnego mrozu, zaś jedno z jej ślepi miało najzimniejszy odcień błękitu, jaki trzyletni basior kiedykolwiek widział. Drugie oko wyglądało na ślepe, oczodół i policzek zaś naznaczone były sporą blizną. Ucho wadery sprawiało wrażenie oderwanego i przyszytego potem na nowo, a całe jej ciało pokrywały ślady po dawnych walkach. Jednak mimo odniesionych niegdyś ran i niewątpliwie paru ładnych lat egzystencji na tym świecie wilczyca sprawiała wrażenie silnej i niepokonanej.
Trou Noir skłamałby, twierdząc, że Kiba nie wywarła na nim wrażenia.
Przywódczyni wrogiego stada przerwała rozmowę, widząc Sivve wkraczającego do groty z dwojgiem nieznanych jej wilków. Machnięciem łapy odprawiła swojego rozmówcę i wyszła na spotkanie nowoprzybyłym. Sivve skłonił się jej nisko, Blue Tornado i Athene pochylili głowy.
– To nowi rekruci, pani – poinformował swoją przełożoną basior.
– Doskonale, akurat dwójki nam potrzeba... – mruknęła do siebie Kiba, a potem zwróciła się do skrytych pod przebraniem członków watahy Yesterday'a: – Jak się nazywacie? I jak tu trafiliście?
– Jestem Blue Tornado, a to moja towarzyszka, Athene – odpowiedział Trou Noir. – Daleko na południe stąd krążyły plotki o wilczycy, która niedługo zawładnie całą Północą. Z racji, iż w naszym stadzie brakowało nam przygód, postanowiliśmy się przekonać, czy opowieści są prawdą.
– I jak, okazały się prawdziwe? – zapytała biała wilczyca z błyskiem ciekawości w oku.
– Szczerze powiedziawszy? Nie – odparł Trou. Scarlet posłała mu niespokojne spojrzenie, a Kiba... cóż, Kiba wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć. Jednak nim obie wilczyce zdołały wydobyć z siebie jakieś słowa, basior kontynuował: – Te wszystkie plotki to drobnostka w porównaniu z oszałamiającą rzeczywistością. Choć mam bujną wyobraźnię, nie spodziewałem się kogoś tak wspaniałego.
Na pysku śnieżnej wadery pojawił się niewielki, ale za to szczery uśmiech. Widocznie lubiła, jak prawiono jej komplementy. A już w szczególności młode basiory, jak Trou Noir... Wilk wzdrygnął się na samą myśl, że Kiba mogłaby spróbować... nie, to było zbyt straszne, żeby nawet o tym rozmyślać.
– Miłe słowa – mruknęła wadera. – Cóż, zobaczę, jak sprawdzicie się na treningu. Wtedy podejmę decyzję, czy was przyjąć czy nie...
Ani Blue Tornado, ani Trou Noir tak ma być, to nie jest błąd ten pomysł nie przypadł do gustu, biorąc pod uwagę złowróżbny ton głosu wadery. Co mogło ich czekać w niedalekiej przyszłości? Tortury? Może Kiba podejrzewała, że dwójka wilków to szpiedzy z watahy Yesteday'a? Albo...
Bon Nord, a jeśli ona jest jakaś psychiczna? – przemknęło basiorowi przez myśl, gdy szedł za Sivve podziemnym korytarzem. Z jego pyska ulatywały kłęby pary, a podłoże miejscami było oblodzone. Jeśli przez następne parę dni będą mieszkać w podobnych warunkach, kto wie, czy nie zamarzną. Albo nie dojdzie do wychłodzenia. Albo do odmrożenia.... Trou wzdrygnął się. Był dość przywiązany do swoich uszu, łap i ogona. Nie zamierzał ich tracić. Ale misji też nie będzie mógł porzucić...
– No, tu będziecie mieszkać – mruknął nieco chłodno Sivve, otwierając jakieś drzwi (tak, dobrze zgadliście, były zrobione z lodu). Za nimi znajdowało się stosunkowo ciepłe pomieszczenie pełne posłań i nieznanych wilków, które przerwały rozmowy, gdy tylko ich zobaczyły. Trou Noir i Scarlet, czy też raczej Blue Tornado i Athene, weszli do groty. Drzwi zamknęły się za nimi z hukiem. Obdarzony kolorową obecnie czupryną basior nie był na to przygotowany i aż podskoczył, słysząc nagły i głośny dźwięk. Wiele wilków zaśmiało się, jednak przybysz nie zwrócił na to większej uwagi. Zastanawiał się, czy są tutaj uwięzieni.
– Cześć, nowi. – Przez tłum przepchnęły się trzy osobniki – bury, umięśniony basior i dwie wilczyce – jedna platynowa, o fiołkowych oczach, druga zaś rdzawa. Grymas na jej pysku świadczył, że nie ma większej ochoty przybywać w tym miejscu. Trou dostrzegł w niej od razu potencjalnego sprzymierzeńca.
– Em... hej – odpowiedziała Scarlet, nieufnie przyglądając się tej trójce. – Jestem Athene, to Blue Tornado.
– Grivier, to Nicolette i Incendie – odparł bury basior, wymawiając ostatnie imię "ęsądi", co jednocześnie zaskoczyło i nieco uspokoiło Troi Noir.
– Enchanté – mruknęła rdzawa z francuskim akcentem, wcale nie wyrażając tego, że jej miło. Mimo to Blue Tornado uśmiechnął się. Coś mu podpowiadało, że Incendie może być skarbnicą informacji... a kto wie, może zgodzi się im pomóc?
– Możecie zająć wolne posłania – oznajmił Grivier, a potem odwrócił się na pięcie i odszedł. Nicolette podążyła za nim, zastawiając ich samych ze rdzawą. Trou zastanawiał się przez chwilę, czy do niej nie zagadać, ale widząc, że waderze brak jest chęci na rozmowę, zrezygnował z tego pomysłu. Na razie postanowił trochę odpocząć.
<Scarlet?>

Od Cassie cd Altair

0 | Skomentuj

Z ulgą rzuciłam się na twardą skałę, by po chwili syknąć z nienawiścią i łapą zetrzeć z białej sierści pyska dość mocno odznaczającą się czerwoną krew. Muszę zacząć myśleć — stwierdziłam, zlizując ciecz z błękitnych pazurów. Po chwili krew przestała lecieć, a ja z uśmiechem przewróciłam się na plecy. Jak miło... W końcu żadne powietrze nie mierzwi sierści... Lodowata szczotka nie moczy futra...
Czy on coś podejrzewa?
Ta myśl przyszła dosłownie ni z gruszki ni z pietruszki. Dopiero zaczęłam rozmyślać nad tym, czy to, co robię, nie jest przypadkiem już w myślach alfy jako podejrzenia wobec mojej osoby. Gdyby rzeczywiście tak było... Mogę przyjąć, że doskonale wie, co robię. Być może będzie chciał podać mi złą datę lub nie poda jej wcale, byle tylko zaskoczyć przeciwnika. Lub wciąż może mieć świadomość mojej osoby, jednak być na tyle pewnym wygranej, że nie szczędzi sobie podawanych mi informacji. Można by pomyśleć, iż nawet specjalnie będzie chciał, żeby moja... stara wataha wszystko wiedziała.
– Nie docenia ich. – mruknęłam głosem pełnym jadu i nienawiści. Z sufitu moje oczy przeniosły się na ścianę, świdrując pustym spojrzeniem szary kamień.
A przynajmniej taką mam nadzieję. – dodałam jeszcze, trzepiąc raz uszami o pustkę. Powieki zasłoniły me błękitne tęczówki na dobre dwie minuty.
W nadchodzącej bitwie jestem w pierwszej linii ataku. Jakby udało mi się wyrwać przodem, nie wzbudzając podejrzeń dowódców... Być może zdołałbym dotrzeć do jakiegokolwiek wilka z przydomkiem pochodzącym od Krwawego Szafiru. Chociaż... Dość długo mnie tam nie było... Być może doszło parę wilków... Skąd mam mieć pewność, że to nie szpiedzy...
W takim razie... Jakie mam opcje... Heroica, Elan, Shogun, Scarlet, Hikaru Shairen, Prascanna, Lily, Altair lub sam Yesterday. Ten ostatni jest chyba najlepszym wyjściem. Ale... Czy mi uwierzy? Potrząsnęłam głową, otwierając gwałtownie oczy. O czym ja myślę? Czemu wciąż zależy mi na watasze, z której poniekąd zostałam wygnana? Na moim pysku zagościł sadystyczny uśmiech. Oh well... Bitwa jest równoważna z krwią. A krew...
Tajemnicze iskierki zamigotały w ślepiach. Skoro już jestem ich wrogiem... Chyba mam prawo to wykorzystać.
Nie! Nie, nie, nie! To obecna wataha tak na mnie wpływa! Myślozbrodnia jest w ich stylu! Nic takiego nie zrobię! Ugh... Oszaleję jak zaraz się czymś nie zajmę.
Przejechałam łapą po pysku, chwilę później wstając.

< Alt? >

Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
Niosąc w pysku Raptor, niedużą kilkumiesięczną wilczycę, Altair czuła, jak coraz bardziej robi się głodna. Wdychając zapach szczenięcia, ciągle powstrzymywała się od zatopienia kłów w ciepłym ciałku. Choć od jej przemiany minęło już parę miesięcy, niekiedy nadal miała problem z kontrolowaniem swojego pragnienia... Co, jeśli nie wytrzyma?
Gdyby zaczęła pić krew waderki, nie byłoby jeszcze tak źle. Jednak gdyby wyssała z niej większość tego życiodajnego płynu, tym samym doprowadzając małą do śmierci, nie uniknęłaby wygnania... Nawet Yesterday nie zdołałby jej uchronić. A Heroica byłaby zupełnie załamana...
Wampirzyca potrząsnęła głową, aby odgonić natrętne złe myśli. Tym samym wprowadziła Raptor w stan bliski zwróceniu ostatniego posiłku. Młoda wilczyca jęknęła cicho, dając tym samym do zrozumienia dorosłej waderze, że jej stan nieco się pogorszył. Alt zatrzymała się i położyła tymczasową podopieczną na śniegu, dając jej czas na chwilę odpoczynku.
– Ja... ja zaraz wracam – mruknęła, czując rosnące coraz bardziej pragnienie. Jej nos, czuły na zapach krwi, pochwycił woń niedawno zdechłego leminga, nadającego się idealnie na zaspokojenie pierwszego głodu. Do Owadziego Lasu nie było w końcu tak daleko, tam upoluje sobie jakiegoś ptaka albo renifera... A mięso nada się dla watahy.
Wampirzyca wybiegła trochę w przód, gdzie znalazła ciało zamarzniętego leminga, jeszcze delikatnie ciepły i z przepyszną, płynną krwią. Zatopiła kły w martwym zwierzęciu i szybko wyssała z niego życiodajny płyn. Posilona, oblizała pysk i wróciła do czekającej na nią Raptor.
– Jesteś gotowa? – zapytała Alt, spoglądając na niewielką waderkę. Ta kiwnęła głową, więc wilczyca podniosła ją i kontynuowała wędrówkę w stronę tajgi.

Nagle, po kilku minutach, do jej uszu dotarł stłumiony przez śnieg odgłos czyjego upadku. Wampirzyca bez słowa postawiła podopieczną na ziemi, by nie narażać jej na kłopoty żołądkowe i spojrzała za siebie. Wśród białego puchu dostrzegła jasny wilczy ogon... Jednocześnie z wyjątkowo słabym powiewem wiatru do jej nosa dotarł znajomy zapach.
– Aiden? – zawołała, robiąc kilka kroków w stronę wilka. Gdy basior uniósł głowę, miała już pewność, że to on. Szybko chwyciła Raptor do pyska i pobiegła w kierunku niedawno poznanego osobnika.
– O, hej, Altair – odpowiedział z nieco dziwną intonacją głosu. – Gdzie tu mogę znaleźć jakąś jaskinię?
– Em... Aiden, jesteś na równinie – zauważyła czarna wadera, położywszy uprzednio niesione szczenię na ziemi. – Tu nie ma jaskiń.
– Na... równinie? – upewnił się basior, rozglądając się z niedowierzaniem w koło. – Ale... przecież widzę drzewa!
– To... coś... źle widzisz – odparła wampirzyca, gapiąc się na niego ze zdziwieniem. Co mu się działo? Wkręcał ją? A może to zimne powietrze uderzyło mu do głowy? Chyba, że... – Jadłaś ostatnio jakieś rośliny?
– No, takie jakieś ziółka... Całkiem dobre były.
– No i wszystko jasne – westchnęła Alt. – Czekaj tutaj, dobra? Zaniosę do lasu Raptor i zaraz wracam. Pamiętaj, nie ruszaj się stąd.
Powiedziawszy to, wadera chwyciła podopieczną i pognała ile sił w łapach w kierunku tajgi. Miała nadzieję, że Aiden jej posłucha... Basior z halucynacjami i zima na Północy na pewno nie byli dobrym połączeniem.

<Aiden?>

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Wilk patrzył spokojnie, jak jego odmieniona towarzyszka upada w śnieg. Szepnęła jeszcze coś na temat kary, a potem, jak mu się wydało, straciła przytomność. Nie pierwszy raz, odkąd ją poznał.
Ratowanie wadery postanowił odsunąć na minutę, góra dwie. Musiał przecież odnaleźć ten dziwny naszyjnik, który przemienił medyczkę w lodowe monstrum. Na całe szczęście, w śniegu pozostał wyraźny ślad po obecności medalionu. Basior zaczął grzebać w zimnym puchu, aż w pewnej chwili zacisnął łapę na chłodnym łańcuszku. Wyjął ozdobę z zaspy i założył na szyję. Poczekał kilka sekund, żeby zobaczyć, czy nic się nie stanie, a potem podniósł nieprzytomną wilczycę i ruszył w kierunku jaskini Uzdrowicielki. Kolejny raz.
Elan powitała go milczeniem. Wymienili tylko spojrzenia, a potem zielona wadera zajęła się medyczką. Basior opuścił jaskinię, pełen jakiejś dziwnej szarości i powagi. Nie chciał myśleć nad żadną karą dla Prascanny – nie był nawet pewien, czy wilczyca na nią zasłużyła. Miała tak kruchą psychikę... Kto wie, może nawet pozostanie pod postacią lodowej istoty to lepsze dla niej rozwiązanie?
– Nie myśl tak, Day – wymruczał cicho wilk, zmierzając w kierunku swojej jaskini. Lodowaty wiatr jak zwykle dawał się odczuć; przenikał przez futro nawet mimo jego grubości. Już niedługo musi zarządzić przeprowadzkę... Zaprowadzić wreszcie watahę do Owadziego Lasu, a nie tylko ciągle o tym mówić lub rozmyślać.
>>> <<<
Nareszcie znaleźli się w stosunkowo ciepłym lesie, pośród drzew chroniących od mroźnych wichrów. Był na herbatce u Elan i zasięgnął przy okazji parę porad psychologa. Może będzie mu teraz łatwiej... Ale przecież wciąż pozostało tyle problemów – Kiba, sprawy dotyczące żywności i oczywiście, co dalej z Prascanną. Na razie Yesterday był na etapie unikania różanej medyczki, jednak przecież nie mogło trwać to w nieskończoność. Kiedyś trzeba będzie wyjaśnić całą sytuację. Kolejny raz.
– Dobra, nie ma sensu się tym teraz martwić. Przecież po coś byłem na tej herbatce – powiedział, chodząc w te i we w te po swoim zimowym, znacznie mniejszym mieszkaniu. Czuł pulsujący ból głowy; był też bardzo zmęczony pełnieniem obowiązków Alfy. Po chwili namysłu ułożył się wygodnie na posłaniu i zapadł w niespokojny sen.
Naszyjnik wisiał nad jego głową, na jednym z korzeni. Basior nie obudził się, gdy śnieżnobiała wilczyca weszła do jego groty. Nie otworzył nawet oka, gdy nieznajoma z wdziękiem pochyliła się nad nim i zabrała medalion. Dopiero jakiś czas później obudził się i od razu rozpoznał charakterystyczny zapach, jaki po sobie zostawiła.
– Kiba! – zawołał, zrywając się na równe nogi. Czego ona mogła tu chcieć?
Wtem dostrzegł na korzeniu nad głową naszyjnik... a raczej jego brak. O. Nie.
Wybiegł ile sił w nogach z groty i pobiegł przez zaśnieżony las, kierując się zapachem ciotki i nie zważając na nic innego. Amulet był sam w sobie groźny, a co dopiero w łapach kogoś takiego jak Kiba... Znów miał kolejny problem na głowie! Nie mógł się nawet w spokoju zdrzemnąć, bo gdy to zrobił, okradziono go. Cała ta sytuacja nie podobała mu się coraz bardziej...
Nagle coś twardego i chłodnego jak lód zbiło go z nóg. Upadł prosto na zaspę i w ułamku sekundy zniknął pod warstwą śniegu. Zaraz jednak poczuł, jak czyjeś zimne kły chwytają go delikatnie za kark i unoszą, jak szczeniaka. Rzucono go na zmrożoną ziemię, prosto przed łapy Kiby.
– No proszę, proszę – mruknęła cicho. – Miło cię znowu widzieć, Yesterday.
– Bez wzajemności – odpowiedział basior, spoglądając szybko za siebie. Miał nadzieję, że zdąży przyjrzeć się tajemniczej istocie, która wyciągnęła go z zaspy... Jednak w następnej chwili upadł na ziemię, a z jego rozciętego pazurami policzka wypłynęła krew.
– Auć – mruknął, podnosząc się z ziemi. Zaraz jednak zamarzł, widząc przed sobą znajomą postać... Sporą lodową wilczycę, o spojrzeniu pozbawionym ciepłych uczuć. Prascannę pod wpływem tego magicznego amuletu. Odwrócił się w stronę Kiby. – Dlaczego to zrobiłaś!?
– Och, Yesterday, naprawdę się nie domyślasz? – zaśmiała się cicho. – To jasne, że chcę zniszczyć tę twoją wataszkę. A kto pomoże mi lepiej, jak nie zasmucona członkini, która chce stać się silniejsza? Nie jestem pewna, czy cały czas taka zostanie, czy może odbiorę jej ten naszyjnik... ale jakoś ją wykorzystam, Day. I wtedy już ani ty, ani Wataha Krwawego Szafiru się nie pozbierają.
– Nie zrobisz tego – warknął. – Nie pozwolę ci na to.
– Och, kochany, wydaje mi się, że to ja mam tutaj przewagę... Canna, atakuj, proszę.
Mimo braku elementu zaskoczenia Yesterday nie miał większych szans w walce z przeciwniczką. Była silniejsza, nie miał jak jej zranić... i nadal należała do jego watahy.
Nie minęło nawet pół minuty, a krwawił obficie z kilku ran zadanych ostrymi jak brzytwy lodowymi pazurami, podczas gdy na ciele Prascanny nie było nawet zadrapania. Basior leżał w śniegu, zastanawiając się, co się teraz wydarzy...
Lodowa łapa uderzyła go w głowę. Poczuł ból, a potem... potem ogarnęła go ciemność.
>>> <<<
Zima, Śnieg, CmentarzGdy odzyskał przytomność, od razu spostrzegł, że nie rozpoznaje miejsca, w którym się znajduje. Wstał ostrożnie z uwagi na niedawno odniesione rany i rozejrzał się wokoło. Znajdował się na jakimś starym cmentarzu otoczonym murem, wśród przysypanych śniegiem nagrobków. Parę metrów od niego leżała rozbita częściowo drewniana trumna, wyjście zagradzały żelazne kraty. Tu i ówdzie rosły nieodpowiednie dla zimnego klimatu Północy drzewa liściaste, teraz zupełnie pozbawione liści. Kiedy Day spojrzał w górę, zauważył kolejne mury, chyba części jakiegoś opuszczonego budynku.
Miejsce, choć jasne, napawało basiora dziwnym niepokojem. Mimo zwyczajnego wyglądu cmentarza wyczuwał jakąś grozę płynącą zewsząd... Nie miał większej ochoty zostać tam na noc. Tylko... miał pewien problem. W zasięgu wzroku nie dostrzegł ani jednej żywej duszy, a jedyne wyjście było zamknięte... Musiał coś szybko wymyślić, zanim tutaj zamarznie albo, co gorsza, zaatakują go jakieś duchy.
 
<Prascanna?>

Od Lily'ego CD Tashiego

0 | Skomentuj
Czarny wilk miał na szczęście jeszcze dobry słuch - nie miał żadnych wątpliwości, co do kierunku, z którego rozległ się odzew na jego wycie.
Biegł, chociaż śnieg mu to utrudniał. Miał nadzieję, że to będzie ten konkretny szczeniak, a nie jakiś inny, i chociaż inne nie są w niczym gorsze, to jednak, mimo że zabrzmi to okrutnie - o inne szczenięta nie martwiłby się w takim stopniu.
Jednak i tak nie zostawiłby żadnego szczeniaka, nawet jeśli nie będzie to Tashi. Heroika, bądź co bądź bardzo kochała wszystkie swoje przybrane dzieci jak własne. A jest już stara, przeżyła o wiele więcej niż Lily, i na pewno nie chciałaby przez resztę życia... obwiniać się za nieupilnowanie szczeniaków?
Lily tak intensywnie o tym myślał, że mało brakowało, a minąłby ciemnoszarą, puchatą kulkę nie zauważając jej.
- Hej - powiedział, kiedy został zauważony przez Tashiego - Pamiętasz mnie jeszcze?
Szczeniak mruknął cicho, że owszem, pamięta go, a potem położył się tuż przy przednich łapach Lily'ego. Mniej więcej dzięki temu basior Beta poczuł, jak szczeniak się trzęsie. Zapewne jednocześnie ze strachu i z zimna. Wyglądał trochę tak, jak podczas ich pierwszego spotkania. Owszem, Tashi odzyskał kilka kilogramów, ale teraz, jak tak siedział skulony, było to praktycznie niewidoczne.
Basior zchylił łeb, żeby podnieść małego, ale ten pisnął z bólu, zanim czarny wilk zdążył go dotknąć, i zaczął się jeszcze bardziej trząść.
Lily poczuł w nozdrzach zapach świeżej krwi - i faktycznie, Tashi posiadał sporą ranę po ugryzieniu.
- Co tu się stało? - zapytał. Cała radość z odnalezienia szczeniaka uleciała z niego momentalnie.
- Coś.... coś chciało mnie zabić... - zaskomlał szczeniak - Było takie wielkie.... i białe.
Białe jak.... Kiba. 
O nie, Lily, ogarnij się. Skończ już z tymi dziwnymi domysłami. Po co Kiba miałaby łazić po tundrze? Ma pewnie ważniejsze zajęcia.
A może jednak. Może chciała zabrać szczeniaka do siebie, i dlatego jest tylko zraniony, a nie martwy.
To mógł być choćby lis polarny, lub niedźwiedź. Niekoniecznie Kiba.
Jeśli znacie już Lily'ego wystarczająco długo, wiecie zapewne, że jego głębokie rozmyślania w ważnym momencie coś zawsze lubi przerywać. Tak było i tym razem. W tym przypadku było to głośne kichnięcie, które wydobyło się z nozdrzy szarego szczeniaka.
- Spokojnie, młody - Lily zignorował glut z nosa, który został na jego łapie, jedynie usiadł i objął szczeniaka łapą - Nikt cię teraz nie zabije.
- Gdzie jest Heroika? - szepnął cichutko szary szczeniak.
Basior wreszcie oprzytomniał, że trochę zbyt długo tu siedzą, jest zima i Tashi zamarznie jak się go zaraz nie wrzuci do ogniska..... znaczy się odda Heroice.
Więc wziął szarą kulkę, tym razem ostrożniej, i zarzucił ją sobie na plecy.
Następnie ruszył z powrotem. Tashi nadal się trząsł, może nie już tak bardzo, ale nadal trząsł. A było to dla czarnego samca wyjatkowo nieprzyjemne, a więc logiczne było, że chciał skrócić sobie czas drogi powrotnej.
- Widzisz te dwa białe cośki, wystające z moich pleców? - zawołał - Lepiej się ich złap.
Teraz mógł już spokojnie zacząć biec. W sumie.... nie, nie spokojnie! Nie da się być spokojnym, gdy coś siedzi ci na plecach drży mocniej, niż byś się po takim czymś spodziewał.

* * *

Był zmęczony, kiedy nareszcie dotarł do Owadziego Lasu. Oczywiście szczeniak zdążył jeszcze kilka razy mimowolnie kichnąć mu prosto do uszu. To chyba jeden z powodów, dla których Lily nigdy nie zrezygnuje z antykoncepcji. Szczeniaki to zło wcielone. Jeszcze pół biedy, jak cudze, ale....
- Widziałaś Heroikę?
Pytanie skierował do Kaylay wilczycy, którą jeszcze nie tak dawno temu zanosił do Elan, a teraz była zdrowa jak ryba. Elan jest niezastąpioną Uzdrowicielką. Bez niej WKS nie byłoby tak silne, może nawet w ogóle by nie przeżyli?
- Właśnie do niej idę - odparła wadera - Nie potrzebujesz czasem opieki medycznej? Bez obrazy, ale wygladasz, jakbyś z wyboru toczył się pół dnia z Poszarpanych Szczytów.
Lily pokręcił głową, mimo że zmęczył się niemiłosiernie, biegając za tym szarym szczeniakiem.
- Przekaż jej, proszę wiadomość - powiedział - Powiedz jej, że Zguba się znalazła. Będzie wiedziała, o co chodzi.

< Tashi? > Tylko weźże posuń tą akcję trochę do przodu, bo cię zamknę w komorze gazowej i będzie ci smutno :|