Biegli przed siebie, nawet nie marnując chwili na pomyślenie, dokąd najlepiej uciec. Teraz, jak się przekonali, nawet uciekanie przez las nie działało na ich korzyść. Niedźwiedź, czy cokolwiek to było, zgniatał świerki i sosny jak zapałki.
Basior głośno krzyknął do uciekającej obok niego ciemnej wadery:
- Jaki jest plan?!
- Na razie nie mamy planu! - odkrzyknęła Nightmare - Ten demon jest zbyt silny na nas dwoje. Może jakbyśmy znaleźli inne wilki, to...
Kolejny trzask gniecionych drzew zagłuszył jej słowa. Niedźwiedź-demon był coraz bliżej, zaczynali powoli odczuwać jego parzący oddech.
- Czy on się staje coraz większy niż na początku? - Lily podjął próbę odwrócenia się, ale zaraz gdy to zrobił, potknął się o kamień i wywinął koziołka do tyłu. Nightmare myślała na głos dalej.
- A co gdyby udało mi się zmienić w smoka... tak, powinnam teraz dać radę... można by spalić skurczybyka... ale tu nie ma za wiele miejsca na przemianę, Lily mógłby oberwać skrzydłem... nikomu to nie jest do szczęścia potrzebne...
Lily błyskawicznie wstał, by w porę umknąć od szczęk demona i czym prędzej dogonił Nightmare. Był zdyszany i wiedział, że długo już tak nie pociągnie
- On... jest odporny... na ogień!
Wadera spojrzała na niego zaskoczona całkowitą pewnością, z którą wymówił te słowa.
- Naprawdę? Skąd wiesz?
- Po prostu wiem. Tak mi się wydaje, że wiem - mruknął Lily - Ale może duża ilość wody zadziała. Kto z naszych zna zaklęcia związane z wodą?
Basior mówił teraz bardzo szybko, dlatego Nightmare zajęło chwilę domyślenie się co właśnie usłyszała. Ale odpowiedź znalazła od razu.
- Yesterday!
Lily bez słowa skręcił w kierunku Wichrowych Wzgórz, a Nightmare podążyła za nim.
<Nightmare? =^-^=>
Od Nulu CD. Tashiego
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Nulu z cichym okrzykiem odskoczył w bok, gdy zaledwie kilkanaście centymetrów od niego przeleciał dziwny, zaostrzony kij. Śmiercionośny przedmiot wbił się w pień pobliskiego drzewa i drżał jeszcze przez kilka sekund. Młody basior wpatrywał się w nieznany przedmiot z odrobiną strachu i sporą dozą zaciekawienia. Wyglądał on na jakiś rodzaj broni używanej przez Dwunożnych.
– Nulu! – syknął po raz kolejny Tashi, zatrzymując się parę metrów dalej. I tym razem złoto-brązowy szczeniak zareagował, chociaż ze zdecydowanie większym wahaniem. Nie chciało mu się biegać po całym lesie tylko dlatego, że zatrzymanie się groziło śmiercią. Przecież w końcu chciał umrzeć, czyż nie? Naprawdę, jaka to różnica, samobójstwo czy śmierć z łap Dwunożnych?
Chyba powinienem zachować te resztki godności czy czego to tam – westchnął Nulu w myślach, biegnąc o długość ogona za Tashim.
– To jak? – zapytał Tashi, odwracając na chwilę głowę w stronę młodszego kolegi. – Możesz zniknąć?
– Chyba tak – stwierdził szczeniak bez większego entuzjazmu. W sumie znienawidzenie przez kolejnego przesądnego wilka nie zmieniłoby życia młodego Alfy, ale musiał przyznać, że Tashi był całkiem miły. I że chciałby mieć w nim przyjaciela. Jednak nie robił sobie nadziei – pesymistycznie zakładał najgorsze; nowy znajomy odwróci się od niego niedługo po jego przemianie i ucieczce przed pościgiem.
Może jednak lepiej potknąć się i dać zabić człowiekowi? – przemknęło Nulu przez myśl.
– To znikaj – polecił ciemnofutry basior. – Już!
Potem sam dał nura w krzewy i upodobnił się do otaczających go roślin, zostawiając młodego Alfę samego. Złoto-brązowy wilk biegł jeszcze kilka sekund, zanim zdecydował się na przemianę. Podskoczył w górę i w jednej chwili jego przednie łapy przemieniły się w skrzydła, pysk w zakrzywiony dziób, a sierść w złotobrązowe pióra. Machnął kilka razy skrzydłami i wzniósł się wyżej. Po chwili szybował już nad drzewami, oddalając się od odgłosów pogoni. Z jego lewej strony pojawił się Henki, bez słowa szybując obok przemienionego wilka.
– M-myślisz, że Tashiemu nic nie jest? – zapytał w pewnym momencie Nulu.
– Nulu! – syknął po raz kolejny Tashi, zatrzymując się parę metrów dalej. I tym razem złoto-brązowy szczeniak zareagował, chociaż ze zdecydowanie większym wahaniem. Nie chciało mu się biegać po całym lesie tylko dlatego, że zatrzymanie się groziło śmiercią. Przecież w końcu chciał umrzeć, czyż nie? Naprawdę, jaka to różnica, samobójstwo czy śmierć z łap Dwunożnych?
Chyba powinienem zachować te resztki godności czy czego to tam – westchnął Nulu w myślach, biegnąc o długość ogona za Tashim.
– To jak? – zapytał Tashi, odwracając na chwilę głowę w stronę młodszego kolegi. – Możesz zniknąć?
– Chyba tak – stwierdził szczeniak bez większego entuzjazmu. W sumie znienawidzenie przez kolejnego przesądnego wilka nie zmieniłoby życia młodego Alfy, ale musiał przyznać, że Tashi był całkiem miły. I że chciałby mieć w nim przyjaciela. Jednak nie robił sobie nadziei – pesymistycznie zakładał najgorsze; nowy znajomy odwróci się od niego niedługo po jego przemianie i ucieczce przed pościgiem.
Może jednak lepiej potknąć się i dać zabić człowiekowi? – przemknęło Nulu przez myśl.
– To znikaj – polecił ciemnofutry basior. – Już!
Potem sam dał nura w krzewy i upodobnił się do otaczających go roślin, zostawiając młodego Alfę samego. Złoto-brązowy wilk biegł jeszcze kilka sekund, zanim zdecydował się na przemianę. Podskoczył w górę i w jednej chwili jego przednie łapy przemieniły się w skrzydła, pysk w zakrzywiony dziób, a sierść w złotobrązowe pióra. Machnął kilka razy skrzydłami i wzniósł się wyżej. Po chwili szybował już nad drzewami, oddalając się od odgłosów pogoni. Z jego lewej strony pojawił się Henki, bez słowa szybując obok przemienionego wilka.
– M-myślisz, że Tashiemu nic nie jest? – zapytał w pewnym momencie Nulu.
A od kiedy to przejmujesz się innymi? – odpowiedział puszczyk pytaniem na pytanie.
– No wiesz... Jeśli on zginie, to wszyscy będą uważać, że to przeze mnie, bo przecież mogłem mu pomóc, a jednak sam odleciałem i wtedy wszyscy mnie znienawidzą jeszcze bardziej i...
Nulu, spokojnie. Myślę, że Tashi sobie poradzi – stwierdził spokojnie Henki.
– Ale co jeśli jednak...
Nulu!– Dobrze, dobrze – mruknął młody Alfa. Oba ptaki szybowały jeszcze przez minutę czy dwie, a potem zawróciły, chcąc upewnić się, że Tashi jest cały i zdrowy.
– No wiesz... Jeśli on zginie, to wszyscy będą uważać, że to przeze mnie, bo przecież mogłem mu pomóc, a jednak sam odleciałem i wtedy wszyscy mnie znienawidzą jeszcze bardziej i...
Nulu, spokojnie. Myślę, że Tashi sobie poradzi – stwierdził spokojnie Henki.
– Ale co jeśli jednak...
Nulu!– Dobrze, dobrze – mruknął młody Alfa. Oba ptaki szybowały jeszcze przez minutę czy dwie, a potem zawróciły, chcąc upewnić się, że Tashi jest cały i zdrowy.
<Tashi?>
Od Nightmare CD Lily'ego
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
Po dotarciu do domu wilk który im pomógł pożegnał się i zniknoł w kilka chwil z oczu Nightmare i Lily'ego. Po kilku minutach Lily zaproponował Night aby zapolowała z nim, a ona niemalże natychmiast się zgodziła i zaczęli tropić potencjalną zdobycz.
Szli dobre kilka minut z nosami przy ziemi aby złapać trop jakiejś zwierzyny.
-Fajnie by było gdybyśmy upolowali jakiegoś renifera- powiedziała rozmarzenie wadera i spojrzała na Lily'ego
-Tak, ale ważne żebyśmy cokolwiek złapali-odparł i spojrzał przed siebie
-Prawda- uśmiechnęła się w stronę wilka i znów dała nos do ziemi.
Nagle Lily się zatrzymał i spojrzała skamieniały przed siebie, stał tak z dobrą minutę aż się obrócił i powiedział do wadery:
-Idziemy stąd- krótko odparł i zaczoł iść
-Czemu niby? - zapytała ale po chwili poczuła, to był zapach niedźwiedzia i to nie jakiegoś zwykłego, tylko niedźwiedź demon. Kilka razy większy i silniejszy od zwykłego i co najgorsza potrafił przejąć nad kimś kontrolę.
-Wiejmy- powiedział j zaczoł biec basior.
Wilki biegły ile sił w łapach, tylko żeby ten potwór ich nie dorwał, wtedy było by źle. Biegli tak ale nagle było słychać łamiąc się drzewa i potężne uderzenia o ziemię. To był on. Wyczuł ich i zaczoł ich gonić, teraz nic nie pozostało po za ucieczką, walka mogła by być w tym przypadku jedynie głupstwem.
<Lily? Sorki ale miałam bezwen>
Szli dobre kilka minut z nosami przy ziemi aby złapać trop jakiejś zwierzyny.
-Fajnie by było gdybyśmy upolowali jakiegoś renifera- powiedziała rozmarzenie wadera i spojrzała na Lily'ego
-Tak, ale ważne żebyśmy cokolwiek złapali-odparł i spojrzał przed siebie
-Prawda- uśmiechnęła się w stronę wilka i znów dała nos do ziemi.
Nagle Lily się zatrzymał i spojrzała skamieniały przed siebie, stał tak z dobrą minutę aż się obrócił i powiedział do wadery:
-Idziemy stąd- krótko odparł i zaczoł iść
-Czemu niby? - zapytała ale po chwili poczuła, to był zapach niedźwiedzia i to nie jakiegoś zwykłego, tylko niedźwiedź demon. Kilka razy większy i silniejszy od zwykłego i co najgorsza potrafił przejąć nad kimś kontrolę.
-Wiejmy- powiedział j zaczoł biec basior.
Wilki biegły ile sił w łapach, tylko żeby ten potwór ich nie dorwał, wtedy było by źle. Biegli tak ale nagle było słychać łamiąc się drzewa i potężne uderzenia o ziemię. To był on. Wyczuł ich i zaczoł ich gonić, teraz nic nie pozostało po za ucieczką, walka mogła by być w tym przypadku jedynie głupstwem.
<Lily? Sorki ale miałam bezwen>
Od Aidena CD Jisatsu
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Szczeniak niesiony przez Aidena był wychudzony. Nawet, jeśli trzymał w ząbkach to zakrzywione, ludzkie ostrze, wydawał się być zbyt lekki jak na miesięcznego wilczka.
Dopiero po jakimś kwadransie basiorowi udało się zgubić tamte oswojone wilki, przed którymi uciekał szczeniak. Wtedy wreszcie mógł przestać biec. Ledwo już cokolwiek widział przez długie, gęste i brązowe włosy, które przypominały mu, że nadal nosił tego szczeniaka za kark. Odłożył go, lub może jednak ją na trawę. Mała nadal ściskała w zębach nóż. Aiden usiadł i jeszcze raz spojrzał na szczeniaka. Miała ona białe, krótkie futro, wspomniane wcześniej brązowe włosy, i pełno bandaży na łapach, szyi i pysku. I miała również nienaturalnie dłuższe kły.
Co jest z nią nie tak? I co robiła tak blisko obozu ludzi?
Hm, powinien ją chyba zanieść do Heroiki. Starsza wilczyca wychowała już wiele szczeniąt i na pewno będzie wiedziała, co zrobić. Tak, to nie taki zły pomysł. Właściwie jedyny, który obecnie miał.
Usłyszał burczenie brzucha, i to nie był jego brzuch.
Przypomniał sobie o lemingu, którego zakopał niedaleko. Co prawda zachowywał swoje drugie śniadanie na później, ale leżąca przed nim skóra i kości dużo bardziej potrzebowała wtedy czegoś do jedzenia.
- Jak się nazywasz? - zapytał szczenięcia.
- Jisatsu, a pan? - odpowiedziała cicho biała, z niewinną miną obracając w łapach nóż.
- Jestem Aiden. Okej, Jisatsu, pójdę po coś do jedzenia, a ty się stąd nie ruszaj. Możesz mi to obiecać?
Jisatsu zagryzła wargi, a jej wzrok uciekł na bok.
- O-oczywiście.
Aidenowi wkrótce udało się znaleźć po zapachu zakopanego leminga. Szybko go odkopał i wrócił tam, gdzie zostawił Jisatsu, jednak szczenięcia tam nie było. Aiden rozejrzał się wokoło.
Szlag. Gdzie ona polazła?
< Jisatsu? >
Dopiero po jakimś kwadransie basiorowi udało się zgubić tamte oswojone wilki, przed którymi uciekał szczeniak. Wtedy wreszcie mógł przestać biec. Ledwo już cokolwiek widział przez długie, gęste i brązowe włosy, które przypominały mu, że nadal nosił tego szczeniaka za kark. Odłożył go, lub może jednak ją na trawę. Mała nadal ściskała w zębach nóż. Aiden usiadł i jeszcze raz spojrzał na szczeniaka. Miała ona białe, krótkie futro, wspomniane wcześniej brązowe włosy, i pełno bandaży na łapach, szyi i pysku. I miała również nienaturalnie dłuższe kły.
Co jest z nią nie tak? I co robiła tak blisko obozu ludzi?
Hm, powinien ją chyba zanieść do Heroiki. Starsza wilczyca wychowała już wiele szczeniąt i na pewno będzie wiedziała, co zrobić. Tak, to nie taki zły pomysł. Właściwie jedyny, który obecnie miał.
Usłyszał burczenie brzucha, i to nie był jego brzuch.
Przypomniał sobie o lemingu, którego zakopał niedaleko. Co prawda zachowywał swoje drugie śniadanie na później, ale leżąca przed nim skóra i kości dużo bardziej potrzebowała wtedy czegoś do jedzenia.
- Jak się nazywasz? - zapytał szczenięcia.
- Jisatsu, a pan? - odpowiedziała cicho biała, z niewinną miną obracając w łapach nóż.
- Jestem Aiden. Okej, Jisatsu, pójdę po coś do jedzenia, a ty się stąd nie ruszaj. Możesz mi to obiecać?
Jisatsu zagryzła wargi, a jej wzrok uciekł na bok.
- O-oczywiście.
Aidenowi wkrótce udało się znaleźć po zapachu zakopanego leminga. Szybko go odkopał i wrócił tam, gdzie zostawił Jisatsu, jednak szczenięcia tam nie było. Aiden rozejrzał się wokoło.
Szlag. Gdzie ona polazła?
< Jisatsu? >
Od Tenebrisa do Kalay
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
Był piękny poranek Tenebris postanowił się przejść, tak piękna pogoda i nie skorzystać? Było by to grzechem tak uważał basior. Jak postanowił tak zrobił i udał się na swój zaplanowany spacer po terenach, wyszedł ze swojej jaskini i wzioł głęboki wdech świeżego powietrza i popatrzył w krajobraz do okoła niego, a lekki wiatr przeszywał jego czarne futro.
-Ahhhh to idealny dzień na spacer--powiedziała sam do siebie i ruszył w drogę.
Szedł powoli i podziwiał widoki wokół siebie, po kilku minutach znalazł się przed lasem i wszedł do niego, było w nim pięknie trzeba to przyznać. Tenebris po jeszcze kilkunastu minutach marszu usiadł pod jednym z drzew, a po chwili się położył i podziwiał widoki oraz słuchał śpiewu ptaków. Trwał tak kilka minut aż nagle poczuł głód postanowił na coś zapolować, od razu przyłożył nos do ziemi i zaczął szukać tropu potencjalnej zdobyczy, liczył na coś większego np. Renifera. Po kilku minutach wyczuł woń Renifera, podążał tropem zwierzęcia, po nie długim czasie zauważył młodego rena który był odziwo bez matki. Zaczął się skradać i właśnie skoczył aby wbić kły w zdobycz ale... W locie zderzył się z innym wilkiem. Oba wilki upadł na ziemię, basior podniósł się i podszedł do nieznajomego który od razu się podniósł. Tenebris spojrzała na nieznajomego a raczej nieznajomą.
-Przepraszam, piękną Panią ale nie widziałem i my się chyba nie znamy? - przeprosił i zapytał stojącą przed nim waderę.
-Ehhh no dobra ale straciłam obiad i tak nie znamy się - przewróciła oczami wadera
-Jestem Tenebris a piękna pani? - powirdział szarmanckim głosem basior szczerząc zęby przy uśmiechu
- Kylay- krótko odparła na pytanie basiora, w jej tonie głosu było słychać obojętność
-Przepraszam że pozbawienie cię jedzenia, w rekąpesjacia może zapolujemy razem? - zapytał i spijrzał za siebie.
<Kalay? >
-Ahhhh to idealny dzień na spacer--powiedziała sam do siebie i ruszył w drogę.
Szedł powoli i podziwiał widoki wokół siebie, po kilku minutach znalazł się przed lasem i wszedł do niego, było w nim pięknie trzeba to przyznać. Tenebris po jeszcze kilkunastu minutach marszu usiadł pod jednym z drzew, a po chwili się położył i podziwiał widoki oraz słuchał śpiewu ptaków. Trwał tak kilka minut aż nagle poczuł głód postanowił na coś zapolować, od razu przyłożył nos do ziemi i zaczął szukać tropu potencjalnej zdobyczy, liczył na coś większego np. Renifera. Po kilku minutach wyczuł woń Renifera, podążał tropem zwierzęcia, po nie długim czasie zauważył młodego rena który był odziwo bez matki. Zaczął się skradać i właśnie skoczył aby wbić kły w zdobycz ale... W locie zderzył się z innym wilkiem. Oba wilki upadł na ziemię, basior podniósł się i podszedł do nieznajomego który od razu się podniósł. Tenebris spojrzała na nieznajomego a raczej nieznajomą.
-Przepraszam, piękną Panią ale nie widziałem i my się chyba nie znamy? - przeprosił i zapytał stojącą przed nim waderę.
-Ehhh no dobra ale straciłam obiad i tak nie znamy się - przewróciła oczami wadera
-Jestem Tenebris a piękna pani? - powirdział szarmanckim głosem basior szczerząc zęby przy uśmiechu
- Kylay- krótko odparła na pytanie basiora, w jej tonie głosu było słychać obojętność
-Przepraszam że pozbawienie cię jedzenia, w rekąpesjacia może zapolujemy razem? - zapytał i spijrzał za siebie.
<Kalay? >
Od Jisatsu
0 | Skomentuj
Autor:
Ezra
Dostając ponownego ataku kaszlu, schyliłam głowę i próbowałam utrzymać się na łapach. To lekarstwo dusiło, a odruchy wymiotne wcale nie pocieszały. W końcu, chwila upragniona dla medyków, zwróciłam kawałki trujących grzybków na powierzchnię. Teraz tylko klasycznie poczekać z godzinkę i będę mogła wyjść. Odsapnęłam, nabierając do pyska wody, w celu pozbycia się cierpkiego smaku na języku i w gardle. Nie rozumiem, czemu zawsze muszą mnie odratować. Zawsze, dosłownie zawsze, ktoś mi przeszkadza w bezbolesnym odebraniu sobie życia. Na dłuższą metę, jest to uciążliwe. Jeszcze śmieszniejsza bywa świadomość, że wciąż myślą, że to tylko wypadki. Bo przecież, miesięczny szczeniak nie może chcieć się zniszczyć, prawda? No cóż. Coś mi się pomieszało przy upadku, czyli... Pojebało mnie przy urodzeniu! To pocieszające, naprawdę!
Rzuciłam przyćmione spojrzenie rdzawych oczu na najbliższego medyka. Było to nic innego jak zapytanie o zezwolenie na ucieczkę z tego miejsca. Rozejrzał się, po czym delikatnie kiwnął głową. Radośnie się podniosłam i wydreptałam z jaskini, trzymając się przy jej ścianach. Tak, tak właśnie zachowuje się wilk, który parę godzin temu zjadł trujące rośliny i miał zabawne halucynacje! Latające wokół meduzy, czy fioletowy ogień na krzewach były naprawdę miłą odmianą. Podobnie okropnie się darłam, śmiejąc się jak psychopata i biegając w pobliżu terenów, gdzie widziano kilka dób temu ludzi. Teraz za to, w zupełności świadoma moich wcześniejszych czynów, których nie potrafiłam powstrzymać, z szerokim uśmiechem kroczyłam przez tereny, szybko przebierając łapkami. Wysoko unosiłam głowę, nie zważając na dziwne spojrzenia napotkanych wilków. Być może ich wzrok pochodził z opinii o mojej osobie, jednakże mógł ich intrygować kierunek, w którym szłam- tam, gdzie znajdowali się ludzie. Niedługo powinno zrobić się ciemno, więc łatwiej będzie mi się ukryć. Właściwie, to obóz dwunożnych znalazłam krótko po zapadnięciu zmierzchu. W jego centrum paliły się ogniska, jednakże nigdzie nie było tych dziwnie zniekształconych, oswojonych wilków, a samych obywateli było niewielu. Moim celem było przeszukanie ich rzeczy w celu ewentualnego znalezienia noży, trutek lub czegokolwiek ciekawego. Nie słyszałam, żeby zbyt wiele wilków tutaj przyszło, ze względu na niebezpieczeństwo. Utrata życia jakoś niespecjalnie mnie obchodziła, chociaż warto by było przynieść zdobyte rzeczy do własnej kryjówki.
Cicho przeczołgałam się do pierwszego lepszego namiotu. Był w nim mały dwunożny samiec. Jakby szczenię, tylko należące do tych, którzy wtargnęli na nasze tereny. Wydawało się jednak, że śpi. Zignorowałam więc młodzika, kierując się za zapachem metalu, z którego wykonywali broń. A skąd wiedziałam część takich rzeczy? Otóż, to nie jest moja pierwsza wizyta u ludzi! Bywałam u nich na parę dni, choć akurat tych osobników jeszcze nie znałam. Znalazłam jednak dość szybko narzędzie, którego poszukiwałam. Ledwo chwyciłam ostrze w pysk, a rozległy się kroki. Zastygłam w miejscu, nasłuchując. Że też szli do tego namiotu... z psami. Tak, było słychać nerwowe poszczekiwania udomowionych czworonogów. Jeden z nich widocznie wyrwał się przodem, bowiem wpadł do środka. Zanim wydał z siebie jakikolwiek dźwięk, zdążyłam odłożyć znalezisko, skoczyć w jego stronę, bowiem był dość niski, po czym wbić ząbki w jego szyję. Na języku czułam smak krwi, która trysnęła na wszystkie strony. Jednocześnie wydawało mi się, że kły wbite w ciało znacznie się wydłużyły. Psisko padło martwe, a ja zaczęłam się ponownie rozglądać. Najgorsze było to, że nie było tutaj drugiego wyjścia, a gdybym wybiegła głównym, znaleźli by mnie w mgnieniu oka. Zdecydowałam się na nieco ryzykowną próbę przecięcia materiału, z którego została wykonana najbliższa ściana. Gładko został przecięty, tworząc pionową dziurę. Przecisnęłam się przez nią w ostatniej chwili, gdy ludzie mieli wejść do środka. Biegiem rzuciłam się do ucieczki w las. Usłyszałam, że psy szczekały jak opętane, co dodatkowo pośpieszyło moje krótkie łapy. Ktoś jednak chwycił mnie za kark. Czułam tępe zęby oraz zapach watahy. Wilk był z pewnością starszy ode mnie, jednak nie mogłam określić, czy to nastolatek, czy dorosły. Nie zaprzątałam sobie tym z resztą głowy, starając się jedynie utrzymać w pyszczku broń.
< Ktoś?* >
*opowiadanie dostępne dla paru osób chcących zacząć wątek
Rzuciłam przyćmione spojrzenie rdzawych oczu na najbliższego medyka. Było to nic innego jak zapytanie o zezwolenie na ucieczkę z tego miejsca. Rozejrzał się, po czym delikatnie kiwnął głową. Radośnie się podniosłam i wydreptałam z jaskini, trzymając się przy jej ścianach. Tak, tak właśnie zachowuje się wilk, który parę godzin temu zjadł trujące rośliny i miał zabawne halucynacje! Latające wokół meduzy, czy fioletowy ogień na krzewach były naprawdę miłą odmianą. Podobnie okropnie się darłam, śmiejąc się jak psychopata i biegając w pobliżu terenów, gdzie widziano kilka dób temu ludzi. Teraz za to, w zupełności świadoma moich wcześniejszych czynów, których nie potrafiłam powstrzymać, z szerokim uśmiechem kroczyłam przez tereny, szybko przebierając łapkami. Wysoko unosiłam głowę, nie zważając na dziwne spojrzenia napotkanych wilków. Być może ich wzrok pochodził z opinii o mojej osobie, jednakże mógł ich intrygować kierunek, w którym szłam- tam, gdzie znajdowali się ludzie. Niedługo powinno zrobić się ciemno, więc łatwiej będzie mi się ukryć. Właściwie, to obóz dwunożnych znalazłam krótko po zapadnięciu zmierzchu. W jego centrum paliły się ogniska, jednakże nigdzie nie było tych dziwnie zniekształconych, oswojonych wilków, a samych obywateli było niewielu. Moim celem było przeszukanie ich rzeczy w celu ewentualnego znalezienia noży, trutek lub czegokolwiek ciekawego. Nie słyszałam, żeby zbyt wiele wilków tutaj przyszło, ze względu na niebezpieczeństwo. Utrata życia jakoś niespecjalnie mnie obchodziła, chociaż warto by było przynieść zdobyte rzeczy do własnej kryjówki.
Cicho przeczołgałam się do pierwszego lepszego namiotu. Był w nim mały dwunożny samiec. Jakby szczenię, tylko należące do tych, którzy wtargnęli na nasze tereny. Wydawało się jednak, że śpi. Zignorowałam więc młodzika, kierując się za zapachem metalu, z którego wykonywali broń. A skąd wiedziałam część takich rzeczy? Otóż, to nie jest moja pierwsza wizyta u ludzi! Bywałam u nich na parę dni, choć akurat tych osobników jeszcze nie znałam. Znalazłam jednak dość szybko narzędzie, którego poszukiwałam. Ledwo chwyciłam ostrze w pysk, a rozległy się kroki. Zastygłam w miejscu, nasłuchując. Że też szli do tego namiotu... z psami. Tak, było słychać nerwowe poszczekiwania udomowionych czworonogów. Jeden z nich widocznie wyrwał się przodem, bowiem wpadł do środka. Zanim wydał z siebie jakikolwiek dźwięk, zdążyłam odłożyć znalezisko, skoczyć w jego stronę, bowiem był dość niski, po czym wbić ząbki w jego szyję. Na języku czułam smak krwi, która trysnęła na wszystkie strony. Jednocześnie wydawało mi się, że kły wbite w ciało znacznie się wydłużyły. Psisko padło martwe, a ja zaczęłam się ponownie rozglądać. Najgorsze było to, że nie było tutaj drugiego wyjścia, a gdybym wybiegła głównym, znaleźli by mnie w mgnieniu oka. Zdecydowałam się na nieco ryzykowną próbę przecięcia materiału, z którego została wykonana najbliższa ściana. Gładko został przecięty, tworząc pionową dziurę. Przecisnęłam się przez nią w ostatniej chwili, gdy ludzie mieli wejść do środka. Biegiem rzuciłam się do ucieczki w las. Usłyszałam, że psy szczekały jak opętane, co dodatkowo pośpieszyło moje krótkie łapy. Ktoś jednak chwycił mnie za kark. Czułam tępe zęby oraz zapach watahy. Wilk był z pewnością starszy ode mnie, jednak nie mogłam określić, czy to nastolatek, czy dorosły. Nie zaprzątałam sobie tym z resztą głowy, starając się jedynie utrzymać w pyszczku broń.
< Ktoś?* >
*opowiadanie dostępne dla paru osób chcących zacząć wątek
Od Tashiego CD. Nulu
0 | Skomentuj
Autor:
Unknown
Tashi wiedział, że ukrywanie się w tym miejscu nie jest opcją. Powinni zostawić zioła, by te zmyliły ludzi oraz psy i było im trudniej iść w ślady uciekających wilków, a nie czekać w tym odsłoniętym miejscu na ich przybycie – dlatego ciemny wilk zawołał do Nulu, by się zbierać, ale zaniepokoił się brakiem reakcji ze strony towarzysza.
Sekundę później usłyszeli pierwsze szczeknięcie; potem zawtórował mu chór zaalarmowanych szczeknięć. Cholera, są blisko!, było jedynym, o czym mógł w tej chwili myśleć spanikowany basior.
— Nulu! — syknął niecierpliwie. Tashi ugryzłby szczeniaka w grzbiet, gdyby ten nie ocknął się z jakiegokolwiek stanu, w którym właśnie przebywał. Młody wilk w chwilę pojął sytuację i ruszył za znikającym wśród drzew Tashim. — Nie zwracaj uwagi na hałas, i tak się przed nimi nie ukryjemy — zawołał cicho starszy z wilków, gdy biegli ramię w ramię. Co prawda sam nie miałby problemu, gdyby użył swojej osobliwej techniki kamuflażu, jednak nie zostawiłby Nulu samemu sobie – w końcu to też członek ważnej dla niego watahy! — Po prostu biegnij!
— Może powinniśmy się rozdzielić — zaproponował po chwili ciszy fiołkowooki wilk.
— Nie wiemy, ile ich jest, to może być ryzykowne — odpowiedział Tashi, rozważając podaną opcję. A może... istnieje jakaś inna opcja? — Nulu... Jakie są twoje moce? — zapytał, zwracając swój wzrok na szczeniaka. To prawda, jeszcze nie miał okazji dowiedzieć się, co takiego umie syn Alfy – a może jego moc pomogłaby dwóm wilkom zgubić pogoń. W domysłach Tashiego, Nulu mógł mieć moc powiązaną z którymś żywiołem, jak jego ojciec, albo i nie mieć jej jeszcze nawet odkrytej...
Wilk wyglądał na zagubionego tym pytaniem i zdawało się, że wolałby na nie nie odpowiadać; wiedział mimo to, jak poważna jest sytuacja.
— Planujesz zatrzymać nasz ogon? Moja moc się do tego nie nadaje — odpowiedział niechętnie z nieokreślonym wyrazem pyska.
Na to Tashi starał się w kilku, szybkich słowach przekazać mu, że najlepszym wyjściem, zależnie od mocy Nulu, mogło być zniknięcie sprzed oczu psów. Może Nulu potrafi latać? Teleportować się? To by znacznie ułatwiało sprawę!, myślał desperacko.
— UWA... — krzyknął nagle Tashi, chcąc w czasie ostrzec Nulu przed przecinającym ze świstem powietrze, ostrym, długim i wyglądającym groźnie kijem. — ...ŻAJ!
Sekundę później usłyszeli pierwsze szczeknięcie; potem zawtórował mu chór zaalarmowanych szczeknięć. Cholera, są blisko!, było jedynym, o czym mógł w tej chwili myśleć spanikowany basior.
— Nulu! — syknął niecierpliwie. Tashi ugryzłby szczeniaka w grzbiet, gdyby ten nie ocknął się z jakiegokolwiek stanu, w którym właśnie przebywał. Młody wilk w chwilę pojął sytuację i ruszył za znikającym wśród drzew Tashim. — Nie zwracaj uwagi na hałas, i tak się przed nimi nie ukryjemy — zawołał cicho starszy z wilków, gdy biegli ramię w ramię. Co prawda sam nie miałby problemu, gdyby użył swojej osobliwej techniki kamuflażu, jednak nie zostawiłby Nulu samemu sobie – w końcu to też członek ważnej dla niego watahy! — Po prostu biegnij!
— Może powinniśmy się rozdzielić — zaproponował po chwili ciszy fiołkowooki wilk.
— Nie wiemy, ile ich jest, to może być ryzykowne — odpowiedział Tashi, rozważając podaną opcję. A może... istnieje jakaś inna opcja? — Nulu... Jakie są twoje moce? — zapytał, zwracając swój wzrok na szczeniaka. To prawda, jeszcze nie miał okazji dowiedzieć się, co takiego umie syn Alfy – a może jego moc pomogłaby dwóm wilkom zgubić pogoń. W domysłach Tashiego, Nulu mógł mieć moc powiązaną z którymś żywiołem, jak jego ojciec, albo i nie mieć jej jeszcze nawet odkrytej...
Wilk wyglądał na zagubionego tym pytaniem i zdawało się, że wolałby na nie nie odpowiadać; wiedział mimo to, jak poważna jest sytuacja.
— Planujesz zatrzymać nasz ogon? Moja moc się do tego nie nadaje — odpowiedział niechętnie z nieokreślonym wyrazem pyska.
Na to Tashi starał się w kilku, szybkich słowach przekazać mu, że najlepszym wyjściem, zależnie od mocy Nulu, mogło być zniknięcie sprzed oczu psów. Może Nulu potrafi latać? Teleportować się? To by znacznie ułatwiało sprawę!, myślał desperacko.
— UWA... — krzyknął nagle Tashi, chcąc w czasie ostrzec Nulu przed przecinającym ze świstem powietrze, ostrym, długim i wyglądającym groźnie kijem. — ...ŻAJ!
Nulu?
Od Lily'ego CD Nightmare
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Od czasu obudzenia Lily miał bardzo złe przeczucia, ale nie wiedział, czego mogły dotyczyć. Było już widać tundrę, ale oprócz tego basior zarejestrował też kilka innych, nowych zapachów.
- Daleko jeszcze? - zapytał ich przewodnika.
Alon szedł nieco przed nim i drapał wielkiego, białego tygrysa za uchem.
- Hę? - Biały basior wyjął jedno ucho spod kaptura - Mówiłeś coś?
- Pytam jak jeszcze daleko!
- Zaraz będziemy na waszych terenach! I lepiej uważaj, gdzie stawiasz łapy.
Lily nie zrozumiał za bardzo jego ostatniego zdania, ale nie miał teraz ochoty na dalsze pogaduchy. Chciał po prostu wrócić do domu, usiąść w ciepłej, ochronionej od wiatru jaskini i zjeść renifera z kopytami. Usłyszeli obok szybkie kroki małych łapek. Lis polarny minął ich szybko, prawdopodobnie goniąc leminga, za którym zaraz wskoczył w jakieś zarośla.
Szybko pokonali tundrę, ponieważ Alon stwierdził, że grzbiet jego tygrysa jest jeszcze wystarczająco duży, by i oni się na nim zmieścili. Lily podszedł do tego pomysłu raczej sceptycznie, ale w końcu z powodu zmęczenia w łapach i on wdrapał się na gruboskórnego drapieżnika. I tak oto resztę drogi pokonali na biegnącym sprintem tygrysie. Nie był to aż tak szybki transport, jak rozpędzona w powietrzu smoczyca, ani też niezbyt wygodny, bo cały czas podrzucał, wrzynając się kręgosłupem w siedzenia jeźdźców, a Lily musiał trzymać nie tylko siebie, ale też i Nightmare. Lecz w ten sposób już po kilku minutach dotarli do letnich mieszkań na Wichrowych Wzgórzach.
- No, to chyba już nie jestem wam dłużej potrzebny - odrzekł Alon, pomagając Nightmare zejść z tygrysa - Jakbyście mnie kiedyś potrzebowali, to poszukajcie gdzieś za waszą północną granicą.
- Nie szukasz może watahy? - zagadnął niby od niechcenia basior Beta.
Alon wzruszył ramionami.
- Próbowałem z waszymi sojusznikami z północy, ale niestety to nie dla mnie. Ale nic straconego, dzięki za zaproszenie. Jakby nadeszła jeszcze jedna wojna, to możecie na mnie liczyć.
- J-jeszcze jedna? - wtrąciła Nightmare, która wcześniej siedziała cicho - A była w ogóle jakaś poprzednia?
- Owszem, dobrych kilka miesięcy temu, ale nie znam szczegółów, więc lepiej zapytajcie waszego Alfę - mruknął Alon - A teraz pozwolicie, że już sobie pójdę, zanim wasi towarzysze zobaczą we mnie potencjalnego intruza. Bywajcie.
Po tych słowach wskoczył na wiernego tygrysa i odjechał. Nightmare potrząsnęła głową.
- On żartował, prawda? Aż tyle nie mogliśmy spać!
- Gdybym był rozsądnym i odpowiedzialnym Betą to poszedłbym o to zapytać inne wilki - Lily wstał i spojrzał na ciemną waderę - A jako że nie jestem, to najpierw idę coś szybko upolować. Chcesz iść ze mną?
< Night? > Lepiej później niż wcale :3
- Daleko jeszcze? - zapytał ich przewodnika.
Alon szedł nieco przed nim i drapał wielkiego, białego tygrysa za uchem.
- Hę? - Biały basior wyjął jedno ucho spod kaptura - Mówiłeś coś?
- Pytam jak jeszcze daleko!
- Zaraz będziemy na waszych terenach! I lepiej uważaj, gdzie stawiasz łapy.
Lily nie zrozumiał za bardzo jego ostatniego zdania, ale nie miał teraz ochoty na dalsze pogaduchy. Chciał po prostu wrócić do domu, usiąść w ciepłej, ochronionej od wiatru jaskini i zjeść renifera z kopytami. Usłyszeli obok szybkie kroki małych łapek. Lis polarny minął ich szybko, prawdopodobnie goniąc leminga, za którym zaraz wskoczył w jakieś zarośla.
Szybko pokonali tundrę, ponieważ Alon stwierdził, że grzbiet jego tygrysa jest jeszcze wystarczająco duży, by i oni się na nim zmieścili. Lily podszedł do tego pomysłu raczej sceptycznie, ale w końcu z powodu zmęczenia w łapach i on wdrapał się na gruboskórnego drapieżnika. I tak oto resztę drogi pokonali na biegnącym sprintem tygrysie. Nie był to aż tak szybki transport, jak rozpędzona w powietrzu smoczyca, ani też niezbyt wygodny, bo cały czas podrzucał, wrzynając się kręgosłupem w siedzenia jeźdźców, a Lily musiał trzymać nie tylko siebie, ale też i Nightmare. Lecz w ten sposób już po kilku minutach dotarli do letnich mieszkań na Wichrowych Wzgórzach.
- No, to chyba już nie jestem wam dłużej potrzebny - odrzekł Alon, pomagając Nightmare zejść z tygrysa - Jakbyście mnie kiedyś potrzebowali, to poszukajcie gdzieś za waszą północną granicą.
- Nie szukasz może watahy? - zagadnął niby od niechcenia basior Beta.
Alon wzruszył ramionami.
- Próbowałem z waszymi sojusznikami z północy, ale niestety to nie dla mnie. Ale nic straconego, dzięki za zaproszenie. Jakby nadeszła jeszcze jedna wojna, to możecie na mnie liczyć.
- J-jeszcze jedna? - wtrąciła Nightmare, która wcześniej siedziała cicho - A była w ogóle jakaś poprzednia?
- Owszem, dobrych kilka miesięcy temu, ale nie znam szczegółów, więc lepiej zapytajcie waszego Alfę - mruknął Alon - A teraz pozwolicie, że już sobie pójdę, zanim wasi towarzysze zobaczą we mnie potencjalnego intruza. Bywajcie.
Po tych słowach wskoczył na wiernego tygrysa i odjechał. Nightmare potrząsnęła głową.
- On żartował, prawda? Aż tyle nie mogliśmy spać!
- Gdybym był rozsądnym i odpowiedzialnym Betą to poszedłbym o to zapytać inne wilki - Lily wstał i spojrzał na ciemną waderę - A jako że nie jestem, to najpierw idę coś szybko upolować. Chcesz iść ze mną?
< Night? > Lepiej później niż wcale :3
Od Nulu CD. Tashiego
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Nulu wcale nie miał ochoty na nieplanowane odwiedziny u Elan, ale, po pierwsze, Tashi wydawał się być całkiem miły. Po drugie, w lesie wyczuwał wyraźną woń człowieka, z którą miał okazję zaznajomić się podczas jednych z niewielu polowań z ojcem. Spędzili wtedy trochę czasu na podpatrywaniu poczynań dwunożnych, co dało młodemu Alfie pewność, że nie chciałby się z nimi spotkać. Wydawali się być gorsi nawet od najwredniejszych członków watahy. Zakładali dodatkowe skóry – w większości nienaturalnie kolorowe, ale również z reniferów pasących się na terenie wilczego stada – i nosili ze sobą dziwne metalowe kije. Było z nimi również kilka psów, zupełnie zniewolonych. Niektóre nie opuszczały swoich ludzkich towarzyszy choćby na najmniejszy krok. Co najgorsze, Nulu widział, jak za pomocą swoich metalowych kijów zabijają renifery – i to na odległość. Młodemu wilkowi raz czy dwa zdarzyło się zastanawiać, jakiej magii używają dwunożni.
W większości jednak traktował ich obojętnie – jak wszystkich z resztą. Bezpośrednio nie zagrozili jeszcze watasze, więc co go obchodzi, co robią? Niby jest synem Alfy, ale co on jeden może zrobić? Nic. Więc po co zawracać sobie głowę?
– W porządku – odpowiedział po chwili na pytanie Tashiego. Pochylił się i wziął do pyska większość kory – tak, aby starszy z basiorów mógł poradzić sobie z resztą i z ziołami. Po chwili oba wilki pobiegły truchtem w kierunku tundry.
Zioła niesione przez Tashiego pachniały naprawdę mocno – zdawały się tłumić wszelkie inne zapachy. W pewnym momencie Nulu wydało się, że przebiła się przez nie woń człowieka, ale nie był w stanie jakkolwiek tego potwierdzić. Dopiero pojawienie się Henkiego utwierdziło przekonania młodego wilka. Puszczyk przekazał, że nie tak daleko przebywają ludzie. Zaraz potem usłyszeli ludzki krzyk i coś, co brzmiało jak wiązanka przekleństw.
Oba basiory zatrzymały się w jednej chwili.
– So lobimy? – szepnął Nulu, zniekształcając nieco pytanie przez korę, którą niósł w pysku. Tashi sekundę stał bez ruchu, a potem machnął ogonem, dając znać, by syn Yesterday'a się schował. Oba wilki dały nura w niskie drzewka, odsuwając się od ledwie wydeptanej ścieżki. Jak na razie nie dostrzegli dwunożnych, ale ludzie mogli pojawić się w zasięgu ich wzroku w każdej chwili. Roślinność tajgi nie stanowiła dobrej kryjówki – blisko ziemi i na wysokości wilczego łba była raczej skąpa. Co więcej, dookoła rozciągały się charakterystyczne dla lata bagna. Basiory nie miały zbytnio dróg ucieczki – można więc rzec, że znaleźli się w pułapce.
– So, jak nas zauwaą? – zapytał ponownie Nulu.
– Chyba pozostaje uciekać albo atakować – odpowiedział cicho Tashi, położywszy uprzednio zioła na ziemi. – Odłóż korę, najwyżej wrócimy po nią, gdy już będzie bezpiecznie.
– Tyle zbierania po to, by przegonili nas jacyś dwunożni? – prychnął młody Alfa, ale już wcześniej położył korę obok ziół. Miał nadzieję, że ludzie jednak ich nie zauważą – wcale nie miał ochoty, aby wracać po składniki. Czuł się zupełnie pozbawiony energii. Szczerze powiedziawszy, nie chciało mu się nawet czekać. Najchętniej od razu posnułby się do swojej jaskini.
Ale przecież ludzie mogliby go zabić.
Co ci to przeszkadza? I tak ten świat nie ma sensu... Twoje istnienie nie ma sensu... – odezwał się po raz kolejny głos w jego głowie.
W większości jednak traktował ich obojętnie – jak wszystkich z resztą. Bezpośrednio nie zagrozili jeszcze watasze, więc co go obchodzi, co robią? Niby jest synem Alfy, ale co on jeden może zrobić? Nic. Więc po co zawracać sobie głowę?
– W porządku – odpowiedział po chwili na pytanie Tashiego. Pochylił się i wziął do pyska większość kory – tak, aby starszy z basiorów mógł poradzić sobie z resztą i z ziołami. Po chwili oba wilki pobiegły truchtem w kierunku tundry.
Zioła niesione przez Tashiego pachniały naprawdę mocno – zdawały się tłumić wszelkie inne zapachy. W pewnym momencie Nulu wydało się, że przebiła się przez nie woń człowieka, ale nie był w stanie jakkolwiek tego potwierdzić. Dopiero pojawienie się Henkiego utwierdziło przekonania młodego wilka. Puszczyk przekazał, że nie tak daleko przebywają ludzie. Zaraz potem usłyszeli ludzki krzyk i coś, co brzmiało jak wiązanka przekleństw.
Oba basiory zatrzymały się w jednej chwili.
– So lobimy? – szepnął Nulu, zniekształcając nieco pytanie przez korę, którą niósł w pysku. Tashi sekundę stał bez ruchu, a potem machnął ogonem, dając znać, by syn Yesterday'a się schował. Oba wilki dały nura w niskie drzewka, odsuwając się od ledwie wydeptanej ścieżki. Jak na razie nie dostrzegli dwunożnych, ale ludzie mogli pojawić się w zasięgu ich wzroku w każdej chwili. Roślinność tajgi nie stanowiła dobrej kryjówki – blisko ziemi i na wysokości wilczego łba była raczej skąpa. Co więcej, dookoła rozciągały się charakterystyczne dla lata bagna. Basiory nie miały zbytnio dróg ucieczki – można więc rzec, że znaleźli się w pułapce.
– So, jak nas zauwaą? – zapytał ponownie Nulu.
– Chyba pozostaje uciekać albo atakować – odpowiedział cicho Tashi, położywszy uprzednio zioła na ziemi. – Odłóż korę, najwyżej wrócimy po nią, gdy już będzie bezpiecznie.
– Tyle zbierania po to, by przegonili nas jacyś dwunożni? – prychnął młody Alfa, ale już wcześniej położył korę obok ziół. Miał nadzieję, że ludzie jednak ich nie zauważą – wcale nie miał ochoty, aby wracać po składniki. Czuł się zupełnie pozbawiony energii. Szczerze powiedziawszy, nie chciało mu się nawet czekać. Najchętniej od razu posnułby się do swojej jaskini.
Ale przecież ludzie mogliby go zabić.
Co ci to przeszkadza? I tak ten świat nie ma sensu... Twoje istnienie nie ma sensu... – odezwał się po raz kolejny głos w jego głowie.
Może zachowajmy chociaż resztki honoru? – zapytał inny.
Honoru? Czy my mamy jeszcze jakiś honor? Nikt nas nie traktuje z szacunkiem... Nikt nas nie lubi... Czym ta śmierć różniłaby się od innej? – odpowiedział znowu pierwszy z głosów.
Nulu, zupełnie pogrążony w myślach, nie zauważył nawet, że coś zaczęło się dziać.
Honoru? Czy my mamy jeszcze jakiś honor? Nikt nas nie traktuje z szacunkiem... Nikt nas nie lubi... Czym ta śmierć różniłaby się od innej? – odpowiedział znowu pierwszy z głosów.
Nulu, zupełnie pogrążony w myślach, nie zauważył nawet, że coś zaczęło się dziać.
<Tashi?>
Od Tashiego CD. Nulu
0 | Skomentuj
Autor:
Unknown
Młody syn Yesterday'a zaprowadził Tashiego do sosnowego lasu tuż przy zboczu jednej z gór Poszarpanych Szczytów, a kiedy tam dotarli, słońce wznosiło się już wysoko. Zatrzymali się tuż przy skraju lasu i natychmiast zabrali się za zeskrobywanie kory, nie planując się zbytnio oddalać w głąb lasu.
W pierwszej chwili Tashi doznał szoku, gdy poczuł nikłą woń ludzi; musiał jeszcze raz zaciągnąć się powietrzem niosącym definitywnie ludzki zapach, by w końcu w to uwierzyć. Od tej chwili powinien był być ostrożniejszy chodząc po lesie, jednak nie patrzył pod łapy, gdy gwałtownym ruchem zawrócił do stojącego kilka metrów dalej Nulu; to był błąd.
W pierwszej chwili ciemnoszary wilk krzyknął z bólu, spojrzał w dół i w sekundę zrozumiał sytuację, w jakiej się znalazł. W następnym momencie pomyślał o delikatnych igłach sosen rosnących na gałęziach oraz zmieszanych ze ściółką leśną i kilka bolesnych sekund później zgromadził je w miejscu swojej łapy, tak, że mógł ją już uwolnić z uścisku żelaznych zębów, a ból znikł. Odetchnął z ulgą i chciał już przyjrzeć się czemuś, co ugryzło jego łapę, ale kątem oka dostrzegł stojącego tuż przy nim w gotowej do ataku pozycji Nulu.
Nim jasny szczeniak zdążył cokolwiek powiedzieć, Tashi wyrzucił z siebie, że wyczuł zapach ludzi, na co Nulu ostrożnie przytaknął, przyznając, że sam również to zauważył. Młodzik jednak bardziej skoncentrowany wydawał się na iglastej łapie Tashiego oraz dziwnych szczękach, w tej chwili pobrudzonych świeżą krwią. On sam wciąż intensywnie wpatrywał się w nie, jakby znów miały go użreć znienacka.
— Myślisz, że to sprawka ludzi? — zapytał z wahaniem, nie wyjawiając swoich podejrzeń co do tego, czy aby ci ludzie nie wyrwali tych metalowych szczęk jakiemuś grasującemu na tych terenach potworowi. Jemu samemu ta myśl wydała się śmieszna i naiwna, ale zarazem prawdopodobna.
— Yhm... — Nulu pokiwał głową. — Zdecydowanie. Tylko oni potrafią swoimi kończynami wyrabiać takie rzeczy.
— Mam wrażenie, że pomimo bycia młodszym, wiesz o ludziach więcej ode mnie — zauważył Tashi, siląc się na radosny ton, by rozjaśnić atmosferę. Fioletowe oczy Nulu powędrowały ku łapie Tashiego i tam utkwiły, więc Tashi szybko wyjaśnił: — Tak długo, jak utrzymam łapę w tej formie, nie będę czuł bólu. Mogę w tym stanie wytrzymać na tyle długo, by wrócić do Elan – zamiana tylko kawałka ciała nie zużywa zbyt wiele energii. Ona zajmie się mną na miejscu. Pomożesz mi zanieść korę, Nulu? — zapytał z nadzieją.
Nulu?
Od Nulu CD. Tashiego
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Nulu wzdrygnął się na wzmiankę o Yesterday'u. To nie tak, że nie lubił swojego ojca, wręcz przeciwnie – po prostu po ciągłych docinkach od innych członków watahy nie czuł się komfortowo przy wspominaniu imienia Alfy. Młody basior wiedział, że Tashi nie miał nic złego na myśli, a jedynie chciał być przyjazny. Mimo wszystko zrobiło mu się trochę bardziej smutno. Spróbował zignorować wewnętrzne głosy i w pozbawionym emocji stanie posłuchać, co jeszcze do powiedzenia ma napotkany wilk.
– Co myślisz o tej pogodzie? – ciągnął dalej swój monolog Tashi. – Przed chwilą miałem okazję zobaczyć rezultat tych upałów w pobliżu tajgi.
Potem wymruczał jeszcze coś pod nosem, ale zrobił to na tyle cicho, że Nulu nie był w stanie niczego zrozumieć.
– W lesie jest dość nieprzyjemnie – przyznał Nulu bezbarwnym głosem. – Ale przynajmniej spokojnie. Zazwyczaj. Coś mówiłeś?
– Co? – zapytał Tashi, nie rozumiejąc, o co chodzi młodemu Alfie.
– Mamrotałeś coś pod nosem – wyjaśnił młodzik.
– A... Muszę zdrapać jeszcze trochę kory z drzew dla Elan – odpowiedział starszy z basiorów. – Może chcesz mi pomóc?
Oczywiście, że nie chciał – oznaczało to nie tylko przerwanie spaceru, ale również przebywanie w czyimś towarzystwie – ale z grzeczności nie chciał odmawiać. Jeden z jego trzech wewnętrznych głosów stwierdził, że to świetny pomysł, ale sam Nulu nie podzielał jego entuzjazmu. Kusiła go wizja odpłynięcia myślami daleko i oddania sterów najbardziej depresyjnemu głosowi, jednak udało mu się pozostać w tym bezbarwnym, pozbawionym emocji stanie.
– Czemu nie – odpowiedział, starając się, aby w jego głosie zabrzmiała chociaż nutka entuzjazmu. Nie potrafił stwierdzić, czy mu się to udało.
– Świetnie – odrzekł Tashi z delikatnym uśmiechem. – Elan chciała chyba korę sosen... Tak.
– Znam miejsce, gdzie rośnie ich dużo – przypomniał sobie Nulu, po czym ruszył przed siebie, nie czekając na towarzysza. Szedł jednak dość wolno, więc ciemny basior szybko go dogonił. Z pyska zwisały mu jakieś liście i inne części roślin leczniczych. Syn Alfy z niezadowoleniem stwierdził, że Tashiemu będzie ciężko wziąć jeszcze korę... Czyżby młodzika czekał powrotny spacer z nieplanowanym towarzystwem do jednego z najbardziej ruchliwych miejsc w watasze? Nulu błagał w myślach, by do tego nie doszło. Chociaż akurat Elan zawsze była dla niego miła, nie mógł przewidzieć kto akurat będzie gościł w jej jaskini.
– To tutaj – oznajmił Nulu po kilku minutach spokojnego marszu, zatrzymując się. – Wszystko wokół to sosny. Uwaga na bagna.
Po co jesteś miły? – zapytał jeden z głosów. – Przecież i tak skończy się jak zwykle. Zacznie cię porównywać do Yesterday'a... A tak właściwie, to i tak jesteś zerem.
Hej, ja się nie chcę tu rozklejać – odpowiedział Nulu w myślach. Łapą zaczął zeskrobywać korę z drzewa. – Przynajmniej sprawiajmy wrażenie, że wszystko jest ze mną w porządku.
I tak jesteś zerem – stwierdził głos. Tym razem Nulu nie zdążył odpowiedzieć. Przeszkodził mu krzyk Tashiego.
– Co myślisz o tej pogodzie? – ciągnął dalej swój monolog Tashi. – Przed chwilą miałem okazję zobaczyć rezultat tych upałów w pobliżu tajgi.
Potem wymruczał jeszcze coś pod nosem, ale zrobił to na tyle cicho, że Nulu nie był w stanie niczego zrozumieć.
– W lesie jest dość nieprzyjemnie – przyznał Nulu bezbarwnym głosem. – Ale przynajmniej spokojnie. Zazwyczaj. Coś mówiłeś?
– Co? – zapytał Tashi, nie rozumiejąc, o co chodzi młodemu Alfie.
– Mamrotałeś coś pod nosem – wyjaśnił młodzik.
– A... Muszę zdrapać jeszcze trochę kory z drzew dla Elan – odpowiedział starszy z basiorów. – Może chcesz mi pomóc?
Oczywiście, że nie chciał – oznaczało to nie tylko przerwanie spaceru, ale również przebywanie w czyimś towarzystwie – ale z grzeczności nie chciał odmawiać. Jeden z jego trzech wewnętrznych głosów stwierdził, że to świetny pomysł, ale sam Nulu nie podzielał jego entuzjazmu. Kusiła go wizja odpłynięcia myślami daleko i oddania sterów najbardziej depresyjnemu głosowi, jednak udało mu się pozostać w tym bezbarwnym, pozbawionym emocji stanie.
– Czemu nie – odpowiedział, starając się, aby w jego głosie zabrzmiała chociaż nutka entuzjazmu. Nie potrafił stwierdzić, czy mu się to udało.
– Świetnie – odrzekł Tashi z delikatnym uśmiechem. – Elan chciała chyba korę sosen... Tak.
– Znam miejsce, gdzie rośnie ich dużo – przypomniał sobie Nulu, po czym ruszył przed siebie, nie czekając na towarzysza. Szedł jednak dość wolno, więc ciemny basior szybko go dogonił. Z pyska zwisały mu jakieś liście i inne części roślin leczniczych. Syn Alfy z niezadowoleniem stwierdził, że Tashiemu będzie ciężko wziąć jeszcze korę... Czyżby młodzika czekał powrotny spacer z nieplanowanym towarzystwem do jednego z najbardziej ruchliwych miejsc w watasze? Nulu błagał w myślach, by do tego nie doszło. Chociaż akurat Elan zawsze była dla niego miła, nie mógł przewidzieć kto akurat będzie gościł w jej jaskini.
– To tutaj – oznajmił Nulu po kilku minutach spokojnego marszu, zatrzymując się. – Wszystko wokół to sosny. Uwaga na bagna.
Po co jesteś miły? – zapytał jeden z głosów. – Przecież i tak skończy się jak zwykle. Zacznie cię porównywać do Yesterday'a... A tak właściwie, to i tak jesteś zerem.
Hej, ja się nie chcę tu rozklejać – odpowiedział Nulu w myślach. Łapą zaczął zeskrobywać korę z drzewa. – Przynajmniej sprawiajmy wrażenie, że wszystko jest ze mną w porządku.
I tak jesteś zerem – stwierdził głos. Tym razem Nulu nie zdążył odpowiedzieć. Przeszkodził mu krzyk Tashiego.
<Tashi?>
Od Tashiego CD. Nulu
0 | Skomentuj
Autor:
Unknown
Błądzenie po bagnistych terenach watahy w poszukiwaniu nielicznych, zaschłych krzewów – o leczniczych właściwościach – a następnie przebieranie między wieloma identycznymi roślinami, aby znaleźć parę listków tej konkretnej – również leczniczej – rośliny... nie było zadaniem, na jakim Tashi chciał spędzić połowę swojego cennego dnia.
Tak, jakby te cholerne zioła nie mogły rosnąć mi tuż pod nosem – czy to nie byłoby o wiele prostsze? Całe to chodzenie, nie znając konkretnego położenia celu, już go zmęczyło. W dodatku, zioła o gorzkim, nieprzyjemnym smaku miały tak intensywny zapach, że aż zupełnie blokował mu on zmysł węchu – to Tashiego frustrowało jeszcze bardziej. Chciał jak najszybciej wypluć te ohydne składniki ze swojego pyska.
Z powodu chwilowego otumanienia zmysłu węchu, młody wilk nie wyczuł obecności innego w pobliżu. Słyszał przedtem ciche kroki, jednak nie zwrócił na nie uwagi. Nie do momentu, w którym kroki te okazały się należeć do szczeniaka o złoto-rdzawej sierści – Nulu, jako syn Alfy znany dobrze każdemu w watasze, choć rzadko spotykany, wilk patrzył uważnie na Tashiego połyskującymi w rzucanym przez drzewa cieniu oczami. W tym spojrzeniu było coś dziwnego, coś... interesującego i może nawet znanemu Tashiemu.
— Witaj, Nulu — przywitał się – nie tak radośnie jak zwykle ma w zwyczaju – Tashi, z ulgą kładąc liście i kawałki krzewu na ziemię. Tuż obok była mała, całkiem czysta kałuża, w której ciemnoszary basior błyskawicznym ruchem przepłukał swój pysk, zmywając ze swojego języka gorzki posmak. Uniósł głowę, spotykając się z utkwionym w nim sztywno spojrzeniem niewiele młodszego wilka. — To jakiś szczęśliwy dar losu, że spotkałem słynnego następcę Alfy? — zażartował, uśmiechając się przyjaźnie, a mimo tego miał wrażenie, iż Nulu poczuł się odrobinę urażony. A może raczej speszony, nie chętny do rozmowy? Tashi nigdy nie był najlepszy w odczytywaniu czyichś emocji. Tak czy inaczej, miał zamiar poznać lepiej tego cichego wilka.
— Co myślisz o tej pogodzie? — zaczął rozmowę szczerze zaciekawiony opinią szczeniaka. — Przed chwilą miałem okazję zobaczyć rezultat tych upałów w pobliżu Tajgi. — I, szczerze mówiąc, Tashi wolałby tam nie wracać. Dobrze, że nie musiał zapuszczać się głębiej, gdzie panowało mnóstwo owadów... To niestety mu o czymś przypomniało. — Och, właśnie... — wymamrotał cicho pod nosem — Trzeba jeszcze zdrapać nieco kory z tych drzew dla Elan...
Może drzewa nie będą smakowały aż tak okropnie, jak liście i kawałki krzewu, które niósł ze sobą – taką miał nadzieję.
Tak, jakby te cholerne zioła nie mogły rosnąć mi tuż pod nosem – czy to nie byłoby o wiele prostsze? Całe to chodzenie, nie znając konkretnego położenia celu, już go zmęczyło. W dodatku, zioła o gorzkim, nieprzyjemnym smaku miały tak intensywny zapach, że aż zupełnie blokował mu on zmysł węchu – to Tashiego frustrowało jeszcze bardziej. Chciał jak najszybciej wypluć te ohydne składniki ze swojego pyska.
Z powodu chwilowego otumanienia zmysłu węchu, młody wilk nie wyczuł obecności innego w pobliżu. Słyszał przedtem ciche kroki, jednak nie zwrócił na nie uwagi. Nie do momentu, w którym kroki te okazały się należeć do szczeniaka o złoto-rdzawej sierści – Nulu, jako syn Alfy znany dobrze każdemu w watasze, choć rzadko spotykany, wilk patrzył uważnie na Tashiego połyskującymi w rzucanym przez drzewa cieniu oczami. W tym spojrzeniu było coś dziwnego, coś... interesującego i może nawet znanemu Tashiemu.
— Witaj, Nulu — przywitał się – nie tak radośnie jak zwykle ma w zwyczaju – Tashi, z ulgą kładąc liście i kawałki krzewu na ziemię. Tuż obok była mała, całkiem czysta kałuża, w której ciemnoszary basior błyskawicznym ruchem przepłukał swój pysk, zmywając ze swojego języka gorzki posmak. Uniósł głowę, spotykając się z utkwionym w nim sztywno spojrzeniem niewiele młodszego wilka. — To jakiś szczęśliwy dar losu, że spotkałem słynnego następcę Alfy? — zażartował, uśmiechając się przyjaźnie, a mimo tego miał wrażenie, iż Nulu poczuł się odrobinę urażony. A może raczej speszony, nie chętny do rozmowy? Tashi nigdy nie był najlepszy w odczytywaniu czyichś emocji. Tak czy inaczej, miał zamiar poznać lepiej tego cichego wilka.
— Co myślisz o tej pogodzie? — zaczął rozmowę szczerze zaciekawiony opinią szczeniaka. — Przed chwilą miałem okazję zobaczyć rezultat tych upałów w pobliżu Tajgi. — I, szczerze mówiąc, Tashi wolałby tam nie wracać. Dobrze, że nie musiał zapuszczać się głębiej, gdzie panowało mnóstwo owadów... To niestety mu o czymś przypomniało. — Och, właśnie... — wymamrotał cicho pod nosem — Trzeba jeszcze zdrapać nieco kory z tych drzew dla Elan...
Może drzewa nie będą smakowały aż tak okropnie, jak liście i kawałki krzewu, które niósł ze sobą – taką miał nadzieję.
Nulu?
Od Nulu
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Umieramy w liczbie pojedynczej, zawsze sami.
Co miał na myśli autor tych słów? Czy chodziło wyłącznie o fakt, że w chwili naszej śmierci umieramy wyłącznie my i ostatnią drogę pokonujemy samotnie? Czy chodziło mu wyłącznie o moment?
Dla Nulu zdawały się one mieć większy sens. Choć do śmierci czekała go jeszcze dość długa droga, młody basior powoli umierał. Nie tylko z niewyspania i braku apetytu, ale również z braku towarzystwa i ciepłych uczuć. Mimo niemal nieustannej obecności Henkiego wilk często czuł się samotny i pozbawiony wsparcia. Czymże tak naprawdę było to ptaszysko, skoro nikt nie go nie widział? Nulu nieraz zastanawiał się, czy po prostu nie ma halucynacji albo nie wymyślił sobie puszczyka, by zaznać w życiu chociaż cienia przyjaźni.
Tak właśnie, Nulu zmierzał prostą drogą ku śmierci. I kroczył tą ścieżką samotnie.
Dni mijały szczeniakowi podobnie. Wstawał, zjadał kęs czy dwa mięsa, a potem snuł się po całej watasze, zatrzymując się też nad jeziorem. Gdy spoglądał w gładką taflę, jego odbicie podsuwało mu najgorsze myśli, wręcz znęcało się nad nim psychicznie. Kończyło się na tym, że wilk uderzał łapą w wodę, by już się nie widzieć, po czym odbiegał. Zaszywał się w jakiejś kryjówce i płakał. A potem, po kilkunastu dniach, przestał płakać. Nie dlatego, że nie było warto. Dlatego, że już nie miał sił.
Ten dzień zaczął się zupełnie normalnie. Po skromnym posiłku Nulu rozmawiał przez chwilę z ojcem. Młody wilk zauważył, że Yesterday wygląda na jakiegoś dziwnie zaniepokojonego i zatroskanego. Może wataha miała jakieś problemy? Może ludzie zauważyli w końcu wilki? Albo inna wataha żądała wojny? Nulu wiedział, że powinien się tym zainteresować – był w końcu następcą Alfy – ale nie miał siły się nawet uśmiechnąć, chociażby z grzeczności. Jak mógł więc mieć siłę na strategiczne myślenie, naradzanie się i planowanie?
Koniec końców młody basior wybrał się na spacer, jak zwykle. Nieodmiennie powlekł się w kierunku Rzeki Leminga, by później wzdłuż niej dotrzeć do Owadziego Lasu. Tajga o tej porze roku nie była zbyt przyjemnym miejscem – łatwo była wpaść w bagno, a wszędzie roiło się od komarów i innych owadów. Nulu nie lubił insektów, wręcz bał się ich, ale wśród drzew miał szansę nie spotkać żadnego wilka. Po co mu towarzystwo, skoro większość członków watahy tylko go krytykowała?
Zupełnie nagle płuca młodego Alfy wypełnił zapach jakiegoś wilka. Nulu rozpoznał, że jest to basior z watahy, tylko który? Tak rzadko przebywał z innymi, że miał problem rozpoznać ich wonie.
Minęła minuta, może dwie, a fiołkowym oczom Nulu ukazał się inny wilk. Miał ciemnoszare futro, a w pysku niósł zioła. Młody Alfa doszedł do wniosku, że to pewnie Tashi – ciemny basior nie zajął określonego stanowiska, więc zdarzało mu się pomagać Elan.
Co powinien zrobić? Nie miał ochoty na spotkanie, ale nie podejrzewał, aby Tashi przeszedł obok niego zupełnie bez reakcji. Z drugiej strony nie poznał jeszcze zbyt dobrze ciemnoszarego basiora, a od Yesterday'a słyszał, że miał on trudną przeszłość. Kto wie, może okazałby się bardziej wyrozumiały od innych członków watahy?
A może lepiej nie ryzykować i udawać, że się śpieszę? – przemknęło Nulu przez myśl. Tym razem, wyjątkowo, odezwał się w nim słaby, piskliwy głos trzeciego Nulu, namawiający go do rozmowy. Drugi Nulu swoim silnym, kpiącym tenorem próbował go zagłuszyć. A ten właściwy Nulu toczył ze sobą wewnętrzną walkę, podczas gdy czasu do nieuniknionego spotkania pozostawało coraz mniej...
<Tashi?>
Odejście
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Prascanna odchodzi z watahy.
Powód: decyzja właścicielki.
Powód: decyzja właścicielki.
o
20:59
Etykiety:
Informacje
Od Nightmare CD Lily'ego
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
Wadera leżąc ledwo przytomna uchylił lekko powieki i ujżała jedynie leżącego obok niej basiora który był nie przytomny, tym razem nie mogła nic poradzić była słaba i to na tyle, że nie mogła się sama zregenerować a co dopiero pomóc. Zaczęła lekko piszczeć z bólu gdyż był on nie do wytrzymania, czuła ciepło które ogrzewało jej plecy. Wadera zaczęła się trząść i głośno piskneła, po czym usłyszała cichy szept kogoś za swoimi plecami, głos mówi:,, cicho, za chwilę będzie dobrze" i poczuła jak ktoś gładzi łapą po jej głowie, nie miała sił i znów zemdlała. Leżał tak z dobre pół godziny a nieznajomy wilk robił coś obok niej i Lily'ego. Wadera podniosła powieki i uniosła lekko głowę o dziwo miała już więcej sił, rzuciła wzrok na wilka siedzącego obok ogniska. Wilk był masywny oraz wysoki, sprawiał wrażenie bardzo silnego, jego gęste futro było białe, a na łapach miał czarne "skarpetki", miał też szarą pelerynę na grzbiecie i kaptur na głowie. Obrócił głowę w stronę wadery a ta spojrzała ma niego, jego oczy były czerwone i miał bliznę pod okiem. Chciała zapytać nieznajomego co zamierza i kim jest ale nie miała aż tyle sił i położyła znów głowę na ziemi.
-Spokojnie Nightmare, ty i twój przyjaciel jesteście bezpieczni-powiedział, patrząc spokojnie na leżącą waderę.
Czarna po chwili ledwo wydusiła z siebie krótkie pytanie?
-Kim jesteś?-wyszeptała i zaczeła głośno oddychać nie mogąc złapać powietrza.
-Jestem Alon, zastanawiasz się skąd cię znam. Może mnie nie pamiętasz ale podczas walk psów ty i ten doberman uratowaliście mnie gdyż miałem zostać utopiony, byłem wtedy bardzo młodym szczeniakiem-wyjaśnił nieznajomy i podał jakiś eliksir jeszcze nieprzytomnemu basiorowi, a po tem Nightmare.
Nightmare położyła się i zasnęła. Wadera obudziła się na zajutrz rano i zobaczyła już będącego w pełni sił Lily'ego a sama czuła się już sporo lepiej.
-Alon pomoże nam wrócić - odparł spokojnie Lily a wilczyca się lekko uśmiechnęła i wstała.
-Nightmare nadal nie da sama rady iść więc coś na to zaradzę - powiedziała Alon i zagwidał i nagle do jaskini wszedł biały tygrys, który był towarzyszem Alona.
Alon i Lily położyli waderę na grzbiecie besti i zaczęli iść w kierunku, który był żekomo drogą do domu.
<Lily? >
-Spokojnie Nightmare, ty i twój przyjaciel jesteście bezpieczni-powiedział, patrząc spokojnie na leżącą waderę.
Czarna po chwili ledwo wydusiła z siebie krótkie pytanie?
-Kim jesteś?-wyszeptała i zaczeła głośno oddychać nie mogąc złapać powietrza.
-Jestem Alon, zastanawiasz się skąd cię znam. Może mnie nie pamiętasz ale podczas walk psów ty i ten doberman uratowaliście mnie gdyż miałem zostać utopiony, byłem wtedy bardzo młodym szczeniakiem-wyjaśnił nieznajomy i podał jakiś eliksir jeszcze nieprzytomnemu basiorowi, a po tem Nightmare.
Nightmare położyła się i zasnęła. Wadera obudziła się na zajutrz rano i zobaczyła już będącego w pełni sił Lily'ego a sama czuła się już sporo lepiej.
-Alon pomoże nam wrócić - odparł spokojnie Lily a wilczyca się lekko uśmiechnęła i wstała.
-Nightmare nadal nie da sama rady iść więc coś na to zaradzę - powiedziała Alon i zagwidał i nagle do jaskini wszedł biały tygrys, który był towarzyszem Alona.
Alon i Lily położyli waderę na grzbiecie besti i zaczęli iść w kierunku, który był żekomo drogą do domu.
<Lily? >
Jisatsu
0 | Skomentuj
Autor:
Ezra
[Livando] |
Imię: Jisatsu
Pseudonim: Jeżeli można to nazwać pseudonimem, to niektórzy, kiedy się zapomną, nazywają ją Cassie.
Płeć: Wadera
Wiek: 1 miesiąc
Charakter: Jisatsu jest bardzo skryta i tajemnicza. Nie sposób odgadnąć jej prawdziwych intencji, dopóki sama ich nie ujawni. Jest także inteligentna, znacznie przewyższa swoich rówieśników i byłaby w przyszłości doskonałym strategiem. Dedukcja przychodzi jej z łatwością, mimo, że jest leniwa i często miewa chwilę niepoważnego zachowania i próżnowania. Zazwyczaj zachowuje całkowitą pewność siebie. Często przesadnie dramatyzuje, lubi też dokuczać i drażnić się z osobami wokół. Należy wspomnieć, że jej imię nie jest przypadkowe- próby samobójstwa można nazwać już niemal jej hobby, mimo tak młodego wieku. Ciąży jednak nad nią klątwa, która nie pozwala jej się zabić. Zawsze ktoś ją uratuje, czy linka się zerwie, czy to muchomor okaże wywoływać tylko halucynacje. Często i dużo śpi, bo jak to ujmuje jedno z jej ulubionych mott "Samobójstwo jest jak sen, więc nie pytaj dlaczego tak bardzo lubię spać.". Jeżeli chodzi o jej myśli, chyba nikt wolałby nie spotkać jej w chwili podsumowywania własnego życia. Pod pewnymi względami ma w nich rację; przecież nic nie potrafi, jest zbyt agresywna bez specjalnych podstaw, potrafi do każdego wyskoczyć z nożem. Nie lubi krzywdzić, a jednak to robi, zbyt łatwo tracąc panowanie. Jeśli chodzi o bycie aktorką, jest w tym mistrzynią i nikt nie zauważa co się z nią dzieje, a wszystkie "wypadki" z których ktoś ją uratował, były "przypadkiem", "niefortunną sytuacją". Kiedy wyczuje zagrożenie, natychmiast czmycha lub się poddaje. Ogranicza jedzenie do minimum, przez co wciąż jest wyjątkowo niska i chuderlawa. Nieraz od tak potrafiła wyciągnąć nóż i zacząć ryć nim po kawałku drewna, skale czy czymkolwiek co miała pod łapą. Ewentualnie, momentami zostawała jej łapa, co też potrafiła wykorzystać. Nieraz chodziła wesoła i nadpobudliwa wśród dorosłych, by w nocy zaszyć się w jakiejś norze i spokojnie zmienić bandaże na łapach. Nie lubi przyjmować pomocy czy zwracać na siebie uwagi. Ogólnie, stara się zniknąć, nie stwarzać problemów i nim nie być.
Hierarchia: Młoda gamma
Stanowisko: Za młoda
Rasa: Nieznana, jednak wiele osób już teraz wmawia jej że jest potworem.
Moce: -
Zainteresowania: Waderka lubi biegać oraz skakać przez pieńki. Często obserwuje także niebo i inne zwierzęta. Kolekcjonuje noże. Interesuje się także sposobami dzięki którym można się zabić. Dodatkowo, orientuje się we wszystkich truciznach oraz tym, jak można je przemycić do organizmu.
Historia: Podobno od tak spadła z sufitu na jednego z wilków (powiedzmy sobie szczerze, nie pamięta tego) i wychowuje się od tamtego momentu w watasze.
Rodzina: -
Partner: za młoda
Potomstwo: za młoda
Pieniądze: 350 Lemingów
Ekwipunek: Mikstura Przemiany
Właściciel: Hiena [Hw]
Inne zdjęcia: -
Tashi dorasta
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Imię: Tashi, oznaczające ‚‚szczęście’’
Pseudonim: Brak
Płeć: Basior
Wiek: 2 lata
Charakter: Tashi zmienił się przez półtora roku spędzonego w watasze. Przyzwyczaił się do nowego stada, zupełnie innego od poprzedniego. Już niedłużej jest nerwowym, nieufnym i przerażonym szczeniakiem, jakiego znaleziono na bagnach i jakiego poznała wataha, a miłym, spokojnym oraz często uśmiechniętym i chętnym do pomocy czy rozmowy wilkiem. Mimo wszystko, niektóre nawyki nie mogą zniknąć tak szybko – Tashi wciąż nie potrafi naprawdę się przed kimś otworzyć i boi się dotyku innych wilków. Niestety, młody wilk nadal jest nieco chorowity, przez co często można spotkać go kichającego.
Hierarchia: Omega
Stanowisko: Wciąż nie potrafi odnaleźć się w społeczeństwie wilków i nie ma pojęcia, czy istnieje idealna praca dla tak słabego fizycznie i chorobowitego wilka jak on – Tashi nadal próbuje się odnaleźć. Dlatego po prostu stara się pomagać tam, gdzie jest potrzebny.
Rasa: Mieszanka Wilka Iluzji z Wilkiem Natury
Moce:
• Jego moc pozwala mu na pobieranie z otoczenia określonej ilości jakiegokolwiek materiału (np. wody, gleby), po czym ciało Tashiego zostaje zastąpione skupiskiem tego materiału o kształcie użytkownika mocy. Dzięki temu Tashi zyskuje ciało zachowujące zarówno naturalne dla wilka ruchy, jak i właściwości pobranego surowca. W takiej formie Tashi może dowolnie kształtować swoje ciało.
Słabości:
• słaba odporność zdrowotna
• niezbyt dobre wykształcenie bojowe
• nie do końca opanowana moc
Zainteresowania: Nic konkretnego. W wolnym czasie zwykle stara się pomagać wilkom w watasze, lubi odwiedzać Heroikę, która opiekowała się nim jako szczenięciem.
Historia: Urodził się w watasze Kiby – był jej synem. Na szczęście nie odziedziczył po niej właściwie niczego – ani wyglądu, ani mocy. Jako zdecydowanie słabszy szczeniak wśród zimnokrwistych wojowników, z którego matka nie była dumna, został wyrzucony z watahy. W wieku pięciu miesięcy przypałętał się aż do terenów WKS, gdzie znalazł i uratował go Lily. Tashi nadal jest mu bardzo wdzięczny za kilkukrotne uratowanie życia, a także krótkotrwałe szkolenie. Nabrał całkowitej ufności do swojej nowej watahy, przestając rosnąc w strachu, w jakim żył w pierwszych miesiącach swojego życia. Choć nie cała uraza w nim zanikła i nadal instynktownie unika kontaktów fizycznych z innymi wilkami, to mocno stara się z nimi zaprzyjaźnić i całkowicie pozbyć małej traumy, jaka w nim narosła.
Rodzina:
• Matka – Kiba
• Ojciec – Nieznany
Partner: -
Potomstwo: -
Pieniądze: 150 Lemingów
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Asha999999 na howrse | stekzlisa@gmail.com
Inne zdjęcia: -
Towarzysz: -
Od Yesterday'a
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Płowy wilk wyszedł z cienia i spojrzał na oświetlone promieniami słońca wzgórza. Wiatr, zbyt ciepły nawet na lato, delikatnie musnął jego sierść. Przed nim rozciągała się tundra – jego dom. Dom, któremu ponownie groziło niebezpieczeństwo.
Przynajmniej w tamtej chwili jego wataha była stosunkowo bezpieczna. Z powodu pewnych komplikacji przenieśli się do Wichrowych Wzgórz zaledwie dwa dni wcześniej. Wyjątkiem byli Shogun i Altair, którzy za zadanie mieli obserwować potencjalne zagrożenie i w razie czego ostrzec inne wilki.
Chociaż Yesterday spędził całe życie wśród stoków Wichrowych Wzgórz i drzew Owadziego lasu, zaistniała niedawno sytuacja była dla niego całkowitą nowością. Nikt nie widział dotąd ludzi na tych terenach, nikt też nie pamiętał tak wysokiej temperatury powietrza, jak tamtego lata. Alfa postanowił podążyć na północ za stadami reniferów i na razie po prostu obserwować dwunożnych. Jeszcze chyba nie wiedzieli, że w pobliżu żyje cała wataha, ale polowania na wilki pozostawały kwestią czasu... Chyba że coś się zmieniło, w co Yesterday nie wierzył.
Jak zwykle pochłonięty rozmyślaniami basior nie zauważył, że z mroku groty wysunął się mniejszy wilk, jeszcze niedorosły, ale całkiem do niego podobny. Dopiero gdy młodzik stanął obok niego, Yesterday go dostrzegł.
– Dzień dobry, Nulu. Jak tam noc? – zapytał Alfa, przypominając sobie zarazem swoje sny, a raczej koszmary. Większość dotyczyła bitwy i śmierci paru członków watahy, ale również matki Nulu.
– Dobrze – odpowiedział zdawkowo jego syn. Jak zwykle jego spojrzenie było przygaszone, a głos ponury, zupełnie pozbawiony szczenięcego entuzjazmu. – Idę na spacer.
– Już? Miałem nadzieję, że pomożesz mi z pracą... – westchnął Day. Nie zamierzał jednak na siłę zatrzymywać Nulu. Zauważył, że z młodym działo się od pewnego czasu coś złego... Basior nie potrafił sobie nawet przypomnieć, kiedy jego syn szczerze się roześmiał.
Przynajmniej w tamtej chwili jego wataha była stosunkowo bezpieczna. Z powodu pewnych komplikacji przenieśli się do Wichrowych Wzgórz zaledwie dwa dni wcześniej. Wyjątkiem byli Shogun i Altair, którzy za zadanie mieli obserwować potencjalne zagrożenie i w razie czego ostrzec inne wilki.
Chociaż Yesterday spędził całe życie wśród stoków Wichrowych Wzgórz i drzew Owadziego lasu, zaistniała niedawno sytuacja była dla niego całkowitą nowością. Nikt nie widział dotąd ludzi na tych terenach, nikt też nie pamiętał tak wysokiej temperatury powietrza, jak tamtego lata. Alfa postanowił podążyć na północ za stadami reniferów i na razie po prostu obserwować dwunożnych. Jeszcze chyba nie wiedzieli, że w pobliżu żyje cała wataha, ale polowania na wilki pozostawały kwestią czasu... Chyba że coś się zmieniło, w co Yesterday nie wierzył.
Jak zwykle pochłonięty rozmyślaniami basior nie zauważył, że z mroku groty wysunął się mniejszy wilk, jeszcze niedorosły, ale całkiem do niego podobny. Dopiero gdy młodzik stanął obok niego, Yesterday go dostrzegł.
– Dzień dobry, Nulu. Jak tam noc? – zapytał Alfa, przypominając sobie zarazem swoje sny, a raczej koszmary. Większość dotyczyła bitwy i śmierci paru członków watahy, ale również matki Nulu.
– Dobrze – odpowiedział zdawkowo jego syn. Jak zwykle jego spojrzenie było przygaszone, a głos ponury, zupełnie pozbawiony szczenięcego entuzjazmu. – Idę na spacer.
– Już? Miałem nadzieję, że pomożesz mi z pracą... – westchnął Day. Nie zamierzał jednak na siłę zatrzymywać Nulu. Zauważył, że z młodym działo się od pewnego czasu coś złego... Basior nie potrafił sobie nawet przypomnieć, kiedy jego syn szczerze się roześmiał.
Nulu tylko odwrócił wzrok i precyzyjnymi susami pokonał drogę do podnóży wzgórza. Yesterday pokręcił głową, a później ruszył na polowanie. Wprawny obserwator zdołałby dostrzec, że schodząc po zboczu, poruszał się zupełnie jak syn. Wilk pokierował się świeżym zapachem grupy reniferów.
Nie minęło wiele czasu, a oczom Alfy ukazały się pasące się w spokoju kopytne. Roślinożercy zręcznie omijali bagna i grzęzawiska, szukając wśród roślin najsmaczniejszych kąsków. Wśród nich znajdowało się kilkanaście młodych oraz dwie starsze sztuki, które miały wyraźne problemy z chodzeniem.
Te maluchy są jak Nulu... a kulawi jak Heroica... – odezwał się głos w głowie Yesterday'a.
– Siedź cicho – mruknął do siebie. – Jeśli będę tak myślał, nic nie upoluję. A oni będą głodni.
Wilk, ignorując natarczywy wewnętrzny głos, zaczął skradać się do najbliższego ze słabych ogniw w stadzie. Padło na niewielkiego renifera, który zbytnio oddalił się od matki. Gdy Alfa znalazł się już blisko potencjalnej ofiary, przestał się kryć. Wyskoczył zza wysokiej trawy i pobiegł ile sił w łapach w kierunku roślinożernego. Kopytny zaczął biec, a wraz z nim całe stado zerwało się do ucieczki. Z powodu zaledwie jednego wilka.
Nagle tuż obok Day'a pojawił się srebrzysty, półprzezroczysty kształt. Wyglądał niemal dokładnie jak zmarła ukochana płowego basiora. Zaskoczony Alfa zgubił krok i z całym impetem runął na ziemię. Przeturlał się po miękkim podłożu i zatrzymał na boku. W następnej chwili mignął nad nim cień. Inny wilk ruszył śladem młodego renifera, dość szybko dogonił go i powalił na ziemię.
Yesterday podniósł się, ignorując ból obitego ciała, i ruszył w kierunku drugiego łowcy.
– Widzę, że przynajmniej tobie polowanie się udało – oznajmił, będąc już blisko. Napotkany wilk uniósł głowę znad zdobyczy i zatrzymał spojrzenie na idącym ku niemu Alfie.
Te maluchy są jak Nulu... a kulawi jak Heroica... – odezwał się głos w głowie Yesterday'a.
– Siedź cicho – mruknął do siebie. – Jeśli będę tak myślał, nic nie upoluję. A oni będą głodni.
Wilk, ignorując natarczywy wewnętrzny głos, zaczął skradać się do najbliższego ze słabych ogniw w stadzie. Padło na niewielkiego renifera, który zbytnio oddalił się od matki. Gdy Alfa znalazł się już blisko potencjalnej ofiary, przestał się kryć. Wyskoczył zza wysokiej trawy i pobiegł ile sił w łapach w kierunku roślinożernego. Kopytny zaczął biec, a wraz z nim całe stado zerwało się do ucieczki. Z powodu zaledwie jednego wilka.
Nagle tuż obok Day'a pojawił się srebrzysty, półprzezroczysty kształt. Wyglądał niemal dokładnie jak zmarła ukochana płowego basiora. Zaskoczony Alfa zgubił krok i z całym impetem runął na ziemię. Przeturlał się po miękkim podłożu i zatrzymał na boku. W następnej chwili mignął nad nim cień. Inny wilk ruszył śladem młodego renifera, dość szybko dogonił go i powalił na ziemię.
Yesterday podniósł się, ignorując ból obitego ciała, i ruszył w kierunku drugiego łowcy.
– Widzę, że przynajmniej tobie polowanie się udało – oznajmił, będąc już blisko. Napotkany wilk uniósł głowę znad zdobyczy i zatrzymał spojrzenie na idącym ku niemu Alfie.
<Ktoś coś?>
Nulu
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Imię: Nulu
Pseudonim: Zwykle mówią mu po imieniu, ale od czasu do czasu jest nazywany Sówką bądź Puszczykiem.
Płeć: Zdecydowanie basior.
Wiek: Za sprawą magicznej muminkowo-teletubisiowej magii ma już półtora roku.
Charakter: Nulu charakteryzuje się dość nietypowym jak na szczeniaka zachowaniem. Podczas gdy jego rówieśnicy bawią się wspólnie i uprzykrzają życie dorosłym, młody basior ma zwyczaj snucia się po całej watasze w towarzystwie puszczyka, którego tylko on widzi. Zdaje się być wiecznie przygnębiony i pogrążony w myślach. Jego dobre, kruche serduszko od miesięcy zamknięte jest za ścianami dołującego smutku; syn Alfy już od pewnego czasu cierpi na depresję. Kiełkuje w nim coraz silniejsze poczucie beznadziejności, a patrząc w odbicie w tafli wody nie potrafi zaakceptować siebie. Czasami odnosi wrażenie, że mieszka w nim jeszcze jedna osoba, która wyrzuca mu wszystkie błędy i stwierdza, nie bez cienia słuszności, że nikt go nie lubi. To właśnie od niechęci innych członków watahy wszystko się zaczęło. Krytykowany na każdym kroku i nieustannie porównywany z rodzicami, Nulu zaczął zamykać się w sobie i oskarżać się o wszystko. Mógł z niego wyrosnąć mądry, odpowiedzialny i pewny siebie przyszły przywódca, jednak społeczeństwo wykształciło ponurego i nieco nerwowego odludka z zaburzeniami snu i niedowagą skutecznie ukrywaną przez grube futro. Większość wilków nie wierzy, że wyrośnie z niego godny następca Yesterday'a, ale ciągle jest szansa, by go zmienić. Szkoda tylko, że pozostawiony sam sobie, wilk najbardziej interesuje się śmiercią... Co z tego, że ma zbyt kruchą psychikę, żeby się zabić.
Hierarchia: Młody Alfa, chociaż niektórzy chętnie zdegradowaliby go do statusu Omegi, a najlepiej w ogóle wyrzucili z watahy.
Stanowisko: Na razie zbyt młody.
Rasa: Zalicza się raczej do mieszańców, ale ma silne geny wymierających już Wilków Zagłady.
Moce:
• Nulu posiada ją tylko jedną, a i jej dobór przez siły wyższe był dla niego nieco pechowy. Co z tego, że matka szczeniaka uchodziła za wroga watahy, a on sam należy do rasy zwiastującej zniszczenie. Trzeba było jeszcze dołożyć mu do tego przemianę w sowę – symbol śmierci.
Zainteresowania: Śmierć, obojętne, czy chodzi o morderstwo, prawo natury czy samobójstwo. Często spędza czas na drzemce lub spacerach. Od czasu do czasu wyżywa się artystycznie na ścianie swojej jaskini – opanował sztukę tworzenia farb i trzymania pędzla w pyszczku.
Historia: Urodził się na terenach zajmowanych niegdyś przez Kibę, kiedy istniała jeszcze jej armia. Po śmierci matki Nulu jego ojciec zabrał go do WKS i od tego czasu wilk mieszka tutaj.
Rodzina:
• Rodzice – Yesterday i Vala (*)
• Ciotka – Altair
• Przyszywana babcia – Heroica
Partner: Zbyt młody, zbyt chory...
Potomstwo: Ta sama sytuacja, co powyżej.
Pieniądze: 150 Lemingów
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Heroica
Inne zdjęcia: ---
Towarzysz: Henki
Towarzysz: Henki
Zdjęcie: Powyżej.
Imię: Henki. Znaczy ono "duch" i jest idealne dla tego ptaszyska.
Płeć: Samiec
Wiek: Dorosły, ale bliżej nieokreślony
Stworzenie: Puszczyk. Kto wie, może jest również aniołem stróżem Nulu.
Wygląd: Wygląda jak zwyczajny puszczyk, jego cechami szczególnymi są brak pazura w lewej łapie i powyrywane kilka piór ze skrzydeł. Czasami jego oczy wytwarzają wokół dziwną błękitno-białą poświatę. No i jeszcze jedna ważna informacja – nikt poza Nulu nie jest w stanie go zobaczyć.
Charakter: Spokojny, cichy, niezbyt ekspresywny, tajemniczy – to idealne określenia Henkiego. On w zasadzie po prostu jest.
Moce: Jego jedyną magiczną umiejętnością jest telepatia, umożliwiająca mu komunikowanie się z Nulu.
Słabości: To jednocześnie zaleta i wada – Henki istnieje tylko dla Nulu. Co prawda nikt i nic nie może go zabić, ale w ten sposób puszczyk nie jest w stanie fizycznie chronić podopiecznego. Dodatkowo ptak nie potrafi chwytać niektórych przedmiotów – przechodzą przez niego jak przez powietrze.
Właściciel: Nulu
Time skip
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Ile może się zmienić w ciągu półtora miesiąca? Wszystko. Wilki z Watahy Krwawego Szafiru szybko się o tym przekonały.
Ocieplenie się klimatu, a co za tym idzie – ucieczka zwierzyny w chłodniejsze rejony i przemienienie się Owadziego Lasu w jedno wielkie bagno; pojawienie się w dotychczas dzikich okolicach ludzi oraz niespodzianka w postaci małej puszystej kulki futra, która spadła Alfie na głowę i wybudziła watahę z półtoramiesięcznego snu – to wszystko zwaliło się na ich głowy w ciągu zaledwie pięćdziesięciu dni. Mogłoby się zdawać, że pokonanie Kiby i jej ucieczka to koniec problemów... Jednak to dopiero początek.
***
Tak oto przesuwamy się w czasie o kilka miesięcy do przodu. Wataha wygrała wojnę z Kibą, ale wilczyca uciekła i nadal stanowi zagrożenie. W dodatku pojawiły się nowe problemy – ludzie i ocieplenie klimatu.
o
22:49
Etykiety:
Informacje
Od Cassie
0 | Skomentuj
Autor:
Ezra
Cicho stęknęłam, wstając i jak co dzień- zapominając o tym, że jestem za wysoka jak na tą norę- uderzając głową o sufit. Mruknęłam do siebie wiązankę słów w tylko sobie znanym języku, czy raczej mowie, którą posługiwały się istoty z równoległego świata. Chwilę potem jednak skupiłam się na odkaszliwaniu krwi, która napłynęła mi do pyska. Jednocześnie wszystkie rany, nawet te już prawie zagojone, czy cięcia na łapach, ślady pazurów na pysku, dosłownie wszystkie okaleczenia, postanowiły się otworzyć. Ćmiło mnie, przez głowę przelatywały nieistniejące strzały, zawartość żołądka wracała do gardła. Świat dosłownie wirował, wszędzie tańczyły czarne kropki, wokół słyszałam głosy odbijające się echem, mnożące się i coraz głośniejsze.
- Potwór!
- Zdrajca!
- Morderca!
- Idiotka!
- Dręczyciel!
- Bestia!
- Ścierwo!
- Upiór!
Otworzyłam pysk, próbując łapać powietrze. Czułam się, jakby ktoś ściskał moje płuca i powoli przebijał je pazurami.
- Przestańcie! To nie prawda! - wrzasnęłam, upadając pod naciskiem niewidzialnych sznurów. Próbowałam je rozerwać pazurami, jeszcze bardziej je zaciskając i rozrywając skórę.
W wejściu do nory stanął basior potężnej budowy, przyglądając się wszystkiemu z szerokim uśmiechem. Chwycił mój kark, boleśnie wbijając zęby, bowiem wciąż wiłam się w spazmach. Ciągnął mnie na oczach całej watahy ku granicy. Wyrzucił mnie poza nią. Dosłownie wyrzucił, prosto na tereny WKS i bez żadnego słowa odszedł.
< Lily? *lenny*>
- Potwór!
- Zdrajca!
- Morderca!
- Idiotka!
- Dręczyciel!
- Bestia!
- Ścierwo!
- Upiór!
Otworzyłam pysk, próbując łapać powietrze. Czułam się, jakby ktoś ściskał moje płuca i powoli przebijał je pazurami.
- Przestańcie! To nie prawda! - wrzasnęłam, upadając pod naciskiem niewidzialnych sznurów. Próbowałam je rozerwać pazurami, jeszcze bardziej je zaciskając i rozrywając skórę.
W wejściu do nory stanął basior potężnej budowy, przyglądając się wszystkiemu z szerokim uśmiechem. Chwycił mój kark, boleśnie wbijając zęby, bowiem wciąż wiłam się w spazmach. Ciągnął mnie na oczach całej watahy ku granicy. Wyrzucił mnie poza nią. Dosłownie wyrzucił, prosto na tereny WKS i bez żadnego słowa odszedł.
< Lily? *lenny*>
Od Lily'ego CD Nightmare
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Lily natychmiast pobiegł szukać pomocy. Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, że to bezcelowe - prawie nic nie widział z powodu śniegu, który bardzo gęsto padał. Obejrzał się za siebie. Nadal widział wykrwawiającą się na śniegu Nightmare, ale skąd pewność, że za sto metrów nadal będzie ją widział?
- Psiakrew - syknął. Był to błąd, ponieważ do jego przełyku wdarło się na raz sporo chłodnego powietrza, więc nic już nie mówił i oddychał przez nos. Podbiegł powrotem do ciemnej wadery.
Nightmare podniosła na niego wzrok, jak gdyby chciała zapytać, czy znalazł już pomoc, lecz z jej pyska wydarł się jedynie niezrozumiały warkot. Lily zarzucił sobie ledwo przytomną wilczycę na plecy i pobiegł gdzieś przez śnieg. Zupełnie nie pamiętał, gdzie są, jednak w chwili, gdy tamten demon ukazał swoje prawdziwe oblicze, nagle z ciepłej jaskini przeniosło ich w sam środek lodowej pustyni.
Szedł więc, powoli czując, jak wychładzają mu się łapy, ale nie mógł się zatrzymać, nie mógł położyć się na ziemi, nie mógł się poddać - ponieważ wtedy byłby to już ich koniec. A miał przeczucie, że dwie silne watahy są na skraju wojny, więc tym bardziej musiał jak najszybciej wracać na tereny.
Zobaczył na horyzoncie coś, co mogło być jaskinią. Przyspieszył kroku, a leżąca na nim Nightmare warknęła z bólu.
- Wytrzymaj - syknął basior, chociaż tak naprawdę nie mógł jej pomóc, bo na leczeniu w zasadzie się w ogóle nie znał. Miał nadzieję, że wadera sama się jakoś zregeneruję, bo już wychodziła z podobnych sytuacji.
Tuż przed wejściem do jaskini na chwilę otoczyła ich jakaś czarna mgła, a Lily poczuł, jak przechodzi go dreszcz, po chwili upadł na śnieg z powodu intensywnego bólu głowy. Doczołgał się do jaskini, której dach ochraniał ich przed śniegiem, delikatnie zrzucił z siebie waderę i położył się obok niej.
Więc taki właśnie czeka ich los? Zamarzną, i nikt zbyt szybko nie odnajdzie ich ciał? O nie, gorsze mogło być już chyba tylko utopienie się.
Nagle leżące obok gałęzie zapaliły się, dostarczając obu wilkom przyjemne ciepełko. Ale Lily już o to nie dbał, nawet jeśli było to niepokojące, ponieważ właśnie tracił przytomność.
< Night? > Bardzo późno ale koniec roku i chyba nikomu nie chciało się pisać
- Psiakrew - syknął. Był to błąd, ponieważ do jego przełyku wdarło się na raz sporo chłodnego powietrza, więc nic już nie mówił i oddychał przez nos. Podbiegł powrotem do ciemnej wadery.
Nightmare podniosła na niego wzrok, jak gdyby chciała zapytać, czy znalazł już pomoc, lecz z jej pyska wydarł się jedynie niezrozumiały warkot. Lily zarzucił sobie ledwo przytomną wilczycę na plecy i pobiegł gdzieś przez śnieg. Zupełnie nie pamiętał, gdzie są, jednak w chwili, gdy tamten demon ukazał swoje prawdziwe oblicze, nagle z ciepłej jaskini przeniosło ich w sam środek lodowej pustyni.
Szedł więc, powoli czując, jak wychładzają mu się łapy, ale nie mógł się zatrzymać, nie mógł położyć się na ziemi, nie mógł się poddać - ponieważ wtedy byłby to już ich koniec. A miał przeczucie, że dwie silne watahy są na skraju wojny, więc tym bardziej musiał jak najszybciej wracać na tereny.
Zobaczył na horyzoncie coś, co mogło być jaskinią. Przyspieszył kroku, a leżąca na nim Nightmare warknęła z bólu.
- Wytrzymaj - syknął basior, chociaż tak naprawdę nie mógł jej pomóc, bo na leczeniu w zasadzie się w ogóle nie znał. Miał nadzieję, że wadera sama się jakoś zregeneruję, bo już wychodziła z podobnych sytuacji.
Tuż przed wejściem do jaskini na chwilę otoczyła ich jakaś czarna mgła, a Lily poczuł, jak przechodzi go dreszcz, po chwili upadł na śnieg z powodu intensywnego bólu głowy. Doczołgał się do jaskini, której dach ochraniał ich przed śniegiem, delikatnie zrzucił z siebie waderę i położył się obok niej.
Więc taki właśnie czeka ich los? Zamarzną, i nikt zbyt szybko nie odnajdzie ich ciał? O nie, gorsze mogło być już chyba tylko utopienie się.
Nagle leżące obok gałęzie zapaliły się, dostarczając obu wilkom przyjemne ciepełko. Ale Lily już o to nie dbał, nawet jeśli było to niepokojące, ponieważ właśnie tracił przytomność.
< Night? > Bardzo późno ale koniec roku i chyba nikomu nie chciało się pisać
Od Catona CD. Scarlet
0 | Skomentuj
Autor:
Unknown
Mój dobry humor właśnie przed chwilą prysł. Nie czuję już sytości po niedawnym posiłku, a jedynie ból gdzieś na moim pysku, sam nawet nie potrafię zidentyfikować, gdzie dokładnie. Gdy wyrzucam z siebie pierwszy zarzut na temat tej napaści, przez chwilę czuję nawet, jakby szczęka mi się nieco przekrzywiła, a choć równie dobrze może mi się to tylko wydawać, postanawiam wziąć to na poważnie i później zbadać.
Dodatkowo denerwuję się w momencie, gdy wadera zaczyna się do mnie zbliżać, co niefortunnie może doprowadzić do pewnego nieszczęścia. Przez łeb przelatuje mi chwilowo myśl, czy aby ta wilczyca nie zdążyła mnie może tknąć, gdy byłem nieprzytomny, co wywołuje u mnie chwilowy błysk troski w oczach. Chcę na nią warknąć, żeby się ode mnie odsunęła, a jednak milczę, ostatecznie tylko rzucając:
— Po prostu zostawcie mnie wszyscy w spokoju. — Po czym umykam w głąb lasu, poza zasięg wzroku samicy. Biegnę truchtem, wciąż przeklinając pod nosem tą wilczycę. Nie mogę jej szybko zapomnieć tego czynu, bo wkrótce przez swoje zapatrzenie potykam się o coś, może własne łapy, i pechowo padam wprost na cienko zaśnieżoną ziemię pyskiem, po czym już długo czuję ciche chrzęsty przesuwającej się żuchwy.
Po krótkich oględzinach swojego pyska w najbliższej tafli lodu dochodzę do wniosku, że długotrwały uraz to raczej nie jest i mogło się stać coś gorszego. Nie mam jakoś ochoty nawet wyobrażać sobie siebie z wygiętą o sto osiemdziesiąt stopni dolną szczęką... Moja zawzięta dusza nie przepuści płazem takiego uczynku. Może dobrym rozwiązaniem byłoby złożenie skargi do alfy?
— Ha! To jest myśl — mruczę do siebie tak, jakbym samemu sobie chciał poprawić humor. Jednak nie idę do Yesterday'a ani trochę zadowolony na myśl o tym, że może on dać nauczkę samicy... Jestem za to w tej chwili mocno wyprowadzony z równowagi.
W końcu przekraczam progi jaskini alfy, ochłonąwszy nieco po dzisiejszym zdarzeniu. Kroczę dumnym, może nieco aroganckim, krokiem i odnajduję dziwnie znajomy ogon wystający zza skalnej ściany. Po tym zapachu już wiem, kim jest osoba, która rozmawia z Yesterday'em. Może to lepiej, że ta wadera jest obecna... Dlatego właśnie powinienem się uspokoić i jak najbardziej delikatnie podejść do dyskusji.
— Ekhem — chrząkam głośno, by zwrócić uwagę przywódcy mojego nowego stada.
<Scarlet?>
Dodatkowo denerwuję się w momencie, gdy wadera zaczyna się do mnie zbliżać, co niefortunnie może doprowadzić do pewnego nieszczęścia. Przez łeb przelatuje mi chwilowo myśl, czy aby ta wilczyca nie zdążyła mnie może tknąć, gdy byłem nieprzytomny, co wywołuje u mnie chwilowy błysk troski w oczach. Chcę na nią warknąć, żeby się ode mnie odsunęła, a jednak milczę, ostatecznie tylko rzucając:
— Po prostu zostawcie mnie wszyscy w spokoju. — Po czym umykam w głąb lasu, poza zasięg wzroku samicy. Biegnę truchtem, wciąż przeklinając pod nosem tą wilczycę. Nie mogę jej szybko zapomnieć tego czynu, bo wkrótce przez swoje zapatrzenie potykam się o coś, może własne łapy, i pechowo padam wprost na cienko zaśnieżoną ziemię pyskiem, po czym już długo czuję ciche chrzęsty przesuwającej się żuchwy.
Po krótkich oględzinach swojego pyska w najbliższej tafli lodu dochodzę do wniosku, że długotrwały uraz to raczej nie jest i mogło się stać coś gorszego. Nie mam jakoś ochoty nawet wyobrażać sobie siebie z wygiętą o sto osiemdziesiąt stopni dolną szczęką... Moja zawzięta dusza nie przepuści płazem takiego uczynku. Może dobrym rozwiązaniem byłoby złożenie skargi do alfy?
— Ha! To jest myśl — mruczę do siebie tak, jakbym samemu sobie chciał poprawić humor. Jednak nie idę do Yesterday'a ani trochę zadowolony na myśl o tym, że może on dać nauczkę samicy... Jestem za to w tej chwili mocno wyprowadzony z równowagi.
W końcu przekraczam progi jaskini alfy, ochłonąwszy nieco po dzisiejszym zdarzeniu. Kroczę dumnym, może nieco aroganckim, krokiem i odnajduję dziwnie znajomy ogon wystający zza skalnej ściany. Po tym zapachu już wiem, kim jest osoba, która rozmawia z Yesterday'em. Może to lepiej, że ta wadera jest obecna... Dlatego właśnie powinienem się uspokoić i jak najbardziej delikatnie podejść do dyskusji.
— Ekhem — chrząkam głośno, by zwrócić uwagę przywódcy mojego nowego stada.
<Scarlet?>
Od Nightmare CD Lily'ego
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
Wilk podał leżącej na skórach Nightmare zwierzę a ta zaczęła je z trudem jeść, gdyż jej rany były bardzo rozległe i nadal strasznie ją bolały. Jadła powoli zająca i nagle przyszła uzdrowicielka.
-Wypij te zioła- podała czarnej waderze napar z ziół.
Pachniał on dość dziwne co było podejrzane a same Elan zachowywała się nerwowo i niespokojne, co też było podejrzane.
-Już zaraz wypiję- powiedziała czarna wadera i odsuneła napar łapą.
-Nie zaraz tylko teraz! - uzdrowicielki uniósła ton i stawała się co raz bardziej nerwowa
-Spokojnie, przecież zaraz to wypije-odrzekł spokojnym głosem Lily i spojrzał na Elan
-Zamknij się! Nie ty tu jest uzdrowicielem! - jeszcze bardziej uniósła swój ton Elan
- Elan czy dobrze się czujesz? - zapytała zaniepokojona skrzydlata wadera
-Tak, a teraz to wypij! Natychmiast - krzyknęła a w jej oczach widać było złość
-Elan na prawdę spokojnie- Lili rzócił w stronę zielonej wadery zimne spojrzenie
-MILCZ KUNDLU! - krzyknęła a jej głos zaczął brzmieć jak głos demona a nie jak jej normalny głos
-Yyy czy wszystko dobrze? - zapytała ponownie Nightmare
-Oczywiście - odparła zielona i zamieniła się w innego wilka który wyglądał jak swego rodzaju demon, jego oczy wyglądały jak oczy demona.
- o nie to zmiennokształtny, może zmienić się w każdego innego wilka - powiedziała czarna a przed ich oczami ukazał się wilk w swej prawdziwej formie .
-I jak podoba się wam moja prawdziwa postać - zapytała demonim głosem wilk stojący przed nimi
-Wcale nam się nie podoba! - warknął Lily.
-Co zrobiłeś z Elan?! - wykrzyczała pytanie Nightmare.
-Takim tonem do pół demona? - zaśmiał się nieznajomy.
-Tak! Pół demon!? - zaśmiała się czarna - To ja ci pokażę prawdziwego demona! - warknęła i resztką sił uniosła się a następnie przemieniła w potężnego demona.
-Więc walczymy- powiedział a wadera skinął głową przytakująco.
Była słaba i nadal miała rany ale za wszelką cenę musiała to wygrać, bo przegrana źle by się mogła skończyć dla watahy.
Więc walka się zaczęła. Nightmare dawała z siebie wszystko i po mimo przewagi przegrywał bo był już mocno poraniona, nie dawała jednak za wygraną.
Walka trwała zacięcie.
Przeciwnik ugryzł waderę w szyję a ta padła na ziemię całym ciężarem. Pierwsza przegrana walka w jej życiu, kraw lała się z niej litrami, ale nagle na obcego skoczył Lily i chwycił go zębami za kark. Kiedy ten próbował go zrzucić Nightmare podniosła się z ziemi i ugryzła go w szyję, a jej szczęki zacisneły się tak mocno, że przeciwnik natychmiast padł na ziemię i zaczął zdychać. Po tym wadera zamieniła się w znów w swoją normalną postać i padła na ziemię ranna i wymęczona. Nigdzie w pobliżu nie było Elan ani nikogo z leczniczymi mocami.
-Trzymaj się Night- powiedział Lily i pobiegł w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby uleczyć waderę
Ta natomiast nie miała siły wykrztusić słowa, nagle spojrzał na nią jej przeciwnik i powiedział.
-Niezłomna- zaczął krztusić się swoją krwią - koszmar każdego kto ją napotka-dodał i po tych słowach wyzionął ducha.
Czarna wadera czekała starając się nie zejść z tego świata na Lily'ego, który miał wrócić z pomocą.
<Lily?>
-Wypij te zioła- podała czarnej waderze napar z ziół.
Pachniał on dość dziwne co było podejrzane a same Elan zachowywała się nerwowo i niespokojne, co też było podejrzane.
-Już zaraz wypiję- powiedziała czarna wadera i odsuneła napar łapą.
-Nie zaraz tylko teraz! - uzdrowicielki uniósła ton i stawała się co raz bardziej nerwowa
-Spokojnie, przecież zaraz to wypije-odrzekł spokojnym głosem Lily i spojrzał na Elan
-Zamknij się! Nie ty tu jest uzdrowicielem! - jeszcze bardziej uniósła swój ton Elan
- Elan czy dobrze się czujesz? - zapytała zaniepokojona skrzydlata wadera
-Tak, a teraz to wypij! Natychmiast - krzyknęła a w jej oczach widać było złość
-Elan na prawdę spokojnie- Lili rzócił w stronę zielonej wadery zimne spojrzenie
-MILCZ KUNDLU! - krzyknęła a jej głos zaczął brzmieć jak głos demona a nie jak jej normalny głos
-Yyy czy wszystko dobrze? - zapytała ponownie Nightmare
-Oczywiście - odparła zielona i zamieniła się w innego wilka który wyglądał jak swego rodzaju demon, jego oczy wyglądały jak oczy demona.
- o nie to zmiennokształtny, może zmienić się w każdego innego wilka - powiedziała czarna a przed ich oczami ukazał się wilk w swej prawdziwej formie .
-I jak podoba się wam moja prawdziwa postać - zapytała demonim głosem wilk stojący przed nimi
-Wcale nam się nie podoba! - warknął Lily.
-Co zrobiłeś z Elan?! - wykrzyczała pytanie Nightmare.
-Takim tonem do pół demona? - zaśmiał się nieznajomy.
-Tak! Pół demon!? - zaśmiała się czarna - To ja ci pokażę prawdziwego demona! - warknęła i resztką sił uniosła się a następnie przemieniła w potężnego demona.
-Więc walczymy- powiedział a wadera skinął głową przytakująco.
Była słaba i nadal miała rany ale za wszelką cenę musiała to wygrać, bo przegrana źle by się mogła skończyć dla watahy.
Więc walka się zaczęła. Nightmare dawała z siebie wszystko i po mimo przewagi przegrywał bo był już mocno poraniona, nie dawała jednak za wygraną.
Walka trwała zacięcie.
Przeciwnik ugryzł waderę w szyję a ta padła na ziemię całym ciężarem. Pierwsza przegrana walka w jej życiu, kraw lała się z niej litrami, ale nagle na obcego skoczył Lily i chwycił go zębami za kark. Kiedy ten próbował go zrzucić Nightmare podniosła się z ziemi i ugryzła go w szyję, a jej szczęki zacisneły się tak mocno, że przeciwnik natychmiast padł na ziemię i zaczął zdychać. Po tym wadera zamieniła się w znów w swoją normalną postać i padła na ziemię ranna i wymęczona. Nigdzie w pobliżu nie było Elan ani nikogo z leczniczymi mocami.
-Trzymaj się Night- powiedział Lily i pobiegł w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby uleczyć waderę
Ta natomiast nie miała siły wykrztusić słowa, nagle spojrzał na nią jej przeciwnik i powiedział.
-Niezłomna- zaczął krztusić się swoją krwią - koszmar każdego kto ją napotka-dodał i po tych słowach wyzionął ducha.
Czarna wadera czekała starając się nie zejść z tego świata na Lily'ego, który miał wrócić z pomocą.
<Lily?>
Od Trou Noir CD. Scarlet
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Nie czekając na odpowiedź, Trou zbliżył się do ucztujących wilków. Nie uśmiechało mu się dojadanie za sługami Kiby, ale jaki miał wybór? Chodzenie głodnym nie wchodziło w grę, przynajmniej nie w trakcie misji. Przecisnął się pomiędzy dwoma basiorami i jakąś jasną waderą, po czym odgryzł spory kawałek uda martwego zwierzęcia. Natychmiast wycofał się, aby zjeść w samotności, z dala od konkurujących o pokarm współlokatorów. Między dwoma kęsami zauważył, że kilka wilków, w tym Scarlet i Incendie, zachowało się podobnie – wzięło po kawałku mięsa i jadło teraz w okolicach swoich posłań.
Blue Tornado kończył właśnie swoją porcję, gdy padł na niego cień. Szpieg uniósł głowę, a jego spojrzenie zatrzymało się na stojącym przed nim basiorze. Nieznajomy miał kremową sierść i naznaczony bliznami pysk, a wzrostem znacznie przewyższał Trou.
– Coś się stało? – zapytał uprzejmie Blue Tornado, starając się zachować spokój. Nie chciał zdradzać akcentem, że ma francuskie korzenie. Gdyby Kiba się dowiedziała, prawdopodobnie byłoby po nim.
– Dawaj mięso – warknął współlokator, robiąc krok do przodu. Trou miał wielką ochotę się cofnąć, ale nie zrobił tego. To nie było miejsce na pokazywanie strachu i uległości.
– Nie – odparł wilk z różowo-niebieską czupryną, ciągle spokojny.
– Oddawaj je w tej chwili albo pożałujesz – zagroził kremowy. Niewątpliwie musiał być zaprawiony w boju... albo mieć wyjątkowego pecha. Trou nie umiał znaleźć innych powodów, przez które basior dorobił się tylu blizn.
– Nie – powtórzył szpieg, jeżąc sierść na grzbiecie. Jego współlokator przybrał pozycję, jakby zaraz miał rozpocząć walkę... Na szczęście do bójki nie doszło – do groty wpadł Sivve i zarządził wymarsz na spotkanie z Kibą. Blue Tornado, korzystając z nieuwagi kremowego, szybko połknął resztkę mięsa. Następnie zbliżył się do wyjścia, stając obok Scarlet, która oblizywała pyszczek. Nim zdążył się odezwać, strumień wilków zaczął przeciskać się przez drzwi i wypływać na korytarz, skąd został poprowadzony do owej obszernej groty, gdzie dwójka szpiegów po raz pierwszy spotkała Kibę.
Wilczyca o futrze koloru śniegu już na nich czekała. Wszyscy rekruci zostali ustawieni w dwuszeregu naprzeciwko lodowego tronu wadery. Biała Czarownica czy też Lodowa Królowa, jak kto woli, spoglądała na nich z wyższością, uważnie przyglądając się zdrowym okiem każdemu z osobna. Blue Tornado przeszedł dreszcz, gdy jej zatrzymała na nim wzrok. Postarał się sprawiać wrażenie pewnego siebie i gotowego na wyzwania.
– Jak wiecie, zostaliście tutaj sprowadzeni w celu zasilenia szeregów mojej armii, która wkrótce zdobędzie całą Północ – zaczęła przemowę Kiba donośnym głosem. – Ale oczywiście nie puścimy was w bój bez przygotowania. Od dzisiaj zaczniecie trening, dzięki któremu staniecie się niezwyciężeni. Ale jedno ma być jasne – każde słabe ogniwo będzie likwidowane. Czy wszyscy zrozumieli?
W jaskini rozległ się pomruk wydany przez potakujące wilki. Kilka z nich, mniej pewnych siebie i słabszych z postury, spojrzało na siebie nerwowo.
– Dobrze – kontynuowała wadera. – Przygotowaniem was zajmie się Sivve oraz kilku doświadczonych wojowników. Niektóre treningi będę nadzorować osobiście.
Powiedziawszy to, z gracją zeskoczyła z podwyższenia i ruszyła w swoją stronę. Tymczasem na przód wysunął się Sivve, dotychczas stojący z boku.
– Obecność Lodowej Królowej na treningu to wielki zaszczyt – poinformował nas. – Dlatego nie próbujcie jej zawieść, bo marnie skończycie.
Po tych motywujących słowach szary basior poprowadził ich kolejnym korytarzem. Minęło kilka minut i dotarli do sali treningowej – olbrzymiej jaskini, której koniec ledwie było widać. Trou Noir gwizdnął z uznaniem – tak dużej groty nie widział w całym swoim życiu. Znajdowało się tutaj wszystko, co mogło nadać się do przygotowania armii do walki, od bieżni po miejsce na zapasy. Rekruci zeszli w dół po kilkunastu lodowych stopniach i ponownie ustawili się w dwuszeregu. Po kolejnej minucie czy dwóch do sali treningowej weszło kilku umięśnionych wojowników, zapewne ta profesjonalna część armii Kiby.
– Czas zacząć trening – szepnął do siebie po francusku Trou. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, wszyscy wsłuchiwali się w słowa Sivve, przedstawiającego plan ich pierwszego treningu.
Blue Tornado kończył właśnie swoją porcję, gdy padł na niego cień. Szpieg uniósł głowę, a jego spojrzenie zatrzymało się na stojącym przed nim basiorze. Nieznajomy miał kremową sierść i naznaczony bliznami pysk, a wzrostem znacznie przewyższał Trou.
– Coś się stało? – zapytał uprzejmie Blue Tornado, starając się zachować spokój. Nie chciał zdradzać akcentem, że ma francuskie korzenie. Gdyby Kiba się dowiedziała, prawdopodobnie byłoby po nim.
– Dawaj mięso – warknął współlokator, robiąc krok do przodu. Trou miał wielką ochotę się cofnąć, ale nie zrobił tego. To nie było miejsce na pokazywanie strachu i uległości.
– Nie – odparł wilk z różowo-niebieską czupryną, ciągle spokojny.
– Oddawaj je w tej chwili albo pożałujesz – zagroził kremowy. Niewątpliwie musiał być zaprawiony w boju... albo mieć wyjątkowego pecha. Trou nie umiał znaleźć innych powodów, przez które basior dorobił się tylu blizn.
– Nie – powtórzył szpieg, jeżąc sierść na grzbiecie. Jego współlokator przybrał pozycję, jakby zaraz miał rozpocząć walkę... Na szczęście do bójki nie doszło – do groty wpadł Sivve i zarządził wymarsz na spotkanie z Kibą. Blue Tornado, korzystając z nieuwagi kremowego, szybko połknął resztkę mięsa. Następnie zbliżył się do wyjścia, stając obok Scarlet, która oblizywała pyszczek. Nim zdążył się odezwać, strumień wilków zaczął przeciskać się przez drzwi i wypływać na korytarz, skąd został poprowadzony do owej obszernej groty, gdzie dwójka szpiegów po raz pierwszy spotkała Kibę.
Wilczyca o futrze koloru śniegu już na nich czekała. Wszyscy rekruci zostali ustawieni w dwuszeregu naprzeciwko lodowego tronu wadery. Biała Czarownica czy też Lodowa Królowa, jak kto woli, spoglądała na nich z wyższością, uważnie przyglądając się zdrowym okiem każdemu z osobna. Blue Tornado przeszedł dreszcz, gdy jej zatrzymała na nim wzrok. Postarał się sprawiać wrażenie pewnego siebie i gotowego na wyzwania.
– Jak wiecie, zostaliście tutaj sprowadzeni w celu zasilenia szeregów mojej armii, która wkrótce zdobędzie całą Północ – zaczęła przemowę Kiba donośnym głosem. – Ale oczywiście nie puścimy was w bój bez przygotowania. Od dzisiaj zaczniecie trening, dzięki któremu staniecie się niezwyciężeni. Ale jedno ma być jasne – każde słabe ogniwo będzie likwidowane. Czy wszyscy zrozumieli?
W jaskini rozległ się pomruk wydany przez potakujące wilki. Kilka z nich, mniej pewnych siebie i słabszych z postury, spojrzało na siebie nerwowo.
– Dobrze – kontynuowała wadera. – Przygotowaniem was zajmie się Sivve oraz kilku doświadczonych wojowników. Niektóre treningi będę nadzorować osobiście.
Powiedziawszy to, z gracją zeskoczyła z podwyższenia i ruszyła w swoją stronę. Tymczasem na przód wysunął się Sivve, dotychczas stojący z boku.
– Obecność Lodowej Królowej na treningu to wielki zaszczyt – poinformował nas. – Dlatego nie próbujcie jej zawieść, bo marnie skończycie.
Po tych motywujących słowach szary basior poprowadził ich kolejnym korytarzem. Minęło kilka minut i dotarli do sali treningowej – olbrzymiej jaskini, której koniec ledwie było widać. Trou Noir gwizdnął z uznaniem – tak dużej groty nie widział w całym swoim życiu. Znajdowało się tutaj wszystko, co mogło nadać się do przygotowania armii do walki, od bieżni po miejsce na zapasy. Rekruci zeszli w dół po kilkunastu lodowych stopniach i ponownie ustawili się w dwuszeregu. Po kolejnej minucie czy dwóch do sali treningowej weszło kilku umięśnionych wojowników, zapewne ta profesjonalna część armii Kiby.
– Czas zacząć trening – szepnął do siebie po francusku Trou. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, wszyscy wsłuchiwali się w słowa Sivve, przedstawiającego plan ich pierwszego treningu.
<Scarlet?>
Od Lily'ego CD Nightmare
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Nightmare zaraz ponownie zapadła w sen, a Lily mógł nareszcie odetchnąć z ulgą po tych kilku godzinach oczekiwania - najwyraźniej czarna wadera czuła się już dużo lepiej, a przynajmniej miał taką nadzieję.
Niepokoiło go jednak pojawienie się na ich terenach tego nieznajomego wilka, którego zapach nie wydawał się być zbyt przyjazny. Intruz nagle rozpłynął się w powietrzu, ale istniała pewna szansa, że nadal mógł kręcić się w pobliżu. Wcześniej spotkanie z nim było by ryzykowne, gdyż pierwszorzędnym problemem było zdrowie Nightmare, ale teraz, gdy wadera odpoczywała już bezpieczna w jaskini Elan, nic nie stawało Lily'emu na przeszkodzie do poczynienia małych poszukiwań.
Jednak przy wyjściu z jaskini zatrzymała go Shairen.
- Gdzie idziesz w taką śnieżycę? - zapytała, spoglądając na niezbyt sprzyjającą pogodę na zewnątrz.
- Muszę tylko coś sprawdzić i zaraz wracam.
- Jak chcesz, tylko uważaj na siebie - dodała przechodząca obok Elan.
- Przysięgam, że tak będzie - Lily minął medyczkę i już po chwili przełaził przez zaspy, które zrobiły się dziwnie większe niż kiedy niósł Nightmare do Elan.
Szedł już tak od kilku minut, ale nie był już w stanie wyczuć tamtego podejrzanego zapachu. Być może coraz większa śnieżyca uniemożliwiała mu korzystanie ze zmysłu węchu. Albo szukany wilk po prostu znowu rozpłynął się w powietrzu.
W sumie to ciekawe, czy Lily byłby teraz widoczny, mając na uwadzę ilość lepkiego śniegu, który zdążył już przylgnąć do jego futra.
Ostatecznie basior doszedł do wniosku, że dalsze poszukiwania w taką pogodę nie mają najmniejszego sensu, i wtedy właśnie całkiem przypadkiem natknął się na zasypane w śniegu ciało wilka. Lily uznał, że mógł być to Shogun, gdyż dziesięcioletni strażnik jako jeden z niewielu w watasze posiadał skrzydła.
Shogun mógł zwyczajnie zamarznąć, jednak wszystko wskazywało na to, że leżał w śniegu od bardzo niedawna. Jednak basior Beta zupełnie nie spodziewał się, że taki doskonały wojownik z większym doświadczeniem mógłby zostać tak paskudnie zraniony w brzuch. Chociaż Shogun był ledwo przytomny.
Kiedy już otrząsnął się z szoku, poczuł wokół siebie dosłownie przez moment czyjąś obecność. Może się to wydawać niewiarygodne, ale w tamtym momencie ogarnęło go przerażenie. Dopiero po kilkunastu sekundach wziął się w garść, podniósł ciężkie cielsko Shoguna i już po chwili biegł z powrotem do jaskini Elan.
Wpadł przez wejście do środka, zagarniając przy okazji do jaskini sporo śniegu i nieświadomie obsypując nim zupełnie niespodziewającego się niczego pacjenta, który to warknął z niezadowoleniem i z trudem powstrzymał ochotę na skoczenie Becie do gardła.
Elan, która to akurat nie miała niczego do roboty, bez zastanowienia podbiegła do niesionego przez Lily'ego rannego, a za nią podążyła Shairen.
Dobra robota, Lily. To już dwie osoby w ciągu ostatniej doby, ty chyba powinieneś wkrótce zostać ratownikiem medycznym!
Wadery kazały mu odejść na bezpieczną odległość i otrzepać się ze śniegu, a potem zajęły się Shogunem. Basior Beta nie mógł im już niestety bardziej pomóc, toteż postanowił sprawdzić, jak się czuje Nightmare. Właściwie to powinien był zrobić to już kilka minut temu. Wilczyca była już przytomna i uważnie obserwowała poczynania Uzdrowicielki.
- Co stało Shogunowi? - zapytała cicho, chociaż jej głos i tak brzmiał teraz dużo przytomniej niż kwadrans temu. Z trudem ukryła zaniepokojenie stanem strażnika.
- Nie mam pojęcia - westchnął Lily, siadając obok niej - Jest poważnie ranny, i nie sądzę, by sam sobie to zrobił. Ktoś mu w tym pomógł, jestem tego pewien.
- Zaraz... Chyba nie masz na myśli tamtego wilka, z którym się niedawno minęliśmy.
- Obawiam się, że właśnie jego.
Lily zanotował w pamięci, by dowiedzieć się, kto prawie zabił Shoguna. A może nawet nie prawie?
- Jeszcze raz dziękuję, że zaniosłeś mnie wtedy do Elan.
Wyrwany z rozmyślań, spojrzał na Nightmare z czymś na kształt uśmiechu. Był jej wdzięczny, że zmieniła temat, tym samym wymuszając skupienie się na czymś innym.
- Żaden problem, polecam się na przyszłość. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę, że ci się poprawiło.
- Naprawdę?
- No... tak, jestem Betą, muszę dbać o członków watahy - Mówiąc to, lekko speszony czymś Lily jakoś instynktownie uciekł wzrokiem na przeciwległą ścianę jaskini - Nie wolno mi zostawić na śmierć wilka.
- Rozumiem - zaśmiała się Nightmare, z trudem podnosząc się do pozycji siedzącej - Byłbyś tak miły i podał mi resztki tego zająca? - Wskazała na na wpół zjedzone zwierze, leżące kilka metrów dalej - Miałam zjeść go później, ale chyba zaraz umrę z głodu.
<Night?>
Niepokoiło go jednak pojawienie się na ich terenach tego nieznajomego wilka, którego zapach nie wydawał się być zbyt przyjazny. Intruz nagle rozpłynął się w powietrzu, ale istniała pewna szansa, że nadal mógł kręcić się w pobliżu. Wcześniej spotkanie z nim było by ryzykowne, gdyż pierwszorzędnym problemem było zdrowie Nightmare, ale teraz, gdy wadera odpoczywała już bezpieczna w jaskini Elan, nic nie stawało Lily'emu na przeszkodzie do poczynienia małych poszukiwań.
Jednak przy wyjściu z jaskini zatrzymała go Shairen.
- Gdzie idziesz w taką śnieżycę? - zapytała, spoglądając na niezbyt sprzyjającą pogodę na zewnątrz.
- Muszę tylko coś sprawdzić i zaraz wracam.
- Jak chcesz, tylko uważaj na siebie - dodała przechodząca obok Elan.
- Przysięgam, że tak będzie - Lily minął medyczkę i już po chwili przełaził przez zaspy, które zrobiły się dziwnie większe niż kiedy niósł Nightmare do Elan.
Szedł już tak od kilku minut, ale nie był już w stanie wyczuć tamtego podejrzanego zapachu. Być może coraz większa śnieżyca uniemożliwiała mu korzystanie ze zmysłu węchu. Albo szukany wilk po prostu znowu rozpłynął się w powietrzu.
W sumie to ciekawe, czy Lily byłby teraz widoczny, mając na uwadzę ilość lepkiego śniegu, który zdążył już przylgnąć do jego futra.
Ostatecznie basior doszedł do wniosku, że dalsze poszukiwania w taką pogodę nie mają najmniejszego sensu, i wtedy właśnie całkiem przypadkiem natknął się na zasypane w śniegu ciało wilka. Lily uznał, że mógł być to Shogun, gdyż dziesięcioletni strażnik jako jeden z niewielu w watasze posiadał skrzydła.
Shogun mógł zwyczajnie zamarznąć, jednak wszystko wskazywało na to, że leżał w śniegu od bardzo niedawna. Jednak basior Beta zupełnie nie spodziewał się, że taki doskonały wojownik z większym doświadczeniem mógłby zostać tak paskudnie zraniony w brzuch. Chociaż Shogun był ledwo przytomny.
Kiedy już otrząsnął się z szoku, poczuł wokół siebie dosłownie przez moment czyjąś obecność. Może się to wydawać niewiarygodne, ale w tamtym momencie ogarnęło go przerażenie. Dopiero po kilkunastu sekundach wziął się w garść, podniósł ciężkie cielsko Shoguna i już po chwili biegł z powrotem do jaskini Elan.
Wpadł przez wejście do środka, zagarniając przy okazji do jaskini sporo śniegu i nieświadomie obsypując nim zupełnie niespodziewającego się niczego pacjenta, który to warknął z niezadowoleniem i z trudem powstrzymał ochotę na skoczenie Becie do gardła.
Elan, która to akurat nie miała niczego do roboty, bez zastanowienia podbiegła do niesionego przez Lily'ego rannego, a za nią podążyła Shairen.
Dobra robota, Lily. To już dwie osoby w ciągu ostatniej doby, ty chyba powinieneś wkrótce zostać ratownikiem medycznym!
Wadery kazały mu odejść na bezpieczną odległość i otrzepać się ze śniegu, a potem zajęły się Shogunem. Basior Beta nie mógł im już niestety bardziej pomóc, toteż postanowił sprawdzić, jak się czuje Nightmare. Właściwie to powinien był zrobić to już kilka minut temu. Wilczyca była już przytomna i uważnie obserwowała poczynania Uzdrowicielki.
- Co stało Shogunowi? - zapytała cicho, chociaż jej głos i tak brzmiał teraz dużo przytomniej niż kwadrans temu. Z trudem ukryła zaniepokojenie stanem strażnika.
- Nie mam pojęcia - westchnął Lily, siadając obok niej - Jest poważnie ranny, i nie sądzę, by sam sobie to zrobił. Ktoś mu w tym pomógł, jestem tego pewien.
- Zaraz... Chyba nie masz na myśli tamtego wilka, z którym się niedawno minęliśmy.
- Obawiam się, że właśnie jego.
Lily zanotował w pamięci, by dowiedzieć się, kto prawie zabił Shoguna. A może nawet nie prawie?
- Jeszcze raz dziękuję, że zaniosłeś mnie wtedy do Elan.
Wyrwany z rozmyślań, spojrzał na Nightmare z czymś na kształt uśmiechu. Był jej wdzięczny, że zmieniła temat, tym samym wymuszając skupienie się na czymś innym.
- Żaden problem, polecam się na przyszłość. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę, że ci się poprawiło.
- Naprawdę?
- No... tak, jestem Betą, muszę dbać o członków watahy - Mówiąc to, lekko speszony czymś Lily jakoś instynktownie uciekł wzrokiem na przeciwległą ścianę jaskini - Nie wolno mi zostawić na śmierć wilka.
- Rozumiem - zaśmiała się Nightmare, z trudem podnosząc się do pozycji siedzącej - Byłbyś tak miły i podał mi resztki tego zająca? - Wskazała na na wpół zjedzone zwierze, leżące kilka metrów dalej - Miałam zjeść go później, ale chyba zaraz umrę z głodu.
<Night?>
Od Nightmare CD Lily'ego
0 | Skomentuj
Autor:
Dobermanka
Nightmare która leżała na plecach Bety patrzyła w dal lecz do końca nie widziała tego co tam było, jedynie kontur wilka. Wyczuła zagrożenie w powietrzu, zapach tego osobnika niósł się z wiatrem i nie pachniał ani przyjaźnie ani znajomo. To bardzo zaniepokoiło wilczycę, teraz nawet nie mogła walczyć bo była ranna. Dla niej to takie jakby ograniczenie, nawet jej moce nie były tak potężne jak zwykle.
-Lepiej idźmy stąd - powiedziała lekko załamanym głosem
-Zgadzam się, nie wiem kto to- odpowiedział i zaczął iść truchtem po skosie starając się w miarę możliwości uniknąć spotkania z nieznajomym.
-Zniknołem-mrukneła z niedowierzaniem
-To nawet lepiej - dodał i szedł dalej
-Daleko jeszcze? - zapytała i opuściła głowę, siły zaczynały ją już całkiem opuszczać, a ta rana zaczęła się powiększać
Lily to dostrzegł i zaczął biec szybciej i powiedział tylko:,, dasz radę Night, jeszcze tylko chwila" wadera nawet tego nie usłyszała gdyż straciła przytomność.
Basior biegł, każda minuta błąd na wagę złota, na horyzoncie było widać Elan, która w tym momencie było bardzo potrzebna.
-Elan! - krzyknął z oddali a ona spojrzała na niego.
Chwilę po tym basior stał cały zdyszany obok uzdrowicielki.
-Co z nią? - zapytała uzdrowicielka patrząca na nieprzytomną Nightmare
-Walczyła ze smokiem i tamten ją mocno zranił- opowiedział w skrucie to co miało miejsce.
-Zanieś ją szybko do mojej groty-zaczęła biec w kierunku swojej groty która była niedaleko, na szczęście
Kiedy byli już na miejscu basior położył ją na skórach zwierząt przy ścianie groty, a medyczka biegał po jaskini i brała różne rzeczy.
-Czy ona z tego wyjdzie? - zapytał wodząc wzrokiem za wilczycą
-Nie jestem w stanie tego ocenić-powiedziała bez przekonania
-Aha... - mruknął wilk
-Zrobę co się da- dodała i podała czarnej waderę i zaczęła opatrzać jej ranę.
-Ten smok miał jad w pazurach - odparła smutnym tonem
-Ona da radę... Jest silna- powiedział patrząc na nieprzytomną
-Tak wiem, teraz tylko pozostało nam czekać-powiedziała i poszła po jeszcze jakieś zioła i po chwili przyszła i jej je podała.
Po jakiś 2 godzinach Nightmare otworzyła oczy i zaczęła coś mówić, a raczej wyduszać jakie kolwiek słowa.
-Ja.. Ci... Dziękuję - wymruczała ile tylko miała swoich znikomych sił
-Odpoczywaj-powiedział i lekko się uśmiechnął, wadera odwzajemniła uśmiech i znowu zamknęła oczy.
<Lily? > przepraszam no ale ta szkoła... Postaram się odpisywać szybciej w miarę możliwości
-Lepiej idźmy stąd - powiedziała lekko załamanym głosem
-Zgadzam się, nie wiem kto to- odpowiedział i zaczął iść truchtem po skosie starając się w miarę możliwości uniknąć spotkania z nieznajomym.
-Zniknołem-mrukneła z niedowierzaniem
-To nawet lepiej - dodał i szedł dalej
-Daleko jeszcze? - zapytała i opuściła głowę, siły zaczynały ją już całkiem opuszczać, a ta rana zaczęła się powiększać
Lily to dostrzegł i zaczął biec szybciej i powiedział tylko:,, dasz radę Night, jeszcze tylko chwila" wadera nawet tego nie usłyszała gdyż straciła przytomność.
Basior biegł, każda minuta błąd na wagę złota, na horyzoncie było widać Elan, która w tym momencie było bardzo potrzebna.
-Elan! - krzyknął z oddali a ona spojrzała na niego.
Chwilę po tym basior stał cały zdyszany obok uzdrowicielki.
-Co z nią? - zapytała uzdrowicielka patrząca na nieprzytomną Nightmare
-Walczyła ze smokiem i tamten ją mocno zranił- opowiedział w skrucie to co miało miejsce.
-Zanieś ją szybko do mojej groty-zaczęła biec w kierunku swojej groty która była niedaleko, na szczęście
Kiedy byli już na miejscu basior położył ją na skórach zwierząt przy ścianie groty, a medyczka biegał po jaskini i brała różne rzeczy.
-Czy ona z tego wyjdzie? - zapytał wodząc wzrokiem za wilczycą
-Nie jestem w stanie tego ocenić-powiedziała bez przekonania
-Aha... - mruknął wilk
-Zrobę co się da- dodała i podała czarnej waderę i zaczęła opatrzać jej ranę.
-Ten smok miał jad w pazurach - odparła smutnym tonem
-Ona da radę... Jest silna- powiedział patrząc na nieprzytomną
-Tak wiem, teraz tylko pozostało nam czekać-powiedziała i poszła po jeszcze jakieś zioła i po chwili przyszła i jej je podała.
Po jakiś 2 godzinach Nightmare otworzyła oczy i zaczęła coś mówić, a raczej wyduszać jakie kolwiek słowa.
-Ja.. Ci... Dziękuję - wymruczała ile tylko miała swoich znikomych sił
-Odpoczywaj-powiedział i lekko się uśmiechnął, wadera odwzajemniła uśmiech i znowu zamknęła oczy.
<Lily? > przepraszam no ale ta szkoła... Postaram się odpisywać szybciej w miarę możliwości
Od Scarlet CD Trou Noir
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Kilku żołnierzy spojrzało z wyczekiwaniem na dowódcę. Ten przez chwilę milczał, jednak po chwili znów się odezwał, piorunując Scarlet wzrokiem.
- Nie dbam o to, że ci słabo - warknął - Macie to posprzątać.
- Ale...
Dowódca wywrócił oczami.
- Wy, cudzoziemcy, zawsze robicie o wszystko problemy. Radzę wam tylko to posprzątać, zanim zauważy to Lodowa Królowa.
Po tych odszedł, a w jego ślady poszli dowodzeni przez niego żołnierze, zostawiając szpiegów WKS samych. Scarlet odetchnęła z ulgą, w końcu cała sytuacja mogła mieć dużo poważniejsze konsekwencje. Jedyny kłopot polegał na tym, że roztrzaskali fiolki, w których pozostać miała jeszcze trzecia dawka eliksiru.
- Musimy bardziej uważać - powiedział śmiertelnie poważnie Trou Noir, podnosząc rozłożone na podłodze futro renifera, pod które Scarlet pospiesznie zagarniała stłuczone w drobny mak szkło - Wywołujemy zbyt duże zamieszanie.
- To wiem - mruknęła jego towarzyszka, ciskając ostatnie kawałki szkła pod futro - Myślisz, że zebraliśmy już wystarczająco dużo informacji, by wycofać się do watahy?
- Możliwe, w końcu mamy teraz mniej czasu. Ale muszę wcześniej jeszcze raz zobaczyć Kibę. Może odkryje się przed nami z jakąś swoją słabością.
- Jakby tylko miała jakieś słabości - stwierdziła bez przekonania wadera - Wracamy, zanim te wilki tu wrócą?
- Dobra myśl.
- Nie dbam o to, że ci słabo - warknął - Macie to posprzątać.
- Ale...
Dowódca wywrócił oczami.
- Wy, cudzoziemcy, zawsze robicie o wszystko problemy. Radzę wam tylko to posprzątać, zanim zauważy to Lodowa Królowa.
Po tych odszedł, a w jego ślady poszli dowodzeni przez niego żołnierze, zostawiając szpiegów WKS samych. Scarlet odetchnęła z ulgą, w końcu cała sytuacja mogła mieć dużo poważniejsze konsekwencje. Jedyny kłopot polegał na tym, że roztrzaskali fiolki, w których pozostać miała jeszcze trzecia dawka eliksiru.
- Musimy bardziej uważać - powiedział śmiertelnie poważnie Trou Noir, podnosząc rozłożone na podłodze futro renifera, pod które Scarlet pospiesznie zagarniała stłuczone w drobny mak szkło - Wywołujemy zbyt duże zamieszanie.
- To wiem - mruknęła jego towarzyszka, ciskając ostatnie kawałki szkła pod futro - Myślisz, że zebraliśmy już wystarczająco dużo informacji, by wycofać się do watahy?
- Możliwe, w końcu mamy teraz mniej czasu. Ale muszę wcześniej jeszcze raz zobaczyć Kibę. Może odkryje się przed nami z jakąś swoją słabością.
- Jakby tylko miała jakieś słabości - stwierdziła bez przekonania wadera - Wracamy, zanim te wilki tu wrócą?
- Dobra myśl.
* * *
Sivve spojrzał tylko na nich obojętnie, po czym odsunął się od drzwi, by dwójka nowych rekrutów mogła wślizgnąć się do przypisanej im komnaty. Szary strażnik na szczęście nie zainteresował się nową raną Blue Tornado, chociaż intensywny zapach krwi wisiał w powietrzu.
Oba wilki, zaraz po wejściu, błyskawicznie znalazły się przy swoich w niedużym zagłębieniu w jednej ze ścian, gdzie wydawać się mogło było więcej prywatności niż na środku komnaty, przy prowadzących konwersację wilkach. Tam też siedziała Incendie, jednak zaraz podeszła do Athene i Blue Tornado.
- Co ci się stało w łapę? - zapytała cicho, patrząc na krwawiącą podeszwę przedniej łapy basiora.
- To nieistotne - Trou Noir usiadł, a w ślad za nim poszły pozostałe dwie wadery - Nastąpiła delikatna zmiana planów: Jeszcze trochę tu zabawimy, maksymalnie jedną dobę ale potem musimy wracać do naszej watahy.
Incendie słuchała z uwagą, jednak Scarlet nadal miała wątpliwości, czy wilczyca faktycznie zamierza im pomóc, czy może raczej wręcz przeciwnie. Ale może lepiej zaryzykować i jej zaufać? W końcu przekazała im już trochę informacji.
- Rozumiem - powiedziała - Czy mogę wam jeszcze pomóc?
Trou Noir chyba szykował się do zadania jakiegoś pytania, ale wyprzedziła go Scarlet:
- Wiesz, gdzie przetrzymywani są więźniowie?
Chodziło jej oczywiście o Hikaru. Może jednak istniał cień szansy na odbicie brązowego zwiadowcy z łap Kiby? Incendie jednak pokręciła głową.
- Kiba nie przetrzymuje więźniów.
- Jak to?
- Co masz na myśli mówiąc, że ,,nie przetrzymuje więźniów"? - zapytał Trou Noir.
- Torturuje każdego intruza, a potem słabszych fizycznie wiesza lub topi w zbiornikach wodnych, a silnych zmusza do dołączenia do armii. Czemu chcesz to wiedzieć?
Zanim Scar zdążyła jej odpowiedzieć, drzwi komnaty gwałtownie się otworzyły, a do środka wkroczyły dwa masywne basiory, ciągnące za sobą na wpół zjedzonego renifera. Incendie zerwała się i szepnęła do Trou jeszcze kilka słów w obcym języku, po czym pobiegła do renifera, gdzie ucztowali już pozostali współlokatorzy.
- Mówi, że mamy rzucić teraz wszystko i zjeść jak najwięcej, bo Kiba chce się z nami niedługo widzieć i nie powinniśmy stawać z nią pyskiem w pysk z pustymi brzuchami.
<Trou Noir?> Taki tam magiczny napływ weny :)
Od Trou Noir CD. Scarlet
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Trou Noir nie był zachwycony przerwaniem jego rozmowy z Incendie, ale nie wyraził tego w żaden sposób. Poinformował rdzawą waderę, że chyba zaraz wróci i oddalił się za Scarlet w kąt jaskini.
– O co chodzi? – zapytał cicho, chyba zdradzając swoje niezadowolenie tonem głosu i miną.
– Jedna sprawa. Kiedy ostatnio piliśmy ten eliksir od Elan? – zapytała jego towarzyszka. – Bo mam wrażenie, że twoja grzywka jest teraz trochę krótsza.
Basior przyjrzał się jej i zaklął w duchu. Rzeczywiście, Scar miała rację – mikstura powoli przestawała działać. Futro stojącej naprzeciw niego wilczycy wyglądało nieco jaśniejsze od tego, jakie powinna mieć udawana przez nią Athene. Dotychczas intensywnie jej burgundowe tęczówki również nieco zbladły. Musieli się pośpieszyć, jeśli nie chcieli zostać przyłapani.
– Zapewne się nie mylisz. Powinniśmy wypić kolejną porcję. I to szybko – odpowiedział, zastanawiając się jednocześnie, gdzie w spokoju i niezauważeni mogliby zażyć eliksir. Żadne miejsce nie przychodziło mu jednak do głowy.
– Tylko gdzie to zrobić? – zadała kolejne pytanie Scarlet. Czyżby ona też nie znała odpowiedniego miejsca? Jeśli tak było, mieli przechlapane. Trou mógł co prawda zapytać o to Incendie, ale nawet mimo jego ufności do francuskojęzycznej wadery nie miał ochoty tego ujawniać.
– Sam chciałbym wiedzieć – odparł.
– To co robimy? Szukamy jakiegoś kąta na chybił trafił? – zaproponowała wilczyca. Wilkowi z różową czupryną się to nie uśmiechało, ale jaki mieli wybór, nie wtajemniczając w to nikogo? Pomysł był dość ryzykowny...
– Dobra, trzeba spróbować – stwierdził basior. – Idziemy teraz?
– Chyba nie mamy wyboru... – mruknęła Scarlet, po czym podeszła do drzwi. Do kilku sekundach stały przed nimi otworem, wprawiając w zdziwienie Trou Noir. Kilka wilków z jaskini, w tym Incendie, podniosło wzrok, jednak niepokojąco szybko straciły zainteresowanie. Dwoje szpiegów wymknęło się z pomieszczenia na zaciemniony korytarz, gdzie drogę zagrodził im Sivve.
– A wy gdzie się wybieracie? – zapytał podejrzliwie.
– Athene zrobiło się nieco słabo – odpowiedział bez wahania Blue Tornado. – Chyba potrzebuje świeżego powietrza.
– Skoro tak... Ale pooddychać na chwilę i zaraz mi tutaj wracać – warknął, po czym machnął ogonem, każąc dwójce wilków odejść.
– Wielkie dzięki – mruknęła Scarlet z ironią, gdy już zmierzali korytarzem w kierunku głównej groty. Basior nie odpowiedział, rozglądając się na boki w poszukiwaniu jakiejś ciemnej odnogi tunelu. Zapach Kiby i członków jej armii był dość słaby, co oznaczało, że mają kilka minut na zażycie kolejnej dawki dziwnego tęczowego napoju.
W końcu znaleźli to, czego szukali – ciemny korytarzyk kończący się grubymi metalowymi drzwiami. Upewnili się jeszcze, czy na pewno nikt nie idzie, po czym wyciągnęli (nie wiem skąd) fiolki z eliksirem. Odkorkowali je i wypili barwną miksturę. Skutek był natychmiastowy – wszystko, co zaczynało przypominać ich właściwy wygląd, zmieniło się na aparycje Athene i Blue Tornado.
Zupełnie nagle rozległ się odgłos niedalekich kroków, zbliżających się z każdą sekundą. Szpiedzy spojrzeli na siebie z niepokojem, po czym jednocześnie upuścili fiolki. Kryształ roztłukł się, więc Trou Noir celowo wsadził łapę w drobinki, raniąc się przy tym. W następnej chwili w korytarzyku pojawił się nieduży oddział żołnierzy, zapewne członków tej słynnej armii Kiby.
– Co wy tu robicie? – warknął stojący na czele basior, chyba dowódca.
– Było mi słabo, więc szukaliśmy wyjścia – odpowiedziała Scarlet, a z każdy słowem oburzenie w jej głosie narastało. – Zabłądziliśmy i Blue Tornado zranił się w łapę na tym szkle... Nie wiem, kto je tu rozbił, ale to okropne, że nie posprzątał!
– O co chodzi? – zapytał cicho, chyba zdradzając swoje niezadowolenie tonem głosu i miną.
– Jedna sprawa. Kiedy ostatnio piliśmy ten eliksir od Elan? – zapytała jego towarzyszka. – Bo mam wrażenie, że twoja grzywka jest teraz trochę krótsza.
Basior przyjrzał się jej i zaklął w duchu. Rzeczywiście, Scar miała rację – mikstura powoli przestawała działać. Futro stojącej naprzeciw niego wilczycy wyglądało nieco jaśniejsze od tego, jakie powinna mieć udawana przez nią Athene. Dotychczas intensywnie jej burgundowe tęczówki również nieco zbladły. Musieli się pośpieszyć, jeśli nie chcieli zostać przyłapani.
– Zapewne się nie mylisz. Powinniśmy wypić kolejną porcję. I to szybko – odpowiedział, zastanawiając się jednocześnie, gdzie w spokoju i niezauważeni mogliby zażyć eliksir. Żadne miejsce nie przychodziło mu jednak do głowy.
– Tylko gdzie to zrobić? – zadała kolejne pytanie Scarlet. Czyżby ona też nie znała odpowiedniego miejsca? Jeśli tak było, mieli przechlapane. Trou mógł co prawda zapytać o to Incendie, ale nawet mimo jego ufności do francuskojęzycznej wadery nie miał ochoty tego ujawniać.
– Sam chciałbym wiedzieć – odparł.
– To co robimy? Szukamy jakiegoś kąta na chybił trafił? – zaproponowała wilczyca. Wilkowi z różową czupryną się to nie uśmiechało, ale jaki mieli wybór, nie wtajemniczając w to nikogo? Pomysł był dość ryzykowny...
– Dobra, trzeba spróbować – stwierdził basior. – Idziemy teraz?
– Chyba nie mamy wyboru... – mruknęła Scarlet, po czym podeszła do drzwi. Do kilku sekundach stały przed nimi otworem, wprawiając w zdziwienie Trou Noir. Kilka wilków z jaskini, w tym Incendie, podniosło wzrok, jednak niepokojąco szybko straciły zainteresowanie. Dwoje szpiegów wymknęło się z pomieszczenia na zaciemniony korytarz, gdzie drogę zagrodził im Sivve.
– A wy gdzie się wybieracie? – zapytał podejrzliwie.
– Athene zrobiło się nieco słabo – odpowiedział bez wahania Blue Tornado. – Chyba potrzebuje świeżego powietrza.
– Skoro tak... Ale pooddychać na chwilę i zaraz mi tutaj wracać – warknął, po czym machnął ogonem, każąc dwójce wilków odejść.
– Wielkie dzięki – mruknęła Scarlet z ironią, gdy już zmierzali korytarzem w kierunku głównej groty. Basior nie odpowiedział, rozglądając się na boki w poszukiwaniu jakiejś ciemnej odnogi tunelu. Zapach Kiby i członków jej armii był dość słaby, co oznaczało, że mają kilka minut na zażycie kolejnej dawki dziwnego tęczowego napoju.
W końcu znaleźli to, czego szukali – ciemny korytarzyk kończący się grubymi metalowymi drzwiami. Upewnili się jeszcze, czy na pewno nikt nie idzie, po czym wyciągnęli (nie wiem skąd) fiolki z eliksirem. Odkorkowali je i wypili barwną miksturę. Skutek był natychmiastowy – wszystko, co zaczynało przypominać ich właściwy wygląd, zmieniło się na aparycje Athene i Blue Tornado.
Zupełnie nagle rozległ się odgłos niedalekich kroków, zbliżających się z każdą sekundą. Szpiedzy spojrzeli na siebie z niepokojem, po czym jednocześnie upuścili fiolki. Kryształ roztłukł się, więc Trou Noir celowo wsadził łapę w drobinki, raniąc się przy tym. W następnej chwili w korytarzyku pojawił się nieduży oddział żołnierzy, zapewne członków tej słynnej armii Kiby.
– Co wy tu robicie? – warknął stojący na czele basior, chyba dowódca.
– Było mi słabo, więc szukaliśmy wyjścia – odpowiedziała Scarlet, a z każdy słowem oburzenie w jej głosie narastało. – Zabłądziliśmy i Blue Tornado zranił się w łapę na tym szkle... Nie wiem, kto je tu rozbił, ale to okropne, że nie posprzątał!
<Scarlet?>
Od Scarlet CD Catona
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Już od dłuższego czasu szła za tamtym wilkiem. Możecie nazwać to śledzeniem go lub czymkolwiek innym, ale w przekonaniu Scarlet ten samiec mógł być szpiegiem albo Kiby, albo Watahy Niezwyciężonych Wojowników - nieważne - a przynajmniej tak jej się wydawało. Bardzo chciała wreszcie przydać się jakoś watasze i udowodnić przez samą sobą, że nadal jest w stanie wykonywać swoje obowiązki.
Pomimo, iż oprócz intruza czuła jeszcze zapach świeżo upolowanej łasicy, to pomimo męczącego ją od dłuższego czasu głodu zdecydowała się pozostać przy podążaniu za tym pierwszym zapachem.
W końcu zdołała go zobaczyć. Był to biało-szary basior, a przynajmniej tak widziała go Scar, którego jeszcze wcześniej tu nie widziała. Ewidentnie było w nim coś... niepokojącego. Szedł z opuszczoną głową, którą jednak nagle podniósł i rozejrzał się wokoło. Waderze pozostało wskoczenie w zaspę i czekanie, w nadziei, że nie pozostanie zauważona. Kiedy wydostała się po jakimś czasie ze śniegu, zobaczyła, że nieznajomy porusza się już znacznie szybciej, niż wcześniej. Postanowiła dalej go śledzić. W końcu, jeśli nie jest szpiegiem, to dlaczego tak ucieka?
Nagle silny, północny wiatr przeszył Owadzi Las na wylot, a zaskoczony nieznajomy upadł na śnieg, nieprzygotowany na taką możliwość. Postanowiła więc wykorzystać ten moment i szybko skróciła dzielącą ich odległość kilkakrotnie, mając na uwadze, by nie uderzyć przypadkiem w drzewo. Wiatr zrzucał z drzew śnieg, mocno ograniczając obu wilkom widoczność.
Po chwili było już po wszystkim. Jasnej wilczycy cudem udało się zakraść do intruza i przywalić mu w łeb kamieniem. Wzrok mógł ją zawieść, ale chyba jest w stanie normalnie funkcjonować z poprawnie działającym węchem?
Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy, był brak maski na pysku nieprzytomnego wilka. Więc mogła już śmiało wykluczyć, że wilk jest szpiegiem Watahy Niezwyciężonych Wojowników, którzy to w zwyczaju mieli nosić maski stworzone z czaszek dużych zwierząt.
- Dobra, nieważne, skąd jest! Trzeba go zaprowadzić do Alfy - warknęła do siebie wadera, próbując podnieść szarego wilka, jednak bez rezultatu. Mimo, iż intruz był chudy, jak większość wilków o tej porze, to głodówka udzieliła się również Scarlet, przez co nie miała tyle siły, by podnieść większego od siebie basiora.
Duch lisa siedzącego za drzewem prychnął z dezaprobatą i powoli rozpłynął się w powietrzu.
Tymczasem wadera opuściła zrezygnowana bezwładne ciało wilka i przeszła kilka kroków dalej, zastanawiając się, czy uda jej się z tej odległości wyczuć lub usłyszeć jakiegoś wilka, który mógłby mieć więcej siły od niej. Wtedy faktycznie coś usłyszała, chociaż akurat nie ucieszyła z tego się zbytnio. Dźwiękiem tym był przyspieszony oddech jeszcze przed chwilą nieprzytomnego wilka.
Scalet odwróciła się i zetknęła się z lekko zdezorientowanym i zdziwionym spojrzeniem nieznajomego. Co mogła zrobić? Nie miała już tego kamienia, którym go wcześniej ogłuszyła, a łuk ze strzałami zostawiła w jaskini. Może, gdyby walnęła wilka mocniej...
- Już nawet nie można zapolować w spokoju - warknął - Ja tu jestem w Watasze Krwawego Szafiru od jakichś kilkunastu dni.
- Więc uważasz, że nie jesteś szpiegiem?
- A wyglądam na niego?
W jednej chwili wadera zauważyła, że jej podejrzenia były właściwie bezpodstawne. Brawo Scar, właśnie zaprzepaściłaś dobre pierwsze wrażenie.
- Przepraszam - mruknęła tylko, podchodząc bliżej wilka - Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie robić...
Ten jednak wstał i zaczął się cofać, dopóki nie natrafił na drzewo.
- Po prostu zostawcie mnie wszyscy w spokoju - odparł, unikając wzroku wadery. Odwrócił się i pobiegł w las.
Kiedy już nieznajomy zniknął jej z oczu, Scarlet poczuła dziwny ból głowy, że aż opadła na śnieg ze zmęczenia. Pierwszy raz czuła coś podobnego i nawet wydawało jej się, że teraz wzrok jeszcze bardziej jej się pogorszył, lub tylko jej się to wydawało.
Mimo wszystko zdecydowała się wrócić do swojej jaskini wcześniej, gdy jeszcze jest w stanie chodzić.
<Catooon?> :)
Pomimo, iż oprócz intruza czuła jeszcze zapach świeżo upolowanej łasicy, to pomimo męczącego ją od dłuższego czasu głodu zdecydowała się pozostać przy podążaniu za tym pierwszym zapachem.
W końcu zdołała go zobaczyć. Był to biało-szary basior, a przynajmniej tak widziała go Scar, którego jeszcze wcześniej tu nie widziała. Ewidentnie było w nim coś... niepokojącego. Szedł z opuszczoną głową, którą jednak nagle podniósł i rozejrzał się wokoło. Waderze pozostało wskoczenie w zaspę i czekanie, w nadziei, że nie pozostanie zauważona. Kiedy wydostała się po jakimś czasie ze śniegu, zobaczyła, że nieznajomy porusza się już znacznie szybciej, niż wcześniej. Postanowiła dalej go śledzić. W końcu, jeśli nie jest szpiegiem, to dlaczego tak ucieka?
Nagle silny, północny wiatr przeszył Owadzi Las na wylot, a zaskoczony nieznajomy upadł na śnieg, nieprzygotowany na taką możliwość. Postanowiła więc wykorzystać ten moment i szybko skróciła dzielącą ich odległość kilkakrotnie, mając na uwadze, by nie uderzyć przypadkiem w drzewo. Wiatr zrzucał z drzew śnieg, mocno ograniczając obu wilkom widoczność.
Po chwili było już po wszystkim. Jasnej wilczycy cudem udało się zakraść do intruza i przywalić mu w łeb kamieniem. Wzrok mógł ją zawieść, ale chyba jest w stanie normalnie funkcjonować z poprawnie działającym węchem?
Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy, był brak maski na pysku nieprzytomnego wilka. Więc mogła już śmiało wykluczyć, że wilk jest szpiegiem Watahy Niezwyciężonych Wojowników, którzy to w zwyczaju mieli nosić maski stworzone z czaszek dużych zwierząt.
- Dobra, nieważne, skąd jest! Trzeba go zaprowadzić do Alfy - warknęła do siebie wadera, próbując podnieść szarego wilka, jednak bez rezultatu. Mimo, iż intruz był chudy, jak większość wilków o tej porze, to głodówka udzieliła się również Scarlet, przez co nie miała tyle siły, by podnieść większego od siebie basiora.
Duch lisa siedzącego za drzewem prychnął z dezaprobatą i powoli rozpłynął się w powietrzu.
Tymczasem wadera opuściła zrezygnowana bezwładne ciało wilka i przeszła kilka kroków dalej, zastanawiając się, czy uda jej się z tej odległości wyczuć lub usłyszeć jakiegoś wilka, który mógłby mieć więcej siły od niej. Wtedy faktycznie coś usłyszała, chociaż akurat nie ucieszyła z tego się zbytnio. Dźwiękiem tym był przyspieszony oddech jeszcze przed chwilą nieprzytomnego wilka.
Scalet odwróciła się i zetknęła się z lekko zdezorientowanym i zdziwionym spojrzeniem nieznajomego. Co mogła zrobić? Nie miała już tego kamienia, którym go wcześniej ogłuszyła, a łuk ze strzałami zostawiła w jaskini. Może, gdyby walnęła wilka mocniej...
- Już nawet nie można zapolować w spokoju - warknął - Ja tu jestem w Watasze Krwawego Szafiru od jakichś kilkunastu dni.
- Więc uważasz, że nie jesteś szpiegiem?
- A wyglądam na niego?
W jednej chwili wadera zauważyła, że jej podejrzenia były właściwie bezpodstawne. Brawo Scar, właśnie zaprzepaściłaś dobre pierwsze wrażenie.
- Przepraszam - mruknęła tylko, podchodząc bliżej wilka - Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie robić...
Ten jednak wstał i zaczął się cofać, dopóki nie natrafił na drzewo.
- Po prostu zostawcie mnie wszyscy w spokoju - odparł, unikając wzroku wadery. Odwrócił się i pobiegł w las.
Kiedy już nieznajomy zniknął jej z oczu, Scarlet poczuła dziwny ból głowy, że aż opadła na śnieg ze zmęczenia. Pierwszy raz czuła coś podobnego i nawet wydawało jej się, że teraz wzrok jeszcze bardziej jej się pogorszył, lub tylko jej się to wydawało.
Mimo wszystko zdecydowała się wrócić do swojej jaskini wcześniej, gdy jeszcze jest w stanie chodzić.
<Catooon?> :)
Od Scarlet CD Trou Noir
0 | Skomentuj
Autor:
BiałyKieł56
Jeszcze przez kilka sekund Scarlet stała w bezruchu, a potem gwałtownie cofnęła się do tyłu, dopóki nie natrafiła na ścianę, czyli jakiś metr dalej. Odwróciła wzrok zakłopotana i z lekka zdenerowana zaistniałą sytuacją.
Podczas tej niefortunnej akcji Scarlet chyba dopiero rozpoznała basiora, gdy jego różowa grzywka, powstała na wskutek eliksiru Elan, zasłoniła jej połowę widoku, przy okazji kosmyki tego koloru niemal musnęły jej gałki oczy. Faktycznie ciekawe dla niej było to, jak nagle nos Blue Tornado znalazł się tak blisko jej. Jak to się stało? Nie wiem. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
Po chwili tej niezręcznej ciszy, wilczyca zwana Incendie tupnęła łapą, mrucząc przy okazji kilka słów w nieznanym dotąd Scar języku. Następnie szpiedzy z Watahy Krwawego Szafiru przeszli za nią w przeciwległy kąt pomieszczenia.
- Damy radę się z nią porozumieć? - szepnęła Scarlet niepewnie i wystarczająco cicho do towarzysza.
- Mam nadzieję - Trou pokiwał potwierdzająco głową i spojrzał porozumiewawczo na Incendie. Ta zaczęła mówić znów w obcym języku, który do uszu Scar trafiał jako wyrwane z kosmosu słowa, które ciężko było jakkolwiek porównać do słów z języka Północy. Scar zapisała w pamięci, że musi w wolnej chwili zapytać towarzysza, co to za język, którym się poslugują.
W pewnej chwili swojej mowy Incendie zrobiła pauzę, a Trou był na tyle miły, że przetłumaczył na język Północy wszystko, co przed chwilą powiedziała. Armia Kiby, albo jak to ją nazwał basior, Białej Czarownicy, dzieliła się na dwa typy. Pierwszy stanowiły wilki takie jak my - wymieszany zbitek różnych ras. Z informacji Incendie wynikało również, że w w drugiej jaskini znajduje się cały oddział medyków bardziej lub mniej wykwalifikowanych. Athene i Trou, jak zresztą reszta wilków śpiących w tej komnacie, żyli by wspierać drugą część armii w razie, zbliżającej się zresztą, wojny z Watahą Krwawego Szafiru.
A kim była ta druga część armii? Cóż, z opisu rdzawej wadery wynikało, że to pozbawione duszy maszyny do zabijania w wilczej skórze. Ponoć na wskutek efektywnego treningu i krzty magii, ich skóra stała się kilka razy grubsza i wytrzymalsza, również pod względem siły górowali nad siłą fizyczną wilków z Watahy Krwawego Szafiru. I tego właśnie rodzaju wojowników było dużo. Naprawdę d u ż o.
- Mają jakieś specjalne moce, czy są po prostu bardzo silni?
- Nie wiem - Incendie wzruszyła ramionami i szepnęła do Trou w swoim języku. Ten powtórzył już bardziej zrozumiale dla Scar:
- Na pewno jeden z nich potrafi manipulować lodem - Mruknął, kiedy Incendie powiedziała kolejne zdanie - Ale... to nadal nic przy tym, co zrobiła ta młoda medyczka z takim jednym wisiorkiem, gdy jeszcze była na usługach Kiby.
- Była? - zdziwiła się Scarlet - To już nie jest?
- Incendie dawno jej tu nie widziała. Ale była równie silna, jak ci wojownicy, których trenuje Kiba...
Incendie szybko nadepnęła Trou na łapę, i wtrąciła, tym razem już w łamanym języku północnym:
- Była lepsza, niż którykolwiek z armii Kiby. I chyba należała do waszego stada, nieprawdaż?
- Tak, nazywa się Prascanna - stwierdził Trou Noir - Day mi o niej wspominał.
- Day?
- Nieważne. Masz dla nas jeszcze jakieś przydatne informacje?
Scar czuła się niezręcznie w towarzystwie dwóch wilków rozmawiających trochę po północnemu, trochę w tym dziwnym języku. Nie wiedziała, kiedy opłaca jej się słuchać, a kiedy zupełnie nic nie zrozumie.
Meh, było trzeba posłuchać rodziców i przyłożyć się do podstawowej nauki innych języków i metod konwersacji.
Chociaż z drugiej strony nie podobało jej się mieszanie do ich misji innych wilków, którzy w końcu mogą być tylko podstawionymi konfidentami Kiby w celu sprawdzenia, czy nowi rekruci będą jej lojalni.
O kurcze! A jeśli to faktycznie mogła być prawda? Czy powinna ostrzec Trou Noir? Może i tak jest już za późno, ale ostrożności nigdy dość.
Nie, to zły pomysł. Basior widział w tymczasowej współlokatorce sojusznika. Czy jest szansa, by uznał przypuszczenia jakiejś niedowidzącej paranoiczki za słuszne?
Scar cofnęła się o kilka kroków i zajęła miejsce na czyimś cudzym, pustym posłaniu, obok ducha dzikiego kota, który wpatrywał się w nią już od jakiegoś czasu.
- Jak na mój gust... . - zamiauczała zjawa - Ty chyba nie lubisz tej Incendie.
- Skądże, ja jej zwyczajnie nie ufam - szepnęła wilczyca, prawie nie poruszając wargami, by nikt nie zauważył, iż gada sama ze sobą - Nie podoba mi się, że Trou wtajemnicza ledwo znane wilki w naszą misję.
Pozostawała jeszcze jedna kwestia. Hikaru. Jej kolega po fachu. Scar powinna wyczuć zbliżający się patrol i ostrzec jasnobrązowego basiora. Może i popełnił głupi błąd, wchodząc nieprzygotowany na terytorium wrogiego stada. Może i ledwo go znała, gdyż nie mieli wcześniej zbyt wielu okazji do rozmowy. Ale mimo wszystko to członek watahy.
Musiała go odbić. Przecież Yesterday nie może sobie pozwolić na stratę wilka, w końcu już teraz było ich za mało. Jednak, czy jej szalony pomysł miał jakieś szanse powodzenia? Była obecnie prawie ślepa jak kret, dodatkowo musiała porzucić swoją ukochaną broń przed wkroczeniem na tereny zajęte przez Kibę. Teoretycznie nie miałaby szans w starciu z uzbrojonymi żołnierzami Lodowej Wilczycy. Dodatkowo próba uwolnienia Hikaru mogła skończyć się ujawnieniem prawdziwej tożsamości rzekomych nowych rekrutów.
A właśnie, skoro mówimy o tożsamości. Ile czasu minęło, od kiedy Athene i Blue Tornado brali ostatni raz tą miksturę od Elan?
- Wybacz nam na moment - mruknęła Scarlet do Incendie, odciągając swojego towarzysza na drugi koniec jaskini. Nowo poznana wzruszyła tylko ramionami i, mówiąc jeszcze parę słów w tym swoim obcym języku, usiadła na dywanie.
- O co chodzi? - zapytał basior przyciszonym głosem. Nie wyglądał na zadowolonego, gdy jego dyskusja z tajemniczą cudzoziemką została właśnie przerwana.
- Jedna sprawa. Kiedy ostatnio piliśmy ten eliksir od Elan? Bo mam wrażenie, że twoja grzywka jest teraz trochę krótsza.
<Trou?>
Podczas tej niefortunnej akcji Scarlet chyba dopiero rozpoznała basiora, gdy jego różowa grzywka, powstała na wskutek eliksiru Elan, zasłoniła jej połowę widoku, przy okazji kosmyki tego koloru niemal musnęły jej gałki oczy. Faktycznie ciekawe dla niej było to, jak nagle nos Blue Tornado znalazł się tak blisko jej. Jak to się stało? Nie wiem. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
Po chwili tej niezręcznej ciszy, wilczyca zwana Incendie tupnęła łapą, mrucząc przy okazji kilka słów w nieznanym dotąd Scar języku. Następnie szpiedzy z Watahy Krwawego Szafiru przeszli za nią w przeciwległy kąt pomieszczenia.
- Damy radę się z nią porozumieć? - szepnęła Scarlet niepewnie i wystarczająco cicho do towarzysza.
- Mam nadzieję - Trou pokiwał potwierdzająco głową i spojrzał porozumiewawczo na Incendie. Ta zaczęła mówić znów w obcym języku, który do uszu Scar trafiał jako wyrwane z kosmosu słowa, które ciężko było jakkolwiek porównać do słów z języka Północy. Scar zapisała w pamięci, że musi w wolnej chwili zapytać towarzysza, co to za język, którym się poslugują.
W pewnej chwili swojej mowy Incendie zrobiła pauzę, a Trou był na tyle miły, że przetłumaczył na język Północy wszystko, co przed chwilą powiedziała. Armia Kiby, albo jak to ją nazwał basior, Białej Czarownicy, dzieliła się na dwa typy. Pierwszy stanowiły wilki takie jak my - wymieszany zbitek różnych ras. Z informacji Incendie wynikało również, że w w drugiej jaskini znajduje się cały oddział medyków bardziej lub mniej wykwalifikowanych. Athene i Trou, jak zresztą reszta wilków śpiących w tej komnacie, żyli by wspierać drugą część armii w razie, zbliżającej się zresztą, wojny z Watahą Krwawego Szafiru.
A kim była ta druga część armii? Cóż, z opisu rdzawej wadery wynikało, że to pozbawione duszy maszyny do zabijania w wilczej skórze. Ponoć na wskutek efektywnego treningu i krzty magii, ich skóra stała się kilka razy grubsza i wytrzymalsza, również pod względem siły górowali nad siłą fizyczną wilków z Watahy Krwawego Szafiru. I tego właśnie rodzaju wojowników było dużo. Naprawdę d u ż o.
- Mają jakieś specjalne moce, czy są po prostu bardzo silni?
- Nie wiem - Incendie wzruszyła ramionami i szepnęła do Trou w swoim języku. Ten powtórzył już bardziej zrozumiale dla Scar:
- Na pewno jeden z nich potrafi manipulować lodem - Mruknął, kiedy Incendie powiedziała kolejne zdanie - Ale... to nadal nic przy tym, co zrobiła ta młoda medyczka z takim jednym wisiorkiem, gdy jeszcze była na usługach Kiby.
- Była? - zdziwiła się Scarlet - To już nie jest?
- Incendie dawno jej tu nie widziała. Ale była równie silna, jak ci wojownicy, których trenuje Kiba...
Incendie szybko nadepnęła Trou na łapę, i wtrąciła, tym razem już w łamanym języku północnym:
- Była lepsza, niż którykolwiek z armii Kiby. I chyba należała do waszego stada, nieprawdaż?
- Tak, nazywa się Prascanna - stwierdził Trou Noir - Day mi o niej wspominał.
- Day?
- Nieważne. Masz dla nas jeszcze jakieś przydatne informacje?
Scar czuła się niezręcznie w towarzystwie dwóch wilków rozmawiających trochę po północnemu, trochę w tym dziwnym języku. Nie wiedziała, kiedy opłaca jej się słuchać, a kiedy zupełnie nic nie zrozumie.
Meh, było trzeba posłuchać rodziców i przyłożyć się do podstawowej nauki innych języków i metod konwersacji.
Chociaż z drugiej strony nie podobało jej się mieszanie do ich misji innych wilków, którzy w końcu mogą być tylko podstawionymi konfidentami Kiby w celu sprawdzenia, czy nowi rekruci będą jej lojalni.
O kurcze! A jeśli to faktycznie mogła być prawda? Czy powinna ostrzec Trou Noir? Może i tak jest już za późno, ale ostrożności nigdy dość.
Nie, to zły pomysł. Basior widział w tymczasowej współlokatorce sojusznika. Czy jest szansa, by uznał przypuszczenia jakiejś niedowidzącej paranoiczki za słuszne?
Scar cofnęła się o kilka kroków i zajęła miejsce na czyimś cudzym, pustym posłaniu, obok ducha dzikiego kota, który wpatrywał się w nią już od jakiegoś czasu.
- Jak na mój gust... . - zamiauczała zjawa - Ty chyba nie lubisz tej Incendie.
- Skądże, ja jej zwyczajnie nie ufam - szepnęła wilczyca, prawie nie poruszając wargami, by nikt nie zauważył, iż gada sama ze sobą - Nie podoba mi się, że Trou wtajemnicza ledwo znane wilki w naszą misję.
Pozostawała jeszcze jedna kwestia. Hikaru. Jej kolega po fachu. Scar powinna wyczuć zbliżający się patrol i ostrzec jasnobrązowego basiora. Może i popełnił głupi błąd, wchodząc nieprzygotowany na terytorium wrogiego stada. Może i ledwo go znała, gdyż nie mieli wcześniej zbyt wielu okazji do rozmowy. Ale mimo wszystko to członek watahy.
Musiała go odbić. Przecież Yesterday nie może sobie pozwolić na stratę wilka, w końcu już teraz było ich za mało. Jednak, czy jej szalony pomysł miał jakieś szanse powodzenia? Była obecnie prawie ślepa jak kret, dodatkowo musiała porzucić swoją ukochaną broń przed wkroczeniem na tereny zajęte przez Kibę. Teoretycznie nie miałaby szans w starciu z uzbrojonymi żołnierzami Lodowej Wilczycy. Dodatkowo próba uwolnienia Hikaru mogła skończyć się ujawnieniem prawdziwej tożsamości rzekomych nowych rekrutów.
A właśnie, skoro mówimy o tożsamości. Ile czasu minęło, od kiedy Athene i Blue Tornado brali ostatni raz tą miksturę od Elan?
- Wybacz nam na moment - mruknęła Scarlet do Incendie, odciągając swojego towarzysza na drugi koniec jaskini. Nowo poznana wzruszyła tylko ramionami i, mówiąc jeszcze parę słów w tym swoim obcym języku, usiadła na dywanie.
- O co chodzi? - zapytał basior przyciszonym głosem. Nie wyglądał na zadowolonego, gdy jego dyskusja z tajemniczą cudzoziemką została właśnie przerwana.
- Jedna sprawa. Kiedy ostatnio piliśmy ten eliksir od Elan? Bo mam wrażenie, że twoja grzywka jest teraz trochę krótsza.
<Trou?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)