Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
Idiotko, Romeo ci ucieka! – wrzasnął nagle w myślach Altair Północny Wiatr. Wadera aż podskoczyła, jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi – wszyscy zajęci byli Lily'm. I bardzo dobrze – nikt nie zauważy, jeśli wymknie się po cichu, by porozmawiać z przyjacielem.
Będąc już na zewnątrz, warknęła wściekle:
– O co ci chodzi, do jasnej...!?
Ten Aiden. Poszedł sobie. Nie zauważyłaś?
– Teraz już tak. I co, mam z tym coś zrobić?
No... A czemu nie?
– A czemu tak?
Bo chyba jesteś mu winna wyjaśnienia.
– Bo Elan się wygadała?
Dokładnie. To jak?
– Zabiłabym cię, gdybym tylko mogła. Prowadź.

>>> <<<

Niedawno poznany basior cofnął się o krok na widok wilczycy. Musiał usłyszeć, kim tak naprawdę jest Altair, bo dlaczego w przeciwnym razie miałby się jej obawiać? Wampirzyca zatrzymała się kilka metrów od niego.
– Rozumiem, że słyszałeś, co mówiła Elan... – zaczęła cicho wadera.
– Tak – odpowiedział Aiden, patrząc w bok.
– Nie musisz się mnie bać... – kontynuowała Alt, na co basior parsknął śmiechem.
– Możesz mnie z łatwością zabić, ale mam się nie bać? Ty na serio mówisz?
– Potrafię się kontrolować – prychnęła wampirzyca. – Wiele czasu minęło, odkąd ostatnio kogoś zaatakowałam.
– No okay – odpowiedział Aiden. – Wszystko sobie wyjaśniliśmy... No to cześć.
– Czekaj... co? Gdzie idziesz? – zdziwiła się wadera, kiedy basior ją minął.
– Na południe. Odchodzę – wytłumaczył krótko wilk.
– Ale... dlaczego?
– Trochę tu dla mnie za zimno – stwierdził. Wampirzyca szybko podbiegła do niego i zagrodziła mu drogę. Aiden cofnął się o krok i spojrzał na nią podejrzliwie. – Co?
– Miałam dziwny sen. O mnie... i o tobie. Najpierw wszyscy członkowie watahy byli zamrożeni, a potem... widziałam siebie i ciebie... i Kibę, potem jaskinię i miecz. Jak myślisz, co to oznacza?

<Aiden? Wybacz, że takie krótkie i wgl>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
>>> timeskip <<<

Altair obserwowała z daleka walczących, z pyskiem zasłoniętym materiałem. Yesterday nie pozwolił jej wziąć udziału w bitwie – wciąż jeszcze nie kontrolowała się zbyt dobrze. Istniało ryzyko, że gdy poczuje zapach lub smak krwi, zacznie atakować wszystkich... nie tylko wrogów.
Chociaż wataha nie była zbyt silna, mogła pozwolić sobie na niewystawienie do walki jedną z członków. Nawet musiała sobie pozwolić... Ale z daleka wyglądało na to, że WKS radzi sobie całkiem dobrze, a Niezwyciężeni Wojownicy nie są wcale tacy niezwyciężeni, na jakich wskazywałaby nazwa. Co jakiś czas Alt dostrzegała znajomą sylwetkę Cassie. Po jakiej stronie walczyła wadera? Wampirzycy wydawało się, że jej znajoma pozostała wierna WKS, ale... nie mogła mieć pewności. Stała przecież tak daleko.
Zawsze możesz tam podejść – stwierdził Północny Wiatr.
– I zabić przy okazji kogoś? Nie, dzięki – odparła. – Wolę pozostać tutaj i w razie potrzeby ewakuować Heroikę i szczeniaki.
Oczywiście. Niech ominie cię najciekawsze.
– Co z tobą nie tak? Przecież wiesz, że nie mogę walczyć! Poza tym, szczenięta to przyszłość watahy. Gdyby wojownicy zginęli, chociaż one powinny przeżyć i dać początek...
Tak, tak, tak sobie to tłumacz.
– Co się z tobą dzieje? Nigdy nie byłeś taki...
W pałacu Boreasza źle się dzieje. To nie wpływa na mnie dobrze – wyznał przyjaciel wampirzycy.
– W pałacu Boresza? Co to za miejsce? Nigdy o nim nie mówiłeś.
To generalnie tajemnica. Pan Północy nie lubi, kiedy napastują go goście... chociaż z drugiej strony, czasami czuje się zapomniany i niedoceniany.
– Rozumiem... albo nie? Ale popatrz! – zawołała podekscytowana Alt. – Niezwyciężeni się wycofują!
Rzeczywiście, wrodzy wojownicy cofali się, a część z nich otwarcie rzuciła się do ucieczki. Czarna wadera podskoczyła radośnie – chyba wygrali! Ale... wciąż pozostawało pytanie – czy Cassie wróci do watahy? Yesterday pewnie zgodziłby się przyjąć ją ponownie, ale... co postanowi ona?
Altair, nie mogąc już wytrzymać, popędziła ile sił w łapach w kierunku pola bitwy.

<Cassie?>

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Basior odczekał kilka minut, by upewnić się, że medyczka nie wróci, po czym wstał. Elan spojrzała na niego zaskoczona – wedle słów Prascanny był przecież ledwie żywy.
– No co? – zapytał. – Przemarzłem nieco, ale nic mi nie jest. Nie wiem, co ona sobie znowu wymyśliła.
– Dobra... skoro tak twierdzisz... Ale może napijesz się jakiegoś naparu, żeby zapobiec przeziębieniu? – zaproponowała Uzdrowicielka.
– No... dobrze – zgodził się Day po chwili wahania. Co prawda jego jedynym marzeniem w tej chwili było zakończenie wszystkiego – przemian Prascanny, "partyzantki" Kiby... Miał wszystkiego szczerze dość. Ale by jego zamierzenia mogły przynieść jakiekolwiek pozytywne skutki, powinien być chyba zdrowy.
– Proszę. – Elan podała mu kubek z parującą cieczą. Beżowy wilk odczekał, aż napar nieco ostygnie, a potem wypił całą zawartość naczynia. Lekarstwo miało niezbyt przyjemny, ziołowy smak.
– Dzięki – rzucił Day, wybiegając z groty. W głębokim śniegu doskonale widoczne były ślady olbrzymich łap Prascanny. Znacznie lżejszy od lodowej wilczycy Alfa nie zapadał się w zaspach tak jak ona, nie miał więc problemów ze śledzeniem wadery. Po kilku minutach truchtu dostrzegł medyczkę. Wpatrywała się w dal, jakby odprowadzała spojrzeniem coś ukrytego przed wzrokiem basiora. Odwróciła się, słysząc skrzypienie śniegu. Albo może wyczuwając jego zapach? Yesterday nie mógł stwierdzić, jaki był tego powód.
– Co ty tu robisz? – zapytała, wyraźnie zaskoczona. – Przecież ledwie żyłeś...
– Coś ci się najwidoczniej pomyliło – odparł. – A teraz oddaj mi, proszę, ten naszyjnik.
– Co? Nigdy! – zaprotestowała wilczyca. – Dzięki niemu jestem potężna! Doceniana...
– Zdejmij go...
– Nie słyszałeś? Nie zrobię tego! On daje mi siłę! Dzięki niemu jestem kimś!
– Kim niby?
– Wojowniczką! Osobą, z którą się liczą! Mogę być bohaterką!
– Stream. Northstar. Scar. Eshe.
– Co?
– Nie co, a kto. Myślisz, że oni wszyscy mieli amulety przemieniające ich w lodowe monstra?
– Nie wiem, kto to jest – odpowiedziała Prascanna.
– Jesteś tu już tak długo, że powinnaś wiedzieć – stwierdził Day. – Wiele wilków zginęło za tą watahę. W trakcie służby lub bitwy. Nie byli nikim niezwykłym. A jednak ciągle o nich pamiętamy. Bo nieraz poświęcili siebie, aby inni mogli przetrwać.
– Teraz twierdzisz, że powinnam dać się zabić Kibie.
– Nie, nie, nie! Och, czy ty zawsze musisz wszystko źle rozumieć? – westchnął płowy wilk. – Mówię, że nie musisz być potężną wojowniczką, by inni cię doceniali. A teraz, proszę, zdejmij ten naszyjnik. I oddaj go.
– Sam go użyjesz, prawda?
Yesterday westchnął o, kolejny wyraz, który ma 5 spółgłosek pod rząd i zasłonił oczy łapą. Naprawdę, chciał tylko, żeby to wszystko się już skończyło.

<Prascanna?>

Od Lily'ego CD Nightmare

0 | Skomentuj
Basior poczuł się dość dziwnie, słuchając o streszczonej historii życia Nightmare. Nie wiedział za wiele o psach, tych udomowionych wilkach. Poza dniem dzisiejszym kiedyś już miał okazję walczyć z dwoma psami. Wtedy też to bezwarunkowe wykonywanie poleceń ludzi było dla niego nie do pomyślenia. Jak ich wspólni przodkowie mogli pozwolić, by powstały psy? Z drugiej jednakże strony, mimo pewnej pogardy do kuzynów, wilk spróbował wyobrazić sobie opisywane przez towarzyszkę walki psów. Wilczyca mówiła o tamtym miejscu z pewną odrazą, toteż Lily zaczął rozmyślać, jak wygląda finał takiej walki... czy psy walczą do opadnięcia z sił jednego z nich czy raczej do śmierci słabszego? Mein Gott... jak można zezwalać na coś takiego?
-Nie opowiadam o tym nikomu, bo to nie był dobry czas dla mnie - dodała czarna wadera.
- No nie wiedziałem.
I zapadła niezręczna cisza, która trwała dobrą chwilę, dopóki nie wpadła mu do głowy pewna myśl. Zaraz po tym mimowolnie pacnął się sam w czoło, zupełnie się zatrzymując.
- W porządku? - zasugerowała Nightmare.
- W najlepszym - mruknął Lily - Czy aby na pewno rozbroiliśmy wszystkie pułapki?
- Tak, jestem pewna.
- Bo widzisz.... mam takie niepokojące przeczucie, że powinienem tam wrócić. I przy okazji... przeszukać obóz. Ci ludzie mieć ze sobą jakieś zapasy jedzenia.
Odwrócił się na pięcie i pobiegł szybkim truchtem po swoich śladach. Dogoniła go Nightmare, lecąc na swoich skrzydłach. To właśnie była bardzo duża zaleta posiadania skrzydeł. Gdy Lily jeszcze takowe podobne posiadał, przy odrobinie szczęścia i techniki mógł lecieć szybciej niż biec na własnych łapach.
- To mięso... to na pewno nie jest takie mięso, o jakim myślisz. Nie surowe - zawołała wadera - Widzisz, ludzie je zawsze modyfikują, smarują jakimś tłuszczem, trzymają to mięso w ogniu, aż zrobi się ciemne od każdej strony ciemne. Albo wkładają do grzejącej maszyny, która robi to wszystko za nich. I tylko tak zmodyfikowane mięso jedzą. Zapewniam cię, nie chciałbyś jeść tego mięsa.
- Prawdopodobnie masz rację, ale.... muszę się jeszcze raz upewnić, czy na pewno zlokalizowaliśmy wszystkie pułapki. - Lily zawahał się na moment - Wyobraź sobie, co mogłoby się stać, gdyby j a k i ś szczeniak wpadł w podobną pułapkę.
- Szczeniaki chyba nie chodzą aż tak blisko granic?
- Jak się któryś zgubi, to owszem. Nie musisz za mną iść, jeśli nie chcesz.
Nightmare nie odpowiedziała, ale nadal biegła obok Lily'ego, więc basior wywnioskował, że jednak chce się jej towarzyszyć staremu Becie. W sumie dobrze jest przeszukiwać obóz ludzi z ekspertem od tych wyprostowanych psychopatów.
Najpierw jednak dotarli do zwłok psów i ludzi. Nightmare zdjęła ludziom wełniane czapki. Jeden z nich miał krótkie, czarne futro pokrywające znaczną część głowy, inny miał rude futro spięte w kitkę, a ostatni nawet na głowie nie miał futra, tylko łysą skórę, i to najbledszą z całej trójki.
- Po co ci ich czapki? - zdziwił się Lily, widząc, jak Nightmare zakłada na głowę i uszy jedną z nich, a jemu zaraz założyła podobną, nie wyjaśniając powodu - Dobra, w sumie nieważne. Mogę zjeść ich mięso?
- Psów? To prawie jak kanibalizm.
Lily szybko zauważył, że odkąd towarzyszka wcisnęła mu na głowę, nieco gorzej wszystko słyszy.
- Nie no coś ty. Ludzi.
- Ludzi?
- Ludzi.
- Ale ludzie to ludzie...
- Cytując Yesterday'a: ,,Wilki powinny przynosić watasze wszystko, co zdołają upolować". To się chyba liczy jako upolowana zdobycz, w końcu już nie żyją.
- Zależy. Jeżeli człowiek bardzo dużo palił, to jego mięso będzie miało ciemniejszy odcień, i może osłabić płuca. Chociaż nawet, nawet jeżeli ci są zdrowi jak ryba, i tak bym tego mięsa nawet kijem nie tknęła.

* * *

Ostatecznie wilki nie zdecydowały się jeszcze na wzięcie ze sobą ciał ludzi. Zamiast tego dobiegły do obozu, w którym jeszcze całkiem niedawno intruzi ogrzewali się przy ognisku.
Obóz stanowiły trzy namioty ustawione w kręgu, którego środkiem było palenisko. Namioty były uszyte z dziwnego, śliskiego i w dodatku jakby sztucznego materiału. Lily kompletnie nie rozumiał logiki rozumowania tamtych trojga ludzi. Jaskinia dużo lepiej mogłaby uchronić ich przed brutalnymi wiatrami Północy.
Wejścia do namiotów były uchylone. Lily zobaczył, jak Nightmare wyciągnęła gruby, długi materiał o ciemnym kolorze, a następnie weszła do środka, wyglądając jak wijąca się gąsienica. W tym czasie Lily przeszukiwał drugi namiot.
Znalazł zawinięte w papier mięso. Faktycznie miało ono ciemniejszy kolor, nie było też tak miękkie ani nie posiadało też znanego Lily'emu zapachu. Zapachy normalnego mięsa i tego tu miały kilka cech wspólnych, ale basior nie potrafił owego nowego zapachu nijak zakwalifikować.
Zatem czarny samiec spróbował trochę mięsa, ale zaraz wszystko wypluł. Co bardzo dziwne i niepokojące, mięso nie miało już w sobie tej ciągliwości, a odcień miało niemal zupełnie biały. Faktycznie mięso jedzone przez ludzi nie było zbyt apetyczne ani dobre.
Obrzydzony i bardzo zdegustowany Beta opadł na koc, a wtedy wyczuł coś pod brzuchem. Coś niedużego, ale prawdopodobnie zbudowanego z metalu. Szybko wstał i przerzucił koc na drugi koniec dużego namiotu, odkrywając pod nim owalny, nie do końca gładki przedmiot wielkości dorosłego leminga. Przedmiot miał niezidentyfikowany zapach i był cięższy niż basior przypuszczał, więc wyszedł ze znaleziskiem poza namiot. Był niemal pewien, że Nightmare będzie wiedziała, co to takiego. Ten z pozoru bezużyteczny kawałek materiału wydawał się być czymś szczególnym, jakimś ludzkim wynalazkiem. W końcu większa zręczność umożliwiała im stworzenie na przykład broni palnej i innych szatańskich wynalazków.
W końcu basior wyczołgał się  z namiotu.
- Night! - zawołał. Nie był w końcu do końca pewien, w którym z pozostałych namiotów znajdowała się teraz jego towarzyszka.
Po chwili jednak zobaczył znajomy pyszczek, który nagle zrobił się blady jak ściana.
- Rzuć ten granat! - krzyknęła Nightmare, która, jak się okazało, zaplątała się w sznury trzymające namiot - Rzuć to!
Jednak Lily odruchowo zacisnął mocniej zęby na owalnym kawałku metalu. Coś pstryknęło w środku. Czarna wadera wreszcie wyplątała się ze sznurków i uciekła poza namiot, nadal krzycząc by basior wyrzucił to coś, nazwane przez nią granatem.
Co robić? Przerażenie na pysku wadery wskazywało na to, że jednak ów przedmiot mógłby kogoś zabić. Toteż wyrzucił za siebie tak zwany granat i dogonił Nightmare. Razem ukryli się za dużym kamieniem.
Przez chwilę nic się nie wydarzyło. Lily miał nawet wrażenie, że Nightmare jest znakomitą aktorką i z niego drwi, gdy nagle wszelkie jego myśli zagłuszył niewyobrażalnie głośny wybuch. Po nim dało się słyszeć jeszcze kilka mniejszych huków.
- Widzisz? - mruknęła rozbawiona Nightmare - Mówiłam, żebyś to rzucił.
- Bardzo zabawne.
- Tego tam było więcej - zastanawiała się na głos wadera - Po co ludziom coś takiego na Północy? I tak już mieli te swoje psy.
- Chyba nie chcę wiedzieć - Lily wstał i spojrzał na obóz, a raczej na to, co z niego zostało.
<Night>?

Od Aidena CD Altair

0 | Skomentuj
O bogowie. Czy te ziółka nadal działają, czy może.... kurcze, ona mnie łapała zębami przynajmniej dwukrotnie. A jeśli... a jeśli już nigdy nie będę mógł jeść czosnku?
Kiedy tylko Altair zauważyła, że wilk skupił na niej wzrok, jasny basior odwrócił wzrok i udał niesamowite zainteresowanie wydzielającymi różnokolorowe światło kryształami, które rozwieszone były przy wejściu do jaskini Uzdrowicielki, chociaż Elan ostrzegała, że zbyt długie wpatrywanie się w nie grozi ślepotą. Toteż po kilkunastu sekundach jak gdyby nigdy nic wycofał się do przeznaczonego mu legowiska.
Jakieś pół godziny później do jaskini wbiegł skocznym krokiem jasnobrązowy basior, ciągnąc za sobą czarnego wilka, z którym Aiden miał już szansę mieć styczność. To był chyba Lily, ale pełnej pewności Aiden nie miał. Czarny basior obficie krwawił z boku.
- Co tym razem? - westchnęła Elan, opuszczając Altair i podchodząc do basiorów. Z ich dynamicznej wymiany zdań wynikało, że ów czarny basior nie po raz pierwszy dał się poturbować reniferowi. Interesujące, ale nie tak ważne, jak zamieszanie, które wywołała ta dwójka.
Shairen przerwała rozdawanie mięsa pacjentom i rzuciła się na ratunek jelitom, które zdawały się wypływać z rany. No dobra, aż tak źle nie było, ale większość wilków nadal była skupiona na tamtym czarnym wilku.
Aiden zauważył, że może teraz swobodnie wymknąć się z jaskini Uzdrowicielki, co w sumie powinien zrobić już dawno temu.
Nadal nie czuł się najlepiej, a do tego na zewnątrz było strasznie zimno, i chyba prawie z metr śniegu! Stojąc przy wyjściu zerknął jeszcze raz na wilki. Shairen tamowała fontannę krwi, Elan pochylała się nad jednym z pacjentów, a Altair wyglądała na pół śpiącą. Jedyną przeszkodą mógłby się okazać brązowy basior, ten, który przyprowadził tutaj rannego. W odróżnieniu do pozostałych wilków ten wyglądał najtrzeźwiej jak się tylko dało. No ale cóż, ten problem też dałoby się obejść - Aiden na tle śniegu był słabo dostrzegalny z powodu swojego jasnego futra. Jedyne co musiał zrobić, to natychmiast wskoczyć w śnieg i skręcić w lewo lub w prawo - zależy jak będzie wygodniej.
Tak też zrobił. Wczołgał się do śniegu i już go nie było.
Miał nadzieję, że jego nieobecność zostanie jak najpóźniej zauważona. Owszem, jego zachowanie było bardzo niekulturalne, ale Altair miała przecież aż nadto okazji, żeby go ugryźć. Może i tak za dużo już nie zmieni jego ucieczka, ale jednak wolał nie pozostawać z wampirem w jednej jaskini ani chwili dłużej.
Dokąd pójdzie? Wróci do swojej jaskini.... zaraz, jakiej jaskini? Wybrał on w końcu sobie jakąś jaskinię czy nie? To było po spożyciu ziółek, więc w sumie nie był już pewien niczego... .
W końcu wpadł do innej jaskini, gdzie zastał kilka nieznajomych wilków siedzących przy dużym ognisku. Nie zauważyli go, tym lepiej. Wykorzystał okazję i podkradł im trochę ognia, żeby znów móc używać mocy.
Po tym wszystkim wybiegł z jaskini z przyjemnym uczuciem napełnionego ogniem brzuszka.
Wtedy w jego umyśle pojawiła się sugestia dotycząca opuszczenia watahy i skierowania się na Południe. I tak rekordowo długo wytrwał już w jednej watasze. Wtedy też zrobiło mu się szkoda Altair, chociaż to ona była głównym powodem jego wybycia z jaskini Uzdrowicielki. Mógł się z nią chociaż pożegnać.
< Altair > ¿ Wyszło trochę nijakie ale nie mogłam znieść tygodniowej sumy opek '-'

Od Victora

0 | Skomentuj
- Jaki ja głupi. Wyszłem z mojej jaskini żeby się przejść koło jakiejś kępy drzew - mruknął Victor pod nosem spacerując po lesie. Był szary, ponury poranek, więc nic dziwnego że basior był widocznie roztargniony. Po drodze złapał jakiegoś ptaka, lecz lekceważąc swoją ofiarę zostawił ptaka i poszedł dalej. Przeszedł kilkanaście metrów i obrócił się za siebie. Ptaka jednak tam nie było. Nie mógł odfrunąć ponieważ był rozszarpany przy niezdarnym złapaniu go w powietrzu.  Jakiś wilk go napadł, przewrócił i zostawił. Zanim Victor wygramolił się ze śniegu wilka nie zobaczył.
-Czy nikt mi nie da spokoju?!-krzyknął zdenerwowany.
Szedł dalej. Przeszedł zaledwie kilkaset metrów. Znów tajemniczy wilk go przewrócił i pobiegł dalej. Victor oczywiście go nie zauważył. Szedł dalej. Do jego uszu dobiegł pisk wilka. Pobiegł w stronę z kąt usłyszał dźwięk. Bynajmniej tak mu się zdawało. Nie mniał najlepszego słuchu więc jak można się domyśleć źle skręcił. Kluczył między drzewami. W końcu doszedł do zranionego wilka, który najprawdopodobniej biegnąc spadł ze sporego kamienia.
-Pomuc ci?-spytał
-Dam sobie rade.-warknął zraniona wilk.
-No dobrze. Jak sobie zyczysz.
Leżący Wilk wyraźnie nie mógł wstac.
-Czekaj-powiedział pospiesznie - jak tak nalegasz, możesz mi Pomuc.

Ktoś?

Od Kaylay C.D Yesterday

0 | Skomentuj
 Kaylay musiała się wygramolić z jaskini. Pierwsze co, to złapała jakiś przedmiot i zakryła czerwoną plamę na podłodze. Miała nadzieję że basior jej nie zauważył. Wadera miała wychodzić w miejsce spotkania z Shogunem, tylko... Yesterday jej nie powiedział w jakim miejscu miała zacząć się wędrówka. Wilczyca nic nie wzięła i stanęła przed swoją jaskinią. W oddali zmierzał w stronę jej jaskini szarawy basior - Shogun. -nawet go nie znam - pomyślała wadera.
-Witaj, Shogun jestem-powiedział basior.
-Kaylay. Idziemy? - burknęła pod nosem wilczyca
-No...dobrze. Jak chcesz.
Wyruszyli po piętnastu minut milczenia. Na wilka jej towarzyszącego wogóle nie zwracała uwagi. Wadę była dość obojętna . Nie sądziła że może ją spotkać coś nieprzewidywalnego i ciekawego.
-Jak  ci się wataha podoba. - zapytał basior
Kaylay popatrzył na niego niepewnie. W watasze nie była już krótko. W prawdzie jego pierwszy raz widziała, ale to nie znaczy żeby po dość długim czasie pytać jak ci się wataha podoba. Wadera nic mu nie odpowiedziała.  Basior czekał na odpowiedź.
-No więc? -spytał po raz kolejny.
-Słuchaj, nie jestem tu od wczoraj a poza tym, a co cie to obchodzi?!
-Dobra spokój. Może widzę cię pierwszy raz i zkąt miałem wiedziec!-Basior widocznie się zdenerwował i stracił cierpliwosc.

<Yesterday?>







Od Nightmare CD Lily'ego

0 | Skomentuj
Nightmare stała jeszcze chwilę trzymając łapę uniesioną w górze i po chwili spojrzała na nią, postawiła ją na ziemi i odpowiedziała Lily'emu.
-Tak, jest już dobrze- odpowiedziała basiorowi a on patrzył z lekkim niedowierzaniem, na waderę która zaczęła iść truchtem.
-Chodź, musimy ich wytropić - dodała i dała znak ogonem aby wilk szedł za nią.
-Czyjeś już ich? - zapytał czarny basior rozglądając się
-Nie-odparła podnosząc na chwilę głowę, ale po chwili znów ją opuściła
-Czekaj, ja coś czuję- stwierdził i pobiegł w prawo a wadera ruszyła za nim.
Biegli tak i z oddali wadera zauważyła kolejną pułapkę, podskoczyła i zarwała gałąź wyprzedziła towarzysza i dała gałąź do środka potrzasku a ten zamknął się na tej gałęzi.
-Jedna już rozbrojona- skomentowała stojąc przed pułapką
-Tak, zapach jest co raz bardziej intensywny- stwierdził i ruszył przed siebie.
Wadera ruszyła za nim, biegli tak przez kilka minut aż na horyzoncie dostrzegli dym jakby z ogniska, to za pewne ludzki obóz. Dość niebezpieczne miejsce dla wilków no ale musieli zlikwidować zagrożenie jakie stanowili ludzie ala watahy, najlepiej by było gdyby zrobili to jak najszybciej. No ale ich była tylko dwójka a nie wiadomo ile ludzi, jednak nie rozmyślając nad tym biegli w tamto miejsce, znajdowało się ono akurat przy samej granicy watahy. Z każdą sekundą zbliżali się tam kiedy byli jednak kilka setki metrów przed ich obozem zatrzymali się.
-No i jest- stwierdziła Nightmare
-Co obok nich robią te zwierzęta, czemu ich nie atakują? - zapytał Lily.
-To psy, nasi dalecy kuzynki udomowieni przez ludzi- odparła z najeżoną śerścią
-Skąd tyle wiesz o ludziach? - zapytał towarzysz wadery
-Miałam z nimi wiele doczynienia, kiedyś mnie złapali i trzymali w niewoli- stwierdziła - Wiem dużo o nich i ich dziwacznych wynalazkach - dodała szczerząc kły
-To co robimy?
-Na trzy ich atakujemy,ają dwa psy i jest ich trzech damy radę - skomentowała i zaczęła odliczenie, odliczanie do zagłady wrogów.
-Raz... Dwa... Trzy!! - skończyła odliczanie i ruszyła na ich obóz a Lily podążył za nią.
Najpierw zamordowali psy a potem stoczył się krwawa walka z ludźmi, oczywiście Lily i Nightmare wygrali tą walkę. Po tej jakże krótkiej walce rozpoczęli drogę powrotną na tereny watahy, po drodze szukali i rozbrajali te nikomu nie potrzebne porządki.
-Jak to się stało, że ludzie cię porwali? - zapytał zaciekawiony Lily
-No cóż... - zaczęła zdanie - po tym jak opuściła watahę, rodzinną watahę tułałam się tu i tam po świecie aż w końcu byłam blisko wioski ludzi. Kiedy tam byłam schwytali mnie ludzie i wystawiali do walk psów, wygrywałam że wszystkimi, no ale co mi po tym jak byłam w niewoli, wychudzona i wiecznie głodna a oni na mnie jedynie zarabiali. Pewnego dnia przywieziono tam nowego psa był to doberman o imieniu Tytan, tak jak i ja wygrywał z każdym nie dawał nikomu szans. Miało dojść do walki ja kontra on ale noc przed tą walką, on się uwolnił i uwolnił mnie. Powiedział, że wie kim ja jestem i pomoże mi uciec. Po tym jak wraz z nim uciekłam on pobiegł i wrócił do swojego starego domu do bogatej pani która była jego właścicielką, no a ja trafiłam tutaj. - opowiedziała wadera - No i tam ich dobrze poznałam byłam tam kilka miesięcy - dodała
-Nie opowiadam o tym nikomu bo to nie był dobry czas dla mnie- i jeszcze dodała wadera
-No nie wiedziałem- stwierdził basior
<Lily? >

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Lodowa wadera niosła basiora niczym małego szczeniaka biegła z nim ile tylko sił w lodowych łapach do przodu nie złomnie, rozpętała śnieżycę aby nikt za nimi nie podążał. Wadera biegła bardzo szybko a basior starał się wyrwać ale ilekroć prawie mu się to udało ona zaciskała coraz bardziej szczęki. Śniegu było na tyle dużo, że gdy wadera stała było go do połowy jej łap (jako lodowe monstrum miała 2,5 metra więc to około 1 m.) przedzierała się po przez te śniegi ile tylko sił a Day przeparzał i przemakał od tego śniegu, widząc to wadera przyspieszył ale tereny watahy były daleko daleko stąd. Mogła zdjąć naszyjnik i szybko wyleczyć alfę ale to by było ryzykowne i to bardzo, na tyle iż nie miała zamiaru tego robić. Ale po kilku-kilkunastu minutach musiała to zrobić. Zatrzymała się więc położyła nieprzytomnego już basiora na śniegowu zdjeła naszyjnik i chwyciła go w zęby, szybko stworzyła zioła które miały utrzymać Yesterday'a przy życiu. Dała je nieprzytomnemu i poczekała około 5 minut i znów założyła naszyjnik i zamieniła się w potwora wzięła go znów jak szczeniaka i zaczęła biec ile tylko sił aby jak najszybciej dotrzeć do terenów watahy. Biegła przedierając się przez śniegi a na horyzoncie było już widać tereny watahy, po kilku minutach była już na terenach watahy natychmiast pobiegła do jaskini uzdrowicielki. Gdy uzdrowicielka zobaczyła ją przeraziła się ale Prascanna położyła Day'a na skórach.
-Uzdrów go, narazie dałam mu zioła które podtrzymują jego funkcje życiowe-powiedziała przemienia wadera
-Dobrze - odpowiedziała Elan
I wtedy Prascanna wybiegła gdyż czyła, że Kiba się zbliża.
Pobiegła na granicę i czekała, nie trwało to długo gdyż po kilku minutach dostrzegła Kibę obok której szedł wilk podobny do niej, jednak jego skóra nie była tak twarda jak jej i nie był on tak duży jak ona ale też był groźny. Biegł w jej stronę i zaczęła się walka dwóch potężnych potworów lodu od tego kto wygra zależały losy watahy. W pewnym momencie Prascanna zaczęła przegrywać i gdy już miała zginąć zadała potężny cios przeciwnikowi i tamten przegrał a Kiba widząc tą przegraną uciekła ale za pewne nie na długo.
<Yesterday? >

Tenebris

0 | Skomentuj
Znaleziony obraz
Imię: Tenebris
Pseudonim: Pozwala mówić do siebie Bris, Enb czasem też Malum
Płeć: basior
Wiek: 3 lata i 1 miesiąc
Charakter: Jaki charakter ma Tenebris? Jest on bardzo dumnym wilkiem, który zawsze trzyma głowę uniesioną i nigdy się nie poddaje. Jest bardzo honorowy i waleczny, zawsze walczy ile sił. Wszystko co robi stara się robić jak najlepiej, często pomaga i broni słabszych gdyż nie nawidzę znęcania się nad innymi. Jest odważny, nie bój się postawić na swoje i często stawia wszystko na jedną kartę, która zazwyczaj okazuje się być trafiona. Romantyczny, szarmandzki i delikatny w stosunku do wader. Jest mądry i bardzo opanowany ciężko jest go wytrącić z równowagi. Zawsze jest miły i radosny, ale mało ufny, trzeba się postarać aby zdobyć jego zaufanie, jeśli to się uda będzie wierny tej osobie i będzie gotowy oddać za nią życie. To odpowiedzialny basior i nie wykręcić się z obowiązków tylko zawsze je wypełnia. Co można by tu jeszcze dodać o jego charakterze? Na pewno jest szczery i oddany, jest godny zaufania i można być pewnym, że jego przyjaźń jest cenniejsze od złota. Jest też tajemniczy i lekko mroczny ale trzeba go lepiej poznać, aby pokazał jaki jest miły i serdeczny, zawsze jest czujny i gotowy do walki.
Hierarchia: Omega
Stanowisko: wojownik
Rasa: wilk mroku
Moce:
-Przemiana w demona mroku
-Zabijanie po przez dotyk
-Niewidzialność w nocy
-Przywołanie demonów mroku
-Przywołanie smoka mroku który tylko jego słucha
Zainteresowania: Interesuje go walka i sport. Lubi biegać i polować. Interesuje go wszystko gdyż jest dość ciekawski wilkiem
Historia: Nie chce o tym mówić szczegółowo, ale na jego dawną watahe napadli ludzie i wszystkich zabili, tylko on przeżył.
Rodzina: nie żyje
Partner: jeśli jakaś wadera obdarzyła by go uczuciem miłości to bardzo chętne, szuka tej jedynej, swojej wybranki której będzie wierny
Potomstwo: nie ma, ale jeśli jego partnerka w przeszłości by chciała to tak, to jest zależne od jego partnerki
Pieniądze: 150 Lemingów
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Dobermanka Wilczyca, e-mail Wilczyca02@onet.pl
Inne zdjęcia:
Jako mrok:
https://goo.gl/images/qMbSHn
Towarzysz: no brak...

Od Lily'ego CD Nightmare

0 | Skomentuj
Lily obudził się, i nie znajdował się wcale w miejscu, w którym spodziewał się wybudzić. Jego futro nie było też przemoknięte, chociaż powinno.
Szczerze powiedziawszy, jego ostatnią myślą była prawie zupełna świadomość obudzenia się nie w śniegu, a na tamtym świecie. Chociaż może też w śniegu, gdyż takie było jego wyobrażenie o życiu po życiu - wieczna wędrówka po lodowej pustyni.
Leżał jednak w swojej ukochanej jaskini, na białym futrze, pod którym spacerowały robaki. No tak - mało kto był uznawany za specjalistę w idealnym obdzieraniu zwierzyny z futra, by nie zostało na skórze trochę mięsa. Nawet Lily, który nie wyobrażał sobie życia bez polowań, nie potrafił profesjonalnie przerabiać zdartego futra na dywan.
Dobra, nie ważne, co za wilk był na tyle miły i go tu przytaszczył, czy go czasem po drodzę nie wychędożył,  ważne że Lily nie zdechł z wychłodzenia.
I tak basior wpadł po szyję w ten cholerny śnieg, gdy wyszedł na zewnątrz, ale w tej chwili było to najmniejsze z jego zmartwień. Był bardzo głodny, a nie zamierzał jeść resztek renifera albinosa razem z owadami. Ble. Basior miał jedynie nadzieję, że po zjedzeniu białego mięsa robaki nie zmutują się i nie wywołają apokalipsy na całą Północ.
Wyszedł więc. Początkowo niełatwo mu było zwęszyć cokolwiek zjadliwego, ale w końcu Lily zobaczył białego gryzonia, siedzącego na wystającej ze śniegu grubej gałęzi. A nie, to było przewrócone drzewo. Może nawet to samo, które usiłowało zabójstwo na Lily'm zeszłej nocy.
Gryzoń o śnieżnobiałym futrze siedział na końcu złamanego pnia, nie widząc czarnofutrego wilka, którego było idealnie widać na tle śniegu. Wydał się polującemu basiorowi znajomy, jakby wcześniej zdażyło mu się na niego polować.
Więc skoczył na gryzonia z kłami, ten jednak w porę uskoczył i wbiegł po pniu aż do najwyższego punktu, czyli na wysokość półtora metra.
Lily nie mógł wejść po pniu, z powodu na wyjątkową śliskość drewna spowodowaną przez nocne opady śniegu. Nie dałby rady wdrapać się po pionowej części pnia. Co mu pozostaje... może spróbuje zabić białą mysz rzutem noża?
Co prawda zwykła mysz może nie jest warta takiego zachodu, ale Lily był teraz zbyt głodny, aby zdawać sobie z tego sprawę.
Zaraza.... nie miał nawet noży. Musiał je gdzieś zgubić.
Wtedy jego umysł ujrzał jeszcze jedno rozwiązanie. Lily przypominał sobie bitwy na śnieżki, jakie lubiła niegdyś urządzać Heroika osieroconym szczeniakom, które brała pod swoje skrzydła. I w sumie bierze je nadal, ale zaprzestała bitew na śnieżki.
To był świetny pomysł: Lily spróbował rzucić pierwszą śnieżką w cel. Spudłował, i chciał podjąć drugą próbę, ale usłyszał czyiś krzyk. Brzmiało jak Nightmare, i to bynajmniej nie radosna Nightmare.
Więc najlogiczniejszym rozwiązaniem było pójście i sprawdzenie, co się stało.  W gruncie rzeczy i tak nie najadłby się tym białym gryzoniem, o czym już wcześniej kilkakrotnie wspominał.
Tak oto znalazł Nightmare. Łapa wilczycy została uwięziona w jakiejś pułapce, która wydała się basiorowi Beta nieprawdopodobna, jednak odniósł wrażenie, że widział już wcześniej coś podobnego.
- Uwolnisz mnie z tego? - zapytała z rezygnacją Nightmare.
Lily jeszcze raz przyjrzał się pułapce. Było w niej coś niepokojącego. Była to swego rodzaju sztuczna para szczęk, zaciskająca się na łapie Nightmare niczym muchołówka (już pomijam to, że na Północy raczej nie ma muchołówek,  więc skąd Lily o tym wie?).
- Już dawno bym to zrobił, gdybym wiedział, jak. Dawno w to wpadłaś? - zapytał.
- Dosłownie przed chwilą, i.... chyba mam pewien pomysł.
Ciemna wilczyca podniosła i podała basiorowi ośnieżony kamień wielkości wilczej czaszki.
- Masz - odparła - Walnij tym z całej siły w tą dużą śrubkę, tylko szybko!
- Zwariowałaś? - syknął Lily, odrywając wzrok od mechanizmu - Chcesz zupełnie stracić jedną z kończyn?
- Po prostu to zrób. Oni zaraz tu będą.
- Jacy Oni?
- Ludzie, to oni musieli rozstawić tu tą pułapkę - wyjasniła wadera - Zwykle polują tak na niedźwiedzie.
No tak, ludzie. Tego właśnie słowa mu brakowało. Ale czy to możliwe, żeby ludzie zapuścili się tak daleko, nie napotykając wcześniej nikogo z watahy?
Nightmare potrząsnęła uwięzioną łapą, co przypomniało basiorowi, iż przecież ma rozwalić tą chorą pułapkę. I rozwalił, co spowodowało ogłuszający wrzask bólu. Tymczasem szczęki pułapki odskoczyły w kierunku obu biegunòw, na wpół przykryte śniegiem, zmieniającym powoli swój kolor na szkarłatny.
- Sorry.
- Nie szkodzi - syknęła, ale jej łapa Nightmare nadal trzymała się ciała - Zaraz się zregeneruję.
Skumulowała wokół rannej łapy kilku kolorową energię, która powoli krążyła wokół kończyny.
- Jak myślisz, ile takich pułapek jest jeszcze rozłoźonych w pobliżu? - mruknął Lily, delikatnie obracając w łapach rząd naostrzonych i metalowych zębisk.
- Nie wiem. Ale lepiej poszukać najpierw tych ludzi.
- Okej - Basior wstał, otrzepał futro ze śniegu i wyciągnął do Nightmare łapę, patrząc na nią pytająco - -Możesz już chodzić?

< Nightmare? >