Od Cassie cd. Altair

0 | Skomentuj
 Ta walka była zabawna, szczególnie z mojej perspektywy. Co chwilę zmieniałam stronę po której grałam, a nikt tego nie dostrzegł. Czasami wręcz nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, zabijając wilki z mojej obecnej watahy, a następnie lekko gryząc ze starej. Przez zapach krwi moje zmysły oszalały, jednak podświadomie nie mogłam zabić nikogo z rodzinnej watahy. Gdy tylko wbijałam wydłużone kły, a biała sierść na łapach barwila się na czerwień, coś mnie odrzucało. 
Po pewnym czasie, brakło nam wilków. Niezwyciężeni wycofywali się. Co sprawniejsi uciekali otwarcie, biegiem, inni, bardziej honorowi, ukradkiem. Sama zmyłam się jako jedna z pierwszych, ale w innym celu. 
Klucząc biegiem między drzewami, kierowałam się do pewnej nory. Wskoczyłam do niej w biegu. Chwyciłam w zęby dwa szczeniaki. Jeden był niedawno co narodzony, ledwo okryty futrem, drugi starszy; Flurry miała już półtora roku. Wróciłam na pole, ignorując rany i ból kręgosłupa. Nie było już prawie nikogo, oprócz tych rannych, którzy byli dobijani. Większość, obecnie mojej wrogiej watahy, stłoczyła się w jednym miejscu. Odłożyłam dwie malutkie waderki na ziemię.
Altair- użyłam telepatii do skontaktowania się z waderą. Uniosła głowę, rozglądając się. Dostrzegła mnie, stojącą między drzewami.  Pokazałam jej łapą to miejsce w którym stałam, po czym lekko skłoniłam się i czmychnęłam, w obawie, iż ktoś poza nią może mnie dostrzec. 
W drodze powrotnej miałam jeszcze niemiłe spotkanie z jakimś wilkiem, którego nie kojarzyłam. Oberwałam w walce z nim gorzej, niż w czasie całej bitwy i z trudem przekroczyłam granicę terenów. Równie ciężko doczłapałam i padłam w swojej kryjówce na ziemię. Dostrzegłam waderę rangi delta na przeciwko. Skinęłam w jej stronę, z cieniem uśmiechu na pysku. Wszystko dobrze- zdawałam się mówić. Zrozumiała, że wykonałam jej polecenie, odwdzięczając się bandażami i ziołami.


< Alt? :3 > 

Od Yesterday'a CD. Kaylay

0 | Skomentuj
Kolejny mały krok. I jeszcze jeden. Kolejny głęboki wdech. Kolejna chwilowa utrata równowagi...
W trakcie wyczerpującej wędrówki w kierunku groty Elan, pomiędzy momentami, gdy musiał podtrzymywać ranną Prascannę, Yesterday naprawdę dużo myślał. Czasami zaskakiwało go to, że tyle rzeczy przeleciało przez jego głowę, choć przebył dopiero dwadzieścia czy trzydzieści metrów. Zastanawiał się, kiedy znów spotka się z Kibą, kiedy dojdzie do wojny... A także o przygotowaniu watahy do bitwy i zgromadzeniu jakichś sojuszników. W końcu niewątpliwie armia jego ciotki już się znacznie rozrosła, a Wataha Krwawego Szafiru nie była zbyt dużym stadem. Może Fabian zechciałby wspomóc ich kilkoma wojownikami? W końcu WKS pomogła im z ludźmi, a znając Kibę, po podbiciu tundry zabierze się też za lodowe pustynie.
A właśnie, ciekawe, co u Kaylay – przemknęło wilkowi przez myśl. Nie widział wadery już od pewnego czasu. Czy jej i Shogunowi udało się odnaleźć bez problemów zaginionego szczeniaka?
Niech to – mruknął Day w myślach. – Mogłem im powiedzieć, żeby zapytali Fabiana o pomoc... No, ale już teraz nic nie zrobię. Będę się musiał sam tam wybrać. Albo wysłać Alt, w końcu jest posłańcem.W tej samej chwili Prascanna zachwiała się, więc basior natychmiast przystanął i pomógł jej utrzymać równowagę. Kątem oka spojrzał za siebie, gdzie na śniegu pozostał krwawy ślad.
Miejmy nadzieję, że Kay z Shogunem radzą sobie lepiej – pomyślał, nieco niespokojny, po czym kontynuował powolny marsz.

<Kaylay? Wybacz, że takie krótkie ;-;>

Od Nightmare CD Lily'ego

1 | Skomentuj
-Wiesz ludzie... No potrzebne im to do zabijania innych ludzi, psy też do tego wykorzystują - odparła czarna wadera i spojrzała na wilka
-To trotro mało istotny powód aby tworzyć takie coś- wastchnął Lily
-To teraz wracamy- wilczyca ruszyła w stronę tych bardziej "przyjaznych" terenów watahy.
Wracali już od kilku dobrych minut, rozglądając się dookoła czy nie ma w pobliżu zagrożenia, łatwo się na takowe tutaj natknąć.
Wilki były gdzieś w głębi lasu a zaczynało się powoli robiło się ciemno.
- Znowu się ściema- basior spojrzał w niebo które zaczęło zasnuwać się po brzegi gwiazdami.
-Tak, uroki zimy - zaśmiała się Nightmare
-Znowu nocowanie w lesie... - odparł z lekkim załamaniem w głosie basior
-Nie... No-odpowiedziała tajemniczo skrzydlata wadera i rozłożył skrzydła.
Po chwili zamieniła się w smoka, swoją drogą dość często to robi wiec nie jest to jakaś nowość. Gdy zamieniła się w smoczycę dała znak basiorowi aby wskoczył na jej grzbiet. Ten pobiegł do niej i wskoczył na jej grzbiet. Przemieniona wadera wraz z towarzyszem wzbiła się w powietrze i zaczęli lecieć po pięknym rozgwieżdżonym niebie, tylko wiatr, bardzo zimny wiatr wiał co trochę było uciążliwe ale po za tym to lot był bardzo fajny dla obojga.
Po kilkunastu minutach lotu byli już przed tymi tzw. Lepszymi terenami watahy, no ale oczywiście nie mogli dobrze dolecieć i wylądować. Waderę zaatakował inny smok. To było dość dziwne bo tu mało kiedy spotyka się smoki, ten smok ją zaatakował aż z zaskoczenia wadera wraz z towarzyszem spadła na ziemię.
Ale po chwili znowu się wzbiła o zaczęła walczyć z wrogiem wygrała walkę ale gdy tamten odleciał ona zmieniła się w wilka i upadła na ziemię gdyż on zadrapał ją potężnie w klatkę piersiową. Po mimo rany jednak podniosła się i zaczęła powoli iść.

<Lily? Przepraszam no ale... Szkoła>

Od Yesterday'a CD. Prascanny

0 | Skomentuj
Wybuchu magicznego medalionu Yesterday się nie spodziewał. Upadł w śnieg, boleśnie obijając sobie bark i żebra. Jego serce waliło jak oszalałe, gdy oparł się na przednich łapach i nieco nieprzytomnie rozejrzał wokół. Usiłował przeanalizować sytuację, zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.
Poprosił Prascannę o oddanie amuletu. Usiłował przekonać ją rozsądnymi argumentami, zachowując spokój, ale wilczyca była coraz bardziej zezłoszczona. Reagowała dziwnie, jakby słyszała coś innego. Kto wie, może miała halucynacje... I na jakie słowa czekała? Nie zdążył się jednak nad tym zastanowić, po rzucony przez medyczkę medalion wybuchł.
Teraz, gdy leżał w śniegu, wyglądająca jak Prascanna Prascanna z trudem zbliżyła się do niego. Oberwała mocniej od niego – była cała we krwi, z jedną łapą wykręconą pod nienaturalnym kątem.
– Wygrałeś, ciesz się – mruknęła cicho, mijając go. Upadła na ziemię parę metrów dalej.
Yesterday podniósł się, a na jego pysku pojawił się grymas bólu. Obite części ciała dały o sobie znać, poza tym odkrył jeszcze kilka drobnych ranek i spore przecięcie w okolicy oka, spowodowane przez ostre odłamki amuletu. Zapowiadała się kolejna wizyta u Elan...
– Spokojnie, Canna – mruknął płowy basior, stając obok bladoróżowej wilczycy. Ta jedynie spojrzała na niego spode łba, sprawiając, że Alfa ponownie westchnął. Był już tak zmęczony humorami wadery... Czy ona nie była w stanie zachowywać się inaczej?
– Dasz radę wstać? – zapytał z nutką troski w głosie.
– Oczywiście – prychnęła, podrywając się. Zaraz jednak upadła. Dopiero za którymś razem, po odrzuceniu oferty pomocy, udało jej się wstać i nie przewrócić. Day spoglądał na nią z dezaprobatą, ale nie zamierzał się kłócić. Poznał już uparty charakterek medyczki i wiedział, że sprzeciw doprowadziłby tylko do pogorszenia już i tak osłabionych pozytywnych relacji między nimi.
Alfa podparł waderę od boku i tak powoli, krok po kroku, ruszyli w kierunku groty Uzdrowicielki. Szli tak około piętnastu minut, które basior spędził na intensywnym rozmyślaniu, po czym nagle stanął jak wryty. Prascanna rzuciła mu pytające spojrzenie.
– Wcale nie musimy iść do Elan – oznajmił tajemniczym szeptem.
– Co masz na myśli? Jestem zbyt słaba, by się uleczyć. Ziół też nie wyczaruję.
– Wiesz, nie tylko ty posiadasz lecznicze moce – odpowiedział Yesterday. – Nie przypominasz sobie naszej podziemnej przygody z bazyliszkiem?
Słowa zabrzmiały może nieco ostrzej niż chciał wilk, ale wyjątkowo nie przejął się tym zbytnio. W dodatku wyglądało na to, że jego towarzyszka jednak coś pamiętała, bo tylko kiwnęła głową. Potem mruknęła coś, żeby się pospieszył i z trudem oparła się o pobliskie drzewo. Tymczasem Alfa zamknął oczy. Zaczął oddychać głęboko, równo i spokojnie, starając się oczyścić umysł z natrętnych myśli i skupić się na wodzie zalegającej wokoło w postaci grubej warstwy śniegu. Po około minucie udało mu się siłą umysłu unieść sporą ilość białego puchu i przemienić w magiczne krople. Gdy tylko któraś z nich dotknęła rany, ta natychmiast znikała. Po chwili na ciele medyczki pozostały jedynie blizny. Nawet kości w połamanej łapie wróciły na swoje miejsce.
– No, travail accompli – stwierdził Yesterday, cytując Trou Noir. Chwilę później ziewnął szeroko. – No, ja się już będę zbierał. Tylko nie wpadnij znowu na jakiś głupi pomysł.

<Prascanna?>

Od Catona

0 | Skomentuj
Chyba mieli dziś obfite łowy, myślę, ze smakiem oblizując pysk, gdy zbliżam się do całkiem pokaźnego stosiku, jak na tę mroźną porę. Na renifera w tej porze nie mamy co liczyć, to jasne – w takie rarytasy zaopatrzyć się możemy w przyjemniejszym, cieplejszym okresie, kiedy to przenosimy się na tereny, na których znajdujemy te sycące zwierzęta, a nie wtedy, gdy możemy zadowalać się co najwyżej kościstymi drobnymi łasicami, a potem chodzimy wyczerpani przez głód i zimę, bez sił na obfite polowania.
Po szybkim zjedzeniu jednego zwierzęcia, które nie zdołało całkowicie ugasić mojego głodu, oraz po wyczuciu nowego zapachu zaczynam truchtem biec w stronę najbliższej, świeżej woni. W tej porze każdy powinien polować dla stada, prawda? No to... chyba dzisiaj nie będę miał sytej uczty.
Do niewielkiego stosiku wracam ze zwisającą w pysku łasicą i chwilę zastanawiam się, czy powinienem zakopać swoją zdobycz i resztę zwierzyny, ale po chwili dostrzegam podchodzącego basiora, z którym chyba nie miałem jeszcze okazji się zapoznać. Rzucam jeszcze jedno spojrzenie na stos i już wiem, że dziś nie mam ani siły, ani ochoty, by zakopywać te zdobycze, aby żadne zwierzęta nam ich nie podkradły. Niech ten samiec się nieco pomęczy, skoro już tu przyszedł głodny.
Łasicę kładę na szczycie górki padliny i uciekam we własną stronę. Nie biegnę długo, bo już po krótkiej chwili, w ciągu której nie zdążyłem się nawet porządnie zmęczyć, mój czuły nos wyłapuje nowy zapach, kolejnego nieznajomego wilka.
Chcę już nieznajomego wyminąć bez przywitania, tak jak to zrobiłem w przypadku wcześniejszego basiora, jednak w tym planie zgrabnego trzymania się na dystans od obcych wilków przeszkadza mi nachalność tego nowego osobnika. 
Cóż, nie sądzę, by ktokolwiek na moim miejscu spodziewałby się, że na pierwsze przywitanie zostanie, celowo czy nie, ogłuszony przez mocne trafienie kamieniem czy gałęzią – a cholera wie! – w łeb...

Ktoś, ktokolwiek? :>

Caton

0 | Skomentuj
Imię: Caton (przy czym czyta się to Kejton)
Pseudonim: W niewielkim skrócie – Cato
Płeć: Basior
Wiek: Choć wyglądem wydaje się być młodszy, ma już za sobą nieco ponad 4 lata i 0,5 miesiąca.
Charakter: Choć Caton wydaje się być wiecznie niespokojny i łatwy do wytrącenia z równowagi, a przez jego gwałtowną osobowość można go po pierwszym spotkaniu nie polubić, to jednak warto pominąć pierwsze wrażenie, bo nie ono pokazuje prawdziwą osobowość wilka – i ten samiec jest tego doskonałym przykładem.
Pomimo swojej nierzadko wybuchowej natury jest on rozważnym wilkiem – wystarczy spojrzeć w jego oczy, by dostrzec w nich chwilowe błyski mądrości i zrozumienia. Wbrew powszechnym pozorom, zazwyczaj nie myśli pochopnie – umie się zupełnie opanować na chwilę, by dobrze przemyśleć sprawę, a woli on z pełną świadomością swojego wyboru zadecydować, niż działać spontanicznie. Choć czasem zdarza mu się pod wpływem negatywnych emocji zrobić coś... nieprzewidywalnego, a nawet brawurowego czy zwyczajnie nierozsądnego.
Stara się podejmować te decyzje, które uważa za słuszne, a przy nich nierzadko pomagają mu zrozumienie i litość, nawet wobec wroga – a o te cechy trudno u współczesnego wojownika. Jest osobnikiem o silnym poczuciu sprawiedliwości, a przy tym honorowym i całkowicie oddanym swojej watasze wilkiem. Nie wszyscy jednak wiedzą, kto tak naprawdę kryje się pod grubą powłoką wiecznie zdenerwowanego wilka – kogo przecież interesować może wnętrze Catona, które ukazuje kruchego wilka okrytego samotnością, tajemnicami oraz niewidocznym ciężarem, jaki dźwigają jego barki już od dawna bez przerwy, skoro wystarczy, że w ich oczach jest on dumnym, pewnym siebie i wiernym, młodym wojownikiem.
Hierarchia: Omega
Stanowisko: Wojownik, a przy tym mag na pół etatu
Rasa: Wilk Koszmarów. No cóż, czy można po takim wilku jak Cato spodziewać się bycia pełnokrwistym osobnikiem tej okropnej rasy? Z pewnością każdy się o tym dowiadując byłby nieco... zaskoczony.
Moce: Umiejętności magiczne Cato możnaby podzielić właściwie na dwie kategorie – pierwszą, moce uzdrowicielskie, które sam pewnego razu nabył, oraz drugą, wrodzone, niechciane przez niego umiejętności, które porównuje on sam jak i każdy inny bardziej do klątwy, aniżeli daru.
• Potrafi uleczyć drobne, jak i śmiertelne rany, jednak to go zawsze kosztuje wiele czasu oraz jego własnej energii. Każda chwila korzystania z tej mocy odbija się na jego życiu. Caton wie, że używanie tej mocy sprowadzi na niego śmierć w młodym wieku z powodu wyczerpywania energii, jednak to go nie powstrzymuje w pomaganiu innym.
Oprócz tego nieprzyjemnego faktu, dar uleczania ma jeszcze jeden, istotny szkopuł... Caton nie może w ten sposób uleczyć samego siebie.
• Poprzez dotyk ten wilk widzi wszystkie najgorsze i najgłębiej ukryte lęki dotkniętego osobnika, wywołując w takiej ofiarze niekontrolowany strach. Cato przy tym sam niby nie cierpi, bo nie podziela przecież strachu dotkniętego, ale jednak... jednak cierpi, i to mocno. Nienawidzi patrzeć na ten ból, jaki niechcący sprawić może najbliższym, jak i obcym, niewinnym osobom. Ma świadomość tego, iż to on wywołuje ich cierpienie, więc nie ma za złe wilkom tego, że go unikają. Wręcz przeciwnie. Sam trzyma się od wszystkich z dala i nie pozwala się dotykać...
Zainteresowania: Właściwie, to Cato chyba jedynym szczególnym zainteresowaniem są bogowie, o których do tej pory żaden wilk (oprócz pewnego szamana) nigdy nie słyszał. Taki tam, dziwny z niego wyznawca.
Historia: U Catona już w bardzo młodym wieku zaczęła ujawniać się wrodzona wada, jaką jest posiadanie pewnej nieprzyjemnej dla niego, jak i otoczenia, mocy.
Jeden, drugi, trzeci raz zdarzyło się, że ujrzał czyjejś największe lęki i zrozumiał, że powinien trzymać się na dystans od innych. Nie chciał komukolwiek sprawić niepotrzebnego bólu.
Kochał swoją pierwszą watahę całym sercem i wiązał z nią wspaniałe uczucia, jednak wolał dać jej członkom poczucie, że nie mają w swoim towarzystwie tak rzadko spotykanego Wilka Koszmarów, którego moc ciążyła na nich jak klątwa. Po pewnym czasie odszedł i poszedł tam, gdzie znalazł swoje miejsce. Dwa lata spędził w towarzystwie niegdyś samotnego szamana. Dzięki niemu Caton odnalazł dla siebie nowy kierunek, dzięki któremu mógł pomagać wilkom, miast im niepotrzebnie szkodzić... Uzyskał nowy dar, zupełnie przeciwny do tego, który podarowali mu bogowie.
Ach, tak, warto wspomnieć, że te dwa lata też go nieco zmieniły... Dzięki temu staremu, szalonemu szamanowi zaczął zaparcie wierzyć w dziwnych bogów i po dziś dzień jest zawziętym wyznawcą pewnego kultu, co jednak poznać można raczej nie po tym, że wszystkich stara się przerzucić na swoje wierzenia, a po tym, że dość często wzywa bogów. Czasami, gdy jest wyjątkowo wściekły, zdarza mu się nocami robić hałasy po całym lesie... właśnie wzywając tych swoich bogów. Tak, uznać go można z pewnością za nietypową osobę.
Po tym, gdy stary szaman odszedł w zapomnienie, do raju, czy gdziekolwiek, dokąd myślał, że trafi po śmierci, Caton wyruszył w podróż i trafił do zaskakująco bliskiej swojego niedawnego mieszkania watahy, Watahy Krwawego Szafiru. Czasem zdarza mu się potajemnie wracać na dawne włości...
Rodzina: Matka zmarła przy porodzie, taki tam, tyci skutek bycia zapłodnioną przez wilczka z demonicznej rasy.
Ojciec za to jedynie przekazał Catonowi swoje geny Wilka Koszmarów, i tyle go widziano.
O ile matka nie zdążyła pokazać mu swojej miłości, a ojciec wcale nie chciał mu jej okazać, o tyle cała reszta watahy nadrabiała za nich. Uwielbiał swoje pierwsze stado i każdego jej członka, gdzie nikt nie okazywał mu otwarcie nietolerancji dla jego pechowego pochodzenia z rasy demonów. Słyszał opowieści o swojej matce i choć umarła, zdążył ją szczerze pokochać, a ojcu nie miał za złe porzucenia go. Ten samiec był i jest dla Cato nikim, kim miałby się przejmować.
Z czasem do wielkiej rodziny Cato zaliczył również starego szamana mieszkającego na odosobnieniu.
Partnerka: Nie, nie, nie i jeszcze raz: nie. Nawet zakładając, że któraś pokochałaby go pomimo jego rozpoznawalnej wady... Jego obawą stałoby się to, że mogłaby umrzeć przy porodzie, zupełnie tak, jak jego matka.
Potomstwo: Brak
Pieniądze: 150 Lemingów
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Asha999999 na hw, stekzlisa@gmail.com
Inne zdjęcia: -
Towarzysz: -


Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
Wampirzyca z trudem powstrzymała dolną szczękę od opadnięcia. Choć starszą wilczycę wciąż dzieliło od nich dobre półtora metra, a Altair mówiła szeptem, Wolf Lady dosłyszała jej ostatnie słowa. Czy wiedziała również, że pochodzą z watahy, z którą kiedyś toczyła wojnę? Chociaż... jej ostatnia wypowiedź była pozbawiona ironii. Co to mogło oznaczać?
– Nazywam się Altair – odpowiedziała czarna wadera, nie chcąc niepotrzebnie przedłużać milczenia. Potrząsnęła łapą nowopoznanej na powitanie. Następnie przedstawił się Aiden.
– Co was tutaj sprowadza, kochani? – zapytała Wolf Lady, przypatrując im się uważnie. Alt nie podobało się jej spojrzenie – zdawało się przeszywać ją na wskroś. Zadrżała, próbując się pozbyć nieprzyjemnego wrażenia.
– Zrobiliśmy sobie wycieczkę krajoznawczą – odpowiedziała wampirzyca, nie chcąc nic zdradzać waderze. W końcu już kiedyś pokonała ona rodzinną watahę Alt, a dodatkowo miała teraz przewagę liczebną. Wilcze mutanty mogły sprawiać wrażenie niegroźnych, ale Altair nie zamierzała ich lekceważyć.
– Tu już nie ma co oglądać, skarbie – stwierdziła jej rozmówczyni, wzdychając cicho. – Te ziemie i ich mieszkańców dawno wyniszczyły choroby.
– Więc... co w y tutaj robicie? – włączył się do rozmowy Aiden.
– Ach... ja i moja wataha to ostatni mieszkańcy tego miejsca. – W chrapliwym głosie starszej wilczycy wyczuwalny był smutek. – Już wkrótce zabraknie tu żywych dusz. Altair... wspominałaś, że wypędziłam niegdyś waszą watahę... Czy to nie Wataha Krwawego Szafiru?
– Jeśli mogę spytać... dlaczego się tak tym interesujesz? – odpowiedziała Alt pytaniem na pytanie.
– Och, spokojnie, skarbie – wychrypiała Wolf Lady, widocznie domyślając się prawdy. – Nie zamierzam ponownie was atakować.
– I bardzo dobrze – wymruczała wampirzyca. – Mamy już kogoś na zastępstwo.
– Kogo?
Altair wymieniła z Aidenem spojrzenia. Stara wadera już i tak sporo o nich wiedziała. Zdradzanie jej kolejnej informacji wydawało się nierozsądne, ale intuicja podpowiadała czerwonookiej, że może sobie na to pozwolić.
– Białą wilczycę, bardzo podobną do ciebie. Nazywa się Kiba – odpowiedziała wampirzyca. Zauważyła, że w oczach Wolf Lady pojawił się dziwny pysk, a potem białofutra pochyliła głowę. Zupełnie jakby znała ciotkę Yesterday'a i wiązała z nią jakieś smutne lub po prostu niezbyt przyjemne wspomnienia... Zapadła chwila niezręcznego milczenia, zakłócana jedynie przez ciężkie oddechy mutantów towarzyszących starszej wilczycy.
– Opowiedzcie mi o niej więcej – przerwała ciszę Wolf Lady. Nie dorzuciła żadnego "skarbie" ani "kochani", dodatkowo w jej głosie można było wychwycić błagalną nutę.
– Nie ma tu dużo do opowiadania – odparła Altair. – Pojawiła się parę miesięcy temu, zbiera armię i zamierza zawładnąć Północą. Nie znamy jej intencji. Ale... może t y znasz?
Stara wadera odwróciła głowę w bok, a potem przeszła kilka kroków w tamtą stronę, śledzona przez czujne spojrzenie Alt. Potem wampirzycy wydało się, że Wolf Lady nawiązuje kontakt wzrokowy ze stojącym najbliżej mutantem. Charakteryzował go brak oka i sporej wielkości jelenie poroże na czubku głowy. Tak jak pozostali, miał powyrywaną miejscami sierść, a jego skórę znaczyła olbrzymia ilość blizn.
Wolf Lady gwałtownie odwróciła się w stronę wilków z WKS. Altair zjeżyła się nieco, zaniepokojona nagłym ruchem rozmówczyni. Jednak ta jedynie uniosła dumnie głowę i przez ułamek sekundy Alt wydawało się, że widzi przed sobą znacznie młodszą wilczycę. Ambitną młodą wilczycę, która ma po swojej stronie olbrzymią armię.
– Chyba nie istnieje powód, by dłużej to ukrywać – oznajmiła białofutra znacznie mniej chrapliwym niż zwykle głosem. – Kiba była moją uczennicą.
– Co!? – zawołała Altair nieco głośniej niż zamierzała. Aiden wpatrywał się w Wolf Lady z zaskoczeniem i spotęgowaną nieufnością w amarantowych oczach.
– Powinniśmy się domyślić – warknął cicho, cofając się o krok.
– Spokojnie, kochany – wychrypiała staruszka. – Przekonałam się na własnej skórze, do czego prowadzi chęć władania światem. Zdrada, zguba i zniszczenie, o to, co mnie spotkało. A Kiba... cóż, nadal ją cenię i nie chcę, by spotkał ją mój los. Jeśli ją spotkacie... powiedzcie jej, by przestała, póki jeszcze ma możliwość.
Ponownie zapadła cisza. Altair zamyśliła się w tym czasie, zastanawiając się, czy Wolf Lady naprawdę się zmieniła, czy to wszystko naprawdę jest podstępem. I jak niby mieliby przekazać jej słowa Kibie. Podejść do przeciwniczki na polu bitwy i po prostu do niej zagadać? "Ej, Kiba, twoja nauczycielka kazała ci przekazać, żebyś przestała podbijać Północ!". Tak... to na pewno poskutkuje. I co mogło oznaczać "póki ma jeszcze możliwość"? Czyżby nie dało się przerwać w dowolnym momencie?
Wampirzyca kątem oka spojrzała na swojego towarzysza. Aiden zdawał się spoglądać gdzieś w przestrzeń, jednocześnie nie spuszczając wzroku z Wolf Lady. Wyglądał na zamyślonego... Jakie pytania mógł sobie teraz zadawać?

<Aiden?>

Od Trou Noir CD. Scarlet

0 | Skomentuj
– Wedle życzenia, madame – odpowiedział Blue Tornado, pochylając z szacunkiem głowę.
– Znasz francuski? – zapytała Kiba, przyglądając mu się uważnie.
– Tylko parę słów – odparł bez zająknięcia basior, patrząc wilczycy w oczy. Już miał wymyśloną historię o Francuzie na dworze jego matki. Jednym z wyrazów jego buntu była właśnie nieznajomość francuskiego, uważanego za język miłości.
– Rozumiem – mruknęła pochłonięta myślami biała wadera. – Szkoda, bo czasem ciężko dogadać się z Incendie. Słabo mówi w naszym języku.
– To niewątpliwie spory kłopot – przyznał basior z kolorową czupryną. – Gdybym potrafił, chętnie bym pomógł. Możemy jeszcze zostać tutaj z Athene i przyjrzeć się uważniej mapie?
– Niech będzie. Pięć minut wam wystarczy? Chciałabym, żebyście wyruszyli jak najszybciej.
– Myślę, że powinno wystarczyć – stwierdziła przemieniona Scarlet.
– Dobrze. W takim razie poślę kogoś po ekwipunek dla was – oznajmiła Kiba i opuściła grotę, zostawiając Athene i Blue Tornado samych. Oboje bez słowa wlepili spojrzenia w płótno. Basior spoglądał na każdy fragment z osobna, a potem na wszystkie razem, starając się jak najlepiej zapamiętać ukształtowanie terytorium zajmowanego przez ciotkę jego przyjaciela. Góry, las, potoczki, polany... Tereny jak każde inne, nic szczególnego, wzbudzającego uwagę.
– Jak myślisz, kto tutaj przyszedł? – szepnęła Scarlet.
– Nie mam pojęcia, kto należy do watahy – odparł Trou. – Ale albo jakiś szczeniak, albo ktoś nieostrożny lub nieco... em... – Basiorowi zabrakło słów. – No wiesz.
– Mhm – mruknęła tylko wadera. – Jak myślisz, gdzie on może być?
– Może powiesz, co ty myślisz? – zaproponował wilk. – Ale moim zdaniem on jest gdzieś blisko granicy.
– Możliwe. Głupio by zrobił, wchodząc samotnie na teren wroga. Gotowy?

>>> few hours later <<<
– Musiałeś tu łazić, idioto? – syknął Trou do Hikaru. Basior okazał być się owym nieproszonym gościem. Obyłoby się bez przyprowadzania go do twierdzy Kiby, gdyby nie napatoczyli się na patrol. Teraz dwaj zwiadowcy poszli zawiadomić o wszystkim przywódczynię, zostawiając trzy wilki z WKS w głównej sali, pod czujnym okiem innych członków rosnącej armii. Brązowy wilk jedynie prychnął w odpowiedzi.
– Widzę, że wywiązaliście się z zadania... – doszedł ich uszu głos starszej wilczycy. Blue Tornado odwrócił się szybko i skłonił głowę z udawanym szacunkiem. Jego towarzyszka poszła w jego ślady, jedynie więzień stał dalej niewzruszony, posyłając dookoła wyzywające spojrzenia.
– Szkoda tylko, że wpadliście akurat na patrol – dokończyła Kiba. – Niemniej, nie stanęliście po stronie więźnia... Poddam was jeszcze jednej próbie. Sivve przyjdzie po was jutro rano. Do tego czasu macie wolne.
– Dziękujemy – odpowiedziała Scarlet, ponownie się kłaniając. Do Hikaru od razu zbliżyła się eskorta, mająca zapewne za zadanie zamknąć go w jakiejś celi. Niestety, Trou nie miał możliwości ich śledzić, nie wzbudzając przy tym podejrzeń – skierował więc swe kroki w kierunku kwatery. Bardzo chciał porozmawiać z Incendie.
Rdzawa wadera drzemała na posłaniu. Musiała mieć bardzo czujny sen, bo gdy tylko Blue Tornado stanął nieopodal, uniosła głowę i zaszczyciła go pytającym spojrzeniem.
– Musimy porozmawiać – oznajmił basior, machnięciem ogona wskazując ustronne miejsce pod ścianą, tymczasowo wolne od wilków. Incendie bez słowa ruszyła za basiorem.
– O co chodzi? – zapytała szeptem, gdy już się oddalili. Mówiła z tak silnym francuskim akcentem, że nawet Trou Noir ciężko było ją zrozumieć. Przez chwilę jeszcze milczał, zastanawiając się od czego powinien zacząć.
– Odnoszę wrażenie, że ci się tutaj nie podoba – stwierdził w końcu. W oczach ognistofutrej pojawiło się wpierw zaskoczenie, a potem niesamowity chłód, niepasujący zupełnie do ciepłego odcienia jej brązowozłotych tęczówek. Jednocześnie wilczyca zjeżyła się nieco.
– Masz mnie. I co, pobiegniesz teraz do Kiby? – warknęła niewyraźnie, ale niewątpliwie szczerze.
– Co? Nie. Po prostu... – W tej chwili Trou zrezygnował w próbie wysłowienia się w języku wilków z Północy i przeszedł na francuski. – Ja i moja znajoma... chcemy stąd uciec.
– Mówisz po francusku? To niesamowite – odpowiedziała Incendie zdecydowanie milszym tonem. – Chcecie uciec? – wróciła do tematu. – Ale... słyszałam, że specjalnie tu przybyliście, żeby dołączyć do armii Białej Czarownicy, w ramach przygody.
– To taka przykrywka. Jesteśmy szpiegami. Pokręcimy się tu trochę, a potem... cóż, spróbujemy uciec. Moglibyśmy zabrać cię ze sobą, gdybyś tylko zgodziła się nam udzielić pewnych informacji – wyjaśnił jej Blue Tornado. Ciągle zastanawiał się, czy rdzawa wadera nie jest jednak zaufanym człowiekiem Kiby, ale postanowił zawierzyć wszystko przeczuciu i zaufać wilczycy.
– Informacji? – zapytała nieco podejrzliwie rozmówczyni.
– Dotyczących armii Kiby. Ułatwiłoby nam to zadanie.
– Zgoda, ale nie tutaj – odpowiedziała Incendie. Trou uśmiechnął się do niej, a potem podszedł do stojącej na uboczu Scarlet. Szybko wyjaśnił jej, że ognistofutra zamierza im pomóc. Zwiadowczyni nie kryła wątpliwości co do wtajemniczania nowopoznanej w ich misję, ale basior zapewnił ją, że można zaufać Francuzce.
– Obyś miał rację – mruknęła jedynie Scar, ciągle nieprzekonana. Wilk zamierzał jej odpowiedzieć, że jeszcze się o tym przekona, kiedy poczuł, jak ktoś popycha go, przynajmniej pozornie przypadkowo, do przodu. Nosy Trou i Scarlet zetknęły się, a gdy oboje wpatrywali się w siebie zaskoczeni, basior poczuł zalewającą go falę ciepła. Cofnął się szybko o krok czy dwa.
Pardon – wymamrotał, choć w gruncie rzeczy nie była to jego wina.
 
<Scarlet?>

Od Aidena CD Altair

0 | Skomentuj
Aiden na chwilę usiadł na zimnym śniegu, dokładnie zastanawiając się nad treścią snu Alt. Początkowo wszystkich coś zamroziło, tak? Basior jakby przez mgłę pamiętał, jak parę dni temu do jaskini doczołgiwały się wilki, a ich futro było tak zimne, jakby właśnie wyciągnięto je z lodu. Nie zainteresował się tym tematem, ponieważ głównie wtedy co chwilę drzemał, ale może o to chodziło? Tylko co, a może raczej kto mógłby doprowadzić do zamarznięcia wszystkich członków watahy? I jeszcze on, Altair i Kiba? I ten miecz? Szczególnie to ostatnie mogło zapewne oznaczać bardzo dużo rzeczy naraz, a Aiden raczej nie nosi przy sobie sennika. Prędzej Elan mogłaby coś z tego prawidłowo zanalizować.
Zresztą... czemu on się tak przejmuje? Nie jest jakoś super zżyty z tą watahą, prawda?
A może jednak?
- Ej, żyjesz? - Altair przejechała mu łapą przed pyskiem i ponowiła swoje pytanie - Jak myślisz, co to oznacza?
- Nie mam pojęcia - parsknął basior, wstając - Mam nadzieję, że poradzicie sobie z Kibą beze mnie.
Wyminął w dwóch skokach zaskoczoną czarną wilczycę i powolnym truchtem ruszył w dalszą drogę, dodając tylko na odchodne:
- To nie mój kłopot.
- Nie twój kłopot? - syknęła Altair, biegnąc za nim - Uratowaliśmy ci dwukrotnie życie.
- I co z tego? - warknąłem - O nic was nigdy nie prosiłem. Zresztą na co wam taki Wilk Ognia w tej strefie klimatycznej?
Alt zatrzymała się. Basior zauważył, że futro jej się całe zjeżyło na grzbiecie, a oczy przyjęły mocno szkarłatny odcień.
- Jesteś częścią mojego proroczego snu, do jasnej cholery! - wykrzyknęła - Kiba nas w końcu zaatakuje, to przecież tylko kwestia czasu. I wtedy każda para kłów się nam przyda, niezależnie od rasy właściciela!
Mówiąc to, powoli szła naprzód, a Aiden wprost proporcjonalnie do jej kroków cofał się coraz bardziej. Niebo nagle zrobiło się jakby zachmurzone. Basior chyba wyczuwał obecność jakichś wilków, ale na chwilę obecną było to nieistotnie. Teraz bardziej zależało mu na tym, by nie zostać dotkniętym przez poddenerwowaną wampirzycę.
- Hej, spokojnie, nie chciałem być niemiły... ja tylko...
Przerwało mu krótkie warknięcie ze strony Altair, z którego wywnioskował, że raczej jego słowa w niczym nie pomogły, jak już to zadziałały na jego niekorzyść. W końcu dyplomata z niego żaden.
- Jaaasne - mruknęła Altair, a jej głos był tym razem nie tyle wściekły, co bardzo zniekształcony. Przy okazji miała trochę dłuższe niż zazwyczaj kły.
Chyba dalszy opór nie miał już sensu. Aiden zatrzymał się i spojrzał wampirzycy prosto w szkarłatne ślepia.
- Przepraszam. Jeśli taka jest twoja wola, to zostanę i na pewno pomogę twojej watasze w walce z Kibą.
Altair również się zatrzymała i potrząsnęła głową. Teraz nie miała już w oczach tak dużo czerwonego, co kilkanaście sekund temu. Odwróciła wzrok i cofnęła się gwałtownie o kilka kroków wstecz.
Udało się? Może już brać swoje przemarznięte łapy za pas?
- Wybacz, lepiej już do mnie nie podchodź - rzuciła krótko i zaczęła biec w stronę południowej granicy, czyli ku pasmu gór zwanym Poszarpanymi Szczytami.
Aiden zaczekał, aż Altair się jeszcze trochę oddali, a potem pognał za nią. I tak miał jak na razie po drodze, a z resztą to głównie przez niego wilczyca wpadła w furię.

* * *

Czarna wadera dopadła wreszcie do podnóża Poszarpanych Szczytów. Bez zastanowienia wbiegła do wąskiego tunelu, który odkryła stosunkowo niedawno. Była to chyba najłatwiejsza droga przez góry, nawet jeżeli było zbyt ciemno, by widzieć swoje łapy.
Aiden z kolei w ogóle nie znał tej drogi, co chwila w coś uderzał nosem, często prawie tracił jej zapach. Chociaż wydawało mu się, że faktycznie podróż tym tunelem jest szybsza.
Po około godzinie ciągłego biegu, gdy zaczynały go już boleć łapy, tunel nareszcie się zakończył, a jego ślepia natychmiast poraziły przebijające się przez chmury jasne promienie słońca.
Znajdywali się na całkiem sporej równinie. Tak, znajdywali, ponieważ Altair przestała już biec i przystanęła nad rzeką, która właściwie mogła być wydłużeniem Rzeki Leminga. Powietrze było za to trochę cieplejsze, tak jakby góry zatrzymywały część północnych wiatrów.
Chociaż jedna rzecz się nie zmieniła. Macie absolutną racje. Śnieg. Ten cholerny śnieg, wciąż w dużych ilościach.
- Czemu za mną szedłeś? - zapytała Altair drżącym głosem, nadal odwrócona do niego plecami - Mówiłam, byś dla własnego zdrowia trzymał się ode mnie z daleka.
Już miał na końcu języka, że przecież i tak zamierzał iść na Południe, ale tym razem postanowił zawczasu ugryźć się w język. Gdy już przyzwyczaił się do bólu ugryzionego języka, wziął głęboki oddech i odrzekł:
- Bałem się, że coś sobie jeszcze zrobisz. A tak w ogóle, to gdzie my jesteśmy? To chyba już nie są nasze tereny.
N a s z e? Aiden, co ty wygadujesz? Miałeś chyba odejść na Południe.
- Zgadza się, to tereny WKS przed przeprowadzką na Północ - powiedziała czarna wadera. Chyba cieszyła się ze zmiany tematu na coś neutralnego - Heroika mi o nich trochę opowiadała. Dawna wataha była dużo liczniejsza, ale trafiła na liczniejszą i po kilku bitwach byliśmy zmuszeni wynieść się za Poszarpane Szczyty, na Północ.
- To jest teren innej watahy?
- Niezupełnie. Tu nie ma zwierzyny, więc wątpię, żeby komuś się chciało tu mieszkać... - nagle urwała i szybko podniosła wzrok.
- Wszystko porządku? - zapytał Aiden zaniepokojony.
- Pewnie, za kogo ty mnie masz. Ale odwróć się, chyba mamy towarzystwo.
Altair miała bardzo poważny wyraz twarzy. Albo była doskonałą aktorką, albo rzeczywiście coś było warte odwrócenia się. Ostatecznie basior obejrzał się za siebie i zobaczył kilkanaście wilczych sylwetek oddalonych od nich o około dziesięć metrów. Im bliżej podchodziły, tym mniej zaczęły przypominać wilki. Wyglądały raczej jak po jakiś chorych mutacjach.
- Pierwszy raz je widzę - odparła Altair, uprzedzając jego nadchodzące pytanie - Myślałam, że te tereny są opuszczone.
Na czoło grupy wyszła jakaś duża, biała wilczyca pokryta bliznami. Utykała na jedną łapę i powoli zbliżała się do dwójki wilków. Mogła być już dość stara, ale od jej krzywego spojrzenia Aidena przeszły ciarki.
- To jest Kiba? - szepnął basior, niepewnie odwracając się do towarzyszącej mu wadery.
- Kibie towarzyszą raczej wilki o poprawnym układzie kostnym. To musi być ta wilczyca, która wieki temu wypędziła naszą watahę za Poszarpane Szczyty. Zapomniałam tylko imienia.
Zmutowane wilki zatrzymały się nagle.
- Ależ nic nie szkodzi, skarbie - wychrypiała biała wilczyca i wyciągnęła do nich wykrzywioną łapę - Na imię mi Wolf Lady. Z kim mam przyjemność uczestniczyć w konwersacji?
< Alt? >

Od Prascanny CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Prascanna zaczeła biś się z myślami
-boże czemu on tak wszystko bierze inaczej i mówi, że ja wiecznie nic nie rozumiem i przeznaczamy prawdę, on ma dość ja też. WiecznieW że tylko ja coś nie rorozumi i biorę do siebie a tak nie jest no i jeszcze zmyślam po prostu super! - toczyła wewnątrzny monolog. 
Stała tak przez chwilę a Day patrzyła lodową waderę tróra trwała w bezruchu.
-Nie oddam Ci go no! - wykrzyczała prosto w twarz alfie
-Oddaj mi go ja ci każę! - odkrzyknoł do wadery
-Ku**a nie! - krzyknęła i tupneła łapą tak, że lodowe sople otoczył basiora
-Zrozum jak mi go odbierzesz to nie mamy szans z Kibą!- dodała groźnym tonem
- mamy doskonałych i potężnych wojowników których moce są potężne - odparł z przekonanim donośnym głosem
-Może i tak ale mnie nie da się zniszczyć! - krzykneła wywołując potężną zamieć śnieżną. 
Basior zamilknoł na chwilę nienwiedząc co ma powiedzieć, a wadera wściekle patrzyła na niego siedzącego w klatce z sopli. 
-Proszę oddaj mi go a ja go zniszczę- powiedział łagodnie a jego słowa płyneły psokojnie do wadery. 
-Nie nie nie, nie wiem tego - warkneła groźnie 
-Proszę - szepnoł cicho 
-co ja słyszę ty mnie o coś prosisz? - zapytała rozbawiona
-Tak-szepnął - Tak ja cię proszę! - tym razem krzyknął głośnie
Wadera tylko się zaśmiała dość głośno i zaczęła krążyć w okół basiora. Przyglądała mu się i myślała a on znudzony jest już tym. - - No oddaj go albo odejdź z watahy- krzyknął wściekły jak nigdy do tąd
-A więc się doczekałam tych słów z twoich ust mój drogi, tak długo, tak bardzo długo na to czekałam- powiedziała wściekła i za równo wściekła.
On nic nie odparł tylko patrzył i myślał nad swoimi słowami.
-Wygrałeś-mrukneła i opóściła głowę ku ziemi- a ja przegrałam jak zawsze-dodała i zdjeła naszyjnik i przegrała go a on wybuchł i odrzucił oba wilki na dwie całkiem inne strony. Wadera leżała na śniegu i po chwili się podniosła i pokuśtykała w stronę Day'a, miała skręconą tylną łapę, była cała podrapana i kraw lała się z jej ran ledwo dawała radę iść. W końcu dotarła do wilka leżącego na ziemi.
-Wygrałeś, ciesz się - wydusiła z siebie i przeszła jeszcze kilkanaście metrów i padła na ziemię.

<Yesterday? No sory, że tak długo no... Ale... Szkoła... >