Od Trou Noir CD. Scarlet

0 | Skomentuj
Nie czekając na odpowiedź, Trou zbliżył się do ucztujących wilków. Nie uśmiechało mu się dojadanie za sługami Kiby, ale jaki miał wybór? Chodzenie głodnym nie wchodziło w grę, przynajmniej nie w trakcie misji. Przecisnął się pomiędzy dwoma basiorami i jakąś jasną waderą, po czym odgryzł spory kawałek uda martwego zwierzęcia. Natychmiast wycofał się, aby zjeść w samotności, z dala od konkurujących o pokarm współlokatorów. Między dwoma kęsami zauważył, że kilka wilków, w tym Scarlet i Incendie, zachowało się podobnie – wzięło po kawałku mięsa i jadło teraz w okolicach swoich posłań.
Blue Tornado kończył właśnie swoją porcję, gdy padł na niego cień. Szpieg uniósł głowę, a jego spojrzenie zatrzymało się na stojącym przed nim basiorze. Nieznajomy miał kremową sierść i naznaczony bliznami pysk, a wzrostem znacznie przewyższał Trou.
– Coś się stało? – zapytał uprzejmie Blue Tornado, starając się zachować spokój. Nie chciał zdradzać akcentem, że ma francuskie korzenie. Gdyby Kiba się dowiedziała, prawdopodobnie byłoby po nim.
– Dawaj mięso – warknął współlokator, robiąc krok do przodu. Trou miał wielką ochotę się cofnąć, ale nie zrobił tego. To nie było miejsce na pokazywanie strachu i uległości.
– Nie – odparł wilk z różowo-niebieską czupryną, ciągle spokojny.
– Oddawaj je w tej chwili albo pożałujesz – zagroził kremowy. Niewątpliwie musiał być zaprawiony w boju... albo mieć wyjątkowego pecha. Trou nie umiał znaleźć innych powodów, przez które basior dorobił się tylu blizn.
– Nie – powtórzył szpieg, jeżąc sierść na grzbiecie. Jego współlokator przybrał pozycję, jakby zaraz miał rozpocząć walkę... Na szczęście do bójki nie doszło – do groty wpadł Sivve i zarządził wymarsz na spotkanie z Kibą. Blue Tornado, korzystając z nieuwagi kremowego, szybko połknął resztkę mięsa. Następnie zbliżył się do wyjścia, stając obok Scarlet, która oblizywała pyszczek. Nim zdążył się odezwać, strumień wilków zaczął przeciskać się przez drzwi i wypływać na korytarz, skąd został poprowadzony do owej obszernej groty, gdzie dwójka szpiegów po raz pierwszy spotkała Kibę.
Wilczyca o futrze koloru śniegu już na nich czekała. Wszyscy rekruci zostali ustawieni w dwuszeregu naprzeciwko lodowego tronu wadery. Biała Czarownica czy też Lodowa Królowa, jak kto woli, spoglądała na nich z wyższością, uważnie przyglądając się zdrowym okiem każdemu z osobna. Blue Tornado przeszedł dreszcz, gdy jej zatrzymała na nim wzrok. Postarał się sprawiać wrażenie pewnego siebie i gotowego na wyzwania.
– Jak wiecie, zostaliście tutaj sprowadzeni w celu zasilenia szeregów mojej armii, która wkrótce zdobędzie całą Północ – zaczęła przemowę Kiba donośnym głosem. – Ale oczywiście nie puścimy was w bój bez przygotowania. Od dzisiaj zaczniecie trening, dzięki któremu staniecie się niezwyciężeni. Ale jedno ma być jasne – każde słabe ogniwo będzie likwidowane. Czy wszyscy zrozumieli?
W jaskini rozległ się pomruk wydany przez potakujące wilki. Kilka z nich, mniej pewnych siebie i słabszych z postury, spojrzało na siebie nerwowo.
– Dobrze – kontynuowała wadera. – Przygotowaniem was zajmie się Sivve oraz kilku doświadczonych wojowników. Niektóre treningi będę nadzorować osobiście.
Powiedziawszy to, z gracją zeskoczyła z podwyższenia i ruszyła w swoją stronę. Tymczasem na przód wysunął się Sivve, dotychczas stojący z boku.
– Obecność Lodowej Królowej na treningu to wielki zaszczyt – poinformował nas. – Dlatego nie próbujcie jej zawieść, bo marnie skończycie.
Po tych motywujących słowach szary basior poprowadził ich kolejnym korytarzem. Minęło kilka minut i dotarli do sali treningowej – olbrzymiej jaskini, której koniec ledwie było widać. Trou Noir gwizdnął z uznaniem – tak dużej groty nie widział w całym swoim życiu. Znajdowało się tutaj wszystko, co mogło nadać się do przygotowania armii do walki, od bieżni po miejsce na zapasy. Rekruci zeszli w dół po kilkunastu lodowych stopniach i ponownie ustawili się w dwuszeregu. Po kolejnej minucie czy dwóch do sali treningowej weszło kilku umięśnionych wojowników, zapewne ta profesjonalna część armii Kiby.
– Czas zacząć trening – szepnął do siebie po francusku Trou. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, wszyscy wsłuchiwali się w słowa Sivve, przedstawiającego plan ich pierwszego treningu.

<Scarlet?>

Od Lily'ego CD Nightmare

0 | Skomentuj
Nightmare zaraz ponownie zapadła w sen, a Lily mógł nareszcie odetchnąć z ulgą po tych kilku godzinach oczekiwania - najwyraźniej czarna wadera czuła się już dużo lepiej, a przynajmniej miał taką nadzieję.
Niepokoiło go jednak pojawienie się na ich terenach tego nieznajomego wilka, którego zapach nie wydawał się być zbyt przyjazny. Intruz nagle rozpłynął się w powietrzu, ale istniała pewna szansa, że nadal mógł kręcić się w pobliżu. Wcześniej spotkanie z nim było by ryzykowne, gdyż pierwszorzędnym problemem było zdrowie Nightmare, ale teraz, gdy wadera odpoczywała już bezpieczna w jaskini Elan, nic nie stawało Lily'emu na przeszkodzie do poczynienia małych poszukiwań.
Jednak przy wyjściu z jaskini zatrzymała go Shairen.
- Gdzie idziesz w taką śnieżycę? - zapytała, spoglądając na niezbyt sprzyjającą pogodę na zewnątrz.
- Muszę tylko coś sprawdzić i zaraz wracam.
- Jak chcesz, tylko uważaj na siebie - dodała przechodząca obok Elan.
- Przysięgam, że tak będzie - Lily minął medyczkę i już po chwili przełaził przez zaspy, które zrobiły się dziwnie większe niż kiedy niósł Nightmare do Elan.
Szedł już tak od kilku minut, ale nie był już w stanie wyczuć tamtego podejrzanego zapachu. Być może coraz większa śnieżyca uniemożliwiała mu korzystanie ze zmysłu węchu. Albo szukany wilk po prostu znowu rozpłynął się w powietrzu.
W sumie to ciekawe, czy Lily byłby teraz widoczny, mając na uwadzę ilość lepkiego śniegu, który zdążył już przylgnąć do jego futra.
Ostatecznie basior doszedł do wniosku, że dalsze poszukiwania w taką pogodę nie mają najmniejszego sensu, i wtedy właśnie całkiem przypadkiem natknął się na zasypane w śniegu ciało wilka. Lily uznał, że mógł być to Shogun, gdyż dziesięcioletni strażnik jako jeden z niewielu w watasze posiadał skrzydła.
Shogun mógł zwyczajnie zamarznąć, jednak wszystko wskazywało na to, że leżał w śniegu od bardzo niedawna. Jednak basior Beta zupełnie nie spodziewał się, że taki doskonały wojownik z większym doświadczeniem mógłby zostać tak paskudnie zraniony w brzuch. Chociaż Shogun był ledwo przytomny.
Kiedy już otrząsnął się z szoku, poczuł wokół siebie dosłownie przez moment czyjąś obecność. Może się to wydawać niewiarygodne, ale w tamtym momencie ogarnęło go przerażenie. Dopiero po kilkunastu sekundach wziął się w garść, podniósł ciężkie cielsko Shoguna i już po chwili biegł z powrotem do jaskini Elan.
Wpadł przez wejście do środka, zagarniając przy okazji do jaskini sporo śniegu i nieświadomie obsypując nim zupełnie niespodziewającego się niczego pacjenta, który to warknął z niezadowoleniem i z trudem powstrzymał ochotę na skoczenie Becie do gardła.
Elan, która to akurat nie miała niczego do roboty, bez zastanowienia podbiegła do niesionego przez Lily'ego rannego, a za nią podążyła Shairen.
Dobra robota, Lily. To już dwie osoby w ciągu ostatniej doby, ty chyba powinieneś wkrótce zostać ratownikiem medycznym!
Wadery kazały mu odejść na bezpieczną odległość i otrzepać się ze śniegu, a potem zajęły się Shogunem. Basior Beta nie mógł im już niestety bardziej pomóc, toteż postanowił sprawdzić, jak się czuje Nightmare. Właściwie to powinien był zrobić to już kilka minut temu. Wilczyca była już przytomna i uważnie obserwowała poczynania Uzdrowicielki.
- Co stało Shogunowi? - zapytała cicho, chociaż jej głos i tak brzmiał teraz dużo przytomniej niż kwadrans temu. Z trudem ukryła zaniepokojenie stanem strażnika.
- Nie mam pojęcia - westchnął Lily, siadając obok niej - Jest poważnie ranny, i nie sądzę, by sam sobie to zrobił. Ktoś mu w tym pomógł, jestem tego pewien.
- Zaraz... Chyba nie masz na myśli tamtego wilka, z którym się niedawno minęliśmy.
- Obawiam się, że właśnie jego.
Lily zanotował w pamięci, by dowiedzieć się, kto prawie zabił Shoguna. A może nawet nie prawie?
- Jeszcze raz dziękuję, że zaniosłeś mnie wtedy do Elan.
Wyrwany z rozmyślań, spojrzał na Nightmare z czymś na kształt uśmiechu. Był jej wdzięczny, że zmieniła temat, tym samym wymuszając skupienie się na czymś innym.
- Żaden problem, polecam się na przyszłość. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę, że ci się poprawiło.
- Naprawdę?
- No... tak, jestem Betą, muszę dbać o członków watahy - Mówiąc to, lekko speszony czymś Lily jakoś instynktownie uciekł wzrokiem na przeciwległą ścianę jaskini - Nie wolno mi zostawić na śmierć wilka.
- Rozumiem - zaśmiała się Nightmare, z trudem podnosząc się do pozycji siedzącej - Byłbyś tak miły i podał mi resztki tego zająca? - Wskazała na na wpół zjedzone zwierze, leżące kilka metrów dalej - Miałam zjeść go później, ale chyba zaraz umrę z głodu.
<Night?>

Od Nightmare CD Lily'ego

0 | Skomentuj
Nightmare która leżała na plecach Bety patrzyła w dal lecz do końca nie widziała tego co tam było, jedynie kontur wilka. Wyczuła zagrożenie w powietrzu, zapach tego osobnika niósł się z wiatrem i nie pachniał ani przyjaźnie ani znajomo. To bardzo zaniepokoiło wilczycę, teraz nawet nie mogła walczyć bo była ranna. Dla niej to takie jakby ograniczenie, nawet jej moce nie były tak potężne jak zwykle.
-Lepiej idźmy stąd - powiedziała lekko załamanym głosem
-Zgadzam się, nie wiem kto to- odpowiedział i zaczął iść truchtem po skosie starając się w miarę możliwości uniknąć spotkania z nieznajomym.
-Zniknołem-mrukneła z niedowierzaniem
-To nawet lepiej - dodał i szedł dalej
-Daleko jeszcze? - zapytała i opuściła głowę, siły zaczynały ją już całkiem opuszczać, a ta rana zaczęła się powiększać
Lily to dostrzegł i zaczął biec szybciej i powiedział tylko:,, dasz radę Night, jeszcze tylko chwila" wadera nawet tego nie usłyszała gdyż straciła przytomność.
Basior biegł, każda minuta błąd na wagę złota, na horyzoncie było widać Elan, która w tym momencie było bardzo potrzebna.
-Elan! - krzyknął z oddali a ona spojrzała na niego.
Chwilę po tym basior stał cały zdyszany obok uzdrowicielki.
-Co z nią? - zapytała uzdrowicielka patrząca na nieprzytomną Nightmare
-Walczyła ze smokiem i tamten ją mocno zranił- opowiedział w skrucie to co miało miejsce.
-Zanieś ją szybko do mojej groty-zaczęła biec w kierunku swojej groty która była niedaleko, na szczęście
Kiedy byli już na miejscu basior położył ją na skórach zwierząt przy ścianie groty, a medyczka biegał po jaskini i brała różne rzeczy.
-Czy ona z tego wyjdzie? - zapytał wodząc wzrokiem za wilczycą
-Nie jestem w stanie tego ocenić-powiedziała bez przekonania
-Aha... - mruknął wilk
-Zrobę co się da- dodała i podała czarnej waderę i zaczęła opatrzać jej ranę.
-Ten smok miał jad w pazurach - odparła smutnym tonem
-Ona da radę... Jest silna- powiedział patrząc na nieprzytomną
-Tak wiem, teraz tylko pozostało nam czekać-powiedziała i poszła po jeszcze jakieś zioła i po chwili przyszła i jej je podała.
Po jakiś 2 godzinach Nightmare otworzyła oczy i zaczęła coś mówić, a raczej wyduszać jakie kolwiek słowa.
-Ja..  Ci... Dziękuję - wymruczała ile tylko miała swoich znikomych sił
-Odpoczywaj-powiedział i lekko się uśmiechnął, wadera odwzajemniła uśmiech i znowu zamknęła oczy.

<Lily? > przepraszam no ale ta szkoła... Postaram się odpisywać szybciej w miarę możliwości

Od Scarlet CD Trou Noir

0 | Skomentuj
Kilku żołnierzy spojrzało z wyczekiwaniem na dowódcę. Ten przez chwilę milczał, jednak po chwili znów się odezwał, piorunując Scarlet wzrokiem.
- Nie dbam o to, że ci słabo - warknął - Macie to posprzątać.
- Ale...
Dowódca wywrócił oczami.
- Wy, cudzoziemcy, zawsze robicie o wszystko problemy. Radzę wam tylko to posprzątać, zanim zauważy to Lodowa Królowa.
Po tych odszedł, a w jego ślady poszli dowodzeni przez niego żołnierze, zostawiając szpiegów WKS samych. Scarlet odetchnęła z ulgą, w końcu cała sytuacja mogła mieć dużo poważniejsze konsekwencje. Jedyny kłopot polegał na tym, że roztrzaskali fiolki, w których pozostać miała jeszcze trzecia dawka eliksiru.
- Musimy bardziej uważać - powiedział śmiertelnie poważnie Trou Noir, podnosząc rozłożone na podłodze futro renifera, pod które Scarlet pospiesznie zagarniała stłuczone w drobny mak szkło - Wywołujemy zbyt duże zamieszanie.
- To wiem - mruknęła jego towarzyszka, ciskając ostatnie kawałki szkła pod futro - Myślisz, że zebraliśmy już wystarczająco dużo informacji, by wycofać się do watahy?
- Możliwe, w końcu mamy teraz mniej czasu. Ale muszę wcześniej jeszcze raz zobaczyć Kibę. Może odkryje się przed nami z jakąś swoją słabością.
- Jakby tylko miała jakieś słabości - stwierdziła bez przekonania wadera - Wracamy, zanim te wilki tu wrócą?
- Dobra myśl.

* * *

Sivve spojrzał tylko na nich obojętnie, po czym odsunął się od drzwi, by dwójka nowych rekrutów mogła wślizgnąć się do przypisanej im komnaty. Szary strażnik na szczęście nie zainteresował się nową raną Blue Tornado, chociaż intensywny zapach krwi wisiał w powietrzu.
Oba wilki, zaraz po wejściu, błyskawicznie znalazły się przy swoich w niedużym zagłębieniu w jednej ze ścian, gdzie wydawać się mogło było więcej prywatności niż na środku komnaty, przy prowadzących konwersację wilkach. Tam też siedziała Incendie, jednak zaraz podeszła do Athene i Blue Tornado.
- Co ci się stało w łapę? - zapytała cicho, patrząc na krwawiącą podeszwę przedniej łapy basiora.
- To nieistotne - Trou Noir usiadł, a w ślad za nim poszły pozostałe dwie wadery - Nastąpiła delikatna zmiana planów: Jeszcze trochę tu zabawimy, maksymalnie jedną dobę ale potem musimy wracać do naszej watahy.
Incendie słuchała z uwagą, jednak Scarlet nadal miała wątpliwości, czy wilczyca faktycznie zamierza im pomóc, czy może raczej wręcz przeciwnie. Ale może lepiej zaryzykować i jej zaufać? W końcu przekazała im już trochę informacji.
- Rozumiem - powiedziała - Czy mogę wam jeszcze pomóc?
Trou Noir chyba szykował się do zadania jakiegoś pytania, ale wyprzedziła go Scarlet:
- Wiesz, gdzie przetrzymywani są więźniowie?
Chodziło jej oczywiście o Hikaru. Może jednak istniał cień szansy na odbicie brązowego zwiadowcy z łap Kiby? Incendie jednak pokręciła głową.
- Kiba nie przetrzymuje więźniów.
- Jak to?
- Co masz na myśli mówiąc, że ,,nie przetrzymuje więźniów"? - zapytał Trou Noir.
- Torturuje każdego intruza, a potem słabszych fizycznie wiesza lub topi w zbiornikach wodnych, a silnych zmusza do dołączenia do armii. Czemu chcesz to wiedzieć?
Zanim Scar zdążyła jej odpowiedzieć, drzwi komnaty gwałtownie się otworzyły, a do środka wkroczyły dwa masywne basiory, ciągnące za sobą na wpół zjedzonego renifera. Incendie zerwała się i szepnęła do Trou jeszcze kilka słów w obcym języku, po czym pobiegła do renifera, gdzie ucztowali już pozostali współlokatorzy.
- Mówi, że mamy rzucić teraz wszystko i zjeść jak najwięcej, bo Kiba chce się z nami niedługo widzieć i nie powinniśmy stawać z nią pyskiem w pysk z pustymi brzuchami.

<Trou Noir?> Taki tam magiczny napływ weny :)

Od Trou Noir CD. Scarlet

0 | Skomentuj
Trou Noir nie był zachwycony przerwaniem jego rozmowy z Incendie, ale nie wyraził tego w żaden sposób. Poinformował rdzawą waderę, że chyba zaraz wróci i oddalił się za Scarlet w kąt jaskini.
– O co chodzi? – zapytał cicho, chyba zdradzając swoje niezadowolenie tonem głosu i miną.
– Jedna sprawa. Kiedy ostatnio piliśmy ten eliksir od Elan? – zapytała jego towarzyszka. – Bo mam wrażenie, że twoja grzywka jest teraz trochę krótsza.
Basior przyjrzał się jej i zaklął w duchu. Rzeczywiście, Scar miała rację – mikstura powoli przestawała działać. Futro stojącej naprzeciw niego wilczycy wyglądało nieco jaśniejsze od tego, jakie powinna mieć udawana przez nią Athene. Dotychczas intensywnie jej burgundowe tęczówki również nieco zbladły. Musieli się pośpieszyć, jeśli nie chcieli zostać przyłapani.
– Zapewne się nie mylisz. Powinniśmy wypić kolejną porcję. I to szybko – odpowiedział, zastanawiając się jednocześnie, gdzie w spokoju i niezauważeni mogliby zażyć eliksir. Żadne miejsce nie przychodziło mu jednak do głowy.
– Tylko gdzie to zrobić? – zadała kolejne pytanie Scarlet. Czyżby ona też nie znała odpowiedniego miejsca? Jeśli tak było, mieli przechlapane. Trou mógł co prawda zapytać o to Incendie, ale nawet mimo jego ufności do francuskojęzycznej wadery nie miał ochoty tego ujawniać.
– Sam chciałbym wiedzieć – odparł.
– To co robimy? Szukamy jakiegoś kąta na chybił trafił? – zaproponowała wilczyca. Wilkowi z różową czupryną się to nie uśmiechało, ale jaki mieli wybór, nie wtajemniczając w to nikogo? Pomysł był dość ryzykowny...
– Dobra, trzeba spróbować – stwierdził basior. – Idziemy teraz?
– Chyba nie mamy wyboru... – mruknęła Scarlet, po czym podeszła do drzwi. Do kilku sekundach stały przed nimi otworem, wprawiając w zdziwienie Trou Noir. Kilka wilków z jaskini, w tym Incendie, podniosło wzrok, jednak niepokojąco szybko straciły zainteresowanie. Dwoje szpiegów wymknęło się z pomieszczenia na zaciemniony korytarz, gdzie drogę zagrodził im Sivve.
– A wy gdzie się wybieracie? – zapytał podejrzliwie.
– Athene zrobiło się nieco słabo – odpowiedział bez wahania Blue Tornado. – Chyba potrzebuje świeżego powietrza.
– Skoro tak... Ale pooddychać na chwilę i zaraz mi tutaj wracać – warknął, po czym machnął ogonem, każąc dwójce wilków odejść.
– Wielkie dzięki – mruknęła Scarlet z ironią, gdy już zmierzali korytarzem w kierunku głównej groty. Basior nie odpowiedział, rozglądając się na boki w poszukiwaniu jakiejś ciemnej odnogi tunelu. Zapach Kiby i członków jej armii był dość słaby, co oznaczało, że mają kilka minut na zażycie kolejnej dawki dziwnego tęczowego napoju.
W końcu znaleźli to, czego szukali – ciemny korytarzyk kończący się grubymi metalowymi drzwiami. Upewnili się jeszcze, czy na pewno nikt nie idzie, po czym wyciągnęli (nie wiem skąd) fiolki z eliksirem. Odkorkowali je i wypili barwną miksturę. Skutek był natychmiastowy – wszystko, co zaczynało przypominać ich właściwy wygląd, zmieniło się na aparycje Athene i Blue Tornado.
Zupełnie nagle rozległ się odgłos niedalekich kroków, zbliżających się z każdą sekundą. Szpiedzy spojrzeli na siebie z niepokojem, po czym jednocześnie upuścili fiolki. Kryształ roztłukł się, więc Trou Noir celowo wsadził łapę w drobinki, raniąc się przy tym. W następnej chwili w korytarzyku pojawił się nieduży oddział żołnierzy, zapewne członków tej słynnej armii Kiby.
– Co wy tu robicie? – warknął stojący na czele basior, chyba dowódca.
– Było mi słabo, więc szukaliśmy wyjścia – odpowiedziała Scarlet, a z każdy słowem oburzenie w jej głosie narastało. – Zabłądziliśmy i Blue Tornado zranił się w łapę na tym szkle... Nie wiem, kto je tu rozbił, ale to okropne, że nie posprzątał!

<Scarlet?>

Od Scarlet CD Catona

0 | Skomentuj
Już od dłuższego czasu szła za tamtym wilkiem. Możecie nazwać to śledzeniem go lub czymkolwiek innym, ale w przekonaniu Scarlet ten samiec mógł być szpiegiem albo Kiby, albo Watahy Niezwyciężonych Wojowników - nieważne - a przynajmniej tak jej się wydawało. Bardzo chciała wreszcie przydać się jakoś watasze i udowodnić przez samą sobą, że nadal jest w stanie wykonywać swoje obowiązki.
Pomimo, iż oprócz intruza czuła jeszcze zapach świeżo upolowanej łasicy, to pomimo męczącego ją od dłuższego czasu głodu zdecydowała się pozostać przy podążaniu za tym pierwszym zapachem.
W końcu zdołała go zobaczyć. Był to biało-szary basior, a przynajmniej tak widziała go Scar, którego jeszcze wcześniej tu nie widziała. Ewidentnie było w nim coś... niepokojącego. Szedł z opuszczoną głową, którą jednak nagle podniósł i rozejrzał się wokoło. Waderze pozostało wskoczenie w zaspę i czekanie, w nadziei, że nie pozostanie zauważona. Kiedy wydostała się po jakimś czasie ze śniegu, zobaczyła, że nieznajomy porusza się już znacznie szybciej, niż wcześniej. Postanowiła dalej go śledzić. W końcu, jeśli nie jest szpiegiem, to dlaczego tak ucieka?
Nagle silny, północny wiatr przeszył Owadzi Las na wylot, a zaskoczony nieznajomy upadł na śnieg, nieprzygotowany na taką możliwość. Postanowiła więc wykorzystać ten moment i szybko skróciła dzielącą ich odległość kilkakrotnie, mając na uwadze, by nie uderzyć przypadkiem w drzewo. Wiatr zrzucał z drzew śnieg, mocno ograniczając obu wilkom widoczność.
Po chwili było już po wszystkim. Jasnej wilczycy cudem udało się zakraść do intruza i przywalić mu w łeb kamieniem. Wzrok mógł ją zawieść, ale chyba jest w stanie normalnie funkcjonować z poprawnie działającym węchem?
Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy, był brak maski na pysku nieprzytomnego wilka. Więc mogła już śmiało wykluczyć, że wilk jest szpiegiem Watahy Niezwyciężonych Wojowników, którzy to w zwyczaju mieli nosić maski stworzone z czaszek dużych zwierząt.
- Dobra, nieważne, skąd jest! Trzeba go zaprowadzić do Alfy - warknęła do siebie wadera, próbując podnieść szarego wilka, jednak bez rezultatu. Mimo, iż intruz był chudy, jak większość wilków o tej porze, to głodówka udzieliła się również Scarlet, przez co nie miała tyle siły, by podnieść większego od siebie basiora.
Duch lisa siedzącego za drzewem prychnął z dezaprobatą i powoli rozpłynął się w powietrzu.
Tymczasem wadera opuściła zrezygnowana bezwładne ciało wilka i przeszła kilka kroków dalej, zastanawiając się, czy uda jej się z tej odległości wyczuć lub usłyszeć jakiegoś wilka, który mógłby mieć więcej siły od niej. Wtedy faktycznie coś usłyszała, chociaż akurat nie ucieszyła z tego się zbytnio. Dźwiękiem tym był przyspieszony oddech jeszcze przed chwilą nieprzytomnego wilka.
Scalet odwróciła się i zetknęła się z lekko zdezorientowanym i zdziwionym spojrzeniem nieznajomego. Co mogła zrobić? Nie miała już tego kamienia, którym go wcześniej ogłuszyła, a łuk ze strzałami zostawiła w jaskini. Może, gdyby walnęła wilka mocniej...
- Już nawet nie można zapolować w spokoju - warknął - Ja tu jestem w Watasze Krwawego Szafiru od jakichś kilkunastu dni.
- Więc uważasz, że nie jesteś szpiegiem?
- A wyglądam na niego?
W jednej chwili wadera zauważyła, że jej podejrzenia były właściwie bezpodstawne. Brawo Scar, właśnie zaprzepaściłaś dobre pierwsze wrażenie.
- Przepraszam - mruknęła tylko, podchodząc bliżej wilka - Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie robić...
Ten jednak wstał i zaczął się cofać, dopóki nie natrafił na drzewo.
- Po prostu zostawcie mnie wszyscy w spokoju - odparł, unikając wzroku wadery. Odwrócił się i pobiegł w las.
Kiedy już nieznajomy zniknął jej z oczu, Scarlet poczuła dziwny ból głowy, że aż opadła na śnieg ze zmęczenia. Pierwszy raz czuła coś podobnego i nawet wydawało jej się, że teraz wzrok jeszcze bardziej jej się pogorszył, lub tylko jej się to wydawało.
Mimo wszystko zdecydowała się wrócić do swojej jaskini wcześniej, gdy jeszcze jest w stanie chodzić.

<Catooon?> :)

Od Scarlet CD Trou Noir

0 | Skomentuj
Jeszcze przez kilka sekund Scarlet stała w bezruchu, a potem gwałtownie cofnęła się do tyłu, dopóki nie natrafiła na ścianę, czyli jakiś metr dalej. Odwróciła wzrok zakłopotana i z lekka zdenerowana zaistniałą sytuacją.
Podczas tej niefortunnej akcji Scarlet chyba dopiero rozpoznała basiora, gdy jego różowa grzywka, powstała na wskutek eliksiru Elan, zasłoniła jej połowę widoku, przy okazji kosmyki tego koloru niemal musnęły jej gałki oczy. Faktycznie ciekawe dla niej było to, jak nagle nos Blue Tornado znalazł się tak blisko jej. Jak to się stało? Nie wiem. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
Po chwili tej niezręcznej ciszy, wilczyca zwana Incendie tupnęła łapą, mrucząc przy okazji kilka słów w nieznanym dotąd Scar języku. Następnie szpiedzy z Watahy Krwawego Szafiru przeszli za nią w przeciwległy kąt pomieszczenia.
- Damy radę się z nią porozumieć? - szepnęła Scarlet niepewnie i wystarczająco cicho do towarzysza.
- Mam nadzieję - Trou pokiwał potwierdzająco głową i spojrzał porozumiewawczo na Incendie. Ta zaczęła mówić znów w obcym języku, który do uszu Scar trafiał jako wyrwane z kosmosu słowa, które ciężko było jakkolwiek porównać do słów z języka Północy. Scar zapisała w pamięci, że musi w wolnej chwili zapytać towarzysza, co to za język, którym się poslugują.
W pewnej chwili swojej mowy Incendie zrobiła pauzę, a Trou był na tyle miły, że przetłumaczył na język Północy wszystko, co przed chwilą powiedziała. Armia Kiby, albo jak to ją nazwał basior, Białej Czarownicy, dzieliła się na dwa typy. Pierwszy stanowiły wilki takie jak my - wymieszany zbitek różnych ras. Z informacji Incendie wynikało również, że w w drugiej jaskini znajduje się cały oddział medyków bardziej lub mniej wykwalifikowanych. Athene i Trou, jak zresztą reszta wilków śpiących w tej komnacie, żyli by wspierać drugą część armii w razie, zbliżającej się zresztą, wojny z Watahą Krwawego Szafiru.
A kim była ta druga część armii? Cóż, z opisu rdzawej wadery wynikało, że to pozbawione duszy maszyny do zabijania w wilczej skórze. Ponoć na wskutek efektywnego treningu i krzty magii, ich skóra stała się kilka razy grubsza i wytrzymalsza, również pod względem siły górowali nad siłą fizyczną wilków z Watahy Krwawego Szafiru. I tego właśnie rodzaju wojowników było dużo. Naprawdę d u ż o.
- Mają jakieś specjalne moce, czy są po prostu bardzo silni?
- Nie wiem - Incendie wzruszyła ramionami i szepnęła do Trou w swoim języku. Ten powtórzył już bardziej zrozumiale dla Scar:
- Na pewno jeden z nich potrafi manipulować lodem - Mruknął, kiedy Incendie powiedziała kolejne zdanie - Ale... to nadal nic przy tym, co zrobiła ta młoda medyczka z takim jednym wisiorkiem, gdy jeszcze była na usługach Kiby.
- Była? - zdziwiła się Scarlet - To już nie jest?
- Incendie dawno jej tu nie widziała. Ale była równie silna, jak ci wojownicy, których trenuje Kiba...
Incendie szybko nadepnęła Trou na łapę, i wtrąciła, tym razem już w łamanym języku północnym:
- Była lepsza, niż którykolwiek z armii Kiby. I chyba należała do waszego stada, nieprawdaż?
- Tak, nazywa się Prascanna - stwierdził Trou Noir - Day mi o niej wspominał.
- Day?
- Nieważne. Masz dla nas jeszcze jakieś przydatne informacje?
Scar czuła się niezręcznie w towarzystwie dwóch wilków rozmawiających trochę po północnemu, trochę w tym dziwnym języku. Nie wiedziała, kiedy opłaca jej się słuchać, a kiedy zupełnie nic nie zrozumie.
Meh, było trzeba posłuchać rodziców i przyłożyć się do podstawowej nauki innych języków i metod konwersacji.
Chociaż z drugiej strony nie podobało jej się mieszanie do ich misji innych wilków, którzy w końcu mogą być tylko podstawionymi konfidentami Kiby w celu sprawdzenia, czy nowi rekruci będą jej lojalni.
O kurcze! A jeśli to faktycznie mogła być prawda? Czy powinna ostrzec Trou Noir? Może i tak jest już za późno, ale ostrożności nigdy dość.
Nie, to zły pomysł. Basior widział w tymczasowej współlokatorce sojusznika. Czy jest szansa, by uznał przypuszczenia jakiejś niedowidzącej paranoiczki za słuszne?
Scar cofnęła się o kilka kroków i zajęła miejsce na czyimś cudzym, pustym posłaniu, obok ducha dzikiego kota, który wpatrywał się w nią już od jakiegoś czasu.
- Jak na mój gust... . - zamiauczała zjawa - Ty chyba nie lubisz tej Incendie.
- Skądże, ja jej zwyczajnie nie ufam - szepnęła wilczyca, prawie nie poruszając wargami, by nikt nie zauważył, iż gada sama ze sobą - Nie podoba mi się, że Trou wtajemnicza ledwo znane wilki w naszą misję.
Pozostawała jeszcze jedna kwestia. Hikaru. Jej kolega po fachu. Scar powinna wyczuć zbliżający się patrol i ostrzec jasnobrązowego basiora. Może i popełnił głupi błąd, wchodząc nieprzygotowany na terytorium wrogiego stada. Może i ledwo go znała, gdyż nie mieli wcześniej zbyt wielu okazji do rozmowy. Ale mimo wszystko to członek watahy.
Musiała go odbić. Przecież Yesterday nie może sobie pozwolić na stratę wilka, w końcu już teraz było ich za mało. Jednak, czy jej szalony pomysł miał jakieś szanse powodzenia? Była obecnie prawie ślepa jak kret, dodatkowo musiała porzucić swoją ukochaną broń przed wkroczeniem na tereny zajęte przez Kibę. Teoretycznie nie miałaby szans w starciu z uzbrojonymi żołnierzami Lodowej Wilczycy. Dodatkowo próba uwolnienia Hikaru mogła skończyć się ujawnieniem prawdziwej tożsamości rzekomych nowych rekrutów.
A właśnie, skoro mówimy o tożsamości. Ile czasu minęło, od kiedy Athene i Blue Tornado brali ostatni raz tą miksturę od Elan?
- Wybacz nam na moment - mruknęła Scarlet do Incendie, odciągając swojego towarzysza na drugi koniec jaskini. Nowo poznana wzruszyła tylko ramionami i, mówiąc jeszcze parę słów w tym swoim obcym języku, usiadła na dywanie.
- O co chodzi? - zapytał basior przyciszonym głosem. Nie wyglądał na zadowolonego, gdy jego dyskusja z tajemniczą cudzoziemką została właśnie przerwana.
- Jedna sprawa. Kiedy ostatnio piliśmy ten eliksir od Elan? Bo mam wrażenie, że twoja grzywka jest teraz trochę krótsza.

<Trou?>

Ogłoszenie

0 | Skomentuj
Na blog wstawiany będzie nowy szablon, więc chwilowo może wystąpić mały bałagan.
Wkrótce pojawi się kolejny post z kolejnymi ogłoszeniami.

Od Yesterdaya – Przysięga, cz.1

0 | Skomentuj
Ten mroźny zimowy poranek był po prostu jednym z wielu, które Alfa Watahy Krwawego Szafiru przeżył w swoim kilkuletnim życiu. O wczesnej porze wyruszył na polowanie, jak to robił codziennie od kilku tygodni. Ostatnie dni należały do wyjątkowo spokojnych, a basior nie potrafił się zdecydować, czy mu to odpowiada, czy też nie. Z jednej strony miał dość niedawnych wydarzeń i spotkań z członkami jego stada, z drugiej zaś nienawidził rutyny. A właśnie ją ciągle napotykał. I nie potrafił tego zmienić.
No bo co mógłby zrobić, skoro wolał teraz spędzać czas w samotności, aniżeli z innymi wilkami? Poza polowaniem i spacerami nie bardzo znał inne indywidualne rozrywki. Czasami brakowało mu towarzystwa Heroiki albo Altair, ale obie wadery były teraz zajęte – jedna opieką nad szczeniętami, druga podróżą dyplomatyczną na lodowe pustynie. Miał co prawda jeszcze innych przyjaciół, chociażby Trou Noir i Prascannę...
Prascanna... no właśnie, przyczyna części jego zmartwień. Wilczyca, która za wszelką cenę chce ukazać swoją wartość. Dobra medyczka, dobra osoba... A przy tym ciągle ma chyba do niego żal, że ją odrzucił. Ale co mógł innego zrobić? Nie chciał jej okłamywać. Może gdyby jeszcze poczekała...
– No właśnie, może – westchnął cicho. – Gdyby. Alternatywy. Ale niestety żyjesz w tym świecie, Day. A gdybanie ci nie pomoże.
Ostatnio rozmawiał ze sobą jeszcze częściej niż zwykle, a czasem wręcz przyłapywał się na tym, że odgrywa dialog pomiędzy dwoma wilkami. Zastanawiał się, czy nie odbije się to na jego psychice. W końcu psychologiem nie był, a kto wie, jak nabywa się rozdwojenie jaźni? Może kiedyś zupełnie zwariuje, tak, że nie będzie mógł pełnić obowiązków Alfy?
I tu pojawia się kolejny problem basiora – kto przejmie rolę przywódcy, gdy on już nie będzie w stanie zajmować się stadem lub umrze? Przecież nadal nie miał ani partnerki, ani dzieci. Jeśli nie zdarzy się jakiś cud, chyba będzie musiał się zastanowić nad adopcją albo... poprosić jakąś wilczycę o zostanie matką jego dzieci? O ile adopcję zdołałby zaakceptować, na samą myśl o drugiej opcji skręcało mu się w żołądku.
– Dobra, Day, skup się – mruknął do siebie, węsząc. Słaby wiatr przyniósł jedynie zapach stada reniferów, pasącego się gdzieś na zachodzie. Idący na wschód Alfa musiałby zawrócić i przebyć kilka kilometrów, by dotrzeć do żerujących roślinożerców. Kolejny dylemat – co się bardziej opłaca? W końcu nie wiadomo, czy napotka tutaj jeszcze jakąś zwierzynę, był już niedaleko terytorium Kiby. Poza tym, potencjalne ofiary mogły z łatwością pochwycić jego zapach niesiony przez wiatr. Jakim cudem mógł popełnić taki błąd? Wydało mu się, że to przez to ciągłe zamartwianie się.
– Powinienem wyluzować... Bo jest ze mną coraz gorzej – stwierdził na głos. Oczekiwał, że jak zwykle odpowie mu głucha cisza, może przerywana jedynie przez odgłosy uśpionego lasu. Ale rzeczywistość przygotowała mu niespodziankę.
– To widać – usłyszał nieznajomy, nieco chrapliwy głos, chyba należący do wadery. Nawet nie zdążył się obejrzeć, a już leżał na śniegu. Pochylał się nad nim smukły, szarawy wilk ze srebrną maską zasłaniającą większą część pyska. Czuć było od niego silny zapach Kiby; niewątpliwie był to jeden z jej żołnierzy.
– No proszę, wybrałam się po rena, a upolowałam samego Alfę – stwierdził nieznajomy, tym samym potwierdzając przypuszczenia Day'a co do swojej płci. W głosie wadery doskonale słyszalna była kpina.
– No wiesz... ciągle żyję, więc chyba ci coś nie wyszło – stwierdził beżowy basior.
– Poprawka. Jeszcze żyjesz – odpowiedziała chłodno napastniczka, nie zdradzając żadnych emocji. Yesterday spojrzał na nią wyzywająco i zwinnym ruchem podciął jej łapy. Przeciwniczka upadła, a wtedy on przeturlał się na bok. Już po chwili to on rzucał na nią cień.
– Tak samo jak ty – oznajmił z delikatnym, nieco złośliwym uśmiechem. W następnej chwili skrzywił się, powstrzymując okrzyk bólu. Prawa przednia łapa zabolała go zupełnie nagle, jakby za sprawą jakiejś magii, co w zasadzie było całkiem możliwe. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym, bo napastniczka wyślizgnęła się i odbiegła w kierunku terytorium ciotki Alfy. Płowy wilk popędził za nią – wiedział dobrze, ile korzyści mogłoby przynieść pojmanie żołnierza wroga.
Wilczyca obejrzała się jeden jedyny raz, a później wbiegła na zamarznięty potok. Chciała skoczył, wybijając się z przykrytego śniegiem lodu, jednak poślizgnęła się i upadła. Yesteday zatrzymał się na brzegu, a wadera podniosła się. Wtedy rozległ się cichy trzask... I lód załamał się pod nieznajomą. Ciszę rozdarł plusk, a napastniczka zniknęła pod wodą. Alfa WKS podbiegł do brzegu. Pod lodem zobaczył miotającą się wilczycę, usiłującą przebić się na powierzchnię. Nie dawała jednak rady i szybko opadała z sił. Day musiał działać, jeśli nie chciał mieć na sumieniu w zasadzie niewinnej duszy.
Basior położył się ostrożnie na lodzie i podczołgał do przerębli. Całą siłę woli skupił na przepychaniu wody, w której pływała nieznajoma, w swoim kierunku. Tym razem nie zamykał oczu, co dodatkowo utrudniało mu zadanie. Manipulował cieczą, aż w końcu, centymetr po centymetrze, udało mu się wyciągnąć szarawą waderę ze strumienia. Yesterday przeciągnął półprzytomną na brzeg, a potem sam upadł obok niej, zupełnie wykończony.
– D-d-dlaczego to z-zrobiłeś? – usłyszał po chwili. Odwrócił głowę – kilkanaście centymetrów dalej znajdował się zasłonięty maską pysk przemoczonej ocalonej. Trzęsła się z zimna, ale nie wyglądało na to, by ucierpiała w jakikolwiek inny sposób.
– Nie wiem. Po prostu nie mogłem patrzeć, jak umierasz w ten sposób – odpowiedział.
– Najpierw cię zaatakowałam, a potem m-mnie uratowałeś... Chyba nigdy ci się nie odwdzięczę.
– Odwdzięczysz? A od kiedy to wojownicy Kiby odwdzięczają się wrogom? – zapytał płowy wilk z lekką nutą kpiny w głosie. Ciągle czuł się zbyt słabo, aby wstać, jednak uniósł już nieco głowę, jego rozmówczyni również.
– Nie wszyscy to zawodowcy – prychnęła wilczyca. – Sporo z nas to zwyczajne wilki, które znalazły się u niej zupełnie p-przypadkiem. No, prawie zupełnie przypadkiem.
– Dlaczego więc nie odejdziesz? Sprawia ci to przyjemność?
– Mam swoje powody... – Westchnęła.
– O co chodzi?
– O nic. I tak już jest po mnie. Nie dowiodę, że jestem jeszcze czegoś warta... nie uratuję brata... w ogóle, po co ja ci się zwierzam... będziesz miał jeszcze więcej powodów, aby mnie teraz załatwić.
– Załatwić? Raczej ci pomóc – odparł Alfa. Współczuł szarej waderze, jeśli rzeczywiście mówiła prawdę.
– Co? Chcesz mi jeszcze pomóc? – zdziwiła się. Gdy Day skinął głową, mruknęła: – Dziwny jesteś.
– Wcale nie – zaprotestował basior. – Jestem Yesterday.
W odpowiedzi jego rozmówczyni zaśmiała się. Miała naprawdę ładny śmiech...
– Vala. Nazywam się Vala.

Ciąg dalszy ma zamiar nastąpić.

Od Lily'ego CD Nightmare

0 | Skomentuj
Kiedy Lily już powoli zapominał o ostatnich wydarzeniach, nawet niemal przysypiał na grzbiecie smoczej formy Nightmare, zupełnie nagle zaatakowało ich coś z góry. Basior natychmiast zerwał się na równe łapy, spostrzegając, że tym, co go o mało co nie zgniotło, był inny smok. Po ogarnięciu się z pierwszego szoku zobaczył, że Nightmare opada momentalnie w dół, wyraźnie zaskoczona nagłym atakiem, a co za tym idzie, on również spadał. Czarny wilk starał się utrzymywać równowagę jak nigdy dotąd na gładkich łuskach Night, jednocześnie próbując dostrzec smoka w lekkiej, wieczornej mgle.
Nightmare musiała mocniej oberwać, gdyż nie udało jej się wyhamować zanim uderzyli o śnieg. Lily zeskoczył z grzbietu srebrnej smoczycy w obawie, że mogłaby go przypadkiem przygnieść. Szczęśliwie wylądował w głębokim śniegu. Jednak ostatnia śnieżyca na coś się przydała.
Zanim do końca wygrzebał się z zaspy, Nightmare otrzepała się ze śniegu i ponownie wzbiła w powietrze, jakby ze zdwojoną siłą. Lily nie zdołał jej powstrzymać, więc jedyne, co mu pozostało, to bezradnie obserwować rozwój wydarzeń.
Smok, który raczył go zaatakować, był trochę większy od jego towarzyszki w smoczej postaci. Jego pokrytą ciemnozielonymi łuskami sylwetkę niełatwo było dostrzec na tle ciemnego nieba. Jednak nie wydawał się być ani wściekły ani rozjuszony.
Mimo rozmiarów smoka, Nightmare była zwinniejsza i zdecydowanie szybsza, i to było w sumie jedyne, co mógł zauważyć Lily mając na uwadze ogromną odległość dzielącą go od szarpiących się smoków.
Do jasnej cholery! Gdyby tylko miał nadal skrzydła, na pewno mógłby coś zdziałać, jakoś pomóc. Już taka perspektywa bardziej mu się podobała, od siedzenia tutaj i braku możliwości jakiejkolwiek pomocy.
A przecież jest basiorem Beta. Powinien nieść pomoc każdemu potrzebującemu pomocy wilkowi.
Nightmare ostatecznie udało się wypędzić tamtego osobnika. Jednak podczas walki mogła zostać ranna, ponieważ teraz spadła znowu na śnieg, około sto metrów dalej od Lily'ego. W tej sytuacji basior pobiegł w odpowiednim kierunku i już po niecałej minucie przedzierania się przez śnieg mógł dostrzec leżącą na ziemi wilczycę. Podniosła się ze śniegu, zanim basior w ogóle zdążył do niej podejść. Miała głębokie zadrapanie na klatce piersiowej, zapewne gdyby smok zaatakowałby ją w ten sposób, kiedy była wilkiem, to mógłby nawet wyłamać jej wszystkie żebra. Co gorsza, z rany nadal leciała krew i to dosyć intensywnie. Wadera wstała i zaczęła iść przed siebie, jakby kontynuowała zaczętą, lecz przerwaną podróż.
- Mocno cię pochlastał - zauważył Lily, doganiając ranną towarzyszkę - Poniosę cię przez resztę drogi, dopóki nie trafimy na wilka z leczniczymi mocami.
Nightmare wzruszyła tylko ramionami.
- Nie żartuj, wyliżę się przecież. Bywało się w gorszych sytuacjach.
- Nie żartuję, jeśli będziesz szła o własnych siłach z tak paskudną raną, w tą pogodę, możesz sobie jedynie zaszkodzić.
- Po prostu już chodźmy - mruknęła Nightmare, jednak w tym samym momencie upadła twarzą w śnieg. Oczywiście uparcie zaraz się podniosła. Basiora zmartwiła nieco jej postawa. Chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, jak poważnie jest ranna. Oczywiście medycy zapewne określili by to niebezpieczeństwo nieco dokładniej, ale oczywistym faktem jest nieprzerwane krwawienie, a to jednak nigdy nie wróżyło nic dobrego.
- Nalegam. Pozwól sobie pomóc - warknął Lily, zatrzymując ciemną waderę na chwilę w miejscu.
- No niech ci już będzie - prychnęła Nightmare, wchodząc basiorowi na plecy.
Wyglądało na to, że zgodziła się wyłącznie dla świętego spokoju, ale lepsze to, niż nic. Wreszcie można przyspieszyć tempo marszu.
Niósł już tak ranną wilczycę pół godziny. Nightmare była nieco obrażona, zapewne z powodu ograniczenia samodzielności, chodź basior nie miał co do tego pewności.
Na chwilę skupił się jednak na czymś innym. Otóż to zauważył, że nie jest tak dobry i wspaniałomyślny jak niecałe dwa lata temu. No i nie miał już cennych skrzydeł. Szeroką gamą mocy też nie grzeszył. Zatem czy aby na pewno jest odpowiednim wilkiem na stanowisko Bety? Shogun byłby niezłym zamiennikiem na jego miejsce. Strażnik z większym doświadczeniem, starszy, jednak nadal w wyśmienitej kondycji bronił granic niemal od początku istnienia drugiej Watahy Krwawego Szafiru i jeszcze wcześniej.
W rezultacie tych przemyśleń czuł się jeszcze bardziej przygnębiony niż wcześniej.
Postanowił przerwać w końcu ciszę nurtującym go już od jakiegoś czasu pytaniem:
- Co tu w ogóle robił tu smok? Myślałem, że smoki chętniej mieszkają w górach.
- To prawda, nie powinno go tu być, a jednak jest. Musi być tego jakiś cel. Może to przemieniony agent Kiby? Albo... - I tu zaniechała dalszego mówienia, wpatrując się w coś przed nimi. Lily również podniósł wzrok.
Tym czymś był słabo widoczny kontur wilczej sylwetki.
<Nightmare>? Trochę to trwało, ale jak wiesz obowiązek szkolny zobowiązuje :/

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
Wampirzyca nie do końca rozumiała zachowanie Cassie, jednak pobiegła truchtem do wskazanego przez wilczycę miejsca. Zaskoczył ją widok dwóch szczeniaków, jednego jeszcze całkiem malutkiego, drugiego zaś już prawie dorosłego. Oba kuliły się pod drzewem na przysypanej śniegiem ziemi i drżały z zimna. Widząc Altair, starszy z maluchów zjeżył się, warcząc cicho.
– Spokojnie, nic ci nie zrobię – oznajmiła ciemnofutra łagodnie, doskonale naśladując Heroikę.
– Gdzie j-jest mama? – zapytała młoda waderka.
– Nie wiem... – odpowiedziała Alt zgodnie z prawdą. – Ale zaopiekuję się wami póki nie wróci. Zaniosę was w ciepłe miejsce, dostaniecie jedzenie. Może tak być?
W odpowiedzi otrzymała kiwnięcie głową. Ostrożnie chwyciła oba szczeniaki i zaczęła nieść je w kierunku groty swojej dawnej opiekunki.
Nie miała pojęcia, dlaczego Cassie chciała, aby wzięła młode wilki, ale przeczuwała, że ich rodzice nie żyją. Zresztą, widziała przecież warunki, w jakich żyły wilki z Watahy Niezwyciężonych Wojowników. Yesterday na pewno zgodzi się przyjąć do WKS szczenięta. Dostaną tu znacznie lepsze dzieciństwo niż w rodzimym stadzie...
– A to kto? – zapytała Heroica, gdy Altair stanęła w wejściu do mieszkania starszej wadery. Zza jej łap wychylały łebki dwa młodziki, a uśmiechnięta samiczka zwana Raptor zaczęła podskakiwać wokół wampirzycy. Siostra Alfy położyła szczeniaki na ziemi.
– Są z WNW – wyjaśniła szybko. – Cassie mi je przekazała.
– Cassie? – zdziwiła się opiekunka, odganiając podopiecznych. – Co mówiła?
– Nie rozmawiałam z nią. Pokazała mi je z daleka i odbiegła.
Heroica prychnęła cicho, po czym położyła się naprzeciwko szczeniaków.
– Cześć, maluchy. Jestem Heroica, a wy? – zapytała.
– Mam na i-imię Flurry – odpowiedziała starsza, drżąc nieco.
– Bardzo ładnie – stwierdziła starsza wadera z uśmiechem. – A ten drugi? To twój brat?
– Nie. Nie wiem, jak ma na imię.
– Dobrze. Na pewno zmarzliście. Wejdźcie głębiej, zagrzejecie się, a potem coś zjemy.
Opiekunka szczeniąt podniosła się i delikatnie popchnęła nosem dwójkę dzieci w głąb jaskini. Początkowo wahały się, ale w końcu skusiło je ciepło.
– Bądź tak dobra i skocz po Elan – poprosiła Heroica. – Niech wpadnie, gdy tylko będzie mogła.
– Dobrze – odpowiedziała Alt, kiwając głową. Wymknęła się z jaskini i popędziła ponownie na pole niedawnej bitwy, gdzie najpewniej mogła znaleźć Uzdrowicielkę. Przedzierając się przez zasypaną śniegiem okolicę, zastanawiała się nad motywami Cassie. Dlaczego oddała jej te szczenięta? Po której stronie walczyła? Dlaczego ciągle nie wróciła do watahy? Czyżby zamierzała zostać z Niezwyciężonymi Wojownikami?
Trzeba się będzie tego wkrótce dowiedzieć – pomyślała. – Możliwe, że Yesterday będzie musiał wybrać nową Gammę...

<Cassie?>

Od Yesterday'a CD. Kaylay

0 | Skomentuj
Basior, usłyszawszy odgłos kroków, spojrzał w kierunku wejścia. Wyczuwalne już od pewnego zapachy zagubionego szczeniaka, Kaylay i Shoguna nasiliły się, a po chwili do groty Uzdrowicielki wpadły oba dorosłe wilki. Ciemna wadera położyła zgubę na ziemi i skierowała wzrok na Daya. Alfa skinął głowę, jednocześnie w ramach powitania i podziękowania za wykonanie zadania. Następnie skupił się ponownie na Elan badającej Prascannę.
– Co wyście robili? – zapytała po dłuższych oględzinach.
– Dłuższa historia. W każdym razie, dwa razy nieźle oberwała – odpowiedział płowy basior.
– Będę musiała nastawić jej łapę, jest paskudnie złamana – oznajmiła zielona wilczyca. – Prascanna zostanie u mnie kilka dni. Kość musi się zrosnąć.
– Nie da się tego przyspieszyć? – spytał Yesterday.
– Oczywiście, że się da. Jednak najlepiej jest, gdy kość zrośnie się sama.
– Rozumiem – odparł Alfa, kiwając głową.
– A teraz wybaczcie, ale muszę się zająć szczeniakiem – powiedziała Elan, rzucając Kaylay jednoznaczne spojrzenie. Oboje, ciemna wilczyca i beżowy basior, wymknęli się na zewnątrz. Odeszli kilka kroków od groty Uzdrowicielki, by w żaden sposób nikomu nie przeszkodzić.
– Dziękuję za pomoc – odezwał się Yesterday, spoglądając na towarzyszkę z wdzięcznością.
– Drobiazg. A co wy tak właściwie robiliście?
– Mieliśmy małe problemy z wisiorkami... i innymi takimi – odparł wymijająco Alfa. – To naprawdę nie historia na tę chwilę.
– Skoro tak twierdzisz...
Zapadła chwila milczenia, jakby żaden z wilków nie widział, czy coś powiedzieć i co powiedzieć. Po kilkunastu sekundach Day zaproponował ciemnej waderze spacer. Kaylay zgodziła się, choć początkowo wahała się nieco. Oboje ruszyli jedną z leśnych ścieżek, różniącej się od pozostałych części lasu tylko tym, że zalegało na niej trochę mnie puchu. Ponownie zapanowała cisza, przerywana tylko skrzypieniem śniegu, ich ledwie słyszalnymi oddechami i znajomymi dźwiękami lasu. Choć wciąż było wcześnie, powoli zaczynało robić się ciemno. Nie nadchodziła jednak jedna z mroźnych, czarnych zimowych nocy – czuło już zbliżające się ocieplenie, wiosnę, lato.
– Jak ci leci czas w watasze? – zapytał Yesterday. W odpowiedzi Kay prychnęła cicho.
– Naprawdę, czy wszyscy muszą się zachowywać, jakbym była tutaj nowa? – warknęła.
– Wybacz, jeśli uraziłem cię tym pytaniem. Po prostu chciałem się upewnić, że się tutaj dobrze czujesz... – mruknął basior w odpowiedzi, z pewnym niedopowiedzeniem. Jego towarzyszka wyczuła je.
– O co chodzi? – zapytała.
– O Kibę, wojnę, naszych wojowników... – odparł Alfa. – Generalnie o każdy problem. Mam ich wystarczająco, więc upewniam się, czy nie będzie ich jeszcze więcej...
Wtedy przerwał i gwałtownie wciągnął powietrze. Wyczuł nieznaną mu woń, kojarzącą mu się nieco z zapachem ciotki, ale jednak nienależącą do niej ani do nikogo z jej armii. A przynajmniej takie odniósł wrażenie. Kaylay chyba też ją wyczuła, po pomknęła w stronę jej źródła, uprzednio zawoławszy: "Chodźmy zobaczyć, co to!". Nie zdążył jej zatrzymać, więc nie pozostawało mu nic innego, jak pobiec za ciemną wilczycą.

<Kaylay?>

Od Kaylay C.D Yesterday

0 | Skomentuj
Kaylay przystanęła i popatrzyła przed siebie. Nic oprócz śniegu. Wiatr zrywał się coraz większy. Zastwnawiała się czy uda się w taką pogodę znaleźć szczeniaka. Opór wiatru był coraz większy. Trudno było się poruszać, gdyż Kaylay i Shogun szli pod wiatr i ciągle ściągało ich do tyłu.
-Najpierw sprawdzimy granice. Następnie przeszukamy w jej okolicach szczeniaka. -rzekł basior pewnie siebie.
Wilczyca tylko popatrzyła w niebo i mimo wiatru postanowiła tam pobiec.
-Co ty robisz? !-krzyknął.-nie ma co.
-Jak mamy go znaleźć to teraz. Pogoda jest coraz gorsza. Musimy znaleźć go jak najszybciej. Nie chcemy żeby nam zamarzł.
Basior przy stanął na chwilę rozmyślając nad pomysłem wadery. W końcu zaczął biec. Pobiegli my na północ.  Dotarli do granicy. Nic nie było widać, jednak powietrze pachniało tu niepewnością i zgrozą.
-Musimy poinformować Yesterday'a. -powiedziała Kelly póbując dostrzec horyzont. W oddali coś tak jakby się ruszało. Na pewno nie był to szczeniak. To było zbyt duże, ale ledwo widoczne.
-Idziemy po szczeniaka. - Po słowach Shoguna, wilki ruszyły wzdłuż granic.
-Czekaj!widzę go. - Kaylay zauważyła go za granicami. -zaraz przyjdę. - i ruszyła poza tereny watahy.
Szczeniak był zmarznięty i nie mógł chodzić na jedną łapę. Wadera delikatnie złapała go za kark.
- Szybko. Do Elan! -na komendę basiora, wilku znów ruszyły w biegu. Maluch widocznie był zmęczony całym tym zgubienie się, ale również widocznie się cieszył, że wraca już do domu, a raczej bezpiecznego miejsca. Wilki były już na miejscu. Kaylay szybko wpadła do jaskini niosąc szczeniaka. Położyła szczeniaka na ziemi, a gdy tylko miała czas rozejrzeć się. Ujrzała Yesterdaya koło którego leżała prawie nie przytomna Prascanna i stojąca Elan.

<Yesterday?>