Szłam przed siebie nadal mając przed oczyma wykrzywioną twarz matki. Uciekam. Nic nie widzę. Pamiętam jeszcze jak ktoś szepcze mi do ucha. "Od teraz jesteś Nani-mo. Na pamiątkę, że straciłaś wszystko, a zostało ci nic" . Potem uciekłam. Biegłam długo ciągle wpadając w drzewa i krzaki. Miałam wrażenie, że biegam w kółko. Wtedy spotkałam Bruu. Ktoś połamał mu skrzydła i zostawił na pastwę losu. Pomogliśmy sobie nawzajem. Ja go chroniłam i leczyłam skrzydła, a on mnie prowadził. Mówił gdzie są pieńki. Kiedy mam się zatrzymać. Kiedy iść wolniej uważając na rozpadliny. I tak sobie wędrowaliśmy przez pół roku. A on zawsze mnie pocieszał i wspierał. Ob był moim towarzyszem.
Nagle z otępienia wywołuje mnie marudzenie Bruu.
- Mam dość! Jestem zmęczony i głodny. Moje futerko jest poczochrane. Brakuje tylko, by było mokre.
- Uspokój się. Jak będziesz tak marudził to osobiście przyrzekam, że zostawię cię w jakiejś dziurze i sobie pójdę
- Tobie to łatwo tak mówić. Masz serce z kamienia. Nie ulitujesz się nad małym, słodkim Wentãgenem? O ty najwspanialsze?
- Od kiedy jestem tą najwspanialszą?
- Nie jesteś
- W takim razie nie ma żadnej możliwości postoju
- Mo! To okrutne!
- Jakie życie, taki life
Bruu burknął coś o doręczeniu zwierząt i łamaniu prawa. Po czym nagle zamilkł. Coś zobaczył. Przekazał mi telepatycznie:
~Wilk
~Obecność magii?
~ Tak. Jest sam
Chwilę staliśmy w ciszy. Ja próbowałam go usłyszeć, jednak nie udało mi się.
~ Zobaczył nas ~ szepnął mi Bruu
< Yesterday?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz