Luna, jak obiecała, pomogła Lily'emu nieść ciało. Sprawiała wrażenie, jakby pozbierała się już po śmierci swojego partnera.
- Widziałaś może dzisiaj Yesterday'a? - zapytał basior przez zaciśnięte na zwłokach zęby. Długie poszukiwania alfy bez rezultatu zaczęły go powoli niepokoić.
Wilczyca pokręciła głową.
- Wiesz, ostatnio ma dużo na głowie - stwierdziła Luna - Myślę, że szykuje się wojna. Chyba z Watahą Niezwyciężonych Wojowników, coś wspominał....
Lily nagle się zatrzymał, a skrzydlata wadera nie zauważając tego zahamowania przypadkiem oderwała trupowi ucho. Jednak beta nie zwrócił na to większej uwagi, chociaż z resztek ucha trysnął strumień krwi - był wtedy pochłonięty innymi myślami. Przecież wilk który go wcześniej zaatakował, a którego truchło teraz ciągnęli po ziemi nie miał na sobie zapachu wrogiej watahy położonej po drugiej stronie Rzeki Leminga. Kim więc jest? Albo są, bo obecnie zmarły wspomniał wcześniej, że jest ich więcej.... Cholera. Czemu nigdy nie można znaleźć Yesterday'a, gdy jest potrzebny.?
- Wszystko w porządku? - Dopiero słowa Luny pozwoliły wrócić mu do rzeczywistego świata.
- Ta, wszystko okej.... po prostu się zamyśliłem - westchnął i dał ogonem znak Lunie. Ruszyli dalej w drogę, a do Jaskini Alf nie było już tak daleko.
A później trzeba iść jeszcze do Elan, żeby naprawiła mi skrzydła. Chociaż wątpie, by tym razem nawet Elan mogłaby pomóc....
- Przez ostatnie kilka dni byłem... nieobecny - powiedział Lily - Czy ominęło mnie coś ważnego?
<Luna? Ciężko o wenę w tych czasach :|>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz