- Jaki ja głupi. Wyszłem z mojej jaskini żeby się przejść koło jakiejś kępy drzew - mruknął Victor pod nosem spacerując po lesie. Był szary, ponury poranek, więc nic dziwnego że basior był widocznie roztargniony. Po drodze złapał jakiegoś ptaka, lecz lekceważąc swoją ofiarę zostawił ptaka i poszedł dalej. Przeszedł kilkanaście metrów i obrócił się za siebie. Ptaka jednak tam nie było. Nie mógł odfrunąć ponieważ był rozszarpany przy niezdarnym złapaniu go w powietrzu. Jakiś wilk go napadł, przewrócił i zostawił. Zanim Victor wygramolił się ze śniegu wilka nie zobaczył.
-Czy nikt mi nie da spokoju?!-krzyknął zdenerwowany.
Szedł dalej. Przeszedł zaledwie kilkaset metrów. Znów tajemniczy wilk go przewrócił i pobiegł dalej. Victor oczywiście go nie zauważył. Szedł dalej. Do jego uszu dobiegł pisk wilka. Pobiegł w stronę z kąt usłyszał dźwięk. Bynajmniej tak mu się zdawało. Nie mniał najlepszego słuchu więc jak można się domyśleć źle skręcił. Kluczył między drzewami. W końcu doszedł do zranionego wilka, który najprawdopodobniej biegnąc spadł ze sporego kamienia.
-Pomuc ci?-spytał
-Dam sobie rade.-warknął zraniona wilk.
-No dobrze. Jak sobie zyczysz.
Leżący Wilk wyraźnie nie mógł wstac.
-Czekaj-powiedział pospiesznie - jak tak nalegasz, możesz mi Pomuc.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz