Od Yesterday'a CD. Prascanny

Wybuchu magicznego medalionu Yesterday się nie spodziewał. Upadł w śnieg, boleśnie obijając sobie bark i żebra. Jego serce waliło jak oszalałe, gdy oparł się na przednich łapach i nieco nieprzytomnie rozejrzał wokół. Usiłował przeanalizować sytuację, zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.
Poprosił Prascannę o oddanie amuletu. Usiłował przekonać ją rozsądnymi argumentami, zachowując spokój, ale wilczyca była coraz bardziej zezłoszczona. Reagowała dziwnie, jakby słyszała coś innego. Kto wie, może miała halucynacje... I na jakie słowa czekała? Nie zdążył się jednak nad tym zastanowić, po rzucony przez medyczkę medalion wybuchł.
Teraz, gdy leżał w śniegu, wyglądająca jak Prascanna Prascanna z trudem zbliżyła się do niego. Oberwała mocniej od niego – była cała we krwi, z jedną łapą wykręconą pod nienaturalnym kątem.
– Wygrałeś, ciesz się – mruknęła cicho, mijając go. Upadła na ziemię parę metrów dalej.
Yesterday podniósł się, a na jego pysku pojawił się grymas bólu. Obite części ciała dały o sobie znać, poza tym odkrył jeszcze kilka drobnych ranek i spore przecięcie w okolicy oka, spowodowane przez ostre odłamki amuletu. Zapowiadała się kolejna wizyta u Elan...
– Spokojnie, Canna – mruknął płowy basior, stając obok bladoróżowej wilczycy. Ta jedynie spojrzała na niego spode łba, sprawiając, że Alfa ponownie westchnął. Był już tak zmęczony humorami wadery... Czy ona nie była w stanie zachowywać się inaczej?
– Dasz radę wstać? – zapytał z nutką troski w głosie.
– Oczywiście – prychnęła, podrywając się. Zaraz jednak upadła. Dopiero za którymś razem, po odrzuceniu oferty pomocy, udało jej się wstać i nie przewrócić. Day spoglądał na nią z dezaprobatą, ale nie zamierzał się kłócić. Poznał już uparty charakterek medyczki i wiedział, że sprzeciw doprowadziłby tylko do pogorszenia już i tak osłabionych pozytywnych relacji między nimi.
Alfa podparł waderę od boku i tak powoli, krok po kroku, ruszyli w kierunku groty Uzdrowicielki. Szli tak około piętnastu minut, które basior spędził na intensywnym rozmyślaniu, po czym nagle stanął jak wryty. Prascanna rzuciła mu pytające spojrzenie.
– Wcale nie musimy iść do Elan – oznajmił tajemniczym szeptem.
– Co masz na myśli? Jestem zbyt słaba, by się uleczyć. Ziół też nie wyczaruję.
– Wiesz, nie tylko ty posiadasz lecznicze moce – odpowiedział Yesterday. – Nie przypominasz sobie naszej podziemnej przygody z bazyliszkiem?
Słowa zabrzmiały może nieco ostrzej niż chciał wilk, ale wyjątkowo nie przejął się tym zbytnio. W dodatku wyglądało na to, że jego towarzyszka jednak coś pamiętała, bo tylko kiwnęła głową. Potem mruknęła coś, żeby się pospieszył i z trudem oparła się o pobliskie drzewo. Tymczasem Alfa zamknął oczy. Zaczął oddychać głęboko, równo i spokojnie, starając się oczyścić umysł z natrętnych myśli i skupić się na wodzie zalegającej wokoło w postaci grubej warstwy śniegu. Po około minucie udało mu się siłą umysłu unieść sporą ilość białego puchu i przemienić w magiczne krople. Gdy tylko któraś z nich dotknęła rany, ta natychmiast znikała. Po chwili na ciele medyczki pozostały jedynie blizny. Nawet kości w połamanej łapie wróciły na swoje miejsce.
– No, travail accompli – stwierdził Yesterday, cytując Trou Noir. Chwilę później ziewnął szeroko. – No, ja się już będę zbierał. Tylko nie wpadnij znowu na jakiś głupi pomysł.

<Prascanna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz