Od Jisatsu

Dostając ponownego ataku kaszlu, schyliłam głowę i próbowałam utrzymać się na łapach. To lekarstwo dusiło, a odruchy wymiotne wcale nie pocieszały. W końcu, chwila upragniona dla medyków, zwróciłam kawałki trujących grzybków na powierzchnię. Teraz tylko klasycznie poczekać z godzinkę i będę mogła wyjść. Odsapnęłam, nabierając do pyska wody, w celu pozbycia się cierpkiego smaku na języku i w gardle. Nie rozumiem, czemu zawsze muszą mnie odratować. Zawsze, dosłownie zawsze, ktoś mi przeszkadza w bezbolesnym odebraniu sobie życia. Na dłuższą metę, jest to uciążliwe. Jeszcze śmieszniejsza bywa świadomość, że wciąż myślą, że to tylko wypadki. Bo przecież, miesięczny szczeniak nie może chcieć się zniszczyć, prawda? No cóż. Coś mi się pomieszało przy upadku, czyli... Pojebało mnie przy urodzeniu! To pocieszające, naprawdę!
Rzuciłam przyćmione spojrzenie rdzawych oczu na najbliższego medyka. Było to nic innego jak zapytanie o zezwolenie na ucieczkę z tego miejsca. Rozejrzał się, po czym delikatnie kiwnął głową. Radośnie się podniosłam i wydreptałam z jaskini, trzymając się przy jej ścianach. Tak, tak właśnie zachowuje się wilk, który parę godzin temu zjadł trujące rośliny i miał zabawne halucynacje! Latające wokół meduzy, czy fioletowy ogień na krzewach były naprawdę miłą odmianą. Podobnie okropnie się darłam, śmiejąc się jak psychopata i biegając w pobliżu terenów, gdzie widziano kilka dób temu ludzi. Teraz za to, w zupełności świadoma moich wcześniejszych czynów, których nie potrafiłam powstrzymać, z szerokim uśmiechem kroczyłam przez tereny, szybko przebierając łapkami. Wysoko unosiłam głowę, nie zważając na dziwne spojrzenia napotkanych wilków. Być może ich wzrok pochodził z opinii o mojej osobie, jednakże mógł ich intrygować kierunek, w którym szłam- tam, gdzie znajdowali się ludzie. Niedługo powinno zrobić się ciemno, więc łatwiej będzie mi się ukryć. Właściwie, to obóz dwunożnych znalazłam krótko po zapadnięciu zmierzchu. W jego centrum paliły się ogniska, jednakże nigdzie nie było tych dziwnie zniekształconych, oswojonych wilków, a samych obywateli było niewielu. Moim celem było przeszukanie ich rzeczy w celu ewentualnego znalezienia noży, trutek lub czegokolwiek ciekawego. Nie słyszałam, żeby zbyt wiele wilków tutaj przyszło, ze względu na niebezpieczeństwo. Utrata życia jakoś niespecjalnie mnie obchodziła, chociaż warto by było przynieść zdobyte rzeczy do własnej kryjówki.
Cicho przeczołgałam się do pierwszego lepszego namiotu. Był w nim mały dwunożny samiec. Jakby szczenię, tylko należące do tych, którzy wtargnęli na nasze tereny. Wydawało się jednak, że śpi. Zignorowałam więc młodzika, kierując się za zapachem metalu, z którego wykonywali broń.  A skąd wiedziałam część takich rzeczy? Otóż, to nie jest moja pierwsza wizyta u ludzi! Bywałam u nich na parę dni, choć akurat tych osobników jeszcze nie znałam. Znalazłam jednak dość szybko narzędzie, którego poszukiwałam. Ledwo chwyciłam ostrze w pysk, a rozległy się kroki. Zastygłam w miejscu, nasłuchując. Że też szli do tego namiotu... z psami. Tak, było słychać nerwowe poszczekiwania udomowionych czworonogów. Jeden z nich widocznie wyrwał się przodem, bowiem wpadł do środka. Zanim wydał z siebie jakikolwiek dźwięk, zdążyłam odłożyć znalezisko, skoczyć w jego stronę, bowiem był dość niski, po czym wbić ząbki w jego szyję. Na języku czułam smak krwi, która trysnęła na wszystkie strony. Jednocześnie wydawało mi się, że kły wbite w ciało znacznie się wydłużyły. Psisko padło martwe, a ja zaczęłam się ponownie rozglądać. Najgorsze było to, że nie było tutaj drugiego wyjścia, a gdybym wybiegła głównym, znaleźli by mnie w mgnieniu oka. Zdecydowałam się na nieco ryzykowną próbę przecięcia materiału, z którego została wykonana najbliższa ściana. Gładko został przecięty, tworząc pionową dziurę. Przecisnęłam się przez nią w ostatniej chwili, gdy ludzie mieli wejść do środka. Biegiem rzuciłam się do ucieczki w las. Usłyszałam, że psy szczekały jak opętane, co dodatkowo pośpieszyło moje krótkie łapy. Ktoś jednak chwycił mnie za kark. Czułam tępe zęby oraz zapach watahy. Wilk był z pewnością starszy ode mnie, jednak nie mogłam określić, czy to nastolatek, czy dorosły. Nie zaprzątałam sobie tym z resztą głowy, starając się jedynie utrzymać w pyszczku broń.


< Ktoś?* >

*opowiadanie dostępne dla paru osób chcących zacząć wątek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz