Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Altair. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Altair. Pokaż wszystkie posty

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
Wampirzyca nie do końca rozumiała zachowanie Cassie, jednak pobiegła truchtem do wskazanego przez wilczycę miejsca. Zaskoczył ją widok dwóch szczeniaków, jednego jeszcze całkiem malutkiego, drugiego zaś już prawie dorosłego. Oba kuliły się pod drzewem na przysypanej śniegiem ziemi i drżały z zimna. Widząc Altair, starszy z maluchów zjeżył się, warcząc cicho.
– Spokojnie, nic ci nie zrobię – oznajmiła ciemnofutra łagodnie, doskonale naśladując Heroikę.
– Gdzie j-jest mama? – zapytała młoda waderka.
– Nie wiem... – odpowiedziała Alt zgodnie z prawdą. – Ale zaopiekuję się wami póki nie wróci. Zaniosę was w ciepłe miejsce, dostaniecie jedzenie. Może tak być?
W odpowiedzi otrzymała kiwnięcie głową. Ostrożnie chwyciła oba szczeniaki i zaczęła nieść je w kierunku groty swojej dawnej opiekunki.
Nie miała pojęcia, dlaczego Cassie chciała, aby wzięła młode wilki, ale przeczuwała, że ich rodzice nie żyją. Zresztą, widziała przecież warunki, w jakich żyły wilki z Watahy Niezwyciężonych Wojowników. Yesterday na pewno zgodzi się przyjąć do WKS szczenięta. Dostaną tu znacznie lepsze dzieciństwo niż w rodzimym stadzie...
– A to kto? – zapytała Heroica, gdy Altair stanęła w wejściu do mieszkania starszej wadery. Zza jej łap wychylały łebki dwa młodziki, a uśmiechnięta samiczka zwana Raptor zaczęła podskakiwać wokół wampirzycy. Siostra Alfy położyła szczeniaki na ziemi.
– Są z WNW – wyjaśniła szybko. – Cassie mi je przekazała.
– Cassie? – zdziwiła się opiekunka, odganiając podopiecznych. – Co mówiła?
– Nie rozmawiałam z nią. Pokazała mi je z daleka i odbiegła.
Heroica prychnęła cicho, po czym położyła się naprzeciwko szczeniaków.
– Cześć, maluchy. Jestem Heroica, a wy? – zapytała.
– Mam na i-imię Flurry – odpowiedziała starsza, drżąc nieco.
– Bardzo ładnie – stwierdziła starsza wadera z uśmiechem. – A ten drugi? To twój brat?
– Nie. Nie wiem, jak ma na imię.
– Dobrze. Na pewno zmarzliście. Wejdźcie głębiej, zagrzejecie się, a potem coś zjemy.
Opiekunka szczeniąt podniosła się i delikatnie popchnęła nosem dwójkę dzieci w głąb jaskini. Początkowo wahały się, ale w końcu skusiło je ciepło.
– Bądź tak dobra i skocz po Elan – poprosiła Heroica. – Niech wpadnie, gdy tylko będzie mogła.
– Dobrze – odpowiedziała Alt, kiwając głową. Wymknęła się z jaskini i popędziła ponownie na pole niedawnej bitwy, gdzie najpewniej mogła znaleźć Uzdrowicielkę. Przedzierając się przez zasypaną śniegiem okolicę, zastanawiała się nad motywami Cassie. Dlaczego oddała jej te szczenięta? Po której stronie walczyła? Dlaczego ciągle nie wróciła do watahy? Czyżby zamierzała zostać z Niezwyciężonymi Wojownikami?
Trzeba się będzie tego wkrótce dowiedzieć – pomyślała. – Możliwe, że Yesterday będzie musiał wybrać nową Gammę...

<Cassie?>

Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
Wampirzyca z trudem powstrzymała dolną szczękę od opadnięcia. Choć starszą wilczycę wciąż dzieliło od nich dobre półtora metra, a Altair mówiła szeptem, Wolf Lady dosłyszała jej ostatnie słowa. Czy wiedziała również, że pochodzą z watahy, z którą kiedyś toczyła wojnę? Chociaż... jej ostatnia wypowiedź była pozbawiona ironii. Co to mogło oznaczać?
– Nazywam się Altair – odpowiedziała czarna wadera, nie chcąc niepotrzebnie przedłużać milczenia. Potrząsnęła łapą nowopoznanej na powitanie. Następnie przedstawił się Aiden.
– Co was tutaj sprowadza, kochani? – zapytała Wolf Lady, przypatrując im się uważnie. Alt nie podobało się jej spojrzenie – zdawało się przeszywać ją na wskroś. Zadrżała, próbując się pozbyć nieprzyjemnego wrażenia.
– Zrobiliśmy sobie wycieczkę krajoznawczą – odpowiedziała wampirzyca, nie chcąc nic zdradzać waderze. W końcu już kiedyś pokonała ona rodzinną watahę Alt, a dodatkowo miała teraz przewagę liczebną. Wilcze mutanty mogły sprawiać wrażenie niegroźnych, ale Altair nie zamierzała ich lekceważyć.
– Tu już nie ma co oglądać, skarbie – stwierdziła jej rozmówczyni, wzdychając cicho. – Te ziemie i ich mieszkańców dawno wyniszczyły choroby.
– Więc... co w y tutaj robicie? – włączył się do rozmowy Aiden.
– Ach... ja i moja wataha to ostatni mieszkańcy tego miejsca. – W chrapliwym głosie starszej wilczycy wyczuwalny był smutek. – Już wkrótce zabraknie tu żywych dusz. Altair... wspominałaś, że wypędziłam niegdyś waszą watahę... Czy to nie Wataha Krwawego Szafiru?
– Jeśli mogę spytać... dlaczego się tak tym interesujesz? – odpowiedziała Alt pytaniem na pytanie.
– Och, spokojnie, skarbie – wychrypiała Wolf Lady, widocznie domyślając się prawdy. – Nie zamierzam ponownie was atakować.
– I bardzo dobrze – wymruczała wampirzyca. – Mamy już kogoś na zastępstwo.
– Kogo?
Altair wymieniła z Aidenem spojrzenia. Stara wadera już i tak sporo o nich wiedziała. Zdradzanie jej kolejnej informacji wydawało się nierozsądne, ale intuicja podpowiadała czerwonookiej, że może sobie na to pozwolić.
– Białą wilczycę, bardzo podobną do ciebie. Nazywa się Kiba – odpowiedziała wampirzyca. Zauważyła, że w oczach Wolf Lady pojawił się dziwny pysk, a potem białofutra pochyliła głowę. Zupełnie jakby znała ciotkę Yesterday'a i wiązała z nią jakieś smutne lub po prostu niezbyt przyjemne wspomnienia... Zapadła chwila niezręcznego milczenia, zakłócana jedynie przez ciężkie oddechy mutantów towarzyszących starszej wilczycy.
– Opowiedzcie mi o niej więcej – przerwała ciszę Wolf Lady. Nie dorzuciła żadnego "skarbie" ani "kochani", dodatkowo w jej głosie można było wychwycić błagalną nutę.
– Nie ma tu dużo do opowiadania – odparła Altair. – Pojawiła się parę miesięcy temu, zbiera armię i zamierza zawładnąć Północą. Nie znamy jej intencji. Ale... może t y znasz?
Stara wadera odwróciła głowę w bok, a potem przeszła kilka kroków w tamtą stronę, śledzona przez czujne spojrzenie Alt. Potem wampirzycy wydało się, że Wolf Lady nawiązuje kontakt wzrokowy ze stojącym najbliżej mutantem. Charakteryzował go brak oka i sporej wielkości jelenie poroże na czubku głowy. Tak jak pozostali, miał powyrywaną miejscami sierść, a jego skórę znaczyła olbrzymia ilość blizn.
Wolf Lady gwałtownie odwróciła się w stronę wilków z WKS. Altair zjeżyła się nieco, zaniepokojona nagłym ruchem rozmówczyni. Jednak ta jedynie uniosła dumnie głowę i przez ułamek sekundy Alt wydawało się, że widzi przed sobą znacznie młodszą wilczycę. Ambitną młodą wilczycę, która ma po swojej stronie olbrzymią armię.
– Chyba nie istnieje powód, by dłużej to ukrywać – oznajmiła białofutra znacznie mniej chrapliwym niż zwykle głosem. – Kiba była moją uczennicą.
– Co!? – zawołała Altair nieco głośniej niż zamierzała. Aiden wpatrywał się w Wolf Lady z zaskoczeniem i spotęgowaną nieufnością w amarantowych oczach.
– Powinniśmy się domyślić – warknął cicho, cofając się o krok.
– Spokojnie, kochany – wychrypiała staruszka. – Przekonałam się na własnej skórze, do czego prowadzi chęć władania światem. Zdrada, zguba i zniszczenie, o to, co mnie spotkało. A Kiba... cóż, nadal ją cenię i nie chcę, by spotkał ją mój los. Jeśli ją spotkacie... powiedzcie jej, by przestała, póki jeszcze ma możliwość.
Ponownie zapadła cisza. Altair zamyśliła się w tym czasie, zastanawiając się, czy Wolf Lady naprawdę się zmieniła, czy to wszystko naprawdę jest podstępem. I jak niby mieliby przekazać jej słowa Kibie. Podejść do przeciwniczki na polu bitwy i po prostu do niej zagadać? "Ej, Kiba, twoja nauczycielka kazała ci przekazać, żebyś przestała podbijać Północ!". Tak... to na pewno poskutkuje. I co mogło oznaczać "póki ma jeszcze możliwość"? Czyżby nie dało się przerwać w dowolnym momencie?
Wampirzyca kątem oka spojrzała na swojego towarzysza. Aiden zdawał się spoglądać gdzieś w przestrzeń, jednocześnie nie spuszczając wzroku z Wolf Lady. Wyglądał na zamyślonego... Jakie pytania mógł sobie teraz zadawać?

<Aiden?>

Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
Idiotko, Romeo ci ucieka! – wrzasnął nagle w myślach Altair Północny Wiatr. Wadera aż podskoczyła, jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi – wszyscy zajęci byli Lily'm. I bardzo dobrze – nikt nie zauważy, jeśli wymknie się po cichu, by porozmawiać z przyjacielem.
Będąc już na zewnątrz, warknęła wściekle:
– O co ci chodzi, do jasnej...!?
Ten Aiden. Poszedł sobie. Nie zauważyłaś?
– Teraz już tak. I co, mam z tym coś zrobić?
No... A czemu nie?
– A czemu tak?
Bo chyba jesteś mu winna wyjaśnienia.
– Bo Elan się wygadała?
Dokładnie. To jak?
– Zabiłabym cię, gdybym tylko mogła. Prowadź.

>>> <<<

Niedawno poznany basior cofnął się o krok na widok wilczycy. Musiał usłyszeć, kim tak naprawdę jest Altair, bo dlaczego w przeciwnym razie miałby się jej obawiać? Wampirzyca zatrzymała się kilka metrów od niego.
– Rozumiem, że słyszałeś, co mówiła Elan... – zaczęła cicho wadera.
– Tak – odpowiedział Aiden, patrząc w bok.
– Nie musisz się mnie bać... – kontynuowała Alt, na co basior parsknął śmiechem.
– Możesz mnie z łatwością zabić, ale mam się nie bać? Ty na serio mówisz?
– Potrafię się kontrolować – prychnęła wampirzyca. – Wiele czasu minęło, odkąd ostatnio kogoś zaatakowałam.
– No okay – odpowiedział Aiden. – Wszystko sobie wyjaśniliśmy... No to cześć.
– Czekaj... co? Gdzie idziesz? – zdziwiła się wadera, kiedy basior ją minął.
– Na południe. Odchodzę – wytłumaczył krótko wilk.
– Ale... dlaczego?
– Trochę tu dla mnie za zimno – stwierdził. Wampirzyca szybko podbiegła do niego i zagrodziła mu drogę. Aiden cofnął się o krok i spojrzał na nią podejrzliwie. – Co?
– Miałam dziwny sen. O mnie... i o tobie. Najpierw wszyscy członkowie watahy byli zamrożeni, a potem... widziałam siebie i ciebie... i Kibę, potem jaskinię i miecz. Jak myślisz, co to oznacza?

<Aiden? Wybacz, że takie krótkie i wgl>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
>>> timeskip <<<

Altair obserwowała z daleka walczących, z pyskiem zasłoniętym materiałem. Yesterday nie pozwolił jej wziąć udziału w bitwie – wciąż jeszcze nie kontrolowała się zbyt dobrze. Istniało ryzyko, że gdy poczuje zapach lub smak krwi, zacznie atakować wszystkich... nie tylko wrogów.
Chociaż wataha nie była zbyt silna, mogła pozwolić sobie na niewystawienie do walki jedną z członków. Nawet musiała sobie pozwolić... Ale z daleka wyglądało na to, że WKS radzi sobie całkiem dobrze, a Niezwyciężeni Wojownicy nie są wcale tacy niezwyciężeni, na jakich wskazywałaby nazwa. Co jakiś czas Alt dostrzegała znajomą sylwetkę Cassie. Po jakiej stronie walczyła wadera? Wampirzycy wydawało się, że jej znajoma pozostała wierna WKS, ale... nie mogła mieć pewności. Stała przecież tak daleko.
Zawsze możesz tam podejść – stwierdził Północny Wiatr.
– I zabić przy okazji kogoś? Nie, dzięki – odparła. – Wolę pozostać tutaj i w razie potrzeby ewakuować Heroikę i szczeniaki.
Oczywiście. Niech ominie cię najciekawsze.
– Co z tobą nie tak? Przecież wiesz, że nie mogę walczyć! Poza tym, szczenięta to przyszłość watahy. Gdyby wojownicy zginęli, chociaż one powinny przeżyć i dać początek...
Tak, tak, tak sobie to tłumacz.
– Co się z tobą dzieje? Nigdy nie byłeś taki...
W pałacu Boreasza źle się dzieje. To nie wpływa na mnie dobrze – wyznał przyjaciel wampirzycy.
– W pałacu Boresza? Co to za miejsce? Nigdy o nim nie mówiłeś.
To generalnie tajemnica. Pan Północy nie lubi, kiedy napastują go goście... chociaż z drugiej strony, czasami czuje się zapomniany i niedoceniany.
– Rozumiem... albo nie? Ale popatrz! – zawołała podekscytowana Alt. – Niezwyciężeni się wycofują!
Rzeczywiście, wrodzy wojownicy cofali się, a część z nich otwarcie rzuciła się do ucieczki. Czarna wadera podskoczyła radośnie – chyba wygrali! Ale... wciąż pozostawało pytanie – czy Cassie wróci do watahy? Yesterday pewnie zgodziłby się przyjąć ją ponownie, ale... co postanowi ona?
Altair, nie mogąc już wytrzymać, popędziła ile sił w łapach w kierunku pola bitwy.

<Cassie?>

Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
Wpadając przez właśnie otwierane drzwi do zimowego mieszkania Uzdrowicielki, Altair doszła do wniosku, że zamontowanie ich nie było takim złym pomysłem. Grube drewno skutecznie chroniło od przeciągu i chłodu, a w grocie ochłodziło się dopiero, gdy wraz z wampirzycą wleciał do środka silny podmuch jednego z kochanych północnych wichrów. Kilka sekund później czarna wadera runęła z hukiem do przodu, zapomniawszy o stopniu. I ona, i niesiony przez nią na wpół zamarznięty basior przeturlali się parę metrów. Gdy w następnej chwili Alt spojrzała w górę, zobaczyła pochyloną nad nią Elan.
– Co tym razem? – mruknęła zielona wilczyca, wskazując na leżącego nieopodal Aidena. Wampirzyca otworzyła pyszczek, aby odpowiedzieć, ale dostała nagłego ataku kaszlu.
– Miał halucynacje po twoich ziółkach – wydyszała, gdy w końcu była w stanie mówić. – Znalazłam go przymarzniętego na środku naszej... – Kolejny atak kaszlu. – ... części tundry.
– Nie podoba mi się twój kaszel – wymruczała Uzdrowicielka, krzątając się po grocie. – Połóż go na posłaniu. Musi się rozgrzać.
Altair kiwnęła tylko głową i chwyciła bardzo, bardzo, bardzo ostrożnie Aidena za kark. Uważnie przeciągnęła go na jedną z reniferowych skór. Chwilę później Elan przykryła basiora kolejnymi trzema i postawiła obok niego słoik z magicznym płomieniem. Wampirzyca pochyliła głowę i przyjrzała się z bliska magicznemu ogniowi.
– Nie widziałam tego u ciebie wcześniej – zwróciła się do Elan, po czym odskoczyła od szklanego pojemnika. Dostała kolejnego napadu kaszlu. Uzdrowicielka pokręciła głową z dezaprobatą, a potem zawołała do korytarza prowadzącego między innymi do magazynów:
– Shairen, przynieś coś na kaszel!
Minutę później medyczka wbiegła truchtem do groty, niosąc w pyszczku buteleczkę z jakimś wywarem czy inną miksturą. Część zawartości naczynia przelała do kubka i kazała wypić Alt. Podczas gdy wampirzyca zlizywała resztki lekarstwa, Shai sprawnie przygotowała wywar z ziół. Przez następne kilka minut siostra Yesterday'a zmuszona była do wdychania oparów z kociołka, cały czas mając przykryją głowę sporym kawałkiem skóry.
– Kto to w ogóle wymyślił? – jęknęła Alt, gdy zakończyła inhalację.
– Pewnie ktoś bardzo mądry – odparła Elan. – Zakładam, że już ci lepiej?
– Na to by wyglądało – wymruczała wampirzyca, niezbyt zadowolona, że nie może się poskarżyć na przeprowadzony wcześniej zabieg. – Jak zgaduję, powinnam zostać na noc na obserwację?
– Dobrze mnie znasz. – Uzdrowicielka uśmiechnęła się krótko, a potem zniknęła w ciemnym korytarzu. Czarna wadera westchnęła cicho i położyła się na jednym z posłań. Ułożyła głowę na przednich łapach i obserwowała na przemian unoszący się miarowo bok Aidena i krzątającą się Shairen. Widok był dość monotonny, toteż nie potrafi sobie nawet przypomnieć, kiedy dokładnie zasnęła...
>>> <<<
Stoi w środku zamieci śnieżnej, wkoło jedynie biel śniegu i wycie wichru. Zupełnie nagle śnieżyca ustępuje, po kolei ukazując lodowe rzeźby. Wszystkie przedstawiają wilki – zwykle zaskoczone lub przerażone, żadnego uśmiechniętego. Podchodzi do jednej nich powoli i niemal od razu cofa się kilka kroków, niedowierzając własnym oczom. To jej brat, Yesterday, jakby usiłujący kogoś osłonić swoim własnym ciałem. Dlaczego... dlaczego musiał się poświęcić?
Idąc dalej, dostrzega kolejnych członków watahy. Niektórzy zostają zaskoczeni podczas wykonywania swoich zwyczajnych zajęć, jak Shairen; inni patrzą przed siebie przerażonym wzrokiem, jak Raptor. Nie może zrozumieć, co tutaj mogło się stać. Dlaczego całe stado...
I wtedy właśnie przypomina sobie o kimś, prawdopodobnie jedynej osobie w okolicy zdolnej do podobnego czynu. Kiba. Ciotka Yesterday'a.
– Dlaczego to zrobiłaś? – szepcze cicho, nie spodziewając się odpowiedzi. Z jej pyska wydobywają się kłęby pary. Wpierw nie zwraca na nie zupełnej uwagi, jednak spogląda na mgiełkę, gdy ta zaczyna przybierać różne kształty. Mruży oczy w skupieniu.
Widzi dwa wilki – siebie i Aidena. Potem kogoś, kogo uznałaby za Kibę. Następnie jaskinię, a na końcu miecz. Para formuje się właśnie w ostatni kształt, gdy rozlega się dziwny dźwięk...
>>> <<<
Obudził ją jej własny kaszel. Gdy ten nagły napad się skończył, zauważyła pochyloną nad nią Elan.
– To brzmi jak twoja alergia ze szczenięcych lat – stwierdziła Uzdrowicielka.
– Ale... jak to? Przecież... ona minęła – zdziwiła się Alt.
– Podejrzewam, że twoja przemiana w wampira spowodowała jej nawrót – odparła zielona wadera. – Przyniosę ci kolejną dawkę lekarstwa – oznajmiła i się ulotniła. Tymczasem wampirzyca poczuła na sobie czyiś wzrok. Spojrzała w tamtą stronę, prosto na gapiącego się na nią Aidena. Ciężko było wymyślić, co działo się teraz w jego głowie, ale tym razem wadera miała już pewność, że wie, kim ona jest. I wcale nie była z tego zadowolona.

<Aiden?>

Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
Niosąc w pysku Raptor, niedużą kilkumiesięczną wilczycę, Altair czuła, jak coraz bardziej robi się głodna. Wdychając zapach szczenięcia, ciągle powstrzymywała się od zatopienia kłów w ciepłym ciałku. Choć od jej przemiany minęło już parę miesięcy, niekiedy nadal miała problem z kontrolowaniem swojego pragnienia... Co, jeśli nie wytrzyma?
Gdyby zaczęła pić krew waderki, nie byłoby jeszcze tak źle. Jednak gdyby wyssała z niej większość tego życiodajnego płynu, tym samym doprowadzając małą do śmierci, nie uniknęłaby wygnania... Nawet Yesterday nie zdołałby jej uchronić. A Heroica byłaby zupełnie załamana...
Wampirzyca potrząsnęła głową, aby odgonić natrętne złe myśli. Tym samym wprowadziła Raptor w stan bliski zwróceniu ostatniego posiłku. Młoda wilczyca jęknęła cicho, dając tym samym do zrozumienia dorosłej waderze, że jej stan nieco się pogorszył. Alt zatrzymała się i położyła tymczasową podopieczną na śniegu, dając jej czas na chwilę odpoczynku.
– Ja... ja zaraz wracam – mruknęła, czując rosnące coraz bardziej pragnienie. Jej nos, czuły na zapach krwi, pochwycił woń niedawno zdechłego leminga, nadającego się idealnie na zaspokojenie pierwszego głodu. Do Owadziego Lasu nie było w końcu tak daleko, tam upoluje sobie jakiegoś ptaka albo renifera... A mięso nada się dla watahy.
Wampirzyca wybiegła trochę w przód, gdzie znalazła ciało zamarzniętego leminga, jeszcze delikatnie ciepły i z przepyszną, płynną krwią. Zatopiła kły w martwym zwierzęciu i szybko wyssała z niego życiodajny płyn. Posilona, oblizała pysk i wróciła do czekającej na nią Raptor.
– Jesteś gotowa? – zapytała Alt, spoglądając na niewielką waderkę. Ta kiwnęła głową, więc wilczyca podniosła ją i kontynuowała wędrówkę w stronę tajgi.

Nagle, po kilku minutach, do jej uszu dotarł stłumiony przez śnieg odgłos czyjego upadku. Wampirzyca bez słowa postawiła podopieczną na ziemi, by nie narażać jej na kłopoty żołądkowe i spojrzała za siebie. Wśród białego puchu dostrzegła jasny wilczy ogon... Jednocześnie z wyjątkowo słabym powiewem wiatru do jej nosa dotarł znajomy zapach.
– Aiden? – zawołała, robiąc kilka kroków w stronę wilka. Gdy basior uniósł głowę, miała już pewność, że to on. Szybko chwyciła Raptor do pyska i pobiegła w kierunku niedawno poznanego osobnika.
– O, hej, Altair – odpowiedział z nieco dziwną intonacją głosu. – Gdzie tu mogę znaleźć jakąś jaskinię?
– Em... Aiden, jesteś na równinie – zauważyła czarna wadera, położywszy uprzednio niesione szczenię na ziemi. – Tu nie ma jaskiń.
– Na... równinie? – upewnił się basior, rozglądając się z niedowierzaniem w koło. – Ale... przecież widzę drzewa!
– To... coś... źle widzisz – odparła wampirzyca, gapiąc się na niego ze zdziwieniem. Co mu się działo? Wkręcał ją? A może to zimne powietrze uderzyło mu do głowy? Chyba, że... – Jadłaś ostatnio jakieś rośliny?
– No, takie jakieś ziółka... Całkiem dobre były.
– No i wszystko jasne – westchnęła Alt. – Czekaj tutaj, dobra? Zaniosę do lasu Raptor i zaraz wracam. Pamiętaj, nie ruszaj się stąd.
Powiedziawszy to, wadera chwyciła podopieczną i pognała ile sił w łapach w kierunku tajgi. Miała nadzieję, że Aiden jej posłucha... Basior z halucynacjami i zima na Północy na pewno nie byli dobrym połączeniem.

<Aiden?>

Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
W końcu się przeprowadzali. Wreszcie będzie spokój od lodowatych wichrów i ciągłych śnieżyc. Nareszcie będzie im łatwiej, chociaż trochę. Altair była szczęśliwa i pełna energii. Tak długo czekała na ten dzień! Chociaż lubiła wiatr i zwykle nie przeszkadzał jej chłód, mając z nimi kontakt w nadmiarze zaczęła ich mieć dość.
Wampirzyca nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Biegała ciągle od jednych wilków do drugich, sprawdzając, jak radzą sobie z pakowaniem dobytku i czy nie potrzebują pomocy. W końcu Yesterday wysłał ją do Elan, nie mogąc znieść jej ciągłych pytań. Wilczyca z chęcią pobiegła do Uzdrowicielki – była pewna, że dostanie tam jakąś pracę. Poza tym, medycy i chorzy byli ostatnimi wilkami, na jakie czekali. Gdy się przygotują, całą wataha ruszy.
Wpadła do groty jak burza, mijając Shairen o milimetry. Z rozpędu udało jej się wdrapać na ścianę, z której w następnej chwili zeskoczyła, prosto przed Elan.
– Hyvää huomenta! – krzyknęła. Uzdrowicielka skrzywiła się nieco.
– Może powinnam dać ci ziółka na uspokojenie? – zastanowiła się zielona wadera. – Nadpobudliwy wa...
– Nie! – zaprotestowała szybko Altair, nie chcąc, aby Aiden usłyszał, jak Elan wymawia to słowo. Wampir. Zazwyczaj nie kryła się ze swoją przypadłością, ale wilk był tutaj nowy... A ona chciałaby zyskać przyjaciela. Przez jej nietypową dietę już i tak mało kto jej tak naprawdę ufał.
– Dobrze, dobrze – mruknęła Elan, unosząc łapy w geście poddania. – Zaraz spożytkujemy te zapasy energii. Na początek opróżnij spiżarnię, dobrze?
Alt kiwnęła ochoczo głową i popędziła do niedużego magazynku, gdzie zazwyczaj przechowywano mięso i inne produkty, które dość łatwo się psuły. Został tam niedojedzony renifer i sporo niedźwiedziego mięsa. Postanowiła zacząć od resztek kopytnego. Chwyciła jedną z nóg martwego roślinożercy i wyciągnęła ze spiżarki. Skierowała swe kroki w kierunku wyjścia z jaskini. Nim jednak zdążyła ją opuścić, podszedł do niej Aiden.
– Co tu się dzieje? – zapytał. Wampirzyca wypuściła na chwilę renifera z pyska.
– Przenosimy się, zanim będzie za późno – oznajmiła. – Lepiej chodź z nami.
Potem szybko wróciła do przerwanego zajęcia. Z niewiadomych powodów zrobiła się nieco nerwowa. Czy to ten cały entuzjazm? Czy może bała się, że Aiden zacznie się czegoś domyślać? Tak właściwie nie bardzo miał podstawy do stwierdzenia, że jego nowa znajoma jest wampirem, ale coś jeśli...
A myślałem, że to twój brat ma mentlik w głowie – odezwał się w jej umyśle Północny Wiatr.
Day? Siedziałeś mu w głowie? Ty chyba oszalałeś! – zawołała w myślach Altair.
Mówiłaś mi ostatnio, że przydałby się mu psycholog... Więc wpadłem do niego.
Jesteś okropny – westchnęła wilczyca. – Jakieś porady dla mnie, panie psycholog?
Z Yesterday'em doszliśmy do wniosku, że prawda to najlepsze rozwiązanie.
Tak. Już to widzę. Powiem mu, że jestem wampirem. I wiesz, co się potem stanie? Przestanie mi ufać, jak wszyscy inni. Jak Luna, szczenięta od Heroiki... Nawet Shogun się dziwnie zachowuje!
Rób jak uważasz. Ja będę znikał, bo widzę, że ktoś tu znów postanowił cię zagadać.
Rzeczywiście, Aiden ponownie zastąpił wilczycy drogę. Teraz, po wyniesieniu resztek zwłok renifera, nic przeszkadzało waderze w mówieniu. Jednak Alt posłała basiorowi jedynie pytające spojrzenie.
<Aiden?>

Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
Trzy dorosłe niedźwiedzie kontra cztery wilki.
Nie, pięć – poprawiła się w duchu Altair. Prascanna wybiegła właśnie z cienia groty i ustawiła się blisko nich. Na przemyślenie planu obrony pozostało nie więcej niż kilkanaście sekund.
– Chyba poradzę sobie z jednym – odezwała się Shairen.
– Ja mogę któregoś na chwilę unieruchomić – stwierdziła Prascanna.
– Dam sobie z jednym radę... a przynajmniej tak myślę – oznajmiła Altair. Przed parunastoma minutami upolowała w końcu koleżkę tych białych miśków. Była niemal pewna, że kolejny nie sprawi jej większego kłopotu.
– No dobrze – mruknęła chrapliwie po chwili namysłu Elan. – Aiden, tak? Jeśli masz na tyle siły, spróbuj nam jakoś pomagać.
Basior zdążył tylko kiwnąć głową. Widząc, że od szarżujących niedźwiedzi dzieli ich zaledwie ostatnie kilka metrów, wyskoczyła na spotkanie jednemu z nich. Choć wilczyca nie była specjalnie ciężka, dzięki samej sile skoku udało jej się powalić zaskoczonego misia. Gdzieś wokół słyszała odgłosy walki, jednak skupiła się tylko na przeciwniku. Ledwie zeskoczyła z pokrytego gęstym futrem ciała, niedźwiedź podniósł się z rykiem. Zanim zaczęła umykać przed łapami uzbrojonymi w śmiercionośne pazury, dostrzegła furię w oczach przeciwnika. W jej umyśle zaczęły rodzić się wątpliwości... Odegnała jednak złe myśli i miała tylko nadzieję, że pozostali jakoś sobie radzą.
Nagle rozległ się ogłuszający wrzask zranionego niedźwiedzia. Niebo zdezorientowana Alt rozejrzała się wokół. Zobaczyła, jak jeden z miśków pada martwy na ziemię. Ale tracąc uwagę, popełniła błąd. W następnej chwili poczuła jedynie ból i chłód powietrza, kiedy po uderzeniu przez niedźwiedzia pomknęła ku gwiazdom.
Albo chmurom. Czy czemukolwiek innemu, co znajdowało się w górze.
W trakcie lotu straciła orientację - nie była już pewna, gdzie jest ziemia, a gdzie niebo. Nawet gdy już spadła na grubą warstwę zimnego puchu, wciąż kręciło jej się w głowie. Widziała pochylającego się nad nią niedźwiedzia, jednak nie dochodziło do niej, że znalazła się w olbrzymim niebezpieczeństwie. Leżała po prostu, mrużąc oczy i zastanawiając się, co się dzieje.
Od prawdopodobnej śmierci uratował ją Aiden. Gdy niedźwiedź był bliski unicestwienia jej, nowopoznany basior pojawił się znikąd. Altair dostrzegła jedynie krótki błysk ognia w okolicach pyska polarnego drapieżcy. W następnej chwili zwierzę odskoczyło od niej z wrzaskiem, wkładając następnie poparzony nos do śniegu. Jej wybawiciel odwrócił się w jej stronę.
– Altair? Żyjesz? – zapytał.
Dopiero w tamtej chwili wadera uświadomiła sobie, że mogła skończyć jako albo w żołądku niedźwiedzia, albo w jakiejś norze, przysypana ziemią. Podniosła się i wlepiła spojrzenie szeroko otwartych oczu najpierw w Aidena, a potem w stojącego nieopodal miśka. Właśnie wyciągnął pysk z zaspy.
– Dzięki – powiedziała szybko, a w następnej chwili znów zaatakowała białofutrego drapieżnika. Zwierzę straciło równowagę i przewróciło się na śnieg. Alt szybko zatopiła wampirze kły w jego szyi. Czując metaliczny smak krwi, nie była w stanie powstrzymać pragnienia, które pojawiło się równie nagle, jak ratujący ją Aiden. Zanim powróciła jej jasność zmysłów, zdążyła wypić blisko dwa litry życiodajnego płynu. Nie chcąc jeszcze bardziej zwracać na siebie uwagi, powoli oderwała się od nieruchomego ciała i oblizała pysk. Następnie odwróciła się, chcąc zobaczyć, co z resztą.
Kolejny martwy niedźwiedź leżał kilkanaście metrów dalej. Trzeci w drapieżników uciekał, goniony przez Prascannę. Elan opatrywała ranę Shairen, a Aiden gapił się na wampirzycę. Czyżby zauważył, jak pożywia się krwią?
– Jak ci się udało go przewrócić? – zapytał po chwili. W duchu wilczyca odetchnęła z ulgą.
– Em... jestem... nadzwyczajnie silna – odpowiedziała w nieco dziwny sposób.
– Altair, zajdziesz po Prascannę? Potrzebuję jej, a chyba nieco ją poniosło – odezwała się Elan, podchodząc bliżej. Gdy wampirzyca spojrzała w lewo, rzeczywiści dostrzegła medyczkę, znajdującą się już w sporej odległości od nich.
– Się robi – mruknęła i  w następnej chwili pędziła już przez śnieg za różową wilczycę. Dogonienie jej i przekonanie do powrotu zajęło jej niewiele czasu. Odprowadziła ją do jaskini Uzdrowicielki, a potem przeciągnęła ciała obu niedźwiedzi do groty. Przez cały czas czuła na sobie czyiś wzrok...
<Aiden?>

Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
– Nie podoba mi się ta pogoda – odezwała się Heroica, siadając obok czarnej wilczycy. Teraz obie wyglądały na zewnątrz, gdzie szalała burza śnieżna. Altair półtorej godziny wcześniej opuściła jaskinię Uzdrowicielki, odwiedziła magazyn żywności i przyniosła starszej waderze i jej podopiecznym trzy polarne zające. Niedługo później zaczął padać śnieg, który po kilku minutach przerodził się w potężną śnieżycę. Taką, w jakiej odnalazła tego Aidena...
– Wątpię, żeby komukolwiek się podobała – odpowiedziała, spoglądając na dawną opiekunkę. – Na pewno macie tutaj wystarczająco ciepło? W razie czego możemy znaleźć jakąś inną grotę... Do czasu, aż nie wrócimy do lasu.
– Tutaj jest dobrze – stwierdziła Heroica. – Chociaż... jeśli nie przeniesiemy się do tajgi, tak jak pierwszej zimy na tych terenach, może być już gorzej.
– Zostaliście tu kiedyś na zimę? – upewniła się Altair. Jeszcze nie słyszała tej historii. – Nie wiedziałam o tym.
– Cóż, szczeniakom się zazwyczaj tego nie opowiada. A mało który dorosły jest tym zainteresowany. Ale tak, pierwszej zimy popełniłam ten błąd... wszyscy popełniliśmy. Nie byliśmy przygotowani na takie mrozy... Kilku pozamarzało... Jeszcze inni zmarli z głodu... Nowa wilczyca, Sunset, zachorowała na poważne zapalenie płuc. Nie mieliśmy wtedy nikogo tak dobrego w lecznictwie jak Elan... Gdy w końcu, po kilku tygodniach, udało się nam przenieść do Owadziego Lasu, było nas znacznie mniej, a ci, co przeżyli, byli słabi, głodni i niemal całkowicie pozbawieni nadziei. Ale szybko się pozbieraliśmy. I od tego czasu zawsze wędrujemy
– Mówisz, że wataha była bliska wymarcia, gdy zostaliście w Wichrowych Wzgórzach na zimę... Ale mamy jeszcze jesień, prawda? – zauważyła Altair.
– Śnieżyce to raczej oznaka zimy. A ta nie jest pierwsza. Możemy skończyć podobnie... Rahhelle, co się stało? – Heroica zwróciła się do małej skrzydlatej waderki, o futerko koloru kremowego, z amarantową grzywką i końcami piór.
– M-miałam zły sen – szepnęła. Opiekunka szczeniąt posłała czarnej wilczycy spojrzenie mówiące: Wybacz, ale muszę się nią zająć. Altair skinęła głową i wróciła do obserwowania burzy śnieżnej.
Nagle, wśród wirujących płatków, dostrzegła jakiś ruch. Zielonkawa postać z trudem brnęła przez grubą warstwę śniegu, stawiając się silnemu wiatrowi. Wampirzyca bez chwili zastanowienia opuściła bezpieczną, ciepłą grotę i podbiegła do Uzdrowicielki. Gdy Elan ją zauważyła, uśmiechnęła się delikatnie. Z wdzięcznością skorzystała z pomocy i razem wróciły do jaskini Heroiki.
– Co ci strzeliło do głowy, żeby wychodzić na zewnątrz w taką śnieżycę!? – zawołała Altair, gdy tylko znalazły się w środku. Zielona wadera otrzepała się ze śniegu, a potem wyprostowała.
– Przyznaję, niezbyt mądry pomysł – odpowiedziała. – Liczyłam na to, że uda mi się wrócić do domu... Ale widać nadzieja rzeczywiście jest matką głupich.
– To w sumie niedaleko... mogłabym spróbować cię tam odprowadzić...
– Tak, i dwa dni później znaleźlibyśmy wasze zamarznięte ciała w pierwszej lepszej zaspie – prychnęła Heroica, pojawiając się obok nich. – Póki wiatr nie osłabnie, nigdzie się stąd nie ruszycie. I, jak już tu jesteś, Elan, obejrzałabyś Obsidiana? Chyba się przeziębił.
– Niech ci będzie – zgodziła się Uzdrowicielka.
>>> <<<
Jakiś czas później czarna i zielona wilczyca opuściły grotę i skierowały się do jaskini Uzdrowicielki. Altair była ciekawa, jak ma się czuję ten cały Aiden. Chciała mu zadać tyle pytań... Interesowało ją, skąd pochodzi i z jakiego powodu tu trafił. Większość wilków zostawało na południu, mało kogo przyciągała Północ, jej mrok i chłód. A zgubić się na tyle, aby tutaj trafić... naprawdę trzeba by mieć talent do ściągania na siebie kłopotów.
– Muszę porozmawiać o tym z Yesterday'em – mruczała Elan. – Sama zarządzę przeprowadzkę, jeśli on tego szybko nie zrobi... Zamarzniemy tu albo umrzemy z głodu...
– Za kilka dni na pewno będziemy już w Owadzim Lesie. Wczoraj sprawdzałam przecież, czy nory i groty są gotowe. Lepiej zacznij się pakować.
– Może masz rację...
Obie weszły do jaskini Uzdrowicielki, gdzie zastały dwie medyczki - Prascannę i Shairen - oraz kilku chorych. W tym Aidena. Altair podeszła do niego.
– Jak tam? – zapytała.
<Aiden?>

Od Altair CD. Aidena

0 | Skomentuj
Czarna wilczyca brnęła przez grubą warstwę śniegu, mimo swojej nadnaturalnej siły z trudem opierając się silnym podmuchom wiatru. Że też ta zima musiała tak prędko nadejść... Jej brat nie zdążył nawet przenieść watahy do cieplejszego Owadziego Lasu. Podróż, zaplanowana na kolejny ranek, niewątpliwie okaże się trudna, szczególnie dla szczeniąt. Dobrze chociaż, że po przybyciu do bardziej gościnnej niż tundra tajgi na wszystkich czekały odizolowane od zimnych podmuchów nory i groty.
Właśnie dlatego Altair znajdowała się teraz sama na pustkowiu - została poproszona o sprawdzenie stanu przyszłych mieszkań, jako najsilniejszy i najszybszy członek watahy. Wadera oczywiście wywiązała się ze swojego obowiązku. Wyruszając, nie wiedziała jednak, jak ciężką okaże się droga powrotna...
Tylko dzięki kilku krokom w bok udało jej się złapać równowagę, gdy uderzył w nią kolejny lodowaty podmuch wiatru. Zatrzymała się i spojrzała przed siebie, jakby próbując przebić wzrokiem zasłonę z wirującego śniegu. Z jej otwartego delikatnie pyska wychynęły kłęby pary, gdy zastanawiała się, co powinna zrobić. Po chwili była już zdecydowana. Zawróciła.
Wybrałaś sobie ładną pogodę na spacerek – odezwał się w jej głowie Północny Wiatr.
– To... nie jest... powód... d-do śmie... chu... – odparła z trudem.
Tak, tak. Swoją drogą, dobry wybór – odparł głos. – Spójrz...
Altair rozejrzała się, zgodnie ze słowami Wiatru. Niemal natychmiast dostrzegła zarys jakiejś postaci, leżącej w śniegu. Gdy zbliżyła się jeszcze trochę, dotarło do niej, że to wciąż żywy wilk. Zatrzymała się obok i przyjrzała się mu krytycznie.
– Pomóż mi... – szepnął cicho, a potem jego nieznacznie uniesiona głowa upadła na śnieg. Czarna wilczyca westchnęła cicho i pochyliła się. Ostrożnie chwyciła go za kark, uważając, by przez przypadek nie przegryźć skóry. Gdyby poczuła smak krwi... dla nieznajomego nie byłoby już żadnej nadziei. Wampirzyca, choć od swojej przemiany poczyniła spore postępy, jeszcze nie do końca się kontrolowała. W trakcie próbnych polowań, mających na celu przygotowanie jej do powrotu do funkcji łowcy w watasze, ciągle zdarzało jej się wyssać życiodajny płyn z ofiary.
Dodatkowo, lodowaty wicher wcale nie ułatwiał jej zadania. Dzięki dodatkowemu obciążeniu w postaci nieprzytomnego łatwiej było utrzymać się jej na noga, ale bezwzględnie przenikało przez jej grube futro. Już po minucie zaczęła drżeć. Pocieszała się jedynie myślą, że do lasu jest już blisko...
Nagle poczuła, że wleczony przez nią wilk staje się lżejszy. Po chwili doznała wrażenia, że ona sama również zaczyna się rozpływać. Znała to uczucie...
– Wietrze? – szepnęła, zanim zaczęła się przemieszczać w kierunku Wichrowych Wzgórz, w towarzystwie wciąż nieprzytomnego nieznajomego.
Powinnaś powiedzieć "dziękuję" – usłyszała tylko w odpowiedzi.
– Wiem – powiedziała. – Więc dziękuję...
>>> <<<
Gdy Altair otworzyła oczy, na moment straciła orientację. Miejsce, w którym się znajdowała, było ciemne, ciepłe i przytulne. W powietrzu unosił się zapach ziół i lekarstw. Po chwili dotarło do niej, gdzie jest. Naturalnie leżała w grocie Uzdrowicielki.
Wspomnienia zaczęły wracać. Kontrola nor w Owadzim Lesie, zmagania ze śnieżycą, odnalezienie nieznajomego basiora i powrót do Wichrowych Wzgórz jako część Północnego Wiatru... A potem tylko krótki moment, kiedy stała na nogach i półprzytomnie obserwowała, jak podbiega do niej Elan...
– Widzę, że już się obudziłaś – dotarł do jej uszu znajomy głos Uzdrowicielki. – Jak samopoczucie?
– Dobrze – odpowiedziała, przeciągając się i siadając na reniferze skórze. Rozejrzała się wkoło, wciąż nieco przymulona po śnie. W kącie jaskini, na takim samym posłaniu, leżał jasny basior, którego znalazła wśród śniegu.
– Co to za jeden? – zapytała Elan, podchodząc z kubkiem gorącego naparu z mięty z dodatkiem miodu. Wręczyła naczynie czarnej waderze, która objęła je obiema przednimi łapami.
– Nie mam pojęcia. Znalazłam go przypadkiem, gdy wracałam z lasu.
– Rozumiem... Cóż, prawie zamarzł. Naturalnie, opanowałam sytuację, ale musi tu jeszcze trochę zostać. A co do ciebie... jeśli będziesz czuć się dobrze, chyba będę mogła cię wypuścić za parę godzin. Niech tylko śnieg przestanie tak mocno padać...
– Wciąż się nie uspokoiło? – zapytała Altair, wpatrując się w Uzdrowicielkę pełna niepokoju.
– Niezbyt – odparła zielona wilczyca. – Jak tak dalej pójdzie, to zostaniemy tu na zimę...
I Elan odeszła, zostawiając wampirzycę samą z myślami i czarnymi wizjami przyszłości, mającą za towarzysza jedynie nadal nieprzytomnego nieznajomego.
<Aiden?>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
Zamknęłam oczy, nie słysząc odpowiedzi na swoje pytanie. Czemu, och, czemu akurat mnie to spotkało? Dlaczego moje życie jest takie skomplikowane? Dlaczego... dlaczego nikt nic nie rozumie...? Dlaczego, jak wszystko jest super, nagle musi się zdarzyć coś, co niszczy całą harmonię mego żywota?
Chciałam się rozpłakać. Chciałam zaszyć się w ciemnej dziurze, zakryć uszy łapami i utonąć w potokach łez. Albo jeszcze lepiej... Chciałam skoczyć z przepaści. Tylko, jak na złość, żadnej w pobliżu nie było.
Z braku lepszych pomysłów chwyciłam za kark nieprzytomnego wrogiego zwiadowcę i zaczęłam wlec go w stronę Wichrowych Wzgórz. Cały czas zastanawiałam się, co jeszcze powinnam zrobić. Nie mogłam zostawić Cassie, to było pewne... Tylko... musiałabym przekonać Yesterday'a, by pozwolił jej wrócić. I, co gorsze, ją samą, aby się na to zgodziła. Czeka mnie ciężkie zadanie... Ale to dopiero za jakiś czas, gdy wataha już będzie bezpieczna.
>>> <<<
– Skąd go wzięłaś!? – wykrzyknął Yesterday, gdy wkroczyłam do jego jaskini z ciałem nieprzytomnego zwisającym z pyska. Miałam szczęście, że mój brat nie wybrał się na żaden spacerek dla zdrowia czy zdobycia weny twórczej.
– Cassie go unieszkodliwiła – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Stwierdziła, że powinniśmy wyciągnąć z niego informacje.
– Czy wy do reszty postradałyście zmysły!? – zawołał Alfa. – To nas wpakuje tylko w większe kłopoty...
– Albo nie. On naprawdę może być skarbcem informacji.
– Cassie... Cassie nie ma tu nic do gadania. Weź kogoś i zanieście go z powrotem za granicę – zdecydował Yesterday.
– Day, przestań się na nią złościć – poprosiłam łagodnie, a zarazem tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Cassie uratowała mi życie. Gdyby nie ona, już kilka dni temu zakopałbyś mnie pod ziemią.
– Ale... teraz... jesteś...
– Bycie wampirem nie jest takie złe. Muszę się inaczej odżywiać i bardziej uważać, straciłam większość mocy, ale jestem silniejsza, szybsza i zwinniejsza. Przydam się jako wojowniczka.
– Ale... kto będzie ze mną teraz polował...?
– Wkrótce do ciebie dołączę – obiecałam. – Na razie powinniśmy coś zrobić z tym tu – wskazałam łapą nieprzytomnego wroga. Yesterday kiwnął głową. Chyba go przekonałam, że tak naprawdę Cassie nie zrobiła nic złego...
<Cassie? Wybacz, że tyle to trwało>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
- Muszę coś z tym zrobić - mamrotałam do siebie, chodząc tam i z powrotem, od jednej ściany jaskini do drugiej. Minął dzień od mojego powrotu do watahy, Yesterday poszedł zająć się wojownikami, a ja spędzałam czas na zamartwianiu się. Bałam się o Cassie. Co prawda twierdziła, że nie wróci, ale gdzieś głęboko w sercu żywiłam nadzieję, że jednak zmieni zdanie. Która malała z każdą minutą.
Czy była całą i zdrowa, czy też może ten Alfa coś jej zrobił? Domyślałam się, że jest zbyt okrutny na to, aby zabić wilczycę, ale kto wie, jak mógł ją potraktować? Szansa, że jej nie tknął, wynosiła mniej niż jeden procent, tego byłam pewna. Ale co teraz miałam zrobić? Zostać tu i po prostu zapomnieć o Cassie? To przecież nie wchodziło w grę. Musiałam ją tutaj ściągnąć, dla jej własnego dobra. Niechby później odeszła, byleby tylko nie przebywała już w tamtej watasze.
- Co ja mogę zrobić... - mruknęłam cicho, nie przerywając marszu. Na myśl nasuwały mi się tylko dwie opcje - albo samej ją odbić, albo zrobić to razem z watahą. Skoro i tak mają nas zaatakować, czy nie lepiej, żebyśmy ich uprzedzili? Tylko co na to Yesterday? Wygnał Cassie, to prawda, ale wiedziałam, że nie ma serca, by zostawiać wilka w sytuacji, kiedy inny się na nim wyżywa. Tylko... nie miałam przecież na to dowodów, prawda?
Może po prostu złożysz szybką wizytę Cassie, a potem wrócisz po pomoc? - zaproponował Północny Wiatr. Zatrzymałam się w pół kroku.
- W sumie... to nie taka zła propozycja. Ale jeśli tylko będę mieć możliwość, to wyciągnę stamtąd Cassie sama - stwierdziłam.
Tylko nie zapomnij, by jej nie mówić o sprowadzeniu pomocy, jeśli ci się nie uda - przypomniał mi mój niewidzialny przyjaciel. Kiwnęłam głową w zamyśleniu. Cóż, miał rację.
Oczywiście, że mam rację - mruknął cicho Wiatr i wyleciał z jaskini. Po sekundzie wahania, ruszyłam jego śladem. Nie miałam jeszcze pojęcia, jak zamierzam dostać się do Cassie, ale byłam pewna, że po prostu muszę to zrobić.
<Cassie?>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
Dopóki nie zostawiłam wrogiego obozu daleko za sobą, utrzymywałam stałe, dość szybkie tempo. Potem jednak, upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, zwiesiłam głowę i zwolniłam kroku. Tak w zasadzie, to dalej wlekłam się noga za nogą. Niby znalazłam Cassie, ale... ona została... I jak ja miałam sobie teraz poradzić... Lada chwila może zachcieć mi się krwi...
Altair, ogarnij się. Wataha cię potrzebuje. Najpierw musisz ich ostrzec, potem będziesz się zamartwiać - przemówił do mnie Północny Wiatr. Chciałam się sprzeciwić, ale wiedziałam, że niewidzialny przyjaciel ma rację. Westchnęłam i podniosłam głowę. Znajdowałam się gdzieś pośród porośniętych tundrową roślinnością wzgórz. Z chłodnym wiatrem przyleciał do mnie zapach wilków z WKS, musiałam więc być już niedaleko. Zmusiłam się, aby wydłużyć krok.
>>> <<<
- Tak, Cassie mi to powiedziała. Dobrze słyszałeś - odpowiedziałam. Przed dotarciem do watahy zapolowałam jeszcze i posiliłam się krwią, teraz zaś rozmawiałam z Yesterday'em w jego jaskini.
- I ty jej wierzysz? Tej... zdrajczyni? Po tym, co ci zrobiła? - warknął brat, przyglądając mi się uważnie.
- Uratowała mnie, więc jej wierzę. Zresztą, widziałam na własne oczy, co się tam dzieje. I słyszałam, jak o tym mówili... a przynajmniej tak myślę.
Alfa tylko prychnął i kontynuował chodzenie od ściany do ściany. Zupełnie jak niedawno Cassie...
- Tu chodzi o dobro watahy. Musisz mi uwierzyć! - spróbowałam raz jeszcze. Yesterday przystanął na chwilę, a potem podszedł do mnie.
- Wierzę ci. Ale cała ta sytuacja mi się nie podoba.
- Mi też - mruknęłam. Cóż, powiedziałam Day'owi, że Cassie żyje, wbrew jej woli... Ale... tak będzie chyba lepiej... może... nie wiem...
Nagle uświadomiłam sobie pewną straszną rzecz. Ten Alfa używa siły... a Cassie brała za mnie odpowiedzialność... a ja uciekłam... O matko, a jeśli on jej coś zrobił? Tylko nie to... I co ja mam teraz robić? Wietrze? Jesteś tam?
Ale tym razem odpowiedziała mi cisza.
<Cassie?>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
- Wróć ze mną - szepnęłam błagalnym tonem.
- Alt, WKS to już przeszłość - odpowiedziała Cassie. - Dla mnie nie ma tam miejsca. Ale ciebie potrzebują.
- Ciebie też - nie dawałam za wygraną. - Jesteś Gammą. Jesteś potrzebna.
- Zostałam wygnana - odparła moja rozmówczyni tonem sugerującym niechęć wobec dalszego sprzeciwu. - Więc mnie nie potrzebują.
- Ja cię potrzebuję - powiedziała. - Wróć.
- Czy ty naprawdę jesteś taka naiwna i sądzisz, że Yesterday przyjmie mnie z powrotem?
- Chyba znam własnego brata - warknęłam. - Jeśli go o to poproszę, raczej to zrobi. Poza tym, nie możesz tutaj zostać. Nie widzisz, jak ten Alfa cię traktuje?
Cassie nie odpowiedziała, tylko zatrzymała się, przodem do jednej ze ścian jaskini. Wyglądała, jakby zastanawiała się nad czymś... Nad odpowiedzią? Nad możliwością powrotu do dawnej watahy?
- Słuchaj, Altair - zaczęła powoli biała wilczyca, nadal stojąc do mnie tyłem. - Udaj, że idziesz na polowanie, wracaj do watahy i ostrzeż ich przed atakiem. Yesterday powinien zgromadzić armię... posyłać wilki na patrole... Potrzebują tej informacji. Wracaj. I powiedz, że nie żyję.
Spuściłam wzrok i westchnęłam cicho. Czyli postanowiła trwać w swoim postanowieniu i zostać tutaj, nawet za cenę okrutnego traktowania... Miałam nadzieję, że jednak zmieni zdanie. Przed chwilą słyszałam nawet w jej głosie Gammę, którą nadal była... Wstałam i zrobiłam kilka kroków w stronę wyjścia z jaskini. Przez dwie sekundy patrzyłam na obóz i w tym czasie zdążyłam dostrzec Alfę, który mówił coś do kilku wysokich i umięśnionych basiorów, zapewne wojowników. Usłyszałam parę słów - "watahę", "bitwę", "za niedługo", "trenujcie". Czyli Cassie miała rację. Naprawdę szykowali się do walki.
- Dobrze - mruknęłam, nie odwracając się. - Pójdę już. Ostrzegę Yesterday'a... Szkoda tylko, że nie wrócisz ze mną...
<Cassie?>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
- Nie wierzę ci - wysyczałam cicho, spoglądając na nieznajomą śnieżnobiałą wilczycę. - Cassie nie się tak łatwo zabić... nawet nie mogąc latać. A tak właściwie, skąd tyle wiesz o niej i o mnie?
- Telepatia - odrzekła krótko biała i odwróciła się na pięcie. - Radziłabym ci zrobić tak, jak mówiłam.
Patrzyłam za nią nieprzytomnie, aż zniknęła mi z oczu. To nie mogło być prawdą. Cassie nie mogła nie żyć... A co, jeśli nieznajoma jednak nie kłamie? Jeśli naprawdę zabiły ją tamte wilki? To byłaby moja wina... Gdybym bardziej uważała, Cass nie musiałaby przemieniać mnie w wampira... Yesterday nie wygnałby jej... i wciąż by żyła...
Alt - usłyszałam w swojej głowie Północny Wiatr. - Uspokój się. Nawet, jeśli nie żyje, to nie twoja wina. Myślisz, że jesteś jedyną osobą, która poległaby w walce z tymi basiorami?
- No... tak logicznie rzecz biorąc... to nie... - mruknęłam, siadając na jakiejś kępce trawy.
No właśnie. To mógł być każdy, kogo Elan wysłałaby po zioła. Poza tym, wydaje mi się, że Cassie przebywa gdzieś niedaleko. Żywa.
- Naprawdę!? - wykrzyknęłam, wstając w jednej sekundzie.
Nie krzycz tak. I tak, naprawdę. Czuję, że jest dość blisko.
- Muszę ją znaleźć! Tylko... gdzie mam szukać najpierw? - zaczęłam zastanawiać się na głos.
Ha ha ha ha - zaśmiał się Wiatr, wprawiając mnie w zdziwienie. - Miałaś ją przed chwilą na wyciągnięcie łapy, Alt!
- Czekaj, że jak? Ta ona biała... to była Cassie? - zapytałam, gapiąc się bezmyślnie na jakiś karłowaty krzaczek. Wiatr tylko ponownie zaczął się śmiać. Fajnie. Czyli Cassie próbowała przekonać mnie, że nie żyje, stojąc tuż przede mną, a ja nie poznałam, że to ona. Hmpf. Ale przynajmniej wiedziałam już mniej więcej, co powinnam zrobić, by ją odnaleźć - po prostu pójść za zapachem tego jej nowego wcielenia. I tak też postąpiłam.
>>> <<<
Na centrum wrogiej watahy składały się niewielka łączka z głazem pośrodku i kilkanaście jaskiń. Dwa szczeniaki, na oko półroczne, bawiły się na ziemi pod czujnym okiem matki. Kilku łowców wlekło upolowanego renifera do magazynu żywności. A jakaś błękitno-biała wadera wskazała mnie łapą i zaczęła wrzeszczeć. Nim minęło kilka sekund, stałam już otoczona przez pokaźną grupę wilków.
- Kim jesteś i co tutaj robisz? - warknął największy z wilków, majestatyczny, umięśniony basior o lśniącej, czarnej sierści. Miał złote ślepia, a jego pysk i łopatkę zdobiło kilka blizn.
- Nazywam się Rara, Rara Lupum - odpowiedziałam, celowo nadając głosowi piskliwy ton. - Uciekłam z dawnej watahy... i szukam nowej...
W tłumie dostrzegłam błysk śnieżnobiałego futra i znajomą już sylwetkę... Cassie.
<Cassie?>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
Otworzyłam oczy, gdy tylko się ocknęłam. Leżałam na miękkim posłaniu ze skór w jakiejś jaskini pełnej znanych mi skądś zapachów, z głową owiniętą bandażami i obolałym ciałem. Mimo, iż wytężałam mózg, nie mogłam zidentyfikować żadnej z otaczających mnie woni; co więcej, nie umiałam nawet uzmysłowić sobie, gdzie jestem. A z tego, jak się w tamtym miejscu znalazłam, nie pamiętałam już zupełnie nic.
I nagle wspomnienia zaczęły się pojawiać - poszukiwanie roślin leczniczych przy północnej granicy, atak dwóch wrogich basiorów, ból, rubinową krew zalewającą wszystko... I jedno jedyne znajome warknięcie, zanim odpłynęłam - warknięcie, które niewątpliwie wydała z siebie Cassie...
Nagle dostrzegłam smukłą wilczycę o poważnym, niezdradzającym emocji wyrazie pyska, posiadającą lśniące zielonkawe futro. Byłam pewna, że ją znam. Tylko jak mogła mieć na imię...
- Obudziła się - powiedziała wadera do kogoś, odwracając na chwilę głowę. Miała przyjemny głos, co prawda nieco ochrypły, ale zarazem tajemniczy i taki... dobry.
- Gdzie jest Cassie? - wyszeptałam, świdrując ją spojrzeniem. Ona tylko odwróciła jeszcze raz głowę, jakby sprawdzając, gdzie znajduje się ktoś inny.
I po chwili zobaczyłam, na kogo tak wyczekiwała. Wilk był dość smukły, obdarzony beżowo-brązowym futrem i szarymi, nieprzeniknionymi ślepiami. Kroczył stanowczo, a zarazem dość łagodnie, jakby był jednocześnie kimś wysoko postawionym i dobrym; jego zapach zaś znałam doskonale. Przypominał mój... Yesterday, Alfa watahy, mój przyszywany brat.
- Altair - powiedział miękkim głosem, gdy znalazł się obok mnie i zielonkawej wadery.
- Co się stało? - zapytałam, wciąż cicho, nie mając sił na podniesienie głosu. - Gdzie jest Cassie?
- Ona... została wypędzona... - wymruczał basior. - Za... za to, co ci zrobiła.
- Ale... to te obce wilki mnie zraniły - zaprotestowałam. - Ona tylko przybiegła mi pomóc... chyba...
- Nie o to chodzi, Altair - odezwała się zielona wilczyca... Elan. - Wiemy, że to nie ona cię zaatakowała. Chodzi nam raczej o to, co zrobiła na koniec...
Spojrzałam na nią zarazem z ciekawością i niepokojem, ze spojrzeniem pytającym, o co chodzi.
- Ona... ugryzła cię - wyszeptał Yesterday. - Wampir... cię... ugryzł.
- Wiesz, co to oznacza, Altair? - zapytała Elan, patrząc mi w oczy. Pokręciłam głową, nie umiejąc sobie nic przypomnieć. - Najprawdopodobniej... stałaś się teraz taka jak ona.
- Ale... ja nie mogę być wampirem! Skąd ta pewność? To przecież niemożliwe... - zaczęłam mówić, przerażona właśnie przedstawionym mi faktem. Elan tylko odwróciła głowę, a Yesterday... na niego nie było co liczyć. Gapił się tylko na ziemię, zajęty jakimiś myślami. Nikt nie zamierzał mi odpowiedzieć...
Wstałam, nagle pełna sił, i wybiegłam z jaskini Uzdrowicielki. Już wszystko pamiętałam... Swoje kroki skierowałam w stronę Rzeki Leminga. Zazwyczaj nad jej brzegiem było co najmniej kilka niedużych zagłębień, w których zbierała się woda. A ja tak bardzo chciałam zobaczyć moje odbicie, upewnić się, że jestem całkowicie normalna...
Z poślizgiem zatrzymałam się nad jedną z takich kałuż. Wydawało mi się, że minęła ledwie chwila, odkąd opuściłam grotę Elan. Przecież nie byłam w stanie tak szybko biegać, nikt nie był... A może się myliłam? Tym prędzej pochyliłam się nad taflą wody i z zaskoczenia nieomal się przewróciłam. Moje odbicie... wyglądało inaczej. Zmienił się mój wygląd.
Jedno z moich uszu było naderwane, trzy podłużne miejsca na pysku i szyi pozbawione były sierści, odsłaniając różowawe, wypukłe blizny. Futro pod oczami, dotychczas fioletowe, ściemniało i wyblakło, stając się ciemnoszare. Ale najgorsze... najgorsze były moje oczy. Dotychczas tęczówki miałam koloru pogodnego nieba, teraz zaś były burgundowe. Czyżby naprawdę została przemieniona... w wampira?
- Chwila... - zaczęłam myśleć na głos. - Jeśli jestem wampirem, to chyba powinnam zareagować jakoś na zapach krwi... czy tam samą krew...
Rozejrzałam się wkoło, szukając jakichkolwiek śladów jakiegokolwiek żywego leminga. Jednocześnie wytężyłam słuch i starałam się wychwycić woń jakiegoś przedstawiciela tego gatunku. Już po kilku sekundach wyczułam zapach futerkowego zwierzątka. Nie zastanawiając się, ruszyłam na polowanie. Mimo wątpliwości byłam niemalże pewna, że nie zareaguję w żaden wyjątkowy sposób... Cóż, nie mogłam się chyba bardziej pomylić.
Upolowanie leminga nie stanowiło dla mnie żadnego problemu - udało mi się chwycić go i wbić zęby w jego ciałko. Wtedy poczułam, jak moje kły się wydłużają... i zaczęłam wypijać krew z jeszcze żywego zwierzęcia. Dopiero gdy przestał oddychać, całkowicie pozbawiony krwi, dotarło do mnie, co zrobiłam. Martwe ciało wypadło mi z pyska i pacnęło o ziemię, a ja cofnęłam się o kilka kroków. Czyli jednak Elan miała rację... Jestem wampirem...
Zrozpaczona, pobiegłam gdzieś przed siebie, nawet nie wiedząc gdzie, bo z oczu obficie płynęły mi łzy, skutecznie zasłaniając widok. Nim się całkowicie uspokoiłam, znalazłam się już daleko od miejsca mojego ostatniego polowania. Ewidentnie poruszałam się szybciej niż normalny wilk - wcześniej pokonanie tej drogi zajęłoby mi co najmniej dwa razy więcej czasu. Znalazłam się na nieznanym terenie, gdzieś poza terytoriami Watahy Krwawego Szafiru. Rozejrzałam się po okolicy, mając nadzieję, że dostrzegę gdzieś coś znajomego, jakieś drzewo, głaz... Ale nie znalazłam nic. Mogłam jedynie wrócić po odciśniętych w błocie śladach na rodzinne tereny... ale na to nie mogłam się zdobyć, wciąż nie byłam gotowa. Swoją drogą, skoro podłoże było miękkie, musiało niedawno padać... Tylko co daje mi ten fakt? Nic.
Wciąż przerażona moją przemianą, powlekłam się zrezygnowana gdzieś na obce tereny, niewątpliwie należące do jakiegoś innego stada. Dawniej, o ile w ogóle bym się tutaj zapuściła, starałabym się przemieszczać niezauważalnie. Jednak teraz miałam to wszystko gdzieś. Właśnie zawalił się mój zharmonizowany świat. Chciałam uciec... uciec od tego, z czym miałam się już niedługo zmierzyć. Marzyłam tylko o tym, aby znaleźć jakąś norę i zaszyć się w niej... albo żeby cofnął się czas.
Nagle, nim znalazłam odpowiednie do rozmyślania na temat życia miejsce, poczułam metaliczny zapach. Zapach wilczej krwi... W mgnieniu oka moje kły wydłużyły się, a ja pobiegłam w kierunku, z którego dobiegała smakowita woń. Biegłam naprawdę szybko, toteż już po kilkudziesięciu sekundach dostrzegłam rannego w bark basiora niosącego w pysku zająca. Sącząca się z niedużej rany krew pachniała tak pysznie... a ja nadal byłam głodna... Nim rozsądek zdążył się odezwać, moje szczęki rozszarpały gardło wilka. Z ciało polała się obficie krew, a ja zaczęłam ją pić. Dopiero po dłuższej chwili wampirzy instynkt uspokoił się, pozwalając dojść do głosu rozsądkowi.
Odsunęłam się od niemalże całkowicie pozbawionego krwi ciała, z przerażeniem przyglądając się mojemu dziełu. Zabiłam niewinnego wilka... na obcym terytorium... potem wypiłam jego krew... a teraz stałam nad jego ciałem, na poplamionej na czerwono ziemi, wciąż z rubinowymi kroplami na pysku...
- Jestem potworem - wyszeptałam.
Nie jesteś potworem - odezwał się w mojej głowie północny wiatr.
- A właśnie, że jestem - odpowiedziałam przez łzy. - Zabiłam niewinnego wilka...
Ale masz dobre serce, prawda?
- Może... sama już nie wiem... Nie wiem, co powinnam zrobić...
Proponuję zlikwidować ślady zbrodni...
- Zabrzmiałeś jak jakiś morderca, który nie chce się dać przyłapać - przerwałam mu. Północny wiatr zasugerował rozwiązanie, które powinno wpaść do głowy osobie mojego pokroju... Mordercy, który nie chce, by odkryto jego czyn...
Po prostu rób, co mówię. A potem poszukaj Cassie. Jest szansa, że ci pomoże.
Westchnęłam, mimo iż północnemu wiatrowi udało się mnie przekonać. Postanowiłam postępować według jego wskazówek - najpierw pozbyć się ciała. Zaczęłam więc kopać w ziemi rów, do którego mogłabym wrzucić pozbawione krwi zwłoki. Czynność ta zabrała mi trochę czasu, ale koniec końców ciało zniknęło pod warstwą ziemi. Pozostał jednak jeszcze pewien związany z tym problem... Miejsce pochowania szczątków łowcy odznaczało się na tle okolicy.
I wtedy przypomniałam sobie o deszczu. Skoro niedawno padało, może i teraz dopisze mi szczęście? Należało mi się przecież coś od życia po tej niespodziewanej i niechcianej przemianie... Spojrzałam w górę i ku mojej uldze, niebo zasłaniało kilka deszczowych chmur. Była szansa, że spadające krople wody skutecznie zamaskują miejsce pochówku pozbawionego krwi ciała. A ja tymczasem mogłam zająć się szukaniem Cassie...
<Cassie?>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
Po zakończonym polowaniu i oddaniu mięsa odpowiednim wilkom miałam nadzieję, że będę mogła spokojnie wrócić sobie do jaskini i odpocząć. Ale los oczywiście musiał zgotować dla mnie inne zajęcie. Elan brakło jakichś ziół i poprosiła mnie, abym ich poszukała. Uzdrowicielce nie wypadało odmawiać, toteż po wysłuchaniu uwag dotyczących wyglądu poszczególnych roślin i miejsc, gdzie najczęściej występują, ruszyłam na poszukiwania.
Wlekłam się noga za nogą aż do północnej granicy, gdzie podobno rosła większa część z tych ziół. W zasięgu wzroku nie dostrzegłam jednak żadnych odpowiadających opisowi Elan rosło, toteż pobiegłam truchtem wzdłuż granicy. W duchu błagałam tylko, bym je szybko znalazła, bo łapy powoli zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa. Po kilku minutach zmuszona byłam się zatrzymać na krótki odpoczynek. Walka z wołem była dość wyczerpująca, potem zawleczenie mięsa watasze, a teraz jeszcze to.
- To był zły pomysł - wymruczałam do siebie pod nosem, ruszając na dalsze poszukiwania. Po przebyciu jakichś dwustu-trzystu metrów dostrzegłam wreszcie kępę roślin, które odpowiadały opisowi Elan. Zanim jednak pochyliłam się, aby zerwać zioła, dostrzegłam ciemną wilczą sylwetkę. Po chwili namysłu uznałam, że to Cassie i pomachałam jej ogonem. Nie byłam pewna, czy mnie zobaczyła, bo nie doczekałam się odpowiedzi.
Zrywałam już ostatnią porcję roślin, gdy poczułam ostry, wrogi zapach jakiegoś wilka od strony zawietrznej. Uniosłam głowę w idealnym momencie, aby zobaczyć skaczącego w moją stronę złotobrązowego basiora. Odskoczyłam na bok, ale niewystarczająco - na pysku i szyi poczułam ból w miejscu, gdzie pazury przeciwnika przecięły mi skórę. Odwróciłam się w porę - nieznajomy przygotowywał się do kolejnego ataku. Pochyliłam się i zjeżyłam, a z mojego gardła wydobył się wark. Zaczęliśmy krążyć wokół siebie, oceniając się nawzajem. Mój przeciwnik był rosły i umięśniony, więc zapewne silny, ale nie mógł być przy tej masie zwinniejszy ode mnie. Co nie zmieniało faktu, że mógł być szybki...
Ponownie odskoczyłam na bok i nim złotobrązowy basior zdążył zawrócić, skoczyłam na niego i przewróciłam go na ziemię, gryząc przy tym w łapę. Wbiłam pazury w jego klatkę piersiową, a na jego futrze pojawiły się krople krwi. Wystarczyło jedno ugryzienie, by go zabić...
Z równowagi wytrąciło mnie spojrzenie przeciwnika. W jego oczach dostrzegłam błysk niezachwianej pewności, że jeszcze nie przegrał. No przecież... Mogłam wcześniej o tym pomyśleć... To był głupi pomysł, zakładać, że jest sam...
W następnej chwili upadłam na ziemię, przewrócona przez innego basiora, tym razem czarno-białego. Korzystając z chwili, kiedy zdezorientowana nie byłam w stanie się bronić, wilk wgryzł się w mój bark. Zawyłam z bólu. W następnej chwili poczułam, jak czyjeś pazury rozdzierają moje ucho. Krew zasłoniła mi pole widzenia.
<Cassie? Jak chcesz, to możesz ich zabić. Albo przemienić Alt w wampira>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
Kiwnęłam głową na znak, że słyszałam słowa wadery. Cassie prowadziła, ja biegłam truchtem za nią. Po minucie czy dwóch skrzydlata wilczyca skręciła w prawo, abyśmy mogły później zbliżyć się do wołu pod wiatr. Wkrótce potem znowu zmieniłyśmy kurs i już po chwili naszym oczom ukazał się samotny wół piżmowy. Kucnęłyśmy, kryjąc się wśród traw. Cassie popatrzyła na mnie, jej spojrzenie pytało, czy mam jakiś plan.
- Ja od lewej, ty od prawej - poinformowałam skrzydlatą towarzyszkę. - Proponuję najpierw zadać mu trochę ran, a potem powalić.
- W porządku - Cassie przystała na mój plan. W następnej chwili przekradała się już w stronę roślinożercy.
Ostrożnie zaczęłam skradać się w stronę wołu. Był ranny, zgodnie ze słowami Cassie. Gruba sierść na prawym boku zwierzęcia była pozlepiana i brudna od krwi. Na chwilę obecną nie mogłam być pewna, co zraniło roślinożercę, ale przecież ta wiedza nie była mi do niczego potrzebna. Chyba.
Gdy byłam dostatecznie blisko, spojrzałam na Cassie, chcąc zobaczyć, w jakim jest miejscu. Ona również była już gotowa. Wilczyca machnęła ogonem, dając mi znak do ataku. W następnej chwili wybiłyśmy się obie i poszybowałyśmy kilka metrów, kończąc lot wczepione w gęstą sierść wołu. Zsunęłam się trochę niżej, cudem unikając upadku na ziemię. Nasza ofiara rozpoczęła defensywę. Z niemałym trudem wgryzłam się w nogę rzucającego się na boki zwierzęcia. Zwiększając siłę chwytu, spojrzałam w bok, chcąc zobaczyć, jak radzi sobie Cassie.
<Cassie? Pisane o północy w autobusie...>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
- Cassie! - zawołałam, zaglądając do jaskini Gammy. - Cassie?
Grota wydawała mi się być pusta, ale dla pewności weszłam do niej i omiotłam ją wzrokiem. Rzeczywiście nikogo tutaj nie było. Tylko gdzie w takim razie mogła przebywać Cassie? Słońce dopiero wschodziło, większość wilków zazwyczaj jeszcze spała o teh porze. Dzisiejszy dzień stanowił co prawda wyjątek, ale żeby Gamma wiedziała już o tym? Yesterday dopiero co kazał mi ją znaleźć.
Wybiegłam z jaskini i zaczęłam rozglądać się dookoła, wzrokiem szukając ciemnej sylwetki Cassie. Wbiegałam na wzgórza i z ich szczytów wyglądałam znajomego czarnego gutra. Nic.
Och, gdzie ona polazła? - zadałam sobie w myślach pytanie. Miałam właśnie zbiec po stoku jednego ze wzniesień, gdy na niebie postrzegłam ciemnego skrzydlatego wilka, naszą Gammę.
- Cassie! Hej, Cassie! - zawołałam, wspinając się na tylnie łapy. Postać musiała mnie usłyszeć, bo zmieniła kierunek lotu i już po chwili wylądowała przede mną.
- Coś się stało, Alt? - zapytała Gamma, składając skrzydła.
- Yesterday będzie dzisiaj przeganiał ludzi z pustyń lodowych. Chciał, żebyś pomogła mi upolować jedzenie dla Elan i medyków.
<Cassie>

Od Altair CD. Cassie

0 | Skomentuj
- Wiesz może, jak długo jeszcze? - zapytała Cassie. W jej głosie łatwo było wyczuć zaniepokojenie. Moim zdaniem pozostało jeszcze kilka korytarzy, ale i tak nie mogłam powiedzieć tego waderce. Moje struny głosowe rozpłynęły się przecież w wiatr.
Prowadziłam młodą Gammę kamiennymi tunelami, aż w pewnym momencie ujrzałyśmy przed sobą schody. Cassie ukryła się w cieniu pod sufitem, a ja rozejrzałam się, czy jest bezpiecznie.
Czysto - pomyślałam i w tej samej chwili poczułam, że się materializuję. Natychmiast stanęłam na pierwszym schodku, a moment później przemiana się zakończyła. Niech to... Teraz będziemy musiały uważać jeszcze bardziej.
- Alt? - usłyszałam głos mojej małej towarzyszki, która wystawiła głowę z cienia.
- Ci... Nie ma czasu na gadanie. Za mną - powiedziałam, wdrapując się po schodach. Młoda Gamma poleciała za mną, kryjąc możliwie najbardziej swoją jasną postać. - Gdyby coś mi się stało, to uciekaj i poinformuj o tym watahę - poleciłam jeszcze. Dotarłyśmy na szczyt schodów i znalazłyśmy się w pustym, dobrze oświetlonym przez słoneczne światło korytarzu. Na posadzce leżał dywan, a obok okien wisiały ciężkie zasłony. Na końcu przejścia dostrzegłam solidne drewniane drzwi, skryte nieco w cieniu. Czułam od nich delikatny powiew wiatru.
- Tędy - mruknęłam, ruszając cicho w ich stronę.
<Cassie?>