Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Scarlet. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Scarlet. Pokaż wszystkie posty

Od Scarlet CD Trou Noir

0 | Skomentuj
Kilku żołnierzy spojrzało z wyczekiwaniem na dowódcę. Ten przez chwilę milczał, jednak po chwili znów się odezwał, piorunując Scarlet wzrokiem.
- Nie dbam o to, że ci słabo - warknął - Macie to posprzątać.
- Ale...
Dowódca wywrócił oczami.
- Wy, cudzoziemcy, zawsze robicie o wszystko problemy. Radzę wam tylko to posprzątać, zanim zauważy to Lodowa Królowa.
Po tych odszedł, a w jego ślady poszli dowodzeni przez niego żołnierze, zostawiając szpiegów WKS samych. Scarlet odetchnęła z ulgą, w końcu cała sytuacja mogła mieć dużo poważniejsze konsekwencje. Jedyny kłopot polegał na tym, że roztrzaskali fiolki, w których pozostać miała jeszcze trzecia dawka eliksiru.
- Musimy bardziej uważać - powiedział śmiertelnie poważnie Trou Noir, podnosząc rozłożone na podłodze futro renifera, pod które Scarlet pospiesznie zagarniała stłuczone w drobny mak szkło - Wywołujemy zbyt duże zamieszanie.
- To wiem - mruknęła jego towarzyszka, ciskając ostatnie kawałki szkła pod futro - Myślisz, że zebraliśmy już wystarczająco dużo informacji, by wycofać się do watahy?
- Możliwe, w końcu mamy teraz mniej czasu. Ale muszę wcześniej jeszcze raz zobaczyć Kibę. Może odkryje się przed nami z jakąś swoją słabością.
- Jakby tylko miała jakieś słabości - stwierdziła bez przekonania wadera - Wracamy, zanim te wilki tu wrócą?
- Dobra myśl.

* * *

Sivve spojrzał tylko na nich obojętnie, po czym odsunął się od drzwi, by dwójka nowych rekrutów mogła wślizgnąć się do przypisanej im komnaty. Szary strażnik na szczęście nie zainteresował się nową raną Blue Tornado, chociaż intensywny zapach krwi wisiał w powietrzu.
Oba wilki, zaraz po wejściu, błyskawicznie znalazły się przy swoich w niedużym zagłębieniu w jednej ze ścian, gdzie wydawać się mogło było więcej prywatności niż na środku komnaty, przy prowadzących konwersację wilkach. Tam też siedziała Incendie, jednak zaraz podeszła do Athene i Blue Tornado.
- Co ci się stało w łapę? - zapytała cicho, patrząc na krwawiącą podeszwę przedniej łapy basiora.
- To nieistotne - Trou Noir usiadł, a w ślad za nim poszły pozostałe dwie wadery - Nastąpiła delikatna zmiana planów: Jeszcze trochę tu zabawimy, maksymalnie jedną dobę ale potem musimy wracać do naszej watahy.
Incendie słuchała z uwagą, jednak Scarlet nadal miała wątpliwości, czy wilczyca faktycznie zamierza im pomóc, czy może raczej wręcz przeciwnie. Ale może lepiej zaryzykować i jej zaufać? W końcu przekazała im już trochę informacji.
- Rozumiem - powiedziała - Czy mogę wam jeszcze pomóc?
Trou Noir chyba szykował się do zadania jakiegoś pytania, ale wyprzedziła go Scarlet:
- Wiesz, gdzie przetrzymywani są więźniowie?
Chodziło jej oczywiście o Hikaru. Może jednak istniał cień szansy na odbicie brązowego zwiadowcy z łap Kiby? Incendie jednak pokręciła głową.
- Kiba nie przetrzymuje więźniów.
- Jak to?
- Co masz na myśli mówiąc, że ,,nie przetrzymuje więźniów"? - zapytał Trou Noir.
- Torturuje każdego intruza, a potem słabszych fizycznie wiesza lub topi w zbiornikach wodnych, a silnych zmusza do dołączenia do armii. Czemu chcesz to wiedzieć?
Zanim Scar zdążyła jej odpowiedzieć, drzwi komnaty gwałtownie się otworzyły, a do środka wkroczyły dwa masywne basiory, ciągnące za sobą na wpół zjedzonego renifera. Incendie zerwała się i szepnęła do Trou jeszcze kilka słów w obcym języku, po czym pobiegła do renifera, gdzie ucztowali już pozostali współlokatorzy.
- Mówi, że mamy rzucić teraz wszystko i zjeść jak najwięcej, bo Kiba chce się z nami niedługo widzieć i nie powinniśmy stawać z nią pyskiem w pysk z pustymi brzuchami.

<Trou Noir?> Taki tam magiczny napływ weny :)

Od Scarlet CD Catona

0 | Skomentuj
Już od dłuższego czasu szła za tamtym wilkiem. Możecie nazwać to śledzeniem go lub czymkolwiek innym, ale w przekonaniu Scarlet ten samiec mógł być szpiegiem albo Kiby, albo Watahy Niezwyciężonych Wojowników - nieważne - a przynajmniej tak jej się wydawało. Bardzo chciała wreszcie przydać się jakoś watasze i udowodnić przez samą sobą, że nadal jest w stanie wykonywać swoje obowiązki.
Pomimo, iż oprócz intruza czuła jeszcze zapach świeżo upolowanej łasicy, to pomimo męczącego ją od dłuższego czasu głodu zdecydowała się pozostać przy podążaniu za tym pierwszym zapachem.
W końcu zdołała go zobaczyć. Był to biało-szary basior, a przynajmniej tak widziała go Scar, którego jeszcze wcześniej tu nie widziała. Ewidentnie było w nim coś... niepokojącego. Szedł z opuszczoną głową, którą jednak nagle podniósł i rozejrzał się wokoło. Waderze pozostało wskoczenie w zaspę i czekanie, w nadziei, że nie pozostanie zauważona. Kiedy wydostała się po jakimś czasie ze śniegu, zobaczyła, że nieznajomy porusza się już znacznie szybciej, niż wcześniej. Postanowiła dalej go śledzić. W końcu, jeśli nie jest szpiegiem, to dlaczego tak ucieka?
Nagle silny, północny wiatr przeszył Owadzi Las na wylot, a zaskoczony nieznajomy upadł na śnieg, nieprzygotowany na taką możliwość. Postanowiła więc wykorzystać ten moment i szybko skróciła dzielącą ich odległość kilkakrotnie, mając na uwadze, by nie uderzyć przypadkiem w drzewo. Wiatr zrzucał z drzew śnieg, mocno ograniczając obu wilkom widoczność.
Po chwili było już po wszystkim. Jasnej wilczycy cudem udało się zakraść do intruza i przywalić mu w łeb kamieniem. Wzrok mógł ją zawieść, ale chyba jest w stanie normalnie funkcjonować z poprawnie działającym węchem?
Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy, był brak maski na pysku nieprzytomnego wilka. Więc mogła już śmiało wykluczyć, że wilk jest szpiegiem Watahy Niezwyciężonych Wojowników, którzy to w zwyczaju mieli nosić maski stworzone z czaszek dużych zwierząt.
- Dobra, nieważne, skąd jest! Trzeba go zaprowadzić do Alfy - warknęła do siebie wadera, próbując podnieść szarego wilka, jednak bez rezultatu. Mimo, iż intruz był chudy, jak większość wilków o tej porze, to głodówka udzieliła się również Scarlet, przez co nie miała tyle siły, by podnieść większego od siebie basiora.
Duch lisa siedzącego za drzewem prychnął z dezaprobatą i powoli rozpłynął się w powietrzu.
Tymczasem wadera opuściła zrezygnowana bezwładne ciało wilka i przeszła kilka kroków dalej, zastanawiając się, czy uda jej się z tej odległości wyczuć lub usłyszeć jakiegoś wilka, który mógłby mieć więcej siły od niej. Wtedy faktycznie coś usłyszała, chociaż akurat nie ucieszyła z tego się zbytnio. Dźwiękiem tym był przyspieszony oddech jeszcze przed chwilą nieprzytomnego wilka.
Scalet odwróciła się i zetknęła się z lekko zdezorientowanym i zdziwionym spojrzeniem nieznajomego. Co mogła zrobić? Nie miała już tego kamienia, którym go wcześniej ogłuszyła, a łuk ze strzałami zostawiła w jaskini. Może, gdyby walnęła wilka mocniej...
- Już nawet nie można zapolować w spokoju - warknął - Ja tu jestem w Watasze Krwawego Szafiru od jakichś kilkunastu dni.
- Więc uważasz, że nie jesteś szpiegiem?
- A wyglądam na niego?
W jednej chwili wadera zauważyła, że jej podejrzenia były właściwie bezpodstawne. Brawo Scar, właśnie zaprzepaściłaś dobre pierwsze wrażenie.
- Przepraszam - mruknęła tylko, podchodząc bliżej wilka - Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie robić...
Ten jednak wstał i zaczął się cofać, dopóki nie natrafił na drzewo.
- Po prostu zostawcie mnie wszyscy w spokoju - odparł, unikając wzroku wadery. Odwrócił się i pobiegł w las.
Kiedy już nieznajomy zniknął jej z oczu, Scarlet poczuła dziwny ból głowy, że aż opadła na śnieg ze zmęczenia. Pierwszy raz czuła coś podobnego i nawet wydawało jej się, że teraz wzrok jeszcze bardziej jej się pogorszył, lub tylko jej się to wydawało.
Mimo wszystko zdecydowała się wrócić do swojej jaskini wcześniej, gdy jeszcze jest w stanie chodzić.

<Catooon?> :)

Od Scarlet CD Trou Noir

0 | Skomentuj
Jeszcze przez kilka sekund Scarlet stała w bezruchu, a potem gwałtownie cofnęła się do tyłu, dopóki nie natrafiła na ścianę, czyli jakiś metr dalej. Odwróciła wzrok zakłopotana i z lekka zdenerowana zaistniałą sytuacją.
Podczas tej niefortunnej akcji Scarlet chyba dopiero rozpoznała basiora, gdy jego różowa grzywka, powstała na wskutek eliksiru Elan, zasłoniła jej połowę widoku, przy okazji kosmyki tego koloru niemal musnęły jej gałki oczy. Faktycznie ciekawe dla niej było to, jak nagle nos Blue Tornado znalazł się tak blisko jej. Jak to się stało? Nie wiem. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
Po chwili tej niezręcznej ciszy, wilczyca zwana Incendie tupnęła łapą, mrucząc przy okazji kilka słów w nieznanym dotąd Scar języku. Następnie szpiedzy z Watahy Krwawego Szafiru przeszli za nią w przeciwległy kąt pomieszczenia.
- Damy radę się z nią porozumieć? - szepnęła Scarlet niepewnie i wystarczająco cicho do towarzysza.
- Mam nadzieję - Trou pokiwał potwierdzająco głową i spojrzał porozumiewawczo na Incendie. Ta zaczęła mówić znów w obcym języku, który do uszu Scar trafiał jako wyrwane z kosmosu słowa, które ciężko było jakkolwiek porównać do słów z języka Północy. Scar zapisała w pamięci, że musi w wolnej chwili zapytać towarzysza, co to za język, którym się poslugują.
W pewnej chwili swojej mowy Incendie zrobiła pauzę, a Trou był na tyle miły, że przetłumaczył na język Północy wszystko, co przed chwilą powiedziała. Armia Kiby, albo jak to ją nazwał basior, Białej Czarownicy, dzieliła się na dwa typy. Pierwszy stanowiły wilki takie jak my - wymieszany zbitek różnych ras. Z informacji Incendie wynikało również, że w w drugiej jaskini znajduje się cały oddział medyków bardziej lub mniej wykwalifikowanych. Athene i Trou, jak zresztą reszta wilków śpiących w tej komnacie, żyli by wspierać drugą część armii w razie, zbliżającej się zresztą, wojny z Watahą Krwawego Szafiru.
A kim była ta druga część armii? Cóż, z opisu rdzawej wadery wynikało, że to pozbawione duszy maszyny do zabijania w wilczej skórze. Ponoć na wskutek efektywnego treningu i krzty magii, ich skóra stała się kilka razy grubsza i wytrzymalsza, również pod względem siły górowali nad siłą fizyczną wilków z Watahy Krwawego Szafiru. I tego właśnie rodzaju wojowników było dużo. Naprawdę d u ż o.
- Mają jakieś specjalne moce, czy są po prostu bardzo silni?
- Nie wiem - Incendie wzruszyła ramionami i szepnęła do Trou w swoim języku. Ten powtórzył już bardziej zrozumiale dla Scar:
- Na pewno jeden z nich potrafi manipulować lodem - Mruknął, kiedy Incendie powiedziała kolejne zdanie - Ale... to nadal nic przy tym, co zrobiła ta młoda medyczka z takim jednym wisiorkiem, gdy jeszcze była na usługach Kiby.
- Była? - zdziwiła się Scarlet - To już nie jest?
- Incendie dawno jej tu nie widziała. Ale była równie silna, jak ci wojownicy, których trenuje Kiba...
Incendie szybko nadepnęła Trou na łapę, i wtrąciła, tym razem już w łamanym języku północnym:
- Była lepsza, niż którykolwiek z armii Kiby. I chyba należała do waszego stada, nieprawdaż?
- Tak, nazywa się Prascanna - stwierdził Trou Noir - Day mi o niej wspominał.
- Day?
- Nieważne. Masz dla nas jeszcze jakieś przydatne informacje?
Scar czuła się niezręcznie w towarzystwie dwóch wilków rozmawiających trochę po północnemu, trochę w tym dziwnym języku. Nie wiedziała, kiedy opłaca jej się słuchać, a kiedy zupełnie nic nie zrozumie.
Meh, było trzeba posłuchać rodziców i przyłożyć się do podstawowej nauki innych języków i metod konwersacji.
Chociaż z drugiej strony nie podobało jej się mieszanie do ich misji innych wilków, którzy w końcu mogą być tylko podstawionymi konfidentami Kiby w celu sprawdzenia, czy nowi rekruci będą jej lojalni.
O kurcze! A jeśli to faktycznie mogła być prawda? Czy powinna ostrzec Trou Noir? Może i tak jest już za późno, ale ostrożności nigdy dość.
Nie, to zły pomysł. Basior widział w tymczasowej współlokatorce sojusznika. Czy jest szansa, by uznał przypuszczenia jakiejś niedowidzącej paranoiczki za słuszne?
Scar cofnęła się o kilka kroków i zajęła miejsce na czyimś cudzym, pustym posłaniu, obok ducha dzikiego kota, który wpatrywał się w nią już od jakiegoś czasu.
- Jak na mój gust... . - zamiauczała zjawa - Ty chyba nie lubisz tej Incendie.
- Skądże, ja jej zwyczajnie nie ufam - szepnęła wilczyca, prawie nie poruszając wargami, by nikt nie zauważył, iż gada sama ze sobą - Nie podoba mi się, że Trou wtajemnicza ledwo znane wilki w naszą misję.
Pozostawała jeszcze jedna kwestia. Hikaru. Jej kolega po fachu. Scar powinna wyczuć zbliżający się patrol i ostrzec jasnobrązowego basiora. Może i popełnił głupi błąd, wchodząc nieprzygotowany na terytorium wrogiego stada. Może i ledwo go znała, gdyż nie mieli wcześniej zbyt wielu okazji do rozmowy. Ale mimo wszystko to członek watahy.
Musiała go odbić. Przecież Yesterday nie może sobie pozwolić na stratę wilka, w końcu już teraz było ich za mało. Jednak, czy jej szalony pomysł miał jakieś szanse powodzenia? Była obecnie prawie ślepa jak kret, dodatkowo musiała porzucić swoją ukochaną broń przed wkroczeniem na tereny zajęte przez Kibę. Teoretycznie nie miałaby szans w starciu z uzbrojonymi żołnierzami Lodowej Wilczycy. Dodatkowo próba uwolnienia Hikaru mogła skończyć się ujawnieniem prawdziwej tożsamości rzekomych nowych rekrutów.
A właśnie, skoro mówimy o tożsamości. Ile czasu minęło, od kiedy Athene i Blue Tornado brali ostatni raz tą miksturę od Elan?
- Wybacz nam na moment - mruknęła Scarlet do Incendie, odciągając swojego towarzysza na drugi koniec jaskini. Nowo poznana wzruszyła tylko ramionami i, mówiąc jeszcze parę słów w tym swoim obcym języku, usiadła na dywanie.
- O co chodzi? - zapytał basior przyciszonym głosem. Nie wyglądał na zadowolonego, gdy jego dyskusja z tajemniczą cudzoziemką została właśnie przerwana.
- Jedna sprawa. Kiedy ostatnio piliśmy ten eliksir od Elan? Bo mam wrażenie, że twoja grzywka jest teraz trochę krótsza.

<Trou?>

Od Scarlet CD Trou Noir

0 | Skomentuj
Również Scarlet postanowiła położyć się na jednym z futer. Była głodna i zmęczona. Wiedziała, że musi mieć energię na następne trzy doby, jeśli mają zdobyć jak najwięcej informacji.
Rozejrzała się wokół. Trou Noir, ta Incendie i reszta wilków znajdujących się w pomieszczeniu już dawno zasnęła.
Z drugiej jednak strony bardzo nie chciała tu być, ale teraz już nie było odwrotu. Przecież nie mogła jak gdyby nigdy nic wyjść w jaskiń i pójść z powrotem na tereny watahy.
- Niby czemu nie możesz po prostu wyjść?
Wadera wrzasnęła, kiedy zauważyła leżącego przy niej widmowego kocura. Prawdopodobnie to był ten sam kot, z którym przeprowadziła krótką konwersację nad jeziorkiem.
- Nie wrzeszcz tak, bo wszystkich obudzisz - Kot omiótł spojrzeniem śpiące wilki - Jak na mój gust, sprawa jest prosta: chcesz stąd wiać, no to zwiewaj. Nad czym się tyle zastanawiasz?
Scarlet prychnęła i powoli wstała.
- Wiesz, w odróżnieniu do ciebie, to mnie inni widzą.
- Nie dasz rady się przekradnąć? Przecież jest noc. Myśleliśmy, że jesteś tym zwiadowcą...
- Bo.... jestem. Ale póki co nie mam po co wracać - westchnęła wadera - Na dodatek ledwo cokolwiek widzę.
- A kto tu mówi o wracaniu? - syknął duch kota - To przecież oczywiste, że pozbędą się ciebie, gdy tylko odkryją, że nie jesteś już tak użyteczna jak kiedyś.
- Yesterday nie jest taki.
- Albo to ty nie dopuszczasz do siebie tej myśli. Czasami nie wszystko jest takie, jakie się na pierwszy rzut oka wydaje.
Dalej już nie mówił, tylko spoglądał raz na Scarlet, a raz na towarzyszącego jej Trou Noir, który spał twardo od dłuższego czasu. A wilczyca wpatrywała się w lodowe wrota, którymi tutaj weszli. Jakby nie patrzeć, Sivve nie zamykał tych drzwi na klucz. Ewentualnie Kiba mogła zostawić przy drzwiach strażników, a uzbrojeni strażnicy mogli stanowić na chwilę obecną problem. Wadera musiałaby szybko wysmyknąć się przez, no tak.... strasznie dużo ważące drzwi, mające zapewne z tysiąc lat. Ale co potem? Nawet, jeżeli strażnicy przysnęli, to przecież nie znała na pamięć planu jaskiń.
Taa... może by jej się udało, gdyby tylko mogła stać się chociaż na kwadrans takim niewidzialnym kotem.
Scarlet usłyszała kroki, mogące zwiastować powrót Griviera i Nicolette. Nieśli kawał mięsa renifera.
Incendie obudziła się natychmiast, zupełnie jakby aż z krainy snów wyczuła intensywny zapach mięsa.
Wokół kawałka renifera zebrała się już w kole większość wilków.
- Co jest? - zapytała, nieśmiało podchodząc do nich. Wkrótce dołączył do niej ziewający Trou Noir, czy raczej Blue Tornado.
- Lepiej coś zjedzcie, dobrze radzę - odparł Grivier - Kiba chce się z wami wkrótce widzieć. Powinna po was zaraz kogoś wysłać.
Mięso miało nieco dziwny zapach...
- No jedzcie - mruknęła Incedie - Nie jest zatrute.
Scarlet i Trou Noir wymienili niespokojne spojrzenia, ale zaraz zabrali się do jedzenia razem z pozostałymi. Mięso tego renifera było już stare i nieświeże, ale na chwilę obecną Scarlet nie zwróciła na to zbyt dużej uwagi. Dostali coś do jedzenia. To najważniejsze.
Zdążyła wziąć ledwie jeden kęs, a usłyszeli głośne otwieranie lodowych drzwi. U ich progu stanął Sivve, duży szary strażnik, który poprzedniego dnia zaprowadził ich do Kiby. Wilk przywołał gestem dwójkę nowych wilków.
Super. Scar właśnie zdała sobie sprawę, że nie przespała ani jednej godziny. Starając się jak najmniej kołyszeć, dołączyła do towarzysza.

* * *

Sivve wprowadził ich do jaskini Kiby, a potem został wysłany przez nią na polowanie, zostawiając dwójkę drżących z zimna wilków sam na sam z przywódczynią.
- Jak się spało? - zapytała z uśmiechem Kiba, jednak nawet nie próbowała, aby uśmiech wyszedł szczerze.
- Doskonale, chociaż mogłoby być trochę cieplej - zauważył Trou Noir.
- Taka jest Północ, moi mili. Przyzwyczaicie się.
To mówiąc wstała i wyszła z pomieszczenia. Scarlet i Trou Noir domyślili się, że mają iść za nią. Teraz znaleźli się w obszerniejszej jaskini. Scarlet dostrzegła stosy ksiąg i zwojów porozstawianych po kątach jaskini, jak i również magazyny ziół, przypominających waderze jaskinie Uzdrowicielki.
Kiba zatrzymała się przy dużym płótnie powieszonym na ścianie.
- Spójżcie - Wskazała na płótno - To mapa naszych terenów. Lepiej ją sobie zakodujcie w pamięci. A przy okazji, mam dla was wasze pierwsze zadanie.
Usiadła na jednym z futer.
- Co będziemy musieli zrobić? - zapytał basior o kolorowej grzywce.
- Zadanie jest proste. Wczoraj dostałam wiadomość od mojego zaufanego informatora, że pewien członek Watahy Krwawego Szafiru kręci się na naszych terenach. Jak najszybciej go zlokalizujcie i przyprowadźcie go do mnie żywego. Wtedy zastanowie się, czy was przyjąć.

< Trou Noir? > Nie wiem jak tobie, ale mi Hikaru pasuje idealnie do roli nieproszonego gościa. Wesołych Świąt wszystkim :>

Od Scarlet CD Trou Noir

0 | Skomentuj
- Pewnie że może - westchnęła Scar. Niepotrzebnie tak śmieszkowała, ponieważ przypomniała sobie, że przecież nie pała do niego zbytnią sympatią. Nawet od Trou Noir czuć było pewną niechęć do współpracy z nią.
- Też musisz mieć imie zastępcze - stwierdził jej towarzysz, chowając zakorkowaną fiolkę do torby.
- Okej. Daj mi chwilę - Scarlet wstała i zaczęła chodzić w kółko, usiłując się namyślić - Athene?
- Athene? Czemu akurat to?
- Nie mam pojęcia, ale to jako pierwsze przyszło mi do głowy.
- Dobra, lepiej już chodźmy, Athene. Mamy mało czasu.
- To nie jest taki głupi pomysł, Blue Tornado.
Trou Noir wstał i wszedł aż po brzuch do lodowatej wody w Rzece Leminga. Już sam ten widok zmroził waderze krew w żyłach. Scarlet walczyła z myślami, ale ostatecznie dogoniła towarzysza.
Również jak on zostawiła swoje rzeczy w śniegu. Z wielkim bólem serca zostawiła tam też swój ukochany łuk
- Będę chora - syknęła, gdy poziom wody sięgnął jej brzucha.
Kiedyś na kilka lat znalazła się w lodzie. Nie chciałaby tego powtarzać, toteż szybko włożyła głowę pod wodę, by ją zaraz wyciągnąć. A gdy ją wyciągnęła przeżyła lekki szok.
Teraz wszystko wydawało jej się być bardziej rozmazana. Gdy zamrugała, nie widziała już odcieni szarości. Widziała czerń i biel. Jedynie czerń i biel. O nie.... nie.... nie teraz!
Zanurzyła głowę jeszcze raz, w nadziei, że wzrok jej się naprawi. Pod wodą zobaczyła ledwo widoczne widmo nurkującego leminga.
- A trzeba było iść z tym do Uzdrowicielki - zaszczebiotał leming, i rozpłynął się w wodzie.
A najgorsze dopiero miało nadejść... wadera najpewniej tylko zaszkodzi misji. Ale z drugiej strony... nie może się wycofać. Nie chciała, by ktokolwiek wiedział o jej problemach ze wzrokiem. Ona już wiedziała, co z nią zrobią, jak się dowiedzą. Albo ją zabiją lub wygnają, bo czyni więcej szkody niż pożytku, albo co gorsza... zostanie odsunięta od stanowiska zwiadowczyni, od pracy, którą przecież tak uwielbia....
Dopiero szturchnięcie basiora przywróciło ją do świata rzeczywistego.
- Już chyba wystarczy - powiedział, przecierając oczy.
- Racja - westchnęła Scarlet i popłynęła pieskiem ku drugiemu brzegowi Rzeki Leminga. Tak naprawdę, nie była do końca pewna, kiedy powinien zaczynać się grunt, bo teraz wszystko się ze sobą zlewało. Potem usiłowała wylać sobie całą wodę z uszu. Trou Noir dołączył do niej chwilę później.
- Nie wolisz może trochę odpocząć? - zaproponował.
- Nie trzeba - skłamała. Tak naprawdę potrzebowała przynajmniej.... tysiącletniego odpoczynku - Sam zresztą mówiłeś.... spieszy nam się.
Wilk wzruszył ramionami. Weszli do lasu. Scarlet cały czas musiała się pilnować, żeby nie przywalić nosem w jakieś drzewo. Na szczęście taki incydent nie miał miejsca, chociaż nie oznaczało to, że na początek mieli z górki.
Co to znaczy? A no znaczy to, że po kilku minutach marszu na Trou Noir skoczył szary wilk. Z niezwykle agresywnego zachowania napastnika Scarlet wywnioskowała, że był on gotowy rozszarpać towarzysza na miejscu, a później ją zgwałcić i zabić. Niekoniecznie w tej kolejności.
Jak najszybciej rzuciła się na szarego z kłami, pazurami, chociaż niestety bez niezastąpionego łuku.
Udało im się wspólnymi siłami odepchnąć napastnika, a był to naprawdę ciężki i duży osobnik. Ciekawe, co on je, że jest taki gruby. Zwinny, chociaż gruby, a przynajmniej jak na wilka. Dość dziwne połączenie.
Chciała dobiec do tamtego szarego, ale powstrzymał ją Trou Noir.
- Uspokój się - warknął na nią, a potem zwrócił się do szarego wilka - Nie chcemy kłopotów. To jest Athene, a ja nazywam się Blue Tornado. Szukamy sfory.
Napastnik długo nie odpowiadał. Być może ďopiero teraz zauważył różowo-niebieską grzywkę u Trou Noir.
- Ah tak? Dziwna z was para. Chodźcie za mną, i żadnych sztuczek.
Więc nic już nie mówili i szli za wilkiem. Szli już całkiem długo, nie natykając się na nikogo. W końcu Scarlet nieco przyspieszyła i zrównała się z prowadzącym.
- Proszę pana... jak się pan nazywa?
- Sivve - mruknął szary wilk.
- Panie Sivve, a dokąd tak właściwie zmierzamy?
- Mam rozkaz prowadzić każdych chętnych do przywódczyni - odpowiedział krótko szary basior. W gruncie rzeczy nie był już tak oschły, jak na początku. Chociaż jego głos nadal nie brzmiał optymistycznie.
- Do przywódczyni? - Do rozmowy włączył się Trou Noir - To ona?
Ukradkiem wymienił ze Scarlet porozumiewawcze spojrzenia.
Sivve przytaknął, ale nie odezwał się już więcej. Wkrótce wilki, zwane Blue Tornado i Athene poczuły, że temperatura powietrza dość szybko się obniża. Szary wilk prowadził ich do jaskini. Scarlet nie zauważyła lodu, który pokrywał podłogę, i tylko jej zwiadowczy refleks sprawił, że nie zjechała w dół.
Kilka wilków zaczęło szeptać coś między sobą. Teraz w jaskini było nawet zimniej, niż na obszarze tundry, podczas śnieżycy.
A potem zobaczyła j ą.

< Trou Noir? > Opis Kiby zostawiam w Twoich łapkach, Twój wilk ma duużo lepszy wzrok, a poza tym to w końcu przybrana ciotka jednego z Twoich wilków, także powodzenia :]

Od Scarlet CD Trou Noir

0 | Skomentuj
Scarlet znowu przyspieszyła. Chciała jak najszybciej dotrzeć do jaskini Yesterday'a, posiedzieć tam trochę, a potem mieć już nareszcie czas dla siebie. Już wolała towarzystwo widm od wilków. Czy powinna się tego obawiać? Może. Tak czy siak, miała nadzieję, że wizyta w jaskini Alfy nie zabierze jej za dużo czasu.
No właśnie, miała nadzieję. Wtedy jeszcze nie spodziewała się, co mogło potem nadejść.
- A po my mu jesteśmy? - zapytała Trou Noir, usiłującego ją dogonić. Dlatego zwolniła, by mogli się spokojnie usłyszeć.
Początkowo odpowiedziało jej westchnienie basiora.
- Też chciałbym to wiedzieć.
Wadera o mało nie zderzyła się z drzewem, odskakując w ostatnim momencie. Naprawdę, powinna bardziej uważać po tym osłabieniu się wzroku, szczególnie teraz, gdy nie jest sama. A nikt nie może niczego zauważyć.
Na szczęście wreszcie dotarli na miejsce.
- Witajcie - powitał ją Yesterday, gdy przekroczyła próg jaskini. Scarlet zauważyła, że jego oczy są bardzo zmęczone - zupełnie jakby nie spał od dwóch dni. Wilczyca pamiętała go w bardziej... żywej wersji. Może potrzebował od niej wsparcia, pomocy lub czegokolwiek podobnego? A Trou Noir?
- Witaj - powiedział towarzyszący waderze basior, jednak jego głos zabrzmiał odrobinę sztucznie. Scar nie potrafiła stwierdzić, dlaczego.
- Cześć - przywitała się Scarlet - Co tu robimy?
Yesterday wskazał łbem na drugiego wilka.
- Być może już się znacie - to mój stary znajomy, Trou Noir. Wasza dwójka dostanie ważne zadanie...
- To znaczy? - przerwała mu wilczyca. Być może nie było to zbyt grzeczne, ale tak bardzo chciała już wszystko pozałatwiać i móc odpocząć. Chociaż Yesterday nie zwrócił na to większej uwagi, to Trou Noir rzucił jej szybkie spojrzenie.
- Waszym zadaniem będzie przeniknięcie w szeregi sfory Kiby, na wschód od naszych granic, i wyciągnięcie stamtąd jak najwięcej informacji - sprecyzował Alfa - Chcę wiedzieć, jak liczna jest sfora, jaką magią się posługują, a przede wszystkim, dlaczego Kiba szuka zemsty na WKS. I do czego jest w stanie się posunąć.
- Yesterday'u - zapytał Trou przyciszonym głosem - A to nie jest czasem zadanie dla szpiegów?
- Chwilowo wszystkie wilki pełniące funkcję szpiegów są zajęte. Shairen bardziej się przyda jako medyczka, a Hikaru ma straszny kaszel. A wam ufam i wiem, że dacie sobie radę.
Ale my niezbyt sobie ufamy, pomyślała Scarlet, spoglądając na szarego wilka. (Kij, że wszystko widziane jej oczami jest jasnoszare, szare lub ciemnoszare)
- Jeszcze jedno - dodał Yesterday - Macie około godzinę na uszykowanie jedzenia, zabranie potrzebnych rzeczy i pozamykanie mniejszych spraw, a potem niech każde z was przyjdzie do Elan. Ma dla was coś specjalnego.
- To sprawa niecierpiąca zwłoki? - zapytała biała wilczyca.
- Tak, to najważniejsza misja, jaką kiedykolwiek dostaniesz - zgasił ją Alfa - Idźcie już, to bardzo ważne. I pamiętajcie: musicie zachować szczególną dyskrecję.
Scarlet chciała zaprotestować, ale nie chciała męczyć już biednego, starego Jaspera. Nawet gotowa jest jakoś przetrawić współpracę z nowo poznanym.
Szybko opuściła jaskinię, ponieważ Alfa nie miał już nic do dodania, chociaż zatrzymał u siebie Trou Noir na momencik, ale Scarlet to nie interesowało. Musiała coś upolować, zabrać łuk i kołczan pełen strzał.
Wpadła jak burza do jaskini. Zobaczyła dwie wilcze zjawy rozłożone na jej dywanie, w dość dwuznacznej pozycji. To chyba najdziwniejsza rzecz, jaką widziała, poza zombie łosiami, oczywiście. Na moment zapomniała o bożym świecie.
- Co...
Duchowa parka odskoczyła od siebie, wydając z siebie dziwny okrzyk, brzmiący jak błyskawica, która stworzyła echo.
- Wypad z mojej jaskini - warknęła, a onieśmielone duchy wolały chyba się wycofać. Rozpłynęły się, niczym mgła o poranku.
Scarlet pozbierała łuk, kołczan razem z strzałami, zabrała też maść na rany, którą dostała dawno temu od Elan. Przy okazji rozwinęła obandażowany brzuch i posmarowała ranę tą właśnie maścią, przykryła nowym, czystym bandażem. Resztę maści schowała to torby, założyła kamizelkę (gdzieś na arcie powinna ją mieć ubraną)
Postanowiła jeszcze upolować jakiegoś leminga. Była też nieco ciekawa, co w tym czasie robił jej przyszły partner (Partner na czas misji! A co wy myśleliście?)

< Trou Noir? >

Od Scarlet CD. Trou Noir

0 | Skomentuj
Scarlet jak przez mgłę pamiętała drogę go letniego lokum Yesterday'a, a przynajmniej taką miała nadzieję. Ostatnio wiele rzeczy pamiętała jak przez mgłę.
Mogłoby wydać się to dziwne, a nawet śmieszne..... ona, jedyna zwiadowczyni w watasze nie mogła zapamiętać dokładnej geografii terenów watahy, do której w końcu należała już spory kawał czasu.
Chyba zacznie wreszcie rysować sobie mapy tego wszystkiego.
Tymczasem Scarlet i Trou Noir szli już jakiś czas. Trou Noir... swoją drogą dziwne, charakterystyczne imie. Wilki rzadko kiedy noszą imiona składające się z więcej niż jednego wyrazu. Jak wcześniej stwierdził, należał już kiedyś do WKS... chociaż jaki był prawdziwszy cel jego powrotu? Tak czy inaczej, nie zamierzała jak na razie pytać go o tego typu rzeczy. Trou Noir nie wygladał, jakby chciał się podzielić takimi informacjami.
W ogóle nie zamierzał nic mówić. A ta cisza powoli działała waderze na nerwy. Nie było nawet tych dziwnych zjaw, które naprzykrzały jej się stosunkowo niedawno.
Właściwie to nawet zaczynało jej powoli brakować tych ich irytujących komentarzy.
Z kolei powoli zaczynała żałować, że w ogóle zaproponowała Trou zaprowadzenie go do Yesterday'a. W końcu zwiększało to konieczność spotkania większej ilości wilków, a właśnie wilków obiecała sobie unikać jak ognia piekielnego.
Nie minęłp dużo czasu, gdy znowu potknęła się o coś, i tym razem zakończyło się to glebą.
- W porządku? - zapytał Trou Noir, zmuszony do ponownej pomocy Scar w podniesieniu się - Powinnaś odwiedzić Uzdrowicielkę. Zgaduję, że stara Elan nadal pełni to stanowisko?
O nie.
- Wręcz przeciwnie, to nic takiego - skłamała Scarlet - Już niedaleko do jaskini Alf.
W rzeczywistości jakaś ostra gałąź rozdarła jej skórę na lewym boku. Szczęśliwie towarzyszacy jej basior szedł po jej prawej, a więc jest duża szansa, że niczego nie zauważył. Co prawda jednak zapachu krwi nie da się pomylić z żadnym innym....
- Wybacz moją nieuwagę - zaśmiała się Scarlet, nakładając na pysk sztuczny uśmiech i przyspieszając do truchtu - Idziesz?
Trou przytaknął i już po chwili zrównał się z nią. Był od niej dużo większy, i nieco mniej puchaty. Scarlet, z oczywistych względów, nie miała możliwości ustalenia koloru jego futra.
Krew nadal sączyła się z jej boku w dużych ilościach. Niech to szlag. Odstawi dawnego członka watahy do jaskini, której poszukuje, i zaraz się stąd zmywa.
- O, zobacz, to tutaj - odparła, wskazując na jaskinie - Nie gwarantuje, że Yesterday jest w środku, ale już muszę iść.
- Dobrze.... tak czy inaczej dzięki za pomoc - mruknął Trou, idąc w kierunku wejścia do jaskini.
Scarler odwóciła się na pięcie i szepnęła:
- Do zobaczenia...
Teraz dopiero zauważyła, że jej krew w znacznym stopniu zabarwiła śnieg. Musiała wrócić do jaskini i umyć tą ranę.
Po kwadransie myła już się w niedalekim strumyku. Lodowata woda wywołała natychmiastowy ból, który był nie do zniesienia. Scarlet owinęła szybko bandażem ranę, w nadziei, że nie wdarło się tam żadne zakażenie...
- Czemu nie pójdziesz po prostu do Uzdrowicielki?
Wadera aż podskoczyła, ale po chwili odetchnęła z ulgą. To nie był Trou Noir, jak początkowo zakładała, tylko jedna ze zjaw.
Widmo siedziało  na brzegu rzeki. Tym razem była to niezbyt wyraźna, szara sylwetka kota.
- Powiedz... - wilczyca zignorowała pytanie zadane przez zjawę - Czemu pojawiacie się dopiero wtedy, kiedy jestem sama? I dlaczego zawsze w pojedynkę?
- Dobre pytanie - zamiauczał kot. Jego głos był zniekształcony, dało się słyszeć w nim echo - Sam chciałbyn wiedzieć.
Scarlet nadal stała w lodowatej wodzie i przyglądała się zjawie z zainteresowaniem. Widma już nie przerażały jej tak, jak na początku: teraz wydawały się niezwykle interesujące. Były nawet całkiem kulturalne podczas rozmowy, chociaż straszenie kogoś nagłym pojawianiem się miały najwyraźniej w genach.
- Jak się dowiesz, to zaspokoisz moją ciekawość?
- Może - padła odpowiedź. Kocur nagle zjeżył sierść - Zwijam się. Masz towarzystwo.
Na przeciwnym brzegu do tego, na którym siedział kot, pojawił się nikt inny, jak Trou Noir. Nie umiała zgadnąć jego intencji. Nadal zresztą nie wyszła z wody. Stała dokładnie w tym samym miejscu, co dziesięć minut temu.. Nie chciała z nim rozmawiać.
O wiele bardziej wolała na przykład towarzystwo kota. Im bardziej ją ten niematerialny świat fascynował, tym bardziej czuła, jak odsuwa się od żywych wilków. Od watahy.
- Alfa kazał przekazać, żebyś przyszła do jego jaskini, jak najszybciej możesz - zawołał na tyle głośno, że Scarlet nie mogła tego nie usłyszeć.
- Już idę - Biała wadera wyszła i otrzepała się szybko z wody.
Kopę lat, Yesterday... pytanie, po co mu ona w tej chwili?
- Z ciekawości spytam.... - zwróciła się do basiora  - Jakie wybrałeś stanowisko?
<Trou Noir?>

Od Scarlet do Trou Noir

0 | Skomentuj
- I po co Ci to było? - zapytała istota w lustrze, łudzaco podobna do wilka - Po kiego grzyba właziłaś do tej magicznej mgły?
- Nie wiem - Scarlet odwróciła wzrok - Jakoś tak czułam, że powinnam...
- Alfa poradziłby sobie, w końcu nie bez powodu nosi ten tytuł - Zjawa odezwała się ponownie - A teraz ty nawet kolorów nie rozróżniasz. A właściwie to dlaczego nie zgłosisz tego Uzdrowicielce?
Biała wadera wstała i spojrzała zjawie prosto w oczy. Istotaw lustrze była do niej bardzo podobna, może poza brakiem źrenic. I faktem bycia półprzeźroczystym duchem.
- I co zrobisz? - zapytała zjawa - Nie uda ci się mnie zniszczyć.
Scarlet czuła, że albo zaraz się popłacze, albo jednak spróbuje coś powiedzieć....
- Nikt się nie może dowiedzieć. To słabość, nie chcę, żeby mnie wszyscy jakoś specjalnie traktowali. A ty -
Wskazała na rozmówcę łapą - Istniejesz tylko w mojej głowie. Nie wpływasz w żaden sposób na moje życie.
- Jesteś tego taka pewna? - zapytało jeszcze widmo, ale Scarlet już odeszła.
Mianowicie ta biegła teraz do swojej jaskini. Co prawda nie zdążyła jeszcze znaleźć sobię zimowego mieszkania, ale wszystko wkrótce zorganizuje.
A tymczasem będzie unikać wilków jak tylko może. Węch ma przynajmniej jeszcze dobry.
Usiadła na futrze łosia i westchnęła ciężko.
- I tak się w końcu dowiedzą - powiedział głos zza jej pleców.
Zerwała się na równe łapy. Okazało się, że była to inna zjawa, jednak głos miała bardzo podobny. I jakimś dziwnym sposobem nie potrzebowała lustra ani tafli wody do objawienia się.
- Zostawicie mnie wreszcie? - zapytała zrezygnowana zwiadowczyni, wychodząc żwawym krokiem z jaskini.
- Wiesz, zawsze możesz próbować nas ignorować - Zjawa dogoniła ją po kilku chwilach - Ale będziesz potrzebować silnej magii, żeby się nas pozbyć.
- Okej, zrozumiałam.
Zjawa jeszcze chwilę ją zaczepiała, ale gdy zauważyła, że ofiara jest już w lepszym stanie psychicznym, odpuściła na jakiś czas.
O tak, spacer znacznie poprawił Scarlet humor. Myślała nad zaadoptowaniem jakiegoś lisa polarnego z terenów północnych sojuszników. To mogłoby jeszcze bardziej pomóc. Może w końcu zjawom znudzi się przygnębianie jej i same sobie pójdą?
Lepiej jednak zacząć działać od razu. Scarlet spojrzała w niebo. Słońce dopiero wschodziło, więc wadera nie miała dużych trudności ze znalezieniem kierunku na biegun północny.
- Widziałem Twoje myśli - zaczęło jedno z widm - Lis polarny to raczej zły pomysł. Prawdziwe i fałszywe suki z nich. Nawet koty mają w sobie mniej złośliwości.
- Ach, zamknij się - Scar trzepnęła zjawę w policzek. Właściwie nie uderzyła jej tak naprawdę, ale ta chyba się trochę wkurzyła. Rzucając mięsem, stwierdziła, że zaraz przyśle do Scar kogoś w zamian i odeszła.
Nareszcie spokój.... to byłby idealny moment na krótką medytację, gdyby tylko Scarlet była zaznajomiona w tej sztuce.
Więc zaczęła biec. To też ją uspokajało.
Jednak problemy ze wzrokiem sprawiły, że wilk idący z naprzeciwka zlał się w jedno z otoczeniem i wadera na niego wpadła. On zresztą pewnie też był pochłonięty własnymi myślami.
Gdy zamrugała, leżała już na ziemi.
- Oj wybacz, wszystko w porządku? - zapytał wilk, który widocznie utrzymał się na łapach. Obcy, na terenie watahy.
- Nie, to ja przepraszam....
Nieznajomy wyciągnął do niej łapę. Scarlet pospiesznie wstała z jego pomocą.
- Przepraszam, mam coś teraz do zrobienia - odparła, omijając wilka i pobiegła sprintem. Miała nadzieję, że nie spotka już dziś nikogo, jednak obcy zawołał za nią.
Może chciał dołączyć do watahy? W tej sytuacji powinna jednak zawrócić. Ona jest trochę niedysponowana, a WKS przyda się każda pomoc.
Zatrzymała się i czekała, aż wilk powie, co ma do powiedzenia

< Trou Noir? >

Od Scarlet

0 | Skomentuj

Minęło już trochę czasu kiedy po raz ostatni widziałam kolory inne niż tylko odcienie szarości.
Czy mi to jakoś szczególnie przeszkadzało? Nie powiem, nie wpłynęło to dobrze na moje samopoczucie, niemniej jednak nie stanowiło to dużego problemu.
Oczywiście jako prawie jedyny zwiadowca w watasze powinnam mieć ponadprzeciętny wzrok, ale to tylko szczegół.
Wyszłam wolnym krokiem z jaskini z moim niezastąpionym łukiem w pysku, o mało nie potrącając kotowatego stworzenia. Kocur syknął z niezadowolenia i skoczył w najbliższe krzaki.
Od pewnego czasu pewna rzecz mnie intrygowała. Chciałam dowiedzieć się o wszystkim, co się działo podczas gdy zahibernowałam (chyba nie ma takiego słowa xP) się kilka, a dokładnie siedem lat temu. Powinnam już być na emeryturze?
Mniejsza o to. Yesterday wspominał o zakończeniu wojny, śmjerci Anubisa i Yongann, później również Alfy Moon. Pewnie sporo innych rzeczy też mnie ominęło.
Trzeba to nadrobić. Na pewno wataha ma coś w rodzaju biblioteki, pełnej różnych relacji z ważnych wydarzeń. Może znajdzie się coś o klątwach osłabiających wzrok?
Hmm....
Co prawda powinnam jeszcze zrobić zwiad całych terenów, ale...
- Walić to - westchnęłam i ruszyłam przed siebie. Prędzej czy później na kogoś lub coś trafię.
Po kilkunastu minutach nieprzerwanego truchtu wreszcie zwolniłam do zwykłego chodu. Zobaczyłam stado wron krążących nisko nad jakąś łąką, skupione na jakimś obiekcie leżącym na trawie. Gdy podeszłam, by się temu przyjrzeć, zauważyłam, że owym obiektem są zmasaktowane zwłoki lisa. Chyba lisa.
Z trudem powstrzymując odruch wymiotny, spłoszyłam wrony i spojrzałam dokładniej na martwe ciało. Lis miał rozszarpany brzuch i zauważalny brak przednich łap.
- Sio! - warknęłam na wronę skubiącą wyflaczone wnętrzności.
Ponownie zerknęłam na zwłoki. Zastanawiało mnie, co mogło spotkać te biedne stworzenie. Wtedy wyczułam jakiś obcy mi dotąd zapach. Po chwili biegłam już za właścicielem zapachu.
A właściwie biegłabym, gdybym po drodze nie potknęła się o coś i nie walnęła głową w ziemie.

<Ktoś, coś?>

Od Scarlet CD Hikaru

0 | Skomentuj
Rzuciłam jeszcze jedno nieufne spojrzenie na nowego zwiadowcę imieniem Hikaru. Coś mi w nim nie pasowało. Chyba się nie polubimy, ale skoro mamy chodzić razem na zwiady, będę musiała do tego przywyknąć.
Minęło kilka dni od mojej wyprawy z Yesterday'em, a mi nadal nie poprawił się wzrok. Widziałam wszystko na czarno-biało i chyba niedługo będę musiała zrezygnować z mojej funkcji i poprosić alfę o przydzielenie mi innego stanowiska. Do takiego, w którym problem ze wzrokiem nie będzie za bardzo problemem.
Mimo wszystko cieszyłam się nieco z faktu, że wataha będzie miała nowego zwiadowcę. To w końcu dość ważne stanowisko, a po ostatnich wydarzeniach wydaje mi się, że szykuje się jakiś konflikt.
Nie zauważyłam wystającego kamienia, i po chwili wyrżnęłam się na ziemię.
- Wszystko w porządku? - zapytał Hikaru, pomagając mi się podnieść.
Swoją drogą to miło z jego strony, nawet jeśli pomógł mi wstać jedynie z grzeczności.
- W najlepszym - mruknęłam.
Nikt nie może się dowiedzieć o mojej przypadłości. Nie zamierzałam nawet iść z tym do Elan, chociaż doszły mnie słuchy, że Uzdrowicielka potrafi wyleczyć komuś wzrok.
Postanowiłam zmienić temat. Już nie chciało mi się oprowadzać nowego po terenach, ale skoro wcześniej zaproponowałam, że go oprowadzę, musiałam teraz to zrobić.
- Chcesz zobaczyć Owadzi Las? To miejsce służące nam za mieszkania podczas zimowych miesięcy.
Hikaru przytaknął i ruszyliśmy wolnym krokiem w kierunku tego właśnie miejsca. Miałam nadzieję, że nie stracę orientacji w terenie.
Wędrowaliśmy w ciszy. Domyśliłam się, że brązowy basior nie jest zbyt rozmowny, podobnie jak ja. Dopóki nie zorientuje się, że z moim wzrokiem coś jest nie tak, wszystko będzie w porządku.
- Jak właściwie trafiłeś na tereny WKS? - rzuciłam, żeby przerwać panującą tu ciszę.

< Hikaru? Wiem, ponad miesiąc opóźnienia, ale nie miałam pomysłu na odpis >

Od Scarlet CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Yesterday cały czas wydawał się jakiś taki nieobecny i zapewne tak samo jak ja był już powoli zmęczony wędrówką po zamglonym lesie.
Chociaż ja nadal byłam nieco roztrzęsiona zaistniałą niedawno sytuacją. Zdecydowanie wolałabym zmierzyć się ponownie ze zmutowanymi łosiami niż z tymi zamaskowanymi wilkami. Miałam złe przeczucia związane z zamaskowanymi napastnikami. Byłam przekonana, że szykuje się od nich ostry wpie**ol....
Zastanawiało mnie też to, czy nie lepiej byłoby odejść z lasu, gdy znalazłam się na jego skraju. Muszę chyba opuścić tę watahę, poszukać sobie nowego domu.... Są przecież inne watahy. Może powinnam wyruszyć na południe.... Tak byłoby lepiej dla mnie. Zresztą, do WKS co chwilę nowe wilki przychodzą i odchodzą.
Westchnęłam i przyspieszyłam kroku, żeby zrównać się z Yesterday'em, który wcześniej wyprzedzał mnie o kilka kroków.
- Powiesz mi, co się stało, zanim na ciebie wpadłam? - zapytałam. Obiecał mi przecież opowiedzieć wszystko po drodze, zanim napadły na nas wilki w maskach.
- Później, dopiero jak stąd wyjdziemy - stwierdził krótko basior.Wydawał się jeszcze bardziej zmęczony i nieobecny, a oczy miał jakieś takie martwe. Ale przecież żył. Chyba....

- * - * - * -

Traciłam już nadzieję i chęć do życia, jednak nareszcie chyba zbliżaliśmy się do wyjścia z tego przeklętego lasu. Ostatecznie nie zostaliśmy już przez nic zaatakowani, tak jakby zamaskowani chcieli, żebyśmy wyszli z tego lasu żywi.... teraz byłam jeszcze bardziej niespokojna.
Jednak mimo wszystko ulżyło mi, że ten koszmar wreszcie się skończy. Te kilkanaście godzin spędzonych w zamglonym lesie wydawało mi się wiecznością.
Chciałam skakać z radości, ale nie miałam na to siły. Zdołałam zobaczyć chwilowy uśmiech na pysku mojego towarzysza, ale szybko coś go zgasiło. Yesterday ewidentnie coś ukrywał.
Po wyjściu z lasu kolory wydały mi się nieco blade, ale miałam nadzieję, że szybko mi przejdzie. Oj, jak bardzo się wtedy myliłam....
- Możesz iść odpocząć - mruknął obojętnie Yesterday, co wyrwało mnie z rozmyślań.
Niewiele myśląc położyłam się w najbliższej kałuży i spojrzałam na alfę.
- Co teraz zrobisz?
- Muszę zająć się kilkoma obowiązkami alfy - basior zaczął się oddalać. W pewnej chwili przystanął i jeszcze raz na mnie spojrzał - Powinnaś naprawdę trochę odpocząć. Wysłać do ciebie kogoś z jedzeniem? Altair mogłaby...
Urwał po wymówieniu imienia, z tego co pamiętam, swojej przybranej siostry. Pamiętam czarną wilczycę jak przez mgłę. Z reakci Yesterday'a wyczytałam, że chyba coś się jej stało.
- Poradzę sobie sama, jak tylko naprawię mój łuk - powiedziałam i wstałam - Do zobaczenia.
Yesterday mruknął coś w odpowiedzi, ale nie zwróciłam na to uwagi, ponieważ przypomniałam sobie o czymś, co miałam zamiar zrobić. Oczywiście zaraz po porządnym wyspaniu się.

Koniec fabuły :<

Od Scarlet CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Chyba znów zagłębiałam się w mgłę, ponieważ zdecydowanie zmniejszył mi się zasięg widzenia. Postanowiłam szybko odbić w lewo.... prawo, no po prostu w bok, nieważne. Skręcałam z powrotem w kierunku wyjścia z lasu... a przynajmniej tak mi się zdawało.
- Zostaw mnie! - warknęłam tak głośno, jak tylko byłam w stanie.
Starałam się przebiegać przez krzaki, żeby jak tylko się da spowolnić zmutowanego łosia, ale nawet z tym i tak był bardzo szybki. Miałam nad nim ponad kilka metrów przewagi, ale skrócenie tego dystansu do zera było tylko kwestią czasu. Musiałam improwizować.
- Yesterday!
Jednak moje nawoływania towarzysza nie odniosły zamierzonego skutku.
Może mogłabym ukryć się w wodzie? Oczywiście gdybym znalazła jeziorko, przy którym za pierwszym razem oddaliłam się od Yesterday'a zmylona jakąś chorą iluzją.
Nie. To przecież głupie. Zresztą, nie da się czegoś spokojnie szukać, kiedy jakiś krwiożerczy łoś uczepi się Ciebie jak rzep psiego ogona. Zbyt pochłonięta tymi myślami nie zauważyłam wystającego korzenia. Jako, że byłam już przyzwyczajona do tego, że często się o coś potykam, szybko udało mi się podnieść na równe łapy... jednak.
Tym razem nie udało mi się wstać na czas. Przeszył mnie raptem paraliżujący strach, gdy odwracając łeb, kątem oka zobaczyłam łosia jedną długość ogona ode mnie. Początkowo nic nie poczułam, oprócz gwałtownego zrównania z ziemią. Gdy dopiero zerwałam się na równe łapy, zdałam sobie sprawę, że zostałam perfidnie zdeptana przez łosia i mogę mieć nawet kilka żeber wyłamanych z kręgosłupa.
Gdy wstawałam, zawyłam z bólu.
*wrzaski wilka wrzeszczącego jak zarzynana świnia*
Jeśli istnieje szansa, że Yesterday żyje i znajduje się w tej części lasu, to nie było szans, żeby mnie nie usłyszał. Chyba, że jest nieprzytomny, albo już na tamtym świecie. Swoim krzykiem ogłuszyłam chyba łosia. Mimo bólu musiałam uciekać albo zostać i umrzeć jak ten czarny wilk, którego zwłoki wyniosłam na skraj tundry przed niecałą godziną.
Łoś ryknął, może nie tak głośno, jak ja przed chwilą, a ja automatycznie dostałam jeszcze większej gęsiej skórki. Zapewne chciał mnie uświadomić w tym, że pewnie zaraz zdechnę.
Odskoczyłam w bok i pobiegłam przed siebie. Łoś ruszył za mną. Po drodze udało mi się moją magią zatamować krwawienie, ponieważ straciłam sporo krwi.
W pewnej chwili ścieżka, jaką obrałam za domyślną drogę ucieczki, zakończyła się przepaścią. Wychyliłam się więc i spojrzałam w otchłań, ale przez mgłę nie mogłam zobaczyć ewentualnego dna.
Za sobą słyszałam trzaski łamanych gałęzi. Zbliżał się.
Pospiesznie zepchnęłam przypadkowy kamień w przepaść, żeby zobaczyć, czy na dnie może być jakieś jezioro lub coś. Nie usłyszałam jednak, żeby kamień o cokolwiek uderzał. O nie.
Ale nie miałam wybory. To była jedyna droga ucieczki, ponieważ nie posiadałam skrzydeł. Wiedząc, że może mam jakąś szansę, jeden na milion, żeby przeżyć upadek z niewiadomo jakiej wysokości, rozpędziłam się i skoczyłam w przepaść. Lecąc w powietrzu, czułam trochę, jakby zatrzymał się czas, czułam każdą z gałęzi, o które uderzałam. A potem wleciałam w jakieś krzaki.
Dziękowałam bogom za to, że pozwolili tym krzakom wyrosnąć i zamortyzować upadek. Odmawiałam szeptem modlitwę do wielkiego bóstwa w chmurach, gdy usłyszałam czyjeś kroki. Jednak nic nie wskazywało na to, że jest to zmutowany łoś. Mimo to, nadal mógł być to potencjalny wróg. Albo przyjaciel. Albo może.... jedno i drugie? Tak czy siak, był daleko, ponieważ kroki wydawały się być dość odległe, ale ja mimo to siedziałam kilka minut w ciszy.
Nagle zauważyłam, jak jakiś pajęczak chodzi mi po pysku. To wystarczyło bym piorunem wyturlała się z krzaków, z trudem tłumiąc krzyk, przy okazji przewracając przy okazji równie zaskoczonego przechodnia, którym okazał się wilk o bladozielonej (czytaj: beżowej) sierści.
Szybko odczołgałam się od wilka, zanim ten zdążył mnie zaatakować i zamrugałam kilka razy. Chyba jakaś igła wpadła mi do oka. O nie, nie, jestem jeszcze za młoda, żeby oślepnąć!
- Scarlet? Chciałaś mnie zabić? - zapytał szeptem Yesterday.
Nareszcie się znaleźliśmy.
- Sorry - mruknęłam, nie wiedząc jak wytłumaczyć moją reakcję na zobaczenie pająka - Nie wiedziałam, że to ty. No i to wszystko moja wina. Nie powinnam była się oddalać...
- To w tej chwili nieistotne - przerwał basior alfa - Wynośmy się stąd. Jak najszybciej.
Coś ewidentnie go niepokoiło. Cały czas szeptał, więc i ja zaczęłam szeptać. Szeptanie jest zaraźliwe.
- O co chodzi? Coś się stało?
- Opowiem ci po drodze - Yesterday dał mi znak ogonem, bym poszła za nim.
Miałam zamiar zapytać go o coś, gdy nagle...
...

<Yesterday? >

Od Scarlet CD. Yesterday'a

0 | Skomentuj
- Yesterday! - zawołałam w mgłę, resztkami nadziei. Raczej nie liczyłam na to, że uda mu się mnie usłyszeć. Byłam bardzo głodna...
Szybko zdałam sobie sprawę z mojego beznadziejnego położenia. Nie mogłam się zdecydować, co zrobić. Siedzieć nad jeziorkiem i czekać, aż Yesterday sam mnie znajdzie, lub na własną łapę poszukać wyjścia z tej mgły.
W końcu zdecydowałam się na to drugie. W tamtym momencie miałam zupełnie gdzieś, czy uda mi się kiedykolwiek znaleźć Yesterday'a, ale już powoli brakowało mi sił, najważniejsze dla mnie było wówczas wydostanie się poza obszar mgły.
Narysowałam na lekko wilgotnej ziemi strzałkę wskazującą kierunek, w który miałam zamiar się udać. Tak na wszelki wypadek.
Podniosłam się z ziemi i wolnym truchtem pobiegłam przed siebie, zostawiając za sobą jeziorko, w którym na pewno było coś upiornego. W lesie panowała zupełna cisza, więc dla uspokojenia zaczęłam sobie nucić melodię, która grała mi w głowie od jakichś kilku dni. Dzięki temu udało mi się zapomnieć na dobry kwadrans o głodzie, o tym, że zgubiłam Yesterday'a, że zgubiłam drogę powrotną... że najprawdopodobniej umrę tutaj.... aż do momentu, kiedy....
- Co do jasnej.... - syknęłam potykając się o coś miękkiego i upadając na ziemię. Gdy wstałam, zobaczyłam, że tym czymś było wilcze ciało. Gdy to do mnie dotarło, natychmiast odczołgałam się od ciała.
Musiałam się upewnić, czy żyje.  
Ostrożnie zbliżyłam się do ciała, stwierdziłam, że ów czarny wilk ma dużo krwi na barkach. Jego ciało było już zupełnie zimne, czyli wilk na sto procent był martwy. Zaschło mi w gardle. Zamknęłam zmarłemu oczy, cofnęłam szybko łapę i postanowiłam się jak najszybciej oddalić. Jednak po chwili wróciłam myślami do gnijącego ciała. Fizycznie również tam wróciłam, wkrótce po moich przemyśleniach.
Już od pewnego czasu nie miałam niczego w ustach.....
Usiadłam przy martwym wilku. Wokół nas unosiła się woń krwi i jeszcze czegoś... bardzo przyjemnego dla moich dróg oddechowych. To, co miałam zamiar zrobić, normalnie większości zapewne wydałoby się dość okrutne, jednak sytuacja, w której się znalazłam, była dosyć... wyjątkowa., więc myślę, że chyba mogłabym....
Jestem głodna.
Muszę jeść, żeby przeżyć. To jest silniejsze ode mnie....
- Wybacz... - mruknęłam do zwłok - ... ale nie mam za bardzo wyboru.
Martwy wilk nie odpowiedział. Chyba już od dawna wszystko było mu obojętne.

***

Gdy było już po wszystkim, wzięłam w zęby zwłoki wilka, które były teraz pozbawione większej części brzucha. A ja nareszcie poczułam sytość. Czy to, co właśnie zrobiłam, podchodzi pod kanibalizm? Jestem tego prawie pewna. Ale żyjemy w trudnych czasach.
- Nie będziesz tak tu leżał samotnie - powiedziałam z uśmiechem - Poszukamy razem wyjścia, a od razu po tym załatwię ci najlepsze miejsce odpoczynku w okolicy. Z dala tego przeklętego miejsca. W końcu jestem ci teraz winna przysługę. Co ty na to?
Martwy basior miał jednak wyj**ane na to co mówię. Za to ja nie chciałam, żeby ten nieznany mi wilk (bardzo możliwe, że jest.. .a raczej był z naszej watahy), został pochowany w tej okropnej mgle. Musiałby mieć normalny grób. Nie znałam tego wilka, ale kto wie... może rzeczywiście nie zasłużył na śmierć.
Nie... ja wcale nie oszalałam. Dlaczego masz taką dziwną minę czytając moje słowa? Przecież nie zamierzam nadawać tym szczątkom imienia. I tak żadna dobra ksywka nie przychodziła mi do głowy.
- Chcesz zostać pochowany na wzgórzu pod jakimś ładnym drzewem, żeby zawsze widzieć wschód i zachód słońca?
Zwłoki, wzruszyły ramionami. Albo sobie to tylko ubzdurałam. Westchnęłam cicho. Powinnam znaleźć sobie jakiegoś towarzysza. Miłego, lojalnego. I przede wszystkim żywego. Nie musiałby nawet nic mówić. Byle tylko było słychać u niego bicie serca. Czy oczekuję aż tak wiele?
Nic nie widząc, szłam dalej przed siebie, ciągnąc zwłoki czarnego wilka za ogon. Muszę znaleźć wreszcie to wyjście z mgły. Z drugiej strony... trochę szkoda było mi zostawiać tu Yesterday'a ... który mimo wszystko mógł już dawno nie żyć.. lub znaleźć drogę powrotną.
Jednak kręcenie się tu dalej i szukanie go nie miało sensu. Nawet nie miałam pojęcia, gdzie i jak zacząć poszukiwania.
Chociaż, nie ukrywam, kamień spadłby mi z serca, gdybym go wreszcie znalazła. Niestety, jak już mówiłam, byłoby to trudne.
- Nie wydaje ci się, że jest tu trochę za cicho?
Przyspieszyłam do biegu, uważając, by nieruchome ciało wilka nie rozleciało się na pół. Przez chwilę czułam wyraźnie czyjś zimny oddech na karku. Odwróciłam się, jednak nie zobaczyłam niczego. To mógł być duch wilka, którego ciało właśnie niosłam. Albo jakiś inny duch... nie wiem. Im szybciej stąd wyjdę, tym lepiej.
Po pewnym czasie mgła była coraz rzadsza, aż w końcu zrobiła się praktycznie niewidoczna. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Tyle morderczych godzin w tej mgle, ale w końcu się udało. Znalazłam wyjście!
- Udało nam się - mruknęłam.
Zrobiłam jeszcze kilka kroków i mogłam odetchnąć z ulgą. Teraz wystarczy już tylko pogrzebać zwłoki na wzgórzu z widokiem na gwiazdy.
Odłożyłam ciało na trawę na dosłownie moment i przykucnęłam, żeby pomyśleć, co teraz będzie. Powinnam była wrócić do mgły po alfę, oznaczając swoją drogę jakimiś widocznymi kwiatami lub czymś podobnym. Z drugiej strony rozsądek podpowiadał pochować czarnego wilka i uciec jak najdalej, żeby nikt z watahy mnie nie widział, zaszyć się gdzieś na pewien czas i udawać, że nic nie wiem o tym, co się stało z Yesterday'em.
Co robić?
To najprawdopodobniej jeden z najtrudniejszych wyborów w moim życiu. Powinnam się ratować, ale mimo wszystko....                                              
Już wiem.
Wstałam i zaczęłam kopać w ziemi. Grunt był nieco twardy, więc trochę zajęło, zanim wykopałam półtorametrową dziurę. Bezceremonialnie wrzuciłam do tej dziury zwłoki wilka i zaczęłam zasypywać  go ziemią.
- Wcale nie rzucam słów na wiatr - zapewniłam ciało, gdy ostatni segment tego kruczoczarnego futra zniknął mi z oczu - Wrócę po ciebie później. Obiecuję.                             
To powiedziawszy zawróciłam w mgłę. Miałam ochotę coś sobie zacząć nucić, jednak zamiast tego szłam w zupełnej ciszy i nasłuchiwałam.
Zagłębiłam się już bardzo głęboko w mgłę. I wtedy zobaczyłam przed sobą ciemny kształt.
- Yesterday? - szepnęłam i już miałam zamiar się uśmiechnąć, gdy kształt stał się bardziej wyraźny. Oto stał przede mną jeden z najstraszniejszych zombie łosi, jakie dotąd widziałam, podobny do tych, które napadły mnie i Yesterday'a chwilę po tym, jak na własne życzenie weszliśmy do zamglonej części lasu.
Oczywiście zapomniałam zabrać z mojej jaskini łuku i zestawu strzał.
Łoś ryknął głośno. Po chwili usłyszałam w oddali, po mojej lewej, jak ktoś niewyraźnie wykrzyknął moje imię, jednak bardzo daleko stąd. Yesterday... lub chociaż jakikolwiek inny wilk?
I tak zbyt długo juz zwlekałam z ucieczką. Ruszyłam sprintem w kierunku, w którym słyszałam głos, w nadziei, że uda mi się zgubić łosia. Nie miałam już nic do stracenia.

< Yesterday >?


Od Scarlet CD Yesterday'a

0 | Skomentuj
Yesterday bez słowa wyłonił się z mgły dając mi znak, że czas ruszać dalej.
- Nareszcie, ile można było czekać? - szepnęłam - Jak twoja łapa?
Odpowiedziała mi głucha cisza. Basior szedł dalej i nawet nie raczył udzielić mi odpowiedzi. Prychnęłam i go dogoniłam. Może jest alfą, jednak takie ignorowanie kogoś jest co najmniej niemiłe.
- Dobrze się czujesz? Przynajmniej odpowiedz....
Basior przyspieszył. Nie mogłam go w żaden sposób wyczuć, to na pewno wina tej mgły. Musiałam go więc cały czas widzieć, żebyśmy się zaraz nie pogubili.
Ale coś tu było ewidentnie nie tak. Do tego ta cisza. Dobijała mnie do tego stopnia, że wpadłam w panikę.
- To już nie jest śmieszne - warknęłam i przyspieszyłam kroku. Jak szturchnęłam Yesterday'a w bark, żeby wreszcie coś powiedział lub coś, moja łapa przeszła go na wylot. O mało się nie przewróciłam.
Odzyskałam jednak równowagę i spojrzałam na basiora. Ten tylko spojrzał na mnie, a potem tam, gdzie go musnęłam.
Na jego barku powstała szara, dymiąca plama. Albo dziura, z której ulatywał dym. Z czasem zrobiła się dużo większa, a sam Yesterday coraz bardziej się rozmazywał. W końcu został po nim obłok mgły, który zlał się z tą spowijającą ten duży obszar lasu.
Jak ja mogłam się na to nabrać. To był tylko wymysł mojej wyobraźni. A to oznacza, że się zgubiłam. Zawróciłam i usiłowałam przypomnieć sobie, gdzie powinno znajdować się to jeziorko, przy którym po raz ostatni widziałam prawdziwego Yesterday'a. Kurde, gdzie ono jest?
Biegłam ile sił w łapach, oglądając się co chwila za siebie. W pewnej chwili chyba zobaczyłam pomiędzy drzewami jakieś niewyjaśnione cienie, ale to też mogło mi się jedynie wyobrazić. Uderzyłam pyskiem w nisko rosnącą gałąź, która zbyt późno wyłoniła się z mgły, a przez to ledwie uniknęłam przebicia sobie gardła.
Całe szczęście, jakoś doczołgałam się do jeziorka. Ale Yesterday'a tu nie było. Pewnie poszedł mnie szukać. Obeszłam jeziorko jeszcze kilka razy, ale po basiorze nie było żadnego śladu.
Teraz to już na pewno się zgubiłam.


< Yesterday? > Brak weny :<

Od Scarlet CD. Yesterday'a

0 | Skomentuj
Ostatnio przez większość czasu głównie siedziałam w jaskini. Leżałam do góry brzuchem, ewentualnie raz czy dwa razy dziennie robiąc zwiad na granicach watahy oraz wykorzystując tą okazje do zdobycia pożywienia. W czasie tych naprawdę upalnych dni, skracałam sobie drogę po terenach przez każdy napotkany po drodze strumyk.
I w taki piękny dzionek ponownie wystawiłam nos poza jaskinię. Przez drzewa dało się dostrzec gromadzące się z północy gęste deszczowe chmury. Jak obecną chwilę wydawały się znajdować dość daleko, ale oczywistą rzeczą było, iż w końcu i tak chmury te znajdą się tuż nad nami. Będzie padać. Zważywszy na obecną porę roku, deszcz byłby dla mnie prawdziwym zbawieniem.
Ale nie dzisiaj. Dałabym sobie łapę uciąć, że tego ranka widziałam w tych chmurach coś upiornego. Były ciemniejsze niż zwykle, a nawet prawie czarne. Na moment ułożyły się w kształt psa, chociaż mogłam być zaspana i dodać to sobie w wyobraźni. Nie wiem.
Tak czy siak stwierdziłam że lepiej będzie jeżeli za przynajmniej godzinę zrobię zwiad terenów (Może ktoś umarł?). A i jeszcze będę musiała zajrzeć na cmentarz, jak już go zlokalizuję, bo jak na razie niczego takiego nie znalazłam.
Ruszyłam wreszcie cztery litery z jaskini i pomknęłam w kierunku ciemnych chmur deszczowych. Starałam się oddychać równo i nie pędzić sprintem. Musiałam oszczędzać swoje siły na wypadek, gdybym nagle miała przed czymś uciekać lub coś. Nigdy nic nie wiadomo.
W końcu zwolniłam do szybkiego marszu, zauważając w oddali Yesterday'a siedzącego pod drzewem. Postanowiłam się przywitać, te kilka minut raczej mnie nie zbawi...prawda? Poza tym minęły całe wieki od ostatniego spotkania.
- Hej! - zawołałam. Było to jednak bezcelowe, ponieważ zielony basior zobaczył mnie jeszcze zanim niepotrzebnie nadwyrężyłam moje struny głosowe.
- Witaj Scarlet - powitał mnie Yesterday - Wszystko w porządku?
Sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nie martwiły go te ciemne chmury. Albo może to ja jestem zbyt przesądna. Tak, ten czarny psowaty kształt na niebie to wina mojej wyobraźni. A przynajmniej lepiej żeby tak było. Jednak ewidentnie był czymś zaniepokojony.
- Nic mi nie jest, a coś się stało?
Czy ktoś umarł? - dodałam sobie w myślach.
- Chodzi o północną część terenów. Dzisiaj rano Lily zobaczył tam coś dziwnego. Tamta część lasu znajduje się we mgle.
Dokładnie tam znajdowały się wtedy ciemne chmury deszczowe. Zapomniałam wspomnieć, że nadal nie zmieniły za bardzo położenia i ciągle wiszą nad tajgą. Ale może Lily'emu widok przysłoniła deszczowa chmura i to sobie ubzdurał?
- To rzeczywiście dość... nietypowe. Chcesz mnie tam wysłać?
- Nawet nie miałem tego na myśli. To coś jest na moich terenach. Trzeba to sprawdzić, ale oczywiście nie musisz mi towarzyszyć.
Powoli zmierzaliśmy na północ, coraz bliżej zamglonej części lasu, chociaż mgły nie było jeszcze stąd widać.
Mimo złego przeczucia męczącego mnie od przeszło dwóch godzin, chciałam zrobić coś nowego w mojej monotonnej egzystencji. A może to tylko sąsiednia wataha próbuje niezbyt umiejętnie upozorować wtargnięcie na tereny?
- Nie ma problemu, i tak miałam zamiar zrobić zwiad przy północnej granicy  - powiedziałam, a po chwili zastanowienia dodałam:  - Jeśli zginę w tej mgle, to zróbcie mi wszyscy jakiś ładny symboliczny nagrobek pod brzozą, dobrze?
W powietrzu unosiła się woń krwi i nieznanego mi wcześniej zapachu.
- Poczekamy, zobaczymy. Na pewno chcesz tu wejść? - szepnął basior, zatrzymując się. Przed nami widać było drzewa rosnące znacznie rzadziej niż w innych częściach tajgi. Na razie mgła była dość mała, ale kto wie, jaką będziemy mieli widoczność za dwieście kroków? Postanowiłam nie oddalać się od alfy nawet na kilka kroków. Nikt nie chciałby się zgubić w takim miejscu. Wolę być żywa niż mieć piękny symboliczny nagrobek. I mówi to osoba, która jeszcze jakiś czas temu sama chciała tu iść.

Kiwnęłam głową. Wolnym krokiem weszliśmy w mgłę. Od razu rzuciła nam się w oczy jedna rzecz....

<Yesterday?>