Od Yesterday'a CD. Kaylay

Basior, usłyszawszy odgłos kroków, spojrzał w kierunku wejścia. Wyczuwalne już od pewnego zapachy zagubionego szczeniaka, Kaylay i Shoguna nasiliły się, a po chwili do groty Uzdrowicielki wpadły oba dorosłe wilki. Ciemna wadera położyła zgubę na ziemi i skierowała wzrok na Daya. Alfa skinął głowę, jednocześnie w ramach powitania i podziękowania za wykonanie zadania. Następnie skupił się ponownie na Elan badającej Prascannę.
– Co wyście robili? – zapytała po dłuższych oględzinach.
– Dłuższa historia. W każdym razie, dwa razy nieźle oberwała – odpowiedział płowy basior.
– Będę musiała nastawić jej łapę, jest paskudnie złamana – oznajmiła zielona wilczyca. – Prascanna zostanie u mnie kilka dni. Kość musi się zrosnąć.
– Nie da się tego przyspieszyć? – spytał Yesterday.
– Oczywiście, że się da. Jednak najlepiej jest, gdy kość zrośnie się sama.
– Rozumiem – odparł Alfa, kiwając głową.
– A teraz wybaczcie, ale muszę się zająć szczeniakiem – powiedziała Elan, rzucając Kaylay jednoznaczne spojrzenie. Oboje, ciemna wilczyca i beżowy basior, wymknęli się na zewnątrz. Odeszli kilka kroków od groty Uzdrowicielki, by w żaden sposób nikomu nie przeszkodzić.
– Dziękuję za pomoc – odezwał się Yesterday, spoglądając na towarzyszkę z wdzięcznością.
– Drobiazg. A co wy tak właściwie robiliście?
– Mieliśmy małe problemy z wisiorkami... i innymi takimi – odparł wymijająco Alfa. – To naprawdę nie historia na tę chwilę.
– Skoro tak twierdzisz...
Zapadła chwila milczenia, jakby żaden z wilków nie widział, czy coś powiedzieć i co powiedzieć. Po kilkunastu sekundach Day zaproponował ciemnej waderze spacer. Kaylay zgodziła się, choć początkowo wahała się nieco. Oboje ruszyli jedną z leśnych ścieżek, różniącej się od pozostałych części lasu tylko tym, że zalegało na niej trochę mnie puchu. Ponownie zapanowała cisza, przerywana tylko skrzypieniem śniegu, ich ledwie słyszalnymi oddechami i znajomymi dźwiękami lasu. Choć wciąż było wcześnie, powoli zaczynało robić się ciemno. Nie nadchodziła jednak jedna z mroźnych, czarnych zimowych nocy – czuło już zbliżające się ocieplenie, wiosnę, lato.
– Jak ci leci czas w watasze? – zapytał Yesterday. W odpowiedzi Kay prychnęła cicho.
– Naprawdę, czy wszyscy muszą się zachowywać, jakbym była tutaj nowa? – warknęła.
– Wybacz, jeśli uraziłem cię tym pytaniem. Po prostu chciałem się upewnić, że się tutaj dobrze czujesz... – mruknął basior w odpowiedzi, z pewnym niedopowiedzeniem. Jego towarzyszka wyczuła je.
– O co chodzi? – zapytała.
– O Kibę, wojnę, naszych wojowników... – odparł Alfa. – Generalnie o każdy problem. Mam ich wystarczająco, więc upewniam się, czy nie będzie ich jeszcze więcej...
Wtedy przerwał i gwałtownie wciągnął powietrze. Wyczuł nieznaną mu woń, kojarzącą mu się nieco z zapachem ciotki, ale jednak nienależącą do niej ani do nikogo z jej armii. A przynajmniej takie odniósł wrażenie. Kaylay chyba też ją wyczuła, po pomknęła w stronę jej źródła, uprzednio zawoławszy: "Chodźmy zobaczyć, co to!". Nie zdążył jej zatrzymać, więc nie pozostawało mu nic innego, jak pobiec za ciemną wilczycą.

<Kaylay?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz