Od Yesterdaya – Przysięga, cz.1

Ten mroźny zimowy poranek był po prostu jednym z wielu, które Alfa Watahy Krwawego Szafiru przeżył w swoim kilkuletnim życiu. O wczesnej porze wyruszył na polowanie, jak to robił codziennie od kilku tygodni. Ostatnie dni należały do wyjątkowo spokojnych, a basior nie potrafił się zdecydować, czy mu to odpowiada, czy też nie. Z jednej strony miał dość niedawnych wydarzeń i spotkań z członkami jego stada, z drugiej zaś nienawidził rutyny. A właśnie ją ciągle napotykał. I nie potrafił tego zmienić.
No bo co mógłby zrobić, skoro wolał teraz spędzać czas w samotności, aniżeli z innymi wilkami? Poza polowaniem i spacerami nie bardzo znał inne indywidualne rozrywki. Czasami brakowało mu towarzystwa Heroiki albo Altair, ale obie wadery były teraz zajęte – jedna opieką nad szczeniętami, druga podróżą dyplomatyczną na lodowe pustynie. Miał co prawda jeszcze innych przyjaciół, chociażby Trou Noir i Prascannę...
Prascanna... no właśnie, przyczyna części jego zmartwień. Wilczyca, która za wszelką cenę chce ukazać swoją wartość. Dobra medyczka, dobra osoba... A przy tym ciągle ma chyba do niego żal, że ją odrzucił. Ale co mógł innego zrobić? Nie chciał jej okłamywać. Może gdyby jeszcze poczekała...
– No właśnie, może – westchnął cicho. – Gdyby. Alternatywy. Ale niestety żyjesz w tym świecie, Day. A gdybanie ci nie pomoże.
Ostatnio rozmawiał ze sobą jeszcze częściej niż zwykle, a czasem wręcz przyłapywał się na tym, że odgrywa dialog pomiędzy dwoma wilkami. Zastanawiał się, czy nie odbije się to na jego psychice. W końcu psychologiem nie był, a kto wie, jak nabywa się rozdwojenie jaźni? Może kiedyś zupełnie zwariuje, tak, że nie będzie mógł pełnić obowiązków Alfy?
I tu pojawia się kolejny problem basiora – kto przejmie rolę przywódcy, gdy on już nie będzie w stanie zajmować się stadem lub umrze? Przecież nadal nie miał ani partnerki, ani dzieci. Jeśli nie zdarzy się jakiś cud, chyba będzie musiał się zastanowić nad adopcją albo... poprosić jakąś wilczycę o zostanie matką jego dzieci? O ile adopcję zdołałby zaakceptować, na samą myśl o drugiej opcji skręcało mu się w żołądku.
– Dobra, Day, skup się – mruknął do siebie, węsząc. Słaby wiatr przyniósł jedynie zapach stada reniferów, pasącego się gdzieś na zachodzie. Idący na wschód Alfa musiałby zawrócić i przebyć kilka kilometrów, by dotrzeć do żerujących roślinożerców. Kolejny dylemat – co się bardziej opłaca? W końcu nie wiadomo, czy napotka tutaj jeszcze jakąś zwierzynę, był już niedaleko terytorium Kiby. Poza tym, potencjalne ofiary mogły z łatwością pochwycić jego zapach niesiony przez wiatr. Jakim cudem mógł popełnić taki błąd? Wydało mu się, że to przez to ciągłe zamartwianie się.
– Powinienem wyluzować... Bo jest ze mną coraz gorzej – stwierdził na głos. Oczekiwał, że jak zwykle odpowie mu głucha cisza, może przerywana jedynie przez odgłosy uśpionego lasu. Ale rzeczywistość przygotowała mu niespodziankę.
– To widać – usłyszał nieznajomy, nieco chrapliwy głos, chyba należący do wadery. Nawet nie zdążył się obejrzeć, a już leżał na śniegu. Pochylał się nad nim smukły, szarawy wilk ze srebrną maską zasłaniającą większą część pyska. Czuć było od niego silny zapach Kiby; niewątpliwie był to jeden z jej żołnierzy.
– No proszę, wybrałam się po rena, a upolowałam samego Alfę – stwierdził nieznajomy, tym samym potwierdzając przypuszczenia Day'a co do swojej płci. W głosie wadery doskonale słyszalna była kpina.
– No wiesz... ciągle żyję, więc chyba ci coś nie wyszło – stwierdził beżowy basior.
– Poprawka. Jeszcze żyjesz – odpowiedziała chłodno napastniczka, nie zdradzając żadnych emocji. Yesterday spojrzał na nią wyzywająco i zwinnym ruchem podciął jej łapy. Przeciwniczka upadła, a wtedy on przeturlał się na bok. Już po chwili to on rzucał na nią cień.
– Tak samo jak ty – oznajmił z delikatnym, nieco złośliwym uśmiechem. W następnej chwili skrzywił się, powstrzymując okrzyk bólu. Prawa przednia łapa zabolała go zupełnie nagle, jakby za sprawą jakiejś magii, co w zasadzie było całkiem możliwe. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym, bo napastniczka wyślizgnęła się i odbiegła w kierunku terytorium ciotki Alfy. Płowy wilk popędził za nią – wiedział dobrze, ile korzyści mogłoby przynieść pojmanie żołnierza wroga.
Wilczyca obejrzała się jeden jedyny raz, a później wbiegła na zamarznięty potok. Chciała skoczył, wybijając się z przykrytego śniegiem lodu, jednak poślizgnęła się i upadła. Yesteday zatrzymał się na brzegu, a wadera podniosła się. Wtedy rozległ się cichy trzask... I lód załamał się pod nieznajomą. Ciszę rozdarł plusk, a napastniczka zniknęła pod wodą. Alfa WKS podbiegł do brzegu. Pod lodem zobaczył miotającą się wilczycę, usiłującą przebić się na powierzchnię. Nie dawała jednak rady i szybko opadała z sił. Day musiał działać, jeśli nie chciał mieć na sumieniu w zasadzie niewinnej duszy.
Basior położył się ostrożnie na lodzie i podczołgał do przerębli. Całą siłę woli skupił na przepychaniu wody, w której pływała nieznajoma, w swoim kierunku. Tym razem nie zamykał oczu, co dodatkowo utrudniało mu zadanie. Manipulował cieczą, aż w końcu, centymetr po centymetrze, udało mu się wyciągnąć szarawą waderę ze strumienia. Yesterday przeciągnął półprzytomną na brzeg, a potem sam upadł obok niej, zupełnie wykończony.
– D-d-dlaczego to z-zrobiłeś? – usłyszał po chwili. Odwrócił głowę – kilkanaście centymetrów dalej znajdował się zasłonięty maską pysk przemoczonej ocalonej. Trzęsła się z zimna, ale nie wyglądało na to, by ucierpiała w jakikolwiek inny sposób.
– Nie wiem. Po prostu nie mogłem patrzeć, jak umierasz w ten sposób – odpowiedział.
– Najpierw cię zaatakowałam, a potem m-mnie uratowałeś... Chyba nigdy ci się nie odwdzięczę.
– Odwdzięczysz? A od kiedy to wojownicy Kiby odwdzięczają się wrogom? – zapytał płowy wilk z lekką nutą kpiny w głosie. Ciągle czuł się zbyt słabo, aby wstać, jednak uniósł już nieco głowę, jego rozmówczyni również.
– Nie wszyscy to zawodowcy – prychnęła wilczyca. – Sporo z nas to zwyczajne wilki, które znalazły się u niej zupełnie p-przypadkiem. No, prawie zupełnie przypadkiem.
– Dlaczego więc nie odejdziesz? Sprawia ci to przyjemność?
– Mam swoje powody... – Westchnęła.
– O co chodzi?
– O nic. I tak już jest po mnie. Nie dowiodę, że jestem jeszcze czegoś warta... nie uratuję brata... w ogóle, po co ja ci się zwierzam... będziesz miał jeszcze więcej powodów, aby mnie teraz załatwić.
– Załatwić? Raczej ci pomóc – odparł Alfa. Współczuł szarej waderze, jeśli rzeczywiście mówiła prawdę.
– Co? Chcesz mi jeszcze pomóc? – zdziwiła się. Gdy Day skinął głową, mruknęła: – Dziwny jesteś.
– Wcale nie – zaprotestował basior. – Jestem Yesterday.
W odpowiedzi jego rozmówczyni zaśmiała się. Miała naprawdę ładny śmiech...
– Vala. Nazywam się Vala.

Ciąg dalszy ma zamiar nastąpić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz