Był wczesny ranek, wyjątkowo piękny zresztą.
Słońce, od kiedy tylko pojawiło się na nieboskłonie, ogrzewało ziemię najmocniej jak tylko potrafiło. Ogólnie rzecz biorąc było ciepło. Oczywiście patrząc na standardy temperatury panującej zazwyczaj na tundrze, która raczej nie była przystępna dla ciepłych promieni słońca.
Wziąłem głęboki wdech, a chłodne, jeszcze nie nagrzane powietrze, zakuło mnie w gardle, przez co na moim pysku pojawił się chwilowy grymas bólu, który dopełniło lekkie kaszlnięcie.
Mając na uwadze to, że jestem zwiadowcą i moim zadaniem jest doglądanie terenów, postanowiłem pobieżnie sprawdzić terytorium watahy, w czym jednak przeszkodziło mi w tym nieprzyjemne ssanie w żołądku, zapewne spowodowane dwudniową głodówką. Postanowiłem zmodyfikować odrobinę plany i najpierw spróbować na coś zapolować, a następnie skontrolować tereny.
Kilkanaście minut pozwoliło mi na odszukanie zająca, który nadawałby się na posiłek.
Wiatr, chociaż bardzo słaby, kierował się ode mnie w stronę zwierzęcia, co niebezpiecznie zmniejszało moje szanse na łowy zakończone powodzeniem. Mimo to przykucnąłem, a skrzydła przycisnąłem jak najmocniej do swojego ciała aby zminimalizować jego powierzchnię. Już miałem skoczyć, aby złapać roślinożercę, kiedy ten czmychnął do znajdującej się niedaleko nory. Podniosłem się.
- Żegnaj sytości, witaj trzeci dniu głodówki – mruknąłem zirytowany, gdy wtem zza siebie usłyszałem przywitanie.
- Cześć! – radosny głos, zapewne młodej wadery zabrzmiał w mojej głowie.
- Cześć – odpowiedziałem, jednak mniej entuzjastycznie, będąc także lekko zakłopotanym, mając w głowie myśl, że mogła usłyszeć moje wcześniejsze słowa.
Nic jednak na to nie wskazywało, więc pozwoliło mi to na delikatne otrząśnięcie się i zachowanie zwyczajnej, znudzonej miny.
- Jesteś Marco, tak? – spytała, bardziej retorycznie niżeli z chęci potwierdzenia swoich słów.
- Tak, skąd wiesz?
- Często latam nad terenami i wiem więcej, niż może się wydawać – zaśmiała się lekko. – A! Zapomniałam się przedstawić. Jestem Luna.
Kiwnąłem lekko głową.
- Marco, jestem Marco – rzuciłem bardziej z grzeczności, niż z samej chęci poinformowania jej o tym, co już wiedziała.
- Niedawno dołączyłeś?
- Tak – z moich ust padła lakoniczna odpowiedź.
- Może się przelecimy? Co ty na to? – zaproponowała.
- W porządku – stwierdziłem po chwili ciszy. Po chwili dodałem – i tak miałem sprawdzić tereny, więc równie dobrze możemy zrobić to razem.
Wilczyca z uśmiechem na pysku wzbiła się w powietrze, powodując nagły podmuch wiatru. Po chwili uczyniłem to samo i razem unosiliśmy się dobre trzy metry nad ziemią. Wyżej nie było sensu się wznosić.
><
- Gdzie teraz? – spytała, kiedy skończyliśmy oględziny tundry, największej połaci terenu naszej watahy.
Zastanowiłem się chwilę.
- Sprawdźmy rzekę – odpowiedziałem. – Tamtędy przebiega granica, więc teoretycznie jest to miejsce najbardziej narażone na naruszenie.
Pokiwała głową na zgodę, zmieniając kierunek lotu. Przez pewien czas prowadziła, kiedy po chwili się z nią zrównałem.
- Z tego co wiem, jesteś w tej watasze dłużej ode mnie – zacząłem, po chwili kontynuując. – Były już jakieś naruszenia granicy od strony rzeki?
Chciałem się dowiedzieć, czego możemy się tam spodziewać. Chociaż raczej nie powinienem się martwić na zapas. Wadera chwilę się zastanowiła, po czym powiedziała:
< Luna? Proszę tylko – kiedy kierujesz do mnie swoje opowiadanie, używaj znaków interpunkcyjnych oraz stosuj opis, bo to żadna frajda odpisywać komuś na sam dialog. Nie mówię nawet nic o tym, że twoje opowiadanie zawierało 66 słów na 180 wymaganych. >
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marco. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marco. Pokaż wszystkie posty
Od Marco CD. Cassie
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Zimny powiew silnego wiatru targnął moją sierścią sprawiając, że mimowolnie zadrżałem z zimna. Pomimo tego, iż wychowałem się w arktycznym klimacie, lubiłem go, a można powiedzieć nawet, że wprost uwielbiam – byłem okropnym zmarzluchem.
Otuliłem się szczelniej skrzydłami, a wrzos, trawa oraz krzewinki borówek dawały jako taką ochronę przed zimnem. Nie chciałem wracać do jaskini, gdzie znów siedziałbym w ciemności dłużej niż to konieczne.
Leżąc tak pośród bezleśnego zbiorowiska różnego rodzaju roślin, byłem zdziwiony słysząc nienaturalne szeleszczenie trawy, któremu towarzyszył stukot kopyt - więc to nie mógł być nikt z watahy. Przynajmniej nikt, kogo do tej pory poznałem.
Kiedy zorientowałem się, że ów stado liczące przynajmniej sześć łani, biegnie wprost w miejsce, gdzie leżę i raczej ma zamiar mnie staranować niżeli ominąć lub przeskoczyć, szybko podniosłem się, słysząc nieprzyjemne strzyknięcia w okolicy moich kręgów oraz czując mrowienie po lewej stronie ciała, czyli tej, na której odpoczywałem ostatnie kilka godzin, nieporadnie wzniosłem się w powietrze wykorzystując do tego w jak największym stopniu warunki atmosferyczne, które sprzyjały szybowaniu, ponieważ wiatr kierował się „pod skrzydła”. Na moje szczęście.
Siedem łani przebiegło, najwidoczniej spłoszone, a za nimi, dostojnym krokiem biegł byk. Nie wyglądał na przepłoszonego. Zachowywał się raczej jakby chciał pokazać, że to on tutaj rządzi. Nie musiał tego pokazywać, to było widać i nawet ja, zazwyczaj niewzruszony przyglądałem mu się z dozą zdziwienia. To nie było zwykłe zwierzę.
Popielatozółte, zdecydowanie zbyt krótkie, jak na tamten klimat, futro, na którym widać było zarys mięśni. Dwie blizny znaczyły lewą nogę, a z lekkiego draśnięcia przy karku sączyła się krew. Poroże dwa razy większe niż cała jego postać oplatał bluszcz, co z dopełnieniem wściekle zielonych ślepi mówiło samo za siebie. Przebiegł dalej, zaszczycając mnie tylko jednym, pełnym wyższości spojrzeniem.
Wspomagając się jedną z mocy mojej rasy, wytężyłem wzrok i zlustrowałem okolicę, głównie skupiając się na miejscu, z którego nadbiegło stado. Jest. Biała, ruszająca się kupka futra.
Parestezja w skrzydłach oraz lewej części mojego ciała ustała, więc aby nie tracić czasu, czym prędzej pofrunąłem w stronę wilka, który jak się okazało, był jeszcze dzieciakiem.
Leżała na ziemi z brzuchem przylegającym ziemi. Skrzydła miała mocno przyciśnięte do ciała, a błękitna, niczym u lwa, fryzura zakrywała jej pysk. Czarne uszy były wtulone w jej włosy.
Westchnąłem i z nieodgadnionym wyrazem na pysku szturchnąłem również skrzydlatą waderę, która lekko otumaniona po kopnięciu przez renifera, zaczęła powoli wracać do siebie.
Wiatr wzmógł się, więc rozłożyłem skrzydła na tyle, aby osłonić przed nim młodą wilczycę. Sam zniżyłem trochę głowę, żeby nie wystawała na bezpośredni kontakt z zimnym wiatrem.
Kiedy po kilkunastu minutach siedzenia w ciszy, wadera doszła do siebie, postanowiłem przerwać milczenie. Wcześniej dyskretnie użyłem mocy historii ziemi, aby sprawdzić co się wydarzyło, bez zbędnego pytania o szczegóły dzieciaka.
- Dlaczego zapolowałaś na tego byka? W dodatku sama? – spytałem, jednak nie czekając na odpowiedź, dodałem. – Jesteś jeszcze tylko szczeniakiem, dlaczego nie poprosiłaś kogoś z watahy? I nawet jeśli już chciałaś się wykazać umiejętnością łowiecką, to dlaczego nie mogłaś spróbować złapać zająca? To było bardzo głupie posunięcie.
Dziwiłem się samemu sobie, dlaczego powiedziałem tak wiele. Być może to dlatego, że chciałem ustrzec ją przed moimi błędami, które także zaczęły się od egoistycznego patrzenia i zbyt dużej pewności siebie.
- Nie jestem tylko szczeniakiem – powiedziała wstając, jakby chcąc pokazać, że się mylę. Pewnie spojrzała w moje oczy. – Jestem waderą gamma.
Prawdopodobnie to stwierdzenie miało wywołać u mnie skruchę, że jako omega daję reprymendę wyższej randze. Uśmiechnąłem się lekko, odpowiadając:
- A ja, jestem Marco.
< Cassie? >
Otuliłem się szczelniej skrzydłami, a wrzos, trawa oraz krzewinki borówek dawały jako taką ochronę przed zimnem. Nie chciałem wracać do jaskini, gdzie znów siedziałbym w ciemności dłużej niż to konieczne.
Leżąc tak pośród bezleśnego zbiorowiska różnego rodzaju roślin, byłem zdziwiony słysząc nienaturalne szeleszczenie trawy, któremu towarzyszył stukot kopyt - więc to nie mógł być nikt z watahy. Przynajmniej nikt, kogo do tej pory poznałem.
Kiedy zorientowałem się, że ów stado liczące przynajmniej sześć łani, biegnie wprost w miejsce, gdzie leżę i raczej ma zamiar mnie staranować niżeli ominąć lub przeskoczyć, szybko podniosłem się, słysząc nieprzyjemne strzyknięcia w okolicy moich kręgów oraz czując mrowienie po lewej stronie ciała, czyli tej, na której odpoczywałem ostatnie kilka godzin, nieporadnie wzniosłem się w powietrze wykorzystując do tego w jak największym stopniu warunki atmosferyczne, które sprzyjały szybowaniu, ponieważ wiatr kierował się „pod skrzydła”. Na moje szczęście.
Siedem łani przebiegło, najwidoczniej spłoszone, a za nimi, dostojnym krokiem biegł byk. Nie wyglądał na przepłoszonego. Zachowywał się raczej jakby chciał pokazać, że to on tutaj rządzi. Nie musiał tego pokazywać, to było widać i nawet ja, zazwyczaj niewzruszony przyglądałem mu się z dozą zdziwienia. To nie było zwykłe zwierzę.
Popielatozółte, zdecydowanie zbyt krótkie, jak na tamten klimat, futro, na którym widać było zarys mięśni. Dwie blizny znaczyły lewą nogę, a z lekkiego draśnięcia przy karku sączyła się krew. Poroże dwa razy większe niż cała jego postać oplatał bluszcz, co z dopełnieniem wściekle zielonych ślepi mówiło samo za siebie. Przebiegł dalej, zaszczycając mnie tylko jednym, pełnym wyższości spojrzeniem.
Wspomagając się jedną z mocy mojej rasy, wytężyłem wzrok i zlustrowałem okolicę, głównie skupiając się na miejscu, z którego nadbiegło stado. Jest. Biała, ruszająca się kupka futra.
Parestezja w skrzydłach oraz lewej części mojego ciała ustała, więc aby nie tracić czasu, czym prędzej pofrunąłem w stronę wilka, który jak się okazało, był jeszcze dzieciakiem.
Leżała na ziemi z brzuchem przylegającym ziemi. Skrzydła miała mocno przyciśnięte do ciała, a błękitna, niczym u lwa, fryzura zakrywała jej pysk. Czarne uszy były wtulone w jej włosy.
Westchnąłem i z nieodgadnionym wyrazem na pysku szturchnąłem również skrzydlatą waderę, która lekko otumaniona po kopnięciu przez renifera, zaczęła powoli wracać do siebie.
Wiatr wzmógł się, więc rozłożyłem skrzydła na tyle, aby osłonić przed nim młodą wilczycę. Sam zniżyłem trochę głowę, żeby nie wystawała na bezpośredni kontakt z zimnym wiatrem.
Kiedy po kilkunastu minutach siedzenia w ciszy, wadera doszła do siebie, postanowiłem przerwać milczenie. Wcześniej dyskretnie użyłem mocy historii ziemi, aby sprawdzić co się wydarzyło, bez zbędnego pytania o szczegóły dzieciaka.
- Dlaczego zapolowałaś na tego byka? W dodatku sama? – spytałem, jednak nie czekając na odpowiedź, dodałem. – Jesteś jeszcze tylko szczeniakiem, dlaczego nie poprosiłaś kogoś z watahy? I nawet jeśli już chciałaś się wykazać umiejętnością łowiecką, to dlaczego nie mogłaś spróbować złapać zająca? To było bardzo głupie posunięcie.
Dziwiłem się samemu sobie, dlaczego powiedziałem tak wiele. Być może to dlatego, że chciałem ustrzec ją przed moimi błędami, które także zaczęły się od egoistycznego patrzenia i zbyt dużej pewności siebie.
- Nie jestem tylko szczeniakiem – powiedziała wstając, jakby chcąc pokazać, że się mylę. Pewnie spojrzała w moje oczy. – Jestem waderą gamma.
Prawdopodobnie to stwierdzenie miało wywołać u mnie skruchę, że jako omega daję reprymendę wyższej randze. Uśmiechnąłem się lekko, odpowiadając:
- A ja, jestem Marco.
< Cassie? >
Od Marco CD. Avrill
0 | Skomentuj
Autor:
Hobbit Hommik
Przycupnąłem na jednym z nielicznych w tym miejscu wzgórz. Było pokryte zżółkłą, uschniętą trawą, a intensywny, ostry zapach oraz stosunkowo świeże ślady na wygniecionej darni, wskazywały na niedawną obecność wilka, wadery dokładniej, ponieważ tylko one mają delikatną i subtelną woń wrzosu. Przynajmniej te, które przebywały w okolicach tundry dłużej niż kilka dni.
Postanowiłem pójść po śladach, które znalazłem. Mógł to być członek watahy, której przypatrywałem się od dłuższego czasu. Zapewne wiedziała o mojej obecności, jednak najwidoczniej ignorowała moją obecność – nie polowałem na ich terenach, nie zapuszczałem się na nie - więc nie mieli ku temu większego powodu. Czekałem na krok z ich strony, który pozwoliłby mi na zbliżenie się do nich, a być może nawet i dołączenie. To wyjście gwarantowałoby mi brak walki i niepotrzebnych ran.
Jednakże teraz, kiedy najprawdopodobniej ktoś z nich opuścił swoje terytorium, nie mogłem przepuścić takiej okazji.
Rozłożyłem skrzydła, łapiąc w nie wiatr, który delikatnie muskał kremowe pióra. Lubiłem to uczucie, dawało mi poczucie bezpieczeństwa i wolności, możliwość ucieczki. Chciałem wzbić się w powietrze, jednak zrezygnowałem, mając w głowie myśl, że wilczyca mogłaby uznać to za atak, co raczej nie pomogłoby w zaprzyjaźnieniu się. Zrezygnowany złożyłem skrzydła i ruszyłem za śladem woni, coraz słabszej zresztą, zapewne przez wiatr oraz upływ czasu.
Widziałem ją z daleka, kiedy łapczywie chłeptała wodę z pobliskiego bajorka, które powstało przez topniejący śnieg oraz niedawny, obfity deszcz.
Stała do mnie tyłem, jednak mimo to, byłem w stanie określić, że jest nawet wysoką waderą, której sierść miała mlecznożółty kolor, zmieszany z brązem. Jej rudy, przechodzący w brąz ogon był zapleciony w luźny warkocz, a tułowie okalała srebrzysta, mieniąca się w słońcu zbroja, której dopełnieniem była szkarłatna, przechodząca w bordowy peleryna.
Podszedłem do niej, nie wyczuła mnie, ponieważ wiatr wiał w moją stronę i spytałem.
- Kim jesteś? - pozornie łatwe pytanie, a można odpowiedzieć na nie tyloma sposobami.
Odskoczyła, jakby ukąszona, odwróciła się w moją stronę, a jej futro zjeżyło się, uszy położyła przy sobie. Jednym słowem przyjęła postawę gotowej do ataku.
- Jestem wilkiem – warknęła
Spojrzałem na nią, przekrzywiając głowę. Nie chodziło o odpowiedź, która delikatnie mnie rozbawiła, a raczej o jej zachowanie. W porządku, rozumiałem, że mogła się przestraszyć takiego nagłego pojawienia się mnie, jednak skoro jest taka bojowa, to dlaczego nie wyczuła mnie wcześniej? Nie ośmieliłem się jednak powiedzieć tego na głos.
- To prawda, ja także nim jestem – pokiwałem głową, spoglądając na wilczycę, tak samo jak ona lustrowała mnie. Omijałem jedynie bezpośredni kontakt wzrokowy, który mogłaby wziąć za prowokację. – Nazywam się Marco, a ty?
Przedstawiłem się, próbując wyciągnąć także imię od wadery przede mną. Ta lekko drgnęła, rozluźniając mięśnie szczęki, jednak nadal pozostając w gotowości do walki.
< Avrill? >
Postanowiłem pójść po śladach, które znalazłem. Mógł to być członek watahy, której przypatrywałem się od dłuższego czasu. Zapewne wiedziała o mojej obecności, jednak najwidoczniej ignorowała moją obecność – nie polowałem na ich terenach, nie zapuszczałem się na nie - więc nie mieli ku temu większego powodu. Czekałem na krok z ich strony, który pozwoliłby mi na zbliżenie się do nich, a być może nawet i dołączenie. To wyjście gwarantowałoby mi brak walki i niepotrzebnych ran.
Jednakże teraz, kiedy najprawdopodobniej ktoś z nich opuścił swoje terytorium, nie mogłem przepuścić takiej okazji.
Rozłożyłem skrzydła, łapiąc w nie wiatr, który delikatnie muskał kremowe pióra. Lubiłem to uczucie, dawało mi poczucie bezpieczeństwa i wolności, możliwość ucieczki. Chciałem wzbić się w powietrze, jednak zrezygnowałem, mając w głowie myśl, że wilczyca mogłaby uznać to za atak, co raczej nie pomogłoby w zaprzyjaźnieniu się. Zrezygnowany złożyłem skrzydła i ruszyłem za śladem woni, coraz słabszej zresztą, zapewne przez wiatr oraz upływ czasu.
Widziałem ją z daleka, kiedy łapczywie chłeptała wodę z pobliskiego bajorka, które powstało przez topniejący śnieg oraz niedawny, obfity deszcz.
Stała do mnie tyłem, jednak mimo to, byłem w stanie określić, że jest nawet wysoką waderą, której sierść miała mlecznożółty kolor, zmieszany z brązem. Jej rudy, przechodzący w brąz ogon był zapleciony w luźny warkocz, a tułowie okalała srebrzysta, mieniąca się w słońcu zbroja, której dopełnieniem była szkarłatna, przechodząca w bordowy peleryna.
Podszedłem do niej, nie wyczuła mnie, ponieważ wiatr wiał w moją stronę i spytałem.
- Kim jesteś? - pozornie łatwe pytanie, a można odpowiedzieć na nie tyloma sposobami.
Odskoczyła, jakby ukąszona, odwróciła się w moją stronę, a jej futro zjeżyło się, uszy położyła przy sobie. Jednym słowem przyjęła postawę gotowej do ataku.
- Jestem wilkiem – warknęła
Spojrzałem na nią, przekrzywiając głowę. Nie chodziło o odpowiedź, która delikatnie mnie rozbawiła, a raczej o jej zachowanie. W porządku, rozumiałem, że mogła się przestraszyć takiego nagłego pojawienia się mnie, jednak skoro jest taka bojowa, to dlaczego nie wyczuła mnie wcześniej? Nie ośmieliłem się jednak powiedzieć tego na głos.
- To prawda, ja także nim jestem – pokiwałem głową, spoglądając na wilczycę, tak samo jak ona lustrowała mnie. Omijałem jedynie bezpośredni kontakt wzrokowy, który mogłaby wziąć za prowokację. – Nazywam się Marco, a ty?
Przedstawiłem się, próbując wyciągnąć także imię od wadery przede mną. Ta lekko drgnęła, rozluźniając mięśnie szczęki, jednak nadal pozostając w gotowości do walki.
< Avrill? >
Subskrybuj:
Posty (Atom)