19środa,lipca

Od Yesterday'a CD. Prascanny

Kątem oka ujrzałem, jak Prascanna pada na ziemię, trafiona strzałą. Zawarczałem groźnie, gdy człowiek, który ją zranił, uniósł ponownie łuk. Tych dziesięciu ludzi było groźniejszych od poprzedniej dwudziestki - dysponowali bronią dalekiego zasięgu. Nie minęła chwila, a kolejne pociski zostały wystrzelone w naszą stronę. Wszyscy wojownicy spodziewali się ataku, więc z gracją wyminęli strzały. Kilku z nich od razu rzuciło się do ataku. Czterech przeciwników zostało przewróconych pod ciężarem wilczych ciał. Dwaj inni wyciągnęli noże i zamachnęli się na nie. Wtedy jednak do akcji wkroczyli Mgiełka i jeden z wojowników z Północy, którzy, jak się okazało, odciągnęli Prascannę na bok.
- Shairen - zawołałem do stojącej po mojej lewej wadery. - Zajmij się Prascanną.
Wilczyca nieco niechętnie kiwnęła głową i pobiegła do rannej. Ja w tym czasie rzuciłem się na jeszcze jedenastego człowieka, który z dalsza celował do wilków. Musiał być dobrym strzelcem, skoro nie bał się, że trafi swojego. W każdym razie nie zauważył mnie i gdy tylko chwyciłem zębami jego łuk i pociągnąłem w dół, zachwiał się i upadł na ziemię, a potem przeturlał się kilka metrów, prosto do łap Zamrożonej Paproci. Wojownik rozprawił się z człowiekiem szybko i niemal bezboleśnie. Następnie oboje zaatakowaliśmy ostatniego z ludzi. Unieruchomiłem go, a Zamrożona Paproć przegryzł mu gardło.
- Czy nic się nikomu nie stało? - zapytałem, rozglądając się po wojownikach.
- Orage jest ranna w łapę - odezwał się Mgiełka, o którego bok opierała się wilczyca o srebrzystym futrze. Jej prawa przednia łapa była uniesiona i czerwona od krwi.
- To nic takiego - wymruczała Orage, ale Zamrożona Paproć kazał jej włożyć ją w śnieg i poczekać na medyka. To przypomniało mi o Prascannie. Podszedłem do Shairen, która owijała bandażem bok nieprzytomnej medyczki.
- Strzała nie uszkodziła narządów, ale sama prędko nie będzie w stanie chodzić - poinformowała mnie Shairen.
- Dzięki za pomoc. Zajmij się jeszcze Orage, to ta wadera z zakrwawioną łapą.
Shairen kiwnęła głową, chwyciła torbę Prascanny i pobiegła do naszej sojuszniczki, by opatrzyć jej ranę. Ja tymczasem przyjrzałem się leżącej przede mną medyczce. Shairen usunęła z boku wilczycy strzałę, przez co krew płynęła obficiej. Rana była owinięta bandażami, które powoli zaczynały przybierać karmazynową barwę. Miałem nadzieję, że krwotok szybko ustanie, bo inaczej moglibyśmy ją stracić.
- Shairen dała mi miksturę na szybsze krzepnięcie krwi - rozległ się za mną głos Scarlet. - Znalazła ją w torbie Prascanny. Prosiła, żebyś pomógł mi ją jej podać.
Kiwnąłem powoli głową. Oboje ze Scarlet zaczęliśmy zastanawiać się, jak najlepiej podać lekarstwo nieprzytomnej. I właśnie wtedy Prascanna zaczęła się budzić.
<Prascanna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz