Chyba znów zagłębiałam się w mgłę, ponieważ
zdecydowanie zmniejszył mi się zasięg widzenia. Postanowiłam szybko odbić w
lewo.... prawo, no po prostu w bok, nieważne. Skręcałam z powrotem w kierunku
wyjścia z lasu... a przynajmniej tak mi się zdawało.
- Zostaw mnie! - warknęłam tak głośno, jak tylko
byłam w stanie.
Starałam się przebiegać przez krzaki, żeby jak
tylko się da spowolnić zmutowanego łosia, ale nawet z tym i tak był bardzo
szybki. Miałam nad nim ponad kilka metrów przewagi, ale skrócenie tego dystansu
do zera było tylko kwestią czasu. Musiałam improwizować.
- Yesterday!
Jednak moje nawoływania towarzysza nie odniosły
zamierzonego skutku.
Może mogłabym ukryć się w wodzie? Oczywiście
gdybym znalazła jeziorko, przy którym za pierwszym razem oddaliłam się od
Yesterday'a zmylona jakąś chorą iluzją.
Nie. To przecież głupie. Zresztą, nie da się
czegoś spokojnie szukać, kiedy jakiś krwiożerczy łoś uczepi się Ciebie jak rzep
psiego ogona. Zbyt pochłonięta tymi myślami nie zauważyłam wystającego
korzenia. Jako, że byłam już przyzwyczajona do tego, że często się o coś
potykam, szybko udało mi się podnieść na równe łapy... jednak.
Tym razem nie udało mi się wstać na czas. Przeszył
mnie raptem paraliżujący strach, gdy odwracając łeb, kątem oka zobaczyłam łosia
jedną długość ogona ode mnie. Początkowo nic nie poczułam, oprócz gwałtownego
zrównania z ziemią. Gdy dopiero zerwałam się na równe łapy, zdałam sobie
sprawę, że zostałam perfidnie zdeptana przez łosia i mogę mieć nawet kilka
żeber wyłamanych z kręgosłupa.
Gdy wstawałam, zawyłam z bólu.
*wrzaski wilka wrzeszczącego jak zarzynana świnia*
Jeśli istnieje szansa, że Yesterday żyje i
znajduje się w tej części lasu, to nie było szans, żeby mnie nie usłyszał. Chyba,
że jest nieprzytomny, albo już na tamtym świecie. Swoim krzykiem ogłuszyłam
chyba łosia. Mimo bólu musiałam uciekać albo zostać i umrzeć jak ten czarny
wilk, którego zwłoki wyniosłam na skraj tundry przed niecałą godziną.
Łoś ryknął, może nie tak głośno, jak ja przed
chwilą, a ja automatycznie dostałam jeszcze większej gęsiej skórki. Zapewne
chciał mnie uświadomić w tym, że pewnie zaraz zdechnę.
Odskoczyłam w bok i pobiegłam przed siebie. Łoś
ruszył za mną. Po drodze udało mi się moją magią zatamować krwawienie, ponieważ
straciłam sporo krwi.
W pewnej chwili ścieżka, jaką obrałam za domyślną
drogę ucieczki, zakończyła się przepaścią. Wychyliłam się więc i spojrzałam w
otchłań, ale przez mgłę nie mogłam zobaczyć ewentualnego dna.
Za sobą słyszałam trzaski łamanych gałęzi. Zbliżał
się.
Pospiesznie zepchnęłam przypadkowy kamień w
przepaść, żeby zobaczyć, czy na dnie może być jakieś jezioro lub coś. Nie
usłyszałam jednak, żeby kamień o cokolwiek uderzał. O nie.
Ale nie miałam wybory. To była jedyna droga
ucieczki, ponieważ nie posiadałam skrzydeł. Wiedząc, że może mam jakąś szansę,
jeden na milion, żeby przeżyć upadek z niewiadomo jakiej wysokości, rozpędziłam
się i skoczyłam w przepaść. Lecąc w powietrzu, czułam trochę, jakby zatrzymał
się czas, czułam każdą z gałęzi, o które uderzałam. A potem wleciałam w jakieś
krzaki.
Dziękowałam bogom za to, że pozwolili tym krzakom
wyrosnąć i zamortyzować upadek. Odmawiałam szeptem modlitwę do wielkiego bóstwa
w chmurach, gdy usłyszałam czyjeś kroki. Jednak nic nie wskazywało na to, że
jest to zmutowany łoś. Mimo to, nadal mógł być to potencjalny wróg. Albo
przyjaciel. Albo może.... jedno i drugie? Tak czy siak, był daleko, ponieważ
kroki wydawały się być dość odległe, ale ja mimo to siedziałam kilka minut w
ciszy.
Nagle zauważyłam, jak jakiś pajęczak chodzi mi po
pysku. To wystarczyło bym piorunem wyturlała się z krzaków, z trudem tłumiąc
krzyk, przy okazji przewracając przy okazji równie zaskoczonego przechodnia,
którym okazał się wilk o bladozielonej (czytaj: beżowej) sierści.
Szybko odczołgałam się od wilka, zanim ten zdążył
mnie zaatakować i zamrugałam kilka razy. Chyba jakaś igła wpadła mi do oka. O
nie, nie, jestem jeszcze za młoda, żeby oślepnąć!
- Scarlet? Chciałaś mnie zabić? - zapytał szeptem Yesterday.
Nareszcie się znaleźliśmy.
- Sorry - mruknęłam, nie wiedząc jak wytłumaczyć
moją reakcję na zobaczenie pająka - Nie wiedziałam, że to ty. No i to wszystko
moja wina. Nie powinnam była się oddalać...
- To w tej chwili nieistotne - przerwał basior
alfa - Wynośmy się stąd. Jak najszybciej.
Coś ewidentnie go niepokoiło. Cały czas szeptał,
więc i ja zaczęłam szeptać. Szeptanie jest zaraźliwe.
- O co chodzi? Coś się stało?
- Opowiem ci po drodze - Yesterday dał mi znak
ogonem, bym poszła za nim.
Miałam zamiar zapytać go o coś, gdy nagle...
...
<Yesterday? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz