Skąd ta pustka?
Czemu znowu widzę jak przez mgłę?
Co się ze mną dzieje...?
Już od kilku minut szliśmy z Prascanną w kierunku jaskini Elan, kiedy w pewnym momencie potknąłem się o spory głaz, leżący gdzieś na ziemi. Przekoziołkowałem do przodu i zaryłem pyskiem w nieco wilgotną ziemię. Spojrzawszy przed siebie, dostrzegłem jedynie plamy. Widziałem jeszcze gorzej niż na samym początku...
Usłyszałem szybkie kroki i przede mną pojawiła się różowawa plama. Prascanna.
- Yesterday? Wszystko w porządku? - zapytała medyczka z niepokojem.
- Oczywiście, że nie - burknąłem cicho, podnosząc się. - Widzę jeszcze gorzej niż na początku.
- Och... nie powinno tak być... - wymruczała moja towarzyszka. - Chodźmy szybko do Elan... Będę cię ostrzegać przed przeszkodami, obiecuję.
- Spokojnie - szepnąłem, słysząc, że głos Prascanny zaczyna się robić nerwowy. Ostrożnie ruszyliśmy przed siebie, albo raczej to ja ruszyłem ostrożnie. Medyczka dreptała wokół niespokojnie, jakby już chciała znaleźć się u Uzdrowicielki. Dlaczego tak się zachowywała? Hm... Ciekawe, ile było procent szans na to, że jakimś cudem mnie otruła, umrę, a ją posądzą o zabójstwo i wygnają albo zabiją? Dlaczego ja tak w ogóle rozmyślam o takich rzeczach? Czy naprawdę nie mam żadnych ciekawszych tematów...? Och, co się ze mną dzieje...?
- Już niedaleko - powiedziała do mnie Prascanna takim tonem, jakbym to ja najbardziej przejmował się moim stanem. Bo w sumie... nie było tak źle. Chociaż na dłuższą metę brak sprawnego zmysłu wzroku mógłby okazać się problemem...
Nagle wyczułem delikatny, ale z każdą chwilą nasilający się zapach, nieprzyjemny, a zarazem jakby znajomy. Byłem jednak pewny, że nigdy się z nim nie spotkałem, a jeśli, to bardzo, bardzo dawno temu.
- Też to czujesz? - mruknąłem, przystając.
- Nie... - odpowiedziała Prascanna. Po ruchu jej głowy rozpoznałem, że rozgląda się wokół. Czyżby przez tą chwilową, miejmy nadzieję, utratę wzroku zmysł węchu mi się wyostrzył?
Nagle, nie wiedzieć skąd, wpadł na mnie chyba jakiś wilk. Usłyszałem cichy krzyk zaskoczonej Prascanny, a po chwili odgłos szarpaniny. W następnym momencie w moją łapę wbiły się czyjeś ostre kły. Potrząsnąłem kończyną, a potem rzuciłem się na burego napastnika. Szkoda tylko, że nie dało to żadnego efektu. A, chwila, przecież dało - zostałem ogłuszony i zamiast wielobarwnych plam, widziałem jedynie ciemność.
>>> <<<
Ocknąłem się w nieznanym mi ciemnym miejscu, oświetlonym chyba pochodniami. Dlaczego ciągle widzę plamy? Skąd to dziwne uczucie pustki? Kim ja tak właściwie jestem?
A potem moich uszu dobiegł bliski syku głos:
- Yesterday... Jak miło znowu cię widzieć...
Z jakiegoś powodu odzyskałem ostrość widzenia. Przede mną stała postać w brązowym płaszczu z kapturem, spod którego wystawał tylko biały pysk. I znów ten dziwny zapach...
- Czyżbyś mnie nie pamiętał? - zapytała nieznajoma wilczyca. A potem odrzuciła kaptur.
Mimo rozległej blizny znaczącej pysk wadery i jej niewidzącego prawego oka, od razu ją rozpoznałem. Kiba. Moja przyszywana ciotka, która opuściła Watahę Krwawego Szafiru niedługo po moim urodzeniu... Ten zapach... czuć było jego nutę w obecności tamtych zamaskowanych wilków z mgły... Czyżby chciała zniszczyć watahę? Moją watahę?
Jakby w odpowiedzi, od strony dziury w ścianie, zapewne korytarza, dobiegł moich uszu wrzask bólu. Nie miałem wątpliwości, do kogo on należy.
- Co jej zrobiłaś!? - warknąłem, rzucając się bezmyślnie na ciotkę. Kiba tylko machnęła łapą, a odleciałem kilka metrów do tyłu i obiłem się o ścianę. Gdy otworzyłem oczy, ponownie widziałem tylko plamy. Nie...
- Tak ci na niej zależy? - zapytała biała wadera. - Cóż, już za kilka godzin będzie należeć do mojej armii. A potem... pokonamy twoją nędzną watahę, tak, jak parę poprzednich. I wkrótce staniemy się jedyną potęgą Północy.
<Prascanna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz