Od Yesterday'a CD. Prascanny

Byłem wdzięczny Prascannie za każdą pomoc przy przenoszeniu ciała Exana, chociaż usłyszawszy jej słowa - "ja nie dotknę, przyznam, boję się dotknąć truchła" - nie byłem pewien, co miałem czuć. Rozbawienie? Czy może raczej zażenowanie? W końcu moja towarzyszka była medyczką, a wilki opiekujące się chorymi nieraz spotykają się ze śmiercią.
Reakcja Prascanny zeszła szybko jednak na dalszy plan. Zacząłem zastanawiać się nad tym, jakie skutki przyniesie Watasze Krwawego Szafiru utrata jednego członka. Mimo, iż Exan nie był wojownikiem, jego odejście na tamten świat niewątpliwie da się nam we znaki. Z tego, co pamiętam, był on partnerem... Luny. Tak, Luny. Biedna... jak ona się będzie czuć? I w dodatku nawet nie wiadomo, czy to samobójstwo czy zabójstwo... Jeśli to drugie... to kto może być winny?
- Yesteday, gdzie teraz? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Prascanny. Nie odnotowałem, że przystanęliśmy w ciemnościach, pozostawiając za sobą Ocean Ognia. Przed nami rozpościerała się Grota Mroku, albo raczej jej reprezentacyjna część, że tak to ujmę. Z kilku miejsc sączyło się słabe światło niezidentyfikowanego pochodzenia, ukazujące zarysy stalagnatów i ukształtowanie podłoża.
- Za mną - wymruczałem, a potem chwyciłem mocniej uchwyt płachty, na której ciągnęliśmy ciało Exana. Ruszyliśmy przed siebie, ja nieco z przodu, by wskazywać drogę. Wędrówka przez grotę zajęła na kolejne pół godziny.
Gdy w końcu wyszliśmy na świeże powietrze, przeciągnęliśmy ciało na niewielką górską łąkę, a potem padliśmy na ziemię. Trawa wydała mi się nadzwyczaj miękka i wygodna, a lśniące nad nami gwiazdy dawały jakby poczucie bezpieczeństwa.
- Co teraz? - zapytała moja towarzyszka. Jej głos brzmiał dość słabo, a gdy na nią spojrzałem, ona sama wydała mi się niesamowicie zmęczona. I niewątpliwie taka była.
- Przede wszystkim musimy odpocząć - odpowiedziałem. Uniosłem wzrok na niewielką kulkę wody, unoszącą się nad moją głową. Zaledwie tyle pozostało ze sporej ilości życiodajnego płynu, jaką zabrałem ze sobą. Od razu podzieliłem wodę na dwie pozornie równe części - w rzeczywistości jedna, przeznaczona dla Prascanny, była odrobinę większa od drugiej. Wilczyca jednak chyba tego nie zauważyła. Zabrała się za zaspokajanie pragnienia, kiwając tylko uprzednio głową w podzięce. Poszedłem w jej ślady, również zaczynając pić.
Moja towarzyszka po minucie ułożyła się wygodnie na ziemi, wciąż pozostając jednak czujną. Położyłem się nieopodal, mając w zasięgu wzroku zarówno ją, ciało, jak i wejście do Groty Mroku. Z nadzieją, że węch i słuch ostrzegą mnie w razie zagrożenia, zapadłem w niespokojny sen.
>>> <<<
Gdy się obudziłem, już szarzało. Niewątpliwie na niebie miało pojawić się słońce, a to zawsze był niezwykły widok, szczególnie w górach. Nawet mimo psującego miłą atmosferę zimnego ciała leżącego tuż obok. Wstałem więc i przeciągnąłem się, czując przypływ nowej energii. Dziarskim krokiem podszedłem do śpiącej jeszcze Prascanny i potrząsnąłem nią delikatnie. Wilczyca otworzyła oczy i rozejrzała się wokół nieco nieprzytomnym wzrokiem. Chwilę później zaszczyciła mnie zaspanym spojrzeniem.
- Co się dzieje? - zapytała, a zaraz potem ziewnęła szeroko.
- Zaraz będzie wschód słońca - odpowiedziałem. - Sądzę, że nie chciałabyś go przegapić.
Wadera podniosła się z ziemi, a potem przeciągnęła i potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się resztek senności. Potem oboje przeszliśmy na dogodniejsze miejsce do obserwacji, kilka metrów od ciała Exana. Na wschód nie czekaliśmy długo. Niebo pojaśniało i przybrało łagodny, niebieski kolor, a blask słońca pomalował kilka niedużych chmurek na łososiowo.
<Prascanna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz