Minęło dopiero kilka minut od mojej ucieczki, a jeszcze mniej od dotarcia na powierzchnię, a już wbiegałem do jakiegoś wąwozu, którego zdecydowanie nie powinno tam być. Ziemia po moich obu stronach uniosła się nagle, ni z tego, ni z owego, jakby była to kolejna zasługa mgły. Nie wyczuwałem ani nie słyszałem pościgu, więc zwolniłem odrobinę, aby oszczędzać siły. Skoro już pierwszy punkt z listy mogłem chyba odhaczyć, należało wziąć się za realizację drugiego - to jest odnaleźć w końcu Scarlet.
Miałem nadzieję, że jakimś cudem napotkam ją w tym wąwozie, chociaż prawdopodobieństwo było niskie. Biegłem dalej przed siebie, a z każdym krokiem niepokoiłem się coraz bardziej. Po pierwsze, nie byłem pewien, czy te wilki w maskach zrezygnowały z pościgu, a po drugie - nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem. Całą ta sytuacja miała jednak jeden plus - mgła nie oplatała tego miejsca tak gęsto jak wszędzie indziej. Widoczność zwiększyła się do dobrych kilkunastu metrów.
Po dwóch czy trzech minutach biegu na dnie wąwozu zaczęły pojawiać się większe rośliny - karłowate drzewka i nieduże krzaczki. Mogły one dać mi dodatkową ochronę przed wzrokiem innych, ale znowu łatwiej było zostawić na nich swój zapach. Gdyby ścigający mnie jednak nie zrezygnowali, podsunąłbym im wyraźny trop. Ale właśnie z tego powodu nie mogłem zawrócić - musiałem biec dalej przed siebie, licząc na to, że ów dolina ma jakiś koniec.
Nagle usłyszałem szelest, a z krzaków przede mną wypadło coś, albo raczej ktoś. Wilk zderzył się ze mną i oboje wylądowaliśmy na ziemi. Pachniał znajomo...
- Scarlet? Chciałaś mnie zabić? - zapytałem cicho, wlepiając wzrok w wilczycę.
- Sorry - odezwała się głośniej niż ja. - Nie wiedziałam, że to ty. No i to wszystko moja wina. Nie powinnam była się oddalać...
- To w tej chwili nieistotne - przerwałem jej. - Wynośmy się stąd. Jak najszybciej.
- O co chodzi? Coś się stało? - zapytała z niepokojem, również zaczynając szeptać.
- Opowiem ci po drodze - odpowiedziałem i dałem jej znak ogonem, by szła za mną. Ruszyliśmy przed siebie dnem wąwozu. Przez chwilę wokół panowała cisza...
A potem poczułem, jak ktoś zasłania mi łapą pysk. W ułamku sekundy rzuciłem się do tyłu i przewróciłem na ziemię nic niespodziewającego się wilk. W tym samym czasie Scarlet wyślizgnęła się jakiemuś nieznajomego, noszącemu, jak się spodziewałem, maskę. Szybko podniosłem się z ziemi i cofnąłem kilka kroków, aby mieć lepszy widok na również zamaskowanego przeciwnika. Wilk wstał, po chwili posłał mi chłodne spojrzenie. Obserwowałem uważnie jego oczy, czekając, aż wykona jakiś ruch. W następnym momencie przeciwnik skoczył w moją stronę, ale byłem już przygotowany. Cofnąłem się szybko i utworzyłem przed sobą szczelinę w podłożu, do której wpadł zamaskowany wilk. Rozległ się wpierw wrzask bólu, a potem ciche skomlenie. Nie miałem jednak czasu sprawdzać, jak bardzo poszkodowany jest wilk, bo dostrzegłem zachodzącego Scarlet od tyłu basiora. Wilczyca była zajęta innym przeciwnikiem, więc nie miała pojęcia o zagrożeniu. Rzuciłem się na zamaskowanego i po chwili turlaliśmy się na ziemi. Gdy zatrzymaliśmy się, przeciwnik znajdował się nade mną, na pozycji zwycięzcy. Przytrzymał mnie jedną z olbrzymich łap, a drugą przesunął nad mój pysk. Zacząłem się kręcić, usiłując wydostać się z pułapki, ale basior trzymał mnie mocno. Pazury zbliżyły się do mojego ciała. Wyglądało na to, że chce najpierw trochę mnie okaleczyć, zanim mnie zabije albo zaciągnie do tej swojej przywódczyni. Albo i jedno, i drugie...
Nagle wilk wytrzeszczył oczy, a potem runął na ziemię. Z jego boku sterczała strzała, wymierzona idealnie w serca. Odwróciłem głowę w lewo i dostrzegłem biegnącą ku mnie Scarlet. Jej przeciwnik leżał na ziemi, również przeszyty strzałą.
- Nic ci nie jest? - zapytała.
- Nie - mruknąłem. - Dzięki za pomoc...
<Scarlet?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz