Podniosłem się z ziemi i zatoczyłem. Przeklęta jaskinia! Naprawdę źle na mnie działała. Odzyskawszy równowagę, podszedłem do towarzyszki, już otwierając pysk.
- Zanim coś powiesz, to widziałam, iż nie masz szans, a ja wiedziałam, co robię i wiem, że pomyślisz, iż lepiej byś to zrobił, ale nie bądź zły - powiedziała na jednym oddechu, chyba bardzo chcąc, abym najpierw jej wysłuchał, a dopiero potem mówił. Westchnąłem, jednocześnie zamykając oczy i kładąc łapę na pograniczu oczodołów i czoła. Po chwili cofnąłem ją i rzuciłem Prascannie zmęczone spojrzenie.
- Skąd pomysł, że pomyślę, że zrobiłbym to lepiej? - zapytałem.
- No... myślałeś tak... po tym, jak cię uzdrowiłam... - mruknęła wilczyca, odwracając wzrok. Czyżby czytała mi wcześniej w myślach? Cóż, to by przynajmniej wyjaśniło jej reakcję...
- Em... Prascanno... posiadam moc uzdrawiania za pomocą wody. Rana leczy się i goi w kilka chwil, z przeziębieniem radzę sobie w minutę. Wtedy... nie myślałem, że poradziłbym sobie z tą łapą lepiej niż ty... tylko że po prostu zrobiłbym to szybciej. Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności, bo sam, bez mocy, nie poradziłbym sobie z leczeniem tak dobrze jak ty.
Medyczka tylko fuknęła, chyba mi nie dowierzając. Tradycyjnie.
- A w sprawie tego bazyliszka... to wielkie dzięki za pomoc. To co zrobiłaś było szalone... ale udało ci się... - mruknąłem, postanawiając pominąć kwestię, że podczas gdy ja walczyłem, Prascanna stała sobie, chyba chroniona przed mocą spojrzenia przez jakąś barierę.
- Przecież mówiłam, że wiedziałam, co robię - odpowiedziała moja towarzyszka. - Chodźmy już.
Tym razem to ja ukazałem swoją irytację, prychając cicho. Ruszyłem jednak za waderą bez słowa, mając po prostu już dość jej dziwnych humorów. Szkoda, że to ja nie potrafię czytać jej w myślach, przynajmniej czasami. To mogłaby być pomocna umiejętność...
Dobra, Yester. Pomyśl dla odmiany o czymś przyjemniejszym. Jednorożce. Tęcza. Lamorożce. Jeśli Prascanna siedzi mi teraz w głowie, to zapewne ma mnie za wariata. Wróżki. Tęczowe koniki zza tęczy. Cukierki. Herbata. Gorąca czekolada z piankami. Więcej jednorożców. Więcej tęczy. Las cukierków. Fioletowy Las. Drzewa. Drzewo Wisielców...
Are you, are you
Coming to the tree?
They strung up a man
They say who murdered three
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met at midnight
In the hanging tree...
Po zaśpiewaniu tego fragmentu piosenki zamilkłem. Już od pewnej chwili czułem, że temperatura się podnosi, a teraz, po przebyciu zakrętu, naszym oczom ukazał się koniec tunelu. Pomarańczowe światło dobiegało z olbrzymiej jaskini, którą przecinały strumienie lawy. Rozpoznałem to miejsce od razu.
Ocean Ognia.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała Prascanna, mrużąc oczy od dużej ilości światła.
- To Ocean Ognia - odpowiedziałem. - Teren zakazany.
- Domyślam się, że jest tu niebezpiecznie?
- Nawet bardzo - mruknąłem, rozglądając się wkoło. Po chwili wypatrzyłem biegnącą wzdłuż ściany groty ścieżkę, prowadzącą do jednego z mostów. Machnięciem ogona dałem znać mojej towarzyszce, by szła za mną. Na szczęście nie miała zamiaru dyskutować, podążała tylko moim śladem przez kolejne mosty i wysepki.
- Gorąco tu - stwierdziła po kilku minutach, sapiąc. Nie odpowiedziałem, wpatrując się w punkt parędziesiąt metrów od nas. Nie widziałem wyraźnie na taką odległość przez falujące od ciepła powietrze, ale wyglądało to jak drzewo... i coś chyba z niego zwisało...
- Widzisz tamto... drzewo? - zapytałem, wskazując łapą zauważony przeze mnie kształt.
- Tak - odpowiedziała Prascanna, kiwając głową. Spojrzała na chwilę na mnie. - Idziemy sprawdzić, co to jest?
Przytaknąłem. Medyczka odczekała, aż przejdę obok niej i wejdę na most, po czym ruszyła za mną. Przedostanie się na wyspę przez plątaninę dróżek zajęło nam parę minut. Jednak tamte chwile szybko odeszły w niepamięć. Obraz, który się nam ukazał, był bowiem przerażający. Było to rzeczywiście drzewo - potężne i wyschnięte - i rzeczywiści coś z niego zwisało. Albo raczej ktoś...
Exan.
Ocean Ognia.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała Prascanna, mrużąc oczy od dużej ilości światła.
- To Ocean Ognia - odpowiedziałem. - Teren zakazany.
- Domyślam się, że jest tu niebezpiecznie?
- Nawet bardzo - mruknąłem, rozglądając się wkoło. Po chwili wypatrzyłem biegnącą wzdłuż ściany groty ścieżkę, prowadzącą do jednego z mostów. Machnięciem ogona dałem znać mojej towarzyszce, by szła za mną. Na szczęście nie miała zamiaru dyskutować, podążała tylko moim śladem przez kolejne mosty i wysepki.
- Gorąco tu - stwierdziła po kilku minutach, sapiąc. Nie odpowiedziałem, wpatrując się w punkt parędziesiąt metrów od nas. Nie widziałem wyraźnie na taką odległość przez falujące od ciepła powietrze, ale wyglądało to jak drzewo... i coś chyba z niego zwisało...
- Widzisz tamto... drzewo? - zapytałem, wskazując łapą zauważony przeze mnie kształt.
- Tak - odpowiedziała Prascanna, kiwając głową. Spojrzała na chwilę na mnie. - Idziemy sprawdzić, co to jest?
Przytaknąłem. Medyczka odczekała, aż przejdę obok niej i wejdę na most, po czym ruszyła za mną. Przedostanie się na wyspę przez plątaninę dróżek zajęło nam parę minut. Jednak tamte chwile szybko odeszły w niepamięć. Obraz, który się nam ukazał, był bowiem przerażający. Było to rzeczywiście drzewo - potężne i wyschnięte - i rzeczywiści coś z niego zwisało. Albo raczej ktoś...
Exan.
Strange things did happen here
No stranger would it be
If we met at midnight
In the hanging tree...
<Prascanna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz