Moje pierwsze wspomnienia po spotkaniu fałszywej Scarlet i wpadnięciu w otchłań? Ciemność. I ból. Ból wywołany upadkiem na stertę ziemi i poobijaniem się o kilka niedużych kamieni.
Gdy oszołomienie minęło, udało zsunąć mi się z kopca i wstać. Bolało mnie całe ciało, ale nie wyglądało na to, bym miał złamaną którąś z kości. Rozejrzałem się wokół, usiłując zaszufladkować jakoś miejsce, w którym się znalazłem. Był to tak w zasadzie ślepy tunel, który kończyła komorą wysypana ową ziemią. W panującym wokół mroku dostrzegałem ledwie zarysy wszystkiego, światła wystarczyło jednak, bym zdecydował się na wędrówkę tunelem. Blask dobiegał właśnie z jego przeciwległego końca.
Ostrożnie, krok za krokiem, zbliżałem się do źródła światła. Podziemny korytarz po jakiejś minucie wędrówki poszerzył się nieco, a widoczność poprawiła. Podłoże było tu dość równe, chociaż w niektórych miejscach drobne wzniesienia i zagłębienia sprawiały, że się potykałem. Cóż, ta wędrówka na pewno nie zalicza się do grona najprzyjemniejszych w moim życiu.
W ciągu dwóch, góra trzech minut udało mi się pokonać cały podziemny tunel i wejść do sporej wielkości jaskini. U jej stropu zwieszały się stalaktyty, na ścianach dostrzegłem żyły złota. W kilku miejscach zauważyłem zbiorowiska mieniących się kolorami kryształów. A po przeciwległej stronie, wokół niezwykłego ogniska, zasiadła grupa wilków. Każdy z nich miał na twarzy maskę, a gdy padał na nie błękitny blask płomieni, odnosiłem wrażenie, że są jak lód czy mróz - milczący, ale zarazem zabójczy.
Tajemnicze postaci w maskach otoczyły mnie, nim zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch. Mimo, iż poruszały się nadzwyczajnie szybko - w ciągu jednej sekundy pokonały całą dzielącą nas odległość - ich kroki były pełne gracji i niesłyszalne. Jeden z nich, którego pysk zasłaniała wspaniała złota maska wysadzana klejnotami, wysunął się do przodu. Wyglądał jakoś dziwnie znajomo...
- Scarlet - warknąłem. - Albo może raczej pseudo-Scarlet?
- Zamilcz - rozkazał jakiś basior stojący za mną.
- Chciałbyś - odpowiedziałem, a na moim pysku pojawił się uśmieszek. - Co to za zgromadzenie? Gdzie jesteśmy? Napijemy się jakieś herbatki?
Stojący najbliżej Pani Pseudo-Scarlet wilk zamachnął się łapą. Odsunąłem głowę, ale jeden z jego pazurów drasnął mój policzek. Potrząsnąłem głową.
- Powinnaś nauczyć manier swoich kolegów - powiedziałem do stojącej naprzeciw mnie wilczycy.
- Jak się nazywasz? - zapytała, ignorując moje wcześniejsze wypowiedzi.
- Albert - odpowiedziałem od razu, wybierając pierwsze imię, jakie wpadło mi do głowy. Niestety, Zamaskowana nie dała się nabrać.
- Jak się nazywasz? - powtórzyła pytanie.
- No, już mówiłem. Albert.
- Jak naprawdę się nazywasz? - W jej dotychczas spokojnym i pozbawionym emocji głosie pojawiła się odrobina irytacji. Czułem na sobie jej spojrzenie.
- Ile razy mam powtarzać...
- Chłopcy - przerwała mi. - Mamy ciężki przypadek. Przynieście mi Veridicus.
Kilka z zamaskowanych postaci natychmiast znalazło się przy mnie i przytrzymało, abym nie mógł się wyrwać, pozostali zaś pobiegli w okolice ogniska. Z nich wszystkich tylko Pseudo-Scarlet pozostała na swoim miejscu, nadal świdrując mnie wzrokiem. Stała w jednej i tej samej pozycji, dopóki nie powrócił jeden z jej podwładnych i nie podał jej kryształowego flakonika, wypełnionego przezroczystą miksturą. Inny przyniósł strzykawkę. Złota Maska odkręciła buteleczkę z eliksirem i wypełniła strzykawkę płynem. W następnej chwili wbiła mi igłę w bark.
Poczułem, jak mikstura rozpływa się po moim ciele. Mój umysł owinęły mgła, a jedynym pragnieniem, jakie odczuwałem, było odpowiadanie na wszelkie pytania Zamaskowanej.
- Powiedz mi teraz, jak się nazywasz? - zapytała po raz kolejny wilczyca.
- Yesterday - odpowiedziałem. Na pyszczku wadery pojawił się triumfalny uśmieszek.
- Kim jesteś?
- Alfą Watahy Krwawego Szafiru.
- Kim jest dla ciebie Kiba?
- Ciotką. Przyszywaną co prawda, ale ciotką.
- A Scarlet?
- Scarlet to... chwila... a po co wam to wiedzieć? - zapytałem, spoglądając na Złotą Maskę. Bolała mnie głowa, ale mgła już nie otulała mojego umysłu i dziwne pragnienie minęło. Na pysku mojej rozmówczyni pojawił się wyraz zdziwienia.
- Maximus, co się dzieje? - zwróciła się do jednego z towarzyszy. - Powinien być pod wpływem Veridicus jeszcze co najmniej kilka minut!
- Nie mam pojęcia, pani - odpowiedział wilk, drżąc lekko i spoglądając z niepokojem to na mnie, to na Zamaskowaną. Gdzieś w jego oczach czaił się strach. Dlaczego bał się swojej przywódczyni? Kary, moc, armia? Co mogło go przerazić?
Złota Maska wyglądała na wytrąconą z równowagi. Zrobiła kilka kroków w prawo, a potem zawróciła, jakby się nad czymś zastanawiając. Uwagę przytrzymujących mnie wilków pochłonęła w pełni ich przywódczyni. Postanowiłem skorzystać z okazji. Wykręciłem się i uwolniłem z łap basiorów, a potem rzuciłem na Zamaskowaną. Przewróciłem wilczycę i jednym szybkim ruchem zerwałem jej maskę. Ukazała mi się ta sama osoba, która podszywała się pod Scarlet. Nie zastanawiając się długo, przejechałem pazurami po jej pysku i pobiegłem w stronę błękitnego ognia. Wszystkie wilki podbiegły do swojej przywódczyni, chcąc jej pomóc. Czując, że nikt mnie nie goni, wpadłem do innego korytarza, szerokiego i oświetlonego.
- Łapać go, durnie! - usłyszałem krzyk Złotej Maski i przyspieszyłem. Jeśli będę miał szczęście, dostanę się tym tunelem na powierzchnię... a jeśli nie... będę błądził pod ziemią, aż mnie znajdą. Niezbyt zachęcająca perspektywa...
>>> <<<
Czterdzieści sekund biegu oświetlonym tunelem, przebycie kolejnej jaskini i następne pięć minut spędzone w ciemnościach, w trakcie ucieczki kolejnym korytarzem. Potem szybka wspinaczka po schodach i na powrót znalazłem się pośród mgły. Tym razem mogła zadziałać na moją korzyść - ukryć mnie, mój zapach i odgłos moich kroków.
- Scarlet! - zawołałem jeszcze, zatrzymując się na ułamek sekundy. A potem dałem nura we mgłę. Najpierw musiałem zgubić pościg, dopiero potem mogłem poszukać Scarlet. Nie podobała mi się ta perspektywa, ale czy miałem jakąś alternatywę do wyboru? Nie. Och, po co ona się w ogóle oddalała?
<Scarlet?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz