– W porządku – odpowiedziałem krótko. Po czym po chwili dodałem: – Ja... również dziękuję. I też się cieszę.
Nareszcie byłem bezpieczny. Najedzony. Odpoczywałem. Żyłem. Prascanna żyła. I chwilowo nie musiałem się niczym martwić - ani sprawami osobistymi, ani problemami watahy. Co prawda Kiba ciągle nie zostało pokonana, ale w tamtej chwili nie miało to znaczenia - nie była w stanie nam zagrozić, porwana nie wiadomo gdzie przez wodę.
– C-co teraz? – zapytała moja towarzyszka po chwili milczenia. Nasze spojrzenia spotkały się.
– Spójrz – powiedziałem, wskazując łapą niebo. W oddali, gdzie błękit wciąż zasłaniały stalowoszare obłoki, widoczny był wielokolorowy łuk. Tęcza. – Rozkoszuj się chwilą. Podziwiaj to, co dało ci życie. Zapamiętaj ten moment.
Nie wiadomo, czy dane nam będzie ujrzeć kiedyś coś podobnego – dodałem jeszcze w myślach. Odganiałem się od ponurych wizji przyszłości jak mogłem, ale nie powstrzymałem ich na tyle, by nie czuć w głębi serca niepokoju. Co jeśli znany nam świat się kończy, a za niedługo przyjdzie zupełnie nowa, gorsza era? Jeśli... Kiba nas zaatakuje, a my jej nie powstrzymamy?
Day, Day, Day... miałeś być pozytywny, prawda? Chociaż przez chwilę...
– Coś cię martwi? – przerwała ciszę Prascanna. Zupełnie zapomniałem, że medyczka potrafi czytać w myślach.
– Tak. Sprawy... Alfy – odparłem wymijająco, starając się ukryć swoje myśli, zastanawiając się nad sensem istnienia różowych balonów. Swoją drogą, może mam jakieś predyspozycje do ochrony swojego umysłu? A gdyby tak to sprawdzić?
– Prascanno?
– Mhm...?
– Czy... możesz spróbować czytać mi teraz w myślach?
Bladoróżowa wilczyca otworzyła oczy ze zdumienia, ale po chwili skinęła głową. Oboje podnieśliśmy się i usiedliśmy naprzeciw siebie. Wpatrywałem się w oczy towarzyszki, skupiony jednocześnie na utworzeniu jakiejś niewidzialnej bariery wokół moich myśli. Nagle poczułem w głowie czyjąś obecność... Ze wszystkich sił skupiłem się na wypchnięciu jej ze świadomości. Nie udało się, Prascanna sama ustąpiła.
– Czy ty się... broniłeś? – zapytała, nieco zaskoczona.
– No... tak... próbowałem. Ta umiejętność mogłaby się przydać, kie... – przerwałem, zdając sobie sprawę, że już i tak powiedziałem zbyt wiele. Nie chciałem na nikogo zrzucać moich obowiązków, odpowiedzialności i problemów, w szczególności, jeśli w hierarchii był jedynie Omegą...
– Kiedy co? – moja towarzyszka niestety zdążyła się zainteresować tematem.
– No cóż... – zacząłem, zastanawiając się, jak najlepiej ubrać myśli w słowa. – Nasza sytuacja ostatnimi czasy jest... niezbyt dobra. Jesteśmy mało liczebni, nadchodzi zima... No i jeszcze Kiba się przyplątała... Pomyślałem, że ochrona umysłu może się przydać w trakcie ewentualnego ataku.
<Prascanna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz