Wziąłem Prascannę na grzbiet, ułożyłem w miarę wygodnie i ruszyłem jak najszybciej w kierunku groty Uzdrowicielki. Byłem tak nerwowy, że na początku w ogóle nie dotarły do mnie ostatnie słowa towarzyszki. Nikt mnie nie przyzwyczajał do nagłego mdlenia na moich oczach. Więc... tak, spanikowałem. W dodatku tak właściwie nie wiedziałem, czy różowawa wadera nie cierpi na jakieś przewlekłe choroby, serca na przykład... Co, jeśli tak? Wtedy chyba tylko szybka pomoc lekarska byłaby w stanie jej pomóc...
– C-co się stało? – usłyszałem, gdy już niemal byłem na miejscu. Prascanna, odzyskawszy przytomność, rozejrzała się bezwiednie wokół.
– Zemdlałaś. Zaraz będziemy u Elan – odpowiedziałem w kilka sekund później przekroczyłem próg groty Uzdrowicielki. Zielona wadera na szczęście była na miejscu. Zbliżyła się, gdy tylko położyłem różową wilczycę na ziemi.
– Co się stało? – Elan zadała dokładnie to samo pytanie, co Prascanna kilkanaście sekund wcześniej.
– N-nic mi n-nie jest – jęknęła pacjentka, próbując się podnieś.
– Zemdlała, zupełnie nagle – wyjaśniłem.
– Cóż... przepadam ją na wszelki wypadek – stwierdziła Uzdrowicielka. – Poczekaj z nią tylko chwilę, muszę jeszcze po coś zajść.
– Oczywiście – odparłem, odprowadzając ją wzrokiem.
– Yesterday? C-co teraz z-zrobisz? – zapytała Prascanna. Dobrze wiedziałem, o co jej chodzi... I dopiero wtedy dotarł do mnie sens ostatnich słów, jakie wypowiedziała przed swoim omdleniem... O, Północy... co ja mam teraz zrobić? Zależało mi na Prascannie, to prawda, ale czy kochałem ją właśnie w ten sposób?
– Ja... muszę to wszystko przemyśleć – odpowiedziałem. Na szczęście właśnie wróciła Elan, wybawiając mnie od wszystkiego, co mogłoby się zdarzyć, gdybym tam dłużej pozostał. Wybiegłem z groty, nie wiedząc, gdzie zmierzam...
>>> kilka tygodni później, po spotkaniu z Kaylay <<<
Północy... jak ja bardzo zaniedbałem tę watahę. Przeklęta chandra... Pozostało mi tyle niedokończonych spraw... Kiba... Szkolenie przyszłych wojowników... I przede wszystkim Prascanna... Wciąż nie dałem jej odpowiedzi... Bo wciąż nie wiedziałem, co czuję. Potrzebowałem psychologa. I to pilnie. A jedynym wilkiem, który przychodził mi do głowy, była Elan... Odwiedzenie jej w grocie Uzdrowicielki wiązało się znowu z prawdopodobieństwem spotkania tam Prascanny... A gdyby tak...– Shogun!? – zawołałem, widząc przelatującego nieopodal basiora. Strażnik obniżył lot i po chwili wylądował przede mną. Wstrząsnął skrzydłami i złożył je, a potem przyjrzał mi się z uwagą.
– O co chodzi? – zapytał.
– Mógłbyś powiedzieć Elan, żeby przyszła do mojej jaskini wieczorem? Muszę z nią o czymś porozmawiać – odpowiedziałem.
– Nie możesz po prostu jej odwiedzić?
– Chciałem porozmawiać bez świadków – wyjaśniłem.
– No dobrze... ale nie obiecuję, że się zgodzi – odparł Shogun, a potem wzbił się w powietrze.
– Dzięki! – zawołałem jeszcze za nim, a potem ruszyłem przed siebie, próbując poukładać myśli.
<Prascanna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz