– Tyle, że mogłoby się wydawać to niemożliwe – odpowiedziałem. – I to pewnie jeszcze nie koniec naszych wspólnych przygód.
– Tak... – wymruczała cicho Prascanna. Wyglądała, jakby coś ją gryzło i nie potrafiła się zdecydować, czy mi o tym powiedzieć, czy też zachować milczenie.
– Coś się stało? – zapytałem, patrząc na nią z troską. Jednocześnie zastanawiałem się, co mogło być przyczyną jej zmartwień. Nie chciałem, by była smutna... Znaczyła dla mnie więcej, niż przeciętny członek watahy...
– Bo widzisz... Ja... Uważaj!
Odruchowo pochyliłem się. Różowawa medyczka przeskoczył nade mną, a gdy się odwróciłem, zastałem ją gryzącą się z Kibą. Szybko wskoczyłem pomiędzy obie wadery i odepchnąłem je od siebie. Gotowy do ataku, stanąłem przed ciotką, zasłaniając nieco zaskoczony Prascannę. Warknąłem cicho, gdy biała wilczyca wstała i zmierzyła mnie wzrokiem. Zapewne szykowała jakąś nieprzyjemną uwagę...
– Tak bardzo ci na niej zależy? – spytała. – Cóż, godna podziwu. Tylko... ona nie da ci tego, co możesz otrzymać ode mnie, siostrzeńcu. Nie da ci władzy.
Wypowiedź Kiby nieco wybiła mnie z równowagi. Najpierw chce mnie zabić, a teraz proponuje mi wspólne władanie? Coś z nią chyba jest nie tak...
– Moja propozycja może wydawać ci się dziwna – ciągnęła dalej ciotka. – Ale przemyślałam sobie to teraz. Obecność kogoś tak potężnego u mego boku, w dodatku członka rodziny, niewątpliwie wpłynęłaby na siłę mojej armii... A potem naszego państwa.
– Czyli... jeśli zostawię watahę, będę władał całą Północą? – zapytałem, patrząc w oczy białej wadery. Starałem się wyglądać na szczerze zainteresowanego.
– Nie... Yesterday... – szepnęła cicho Prascanna.
– Dokładnie tak. To jak, siostrzeńcu? Dołączysz do mnie?
Udałem, że się waham, a potem wykonałem pierwszy krok w kierunku ciotki. Prascanna rozpaczliwie zaprotestowała, ale zignorowałem jej wołanie. Zbliżyłem się do Kiby, na której pysku pojawił się triumfalny uśmiech. A potem wybiłem się i całym ciałem uderzyłem w białofutrą. Przeturlaliśmy się kawałek.
– Ty... zdrajco... – wysyczała Kiba, gdy przycisnąłem ją do ziemi.
– Obawiam się, że to nie mój tytuł. I nie twoje ziemie.
Odskoczyłem od niej na ułamek sekundy przed wystrzeleniem z ziemi potężnego wodnego strumienia. Ciecz porwała moją ciotkę i zaniosła gdzieś daleko, poza granice watahy... A przynajmniej taką miałem nadzieję. Chciałem jedynie odrobiny spokoju, abym mógł wypocząć i ogarnąć sprawy watahy...
– Coś mówiłaś – przypomniałem Prascannie, gdy tylko ta stanęła obok.
<Prascanna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz