Od Marco CD. Luny

Był wczesny ranek, wyjątkowo piękny zresztą.
Słońce, od kiedy tylko pojawiło się na nieboskłonie, ogrzewało ziemię najmocniej jak tylko potrafiło. Ogólnie rzecz biorąc było ciepło. Oczywiście patrząc na standardy temperatury panującej zazwyczaj na tundrze, która raczej nie była przystępna dla ciepłych promieni słońca.
Wziąłem głęboki wdech, a chłodne, jeszcze nie nagrzane powietrze, zakuło mnie w gardle, przez co na moim pysku pojawił się chwilowy grymas bólu, który dopełniło lekkie kaszlnięcie.
Mając na uwadze to, że jestem zwiadowcą i moim zadaniem jest doglądanie terenów, postanowiłem pobieżnie sprawdzić terytorium watahy, w czym jednak przeszkodziło mi w tym nieprzyjemne ssanie w żołądku, zapewne spowodowane dwudniową głodówką. Postanowiłem zmodyfikować odrobinę plany i najpierw spróbować na coś zapolować, a następnie skontrolować tereny.
Kilkanaście minut pozwoliło mi na odszukanie zająca, który nadawałby się na posiłek.
Wiatr, chociaż bardzo słaby, kierował się ode mnie w stronę zwierzęcia, co niebezpiecznie zmniejszało moje szanse na łowy zakończone powodzeniem. Mimo to przykucnąłem, a skrzydła przycisnąłem jak najmocniej do swojego ciała aby zminimalizować jego powierzchnię. Już miałem skoczyć, aby złapać roślinożercę, kiedy ten czmychnął do znajdującej się niedaleko nory. Podniosłem się.
- Żegnaj sytości, witaj trzeci dniu głodówki – mruknąłem zirytowany, gdy wtem zza siebie usłyszałem przywitanie.
- Cześć! – radosny głos, zapewne młodej wadery zabrzmiał w mojej głowie.
- Cześć – odpowiedziałem, jednak mniej entuzjastycznie, będąc także lekko zakłopotanym, mając w głowie myśl, że mogła usłyszeć moje wcześniejsze słowa.
Nic jednak na to nie wskazywało, więc pozwoliło mi to na delikatne otrząśnięcie się i zachowanie zwyczajnej, znudzonej miny.
- Jesteś Marco, tak? – spytała, bardziej retorycznie niżeli z chęci potwierdzenia swoich słów.
- Tak, skąd wiesz?
- Często latam nad terenami i wiem więcej, niż może się wydawać – zaśmiała się lekko. – A! Zapomniałam się przedstawić. Jestem Luna.
Kiwnąłem lekko głową.
- Marco, jestem Marco – rzuciłem bardziej z grzeczności, niż z samej chęci poinformowania jej o tym, co już wiedziała.
- Niedawno dołączyłeś?
- Tak – z moich ust padła lakoniczna odpowiedź.
- Może się przelecimy? Co ty na to? – zaproponowała.
- W porządku – stwierdziłem po chwili ciszy. Po chwili dodałem – i tak miałem sprawdzić tereny, więc równie dobrze możemy zrobić to razem.
Wilczyca z uśmiechem na pysku wzbiła się w powietrze, powodując nagły podmuch wiatru. Po chwili uczyniłem to samo i razem unosiliśmy się dobre trzy metry nad ziemią. Wyżej nie było sensu się wznosić.
><
- Gdzie teraz? – spytała, kiedy skończyliśmy oględziny tundry, największej połaci terenu naszej watahy.
Zastanowiłem się chwilę.
- Sprawdźmy rzekę – odpowiedziałem. – Tamtędy przebiega granica, więc teoretycznie jest to miejsce najbardziej narażone na naruszenie.
Pokiwała głową na zgodę, zmieniając kierunek lotu. Przez pewien czas prowadziła, kiedy po chwili się z nią zrównałem.
- Z tego co wiem, jesteś w tej watasze dłużej ode mnie – zacząłem, po chwili kontynuując. – Były już jakieś naruszenia granicy od strony rzeki?
Chciałem się dowiedzieć, czego możemy się tam spodziewać. Chociaż raczej nie powinienem się martwić na zapas. Wadera chwilę się zastanowiła, po czym powiedziała:

< Luna? Proszę tylko – kiedy kierujesz do mnie swoje opowiadanie, używaj znaków interpunkcyjnych oraz stosuj opis, bo to żadna frajda odpisywać komuś na sam dialog. Nie mówię nawet nic o tym, że twoje opowiadanie zawierało 66 słów na 180 wymaganych. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz