Otworzyłam oczy, gdy tylko się ocknęłam. Leżałam na miękkim posłaniu ze skór w jakiejś jaskini pełnej znanych mi skądś zapachów, z głową owiniętą bandażami i obolałym ciałem. Mimo, iż wytężałam mózg, nie mogłam zidentyfikować żadnej z otaczających mnie woni; co więcej, nie umiałam nawet uzmysłowić sobie, gdzie jestem. A z tego, jak się w tamtym miejscu znalazłam, nie pamiętałam już zupełnie nic.
I nagle wspomnienia zaczęły się pojawiać - poszukiwanie roślin leczniczych przy północnej granicy, atak dwóch wrogich basiorów, ból, rubinową krew zalewającą wszystko... I jedno jedyne znajome warknięcie, zanim odpłynęłam - warknięcie, które niewątpliwie wydała z siebie Cassie...
Nagle dostrzegłam smukłą wilczycę o poważnym, niezdradzającym emocji wyrazie pyska, posiadającą lśniące zielonkawe futro. Byłam pewna, że ją znam. Tylko jak mogła mieć na imię...
- Obudziła się - powiedziała wadera do kogoś, odwracając na chwilę głowę. Miała przyjemny głos, co prawda nieco ochrypły, ale zarazem tajemniczy i taki... dobry.
- Gdzie jest Cassie? - wyszeptałam, świdrując ją spojrzeniem. Ona tylko odwróciła jeszcze raz głowę, jakby sprawdzając, gdzie znajduje się ktoś inny.
I po chwili zobaczyłam, na kogo tak wyczekiwała. Wilk był dość smukły, obdarzony beżowo-brązowym futrem i szarymi, nieprzeniknionymi ślepiami. Kroczył stanowczo, a zarazem dość łagodnie, jakby był jednocześnie kimś wysoko postawionym i dobrym; jego zapach zaś znałam doskonale. Przypominał mój... Yesterday, Alfa watahy, mój przyszywany brat.
- Altair - powiedział miękkim głosem, gdy znalazł się obok mnie i zielonkawej wadery.
- Co się stało? - zapytałam, wciąż cicho, nie mając sił na podniesienie głosu. - Gdzie jest Cassie?
- Ona... została wypędzona... - wymruczał basior. - Za... za to, co ci zrobiła.
- Ale... to te obce wilki mnie zraniły - zaprotestowałam. - Ona tylko przybiegła mi pomóc... chyba...
- Nie o to chodzi, Altair - odezwała się zielona wilczyca... Elan. - Wiemy, że to nie ona cię zaatakowała. Chodzi nam raczej o to, co zrobiła na koniec...
Spojrzałam na nią zarazem z ciekawością i niepokojem, ze spojrzeniem pytającym, o co chodzi.
- Ona... ugryzła cię - wyszeptał Yesterday. - Wampir... cię... ugryzł.
- Wiesz, co to oznacza, Altair? - zapytała Elan, patrząc mi w oczy. Pokręciłam głową, nie umiejąc sobie nic przypomnieć. - Najprawdopodobniej... stałaś się teraz taka jak ona.
- Ale... ja nie mogę być wampirem! Skąd ta pewność? To przecież niemożliwe... - zaczęłam mówić, przerażona właśnie przedstawionym mi faktem. Elan tylko odwróciła głowę, a Yesterday... na niego nie było co liczyć. Gapił się tylko na ziemię, zajęty jakimiś myślami. Nikt nie zamierzał mi odpowiedzieć...
Wstałam, nagle pełna sił, i wybiegłam z jaskini Uzdrowicielki. Już wszystko pamiętałam... Swoje kroki skierowałam w stronę Rzeki Leminga. Zazwyczaj nad jej brzegiem było co najmniej kilka niedużych zagłębień, w których zbierała się woda. A ja tak bardzo chciałam zobaczyć moje odbicie, upewnić się, że jestem całkowicie normalna...
Z poślizgiem zatrzymałam się nad jedną z takich kałuż. Wydawało mi się, że minęła ledwie chwila, odkąd opuściłam grotę Elan. Przecież nie byłam w stanie tak szybko biegać, nikt nie był... A może się myliłam? Tym prędzej pochyliłam się nad taflą wody i z zaskoczenia nieomal się przewróciłam. Moje odbicie... wyglądało inaczej. Zmienił się mój wygląd.
Jedno z moich uszu było naderwane, trzy podłużne miejsca na pysku i szyi pozbawione były sierści, odsłaniając różowawe, wypukłe blizny. Futro pod oczami, dotychczas fioletowe, ściemniało i wyblakło, stając się ciemnoszare. Ale najgorsze... najgorsze były moje oczy. Dotychczas tęczówki miałam koloru pogodnego nieba, teraz zaś były burgundowe. Czyżby naprawdę została przemieniona... w wampira?
- Chwila... - zaczęłam myśleć na głos. - Jeśli jestem wampirem, to chyba powinnam zareagować jakoś na zapach krwi... czy tam samą krew...
Rozejrzałam się wkoło, szukając jakichkolwiek śladów jakiegokolwiek żywego leminga. Jednocześnie wytężyłam słuch i starałam się wychwycić woń jakiegoś przedstawiciela tego gatunku. Już po kilku sekundach wyczułam zapach futerkowego zwierzątka. Nie zastanawiając się, ruszyłam na polowanie. Mimo wątpliwości byłam niemalże pewna, że nie zareaguję w żaden wyjątkowy sposób... Cóż, nie mogłam się chyba bardziej pomylić.
Upolowanie leminga nie stanowiło dla mnie żadnego problemu - udało mi się chwycić go i wbić zęby w jego ciałko. Wtedy poczułam, jak moje kły się wydłużają... i zaczęłam wypijać krew z jeszcze żywego zwierzęcia. Dopiero gdy przestał oddychać, całkowicie pozbawiony krwi, dotarło do mnie, co zrobiłam. Martwe ciało wypadło mi z pyska i pacnęło o ziemię, a ja cofnęłam się o kilka kroków. Czyli jednak Elan miała rację... Jestem wampirem...
Zrozpaczona, pobiegłam gdzieś przed siebie, nawet nie wiedząc gdzie, bo z oczu obficie płynęły mi łzy, skutecznie zasłaniając widok. Nim się całkowicie uspokoiłam, znalazłam się już daleko od miejsca mojego ostatniego polowania. Ewidentnie poruszałam się szybciej niż normalny wilk - wcześniej pokonanie tej drogi zajęłoby mi co najmniej dwa razy więcej czasu. Znalazłam się na nieznanym terenie, gdzieś poza terytoriami Watahy Krwawego Szafiru. Rozejrzałam się po okolicy, mając nadzieję, że dostrzegę gdzieś coś znajomego, jakieś drzewo, głaz... Ale nie znalazłam nic. Mogłam jedynie wrócić po odciśniętych w błocie śladach na rodzinne tereny... ale na to nie mogłam się zdobyć, wciąż nie byłam gotowa. Swoją drogą, skoro podłoże było miękkie, musiało niedawno padać... Tylko co daje mi ten fakt? Nic.
Wciąż przerażona moją przemianą, powlekłam się zrezygnowana gdzieś na obce tereny, niewątpliwie należące do jakiegoś innego stada. Dawniej, o ile w ogóle bym się tutaj zapuściła, starałabym się przemieszczać niezauważalnie. Jednak teraz miałam to wszystko gdzieś. Właśnie zawalił się mój zharmonizowany świat. Chciałam uciec... uciec od tego, z czym miałam się już niedługo zmierzyć. Marzyłam tylko o tym, aby znaleźć jakąś norę i zaszyć się w niej... albo żeby cofnął się czas.
Nagle, nim znalazłam odpowiednie do rozmyślania na temat życia miejsce, poczułam metaliczny zapach. Zapach wilczej krwi... W mgnieniu oka moje kły wydłużyły się, a ja pobiegłam w kierunku, z którego dobiegała smakowita woń. Biegłam naprawdę szybko, toteż już po kilkudziesięciu sekundach dostrzegłam rannego w bark basiora niosącego w pysku zająca. Sącząca się z niedużej rany krew pachniała tak pysznie... a ja nadal byłam głodna... Nim rozsądek zdążył się odezwać, moje szczęki rozszarpały gardło wilka. Z ciało polała się obficie krew, a ja zaczęłam ją pić. Dopiero po dłuższej chwili wampirzy instynkt uspokoił się, pozwalając dojść do głosu rozsądkowi.
Odsunęłam się od niemalże całkowicie pozbawionego krwi ciała, z przerażeniem przyglądając się mojemu dziełu. Zabiłam niewinnego wilka... na obcym terytorium... potem wypiłam jego krew... a teraz stałam nad jego ciałem, na poplamionej na czerwono ziemi, wciąż z rubinowymi kroplami na pysku...
- Jestem potworem - wyszeptałam.
Nie jesteś potworem - odezwał się w mojej głowie północny wiatr.
- A właśnie, że jestem - odpowiedziałam przez łzy. - Zabiłam niewinnego wilka...
Ale masz dobre serce, prawda?
- Może... sama już nie wiem... Nie wiem, co powinnam zrobić...
Proponuję zlikwidować ślady zbrodni...
- Zabrzmiałeś jak jakiś morderca, który nie chce się dać przyłapać - przerwałam mu. Północny wiatr zasugerował rozwiązanie, które powinno wpaść do głowy osobie mojego pokroju... Mordercy, który nie chce, by odkryto jego czyn...
Po prostu rób, co mówię. A potem poszukaj Cassie. Jest szansa, że ci pomoże.
Westchnęłam, mimo iż północnemu wiatrowi udało się mnie przekonać. Postanowiłam postępować według jego wskazówek - najpierw pozbyć się ciała. Zaczęłam więc kopać w ziemi rów, do którego mogłabym wrzucić pozbawione krwi zwłoki. Czynność ta zabrała mi trochę czasu, ale koniec końców ciało zniknęło pod warstwą ziemi. Pozostał jednak jeszcze pewien związany z tym problem... Miejsce pochowania szczątków łowcy odznaczało się na tle okolicy.
I wtedy przypomniałam sobie o deszczu. Skoro niedawno padało, może i teraz dopisze mi szczęście? Należało mi się przecież coś od życia po tej niespodziewanej i niechcianej przemianie... Spojrzałam w górę i ku mojej uldze, niebo zasłaniało kilka deszczowych chmur. Była szansa, że spadające krople wody skutecznie zamaskują miejsce pochówku pozbawionego krwi ciała. A ja tymczasem mogłam zająć się szukaniem Cassie...
<Cassie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz