Od Yesterday'a CD. Prascanny

Gdy odwróciłem się, by odpowiedzieć Prascannie, wilczyca była już dość daleko. Uznałem, że nie ma sensu za nią wrzeszczeć i powiem jej wszystko przy najbliższej okazji. Od początku próbowałem stać się dla niej przyjacielem - widać było, że potrzebowała takiej osoby. Jednak medyczka tego nie dostrzegała... i wciąż nie dostrzega.
Westchnąłem cicho i przyspieszyłem kroku. Zacząłem węszyć w poszukiwaniu zapachu jakiejś potencjalnej ofiary - zająca czy renifera, było mi wszystko jedno. Gdybym polował z Altair, zapewne poszukalibyśmy czegoś większego, ale w tej chwili moja siostra chyba nie była odpowiednią osobą do takich rzeczy... i przebywała chyba poza granicami WKS. Musiałem więc zadowolić się zdobyczą mniejszą od wołu.
Już po kilku minutach wywęszyłem spore stado reniferów. Pobiegłem przed siebie, kierując się wonią kopytnych zwierząt, trzymając się nisko przy ziemi, bym nie został zauważony. Podchodziłem do roślinożerców pod wiatr, stąpając możliwie najciszej i najostrożniej, chcąc uniknąć wywęszenia i usłyszenia. W międzyczasie omiatałem spojrzeniem całe stado, chcąc znaleźć najsłabszą sztukę. Mój wzrok wyłowił samca w średnim wieku, kulejącego na jedną z tylnych nóg - idealną potencjalną ofiarę. Zacząłem się skradać w stronę wybrańca, aż znalazłem się zaledwie kilkanaście metrów od niego. Wtedy wystrzeliłem przed siebie, płosząc przy okazji stado. Miałem jednak kilka sekund przewagi, więc dogonienie mojego celu, szczególnie niesprawnego w pełni, nie było dla mnie większym problemem. Przez kilka chwil biegłem równo z reniferem, potem wybiłem się i wgryzłem w gardło roślinożercy, pociągając go w dół. Oboje przekoziołkowaliśmy, a ja puściłem ofiarę, by uniknąć zgniecenia. Samiec wstał po chwili, ale byłem równie szybki co on. Zacząłem go okrążać, co chwila zmieniając kierunek, by mieć szanse ponownie zaatakować kopytnego. W pewnym momencie udało mi się wgryźć w brzuch renifera, utrudniając mu zachowanie równowagi. Roślinożerca wierzgnął raz czy dwa, zmuszając mnie do puszczenia i wycofania się o kilka kroków. Moją taktykę zastosowałem ponownie. I tym razem udało mi się zacisnąć szczęki w okolicach brzucha ofiary. Pociągnąłem kopytnego w dół, a potem błyskawicznie rzuciłem się ku szyi renifera. Wbiłem kły w miękkie mięso i zacisnąłem. Następnie, czując, że roślinożerca próbuje mnie zrzucić, odskoczyłem. Z szyi zwierzęcia buchnęła krew - najwidoczniej przegryzłem tętnicę. Jeśli tak, śmierć mojej ofiary pozostawała kwestią kilku minut...
Nieżywego już samca uchwyciłem za kark i zacząłem ciągnąć w kierunku Wichrowych Wzgórz. W duchu cieszyłem się, że polowanie się udało. Nie zdążyłem jednak przebyć pięćdziesięciu metrów, gdy usłyszałem czyjeś delikatne kroki. Spojrzałem w bok i dostrzegłem biegnącą w moją stronę Prascannę, z Lemim na grzbiecie. Puściłem ciało renifera, gdy tylko stanęła obok mnie.
- Cześć - przywitała się.
- Cześć - odpowiedziałem w ten sam sposób. - Pomożesz mi?
Medyczka kiwnęła głową. Oboje chwyciliśmy upolowanego przeze mnie kopytnego i zaczęliśmy ciągnąć go w wiadomym kierunku. Razem szło nam to o wiele szybciej i łatwiej. Już po niedługim czasie mięso zostało podzielone na porcje i rozdane wszystkim, którzy go potrzebowali.
Uznawszy swoją pracę za aktualnie zakończoną, pobiegłem truchtem w kierunku Rzeki Leminga. Prascanna w milczeniu podążała za mną. Gdy znaleźliśmy się nad zbiornikiem wodnym, opłukałem się nieco z krwi - szczególnie z tej części, której nie byłem w stanie wylizać. Gdy skończyłem już czynności higieniczne, usiadłem obok towarzyszącej mi medyczki.
- Wracając do naszej rozmowy... - zacząłem, spoglądając na przepływającą wodę. - Jeśli chcesz, mogę być twoim przyjacielem. Usiłowałem ci to pokazać tak właściwie od samego początku... że chciałbym nim być.
Wilczyca odwróciła głowę w bok, chyba chcąc uniknąć mojego wzroku. Ja zaś przekrzywiłem nieco łeb, zastanawiając się, nad czym myśli.
<Prascanna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz