Od Yesterday'a CD. Prascanny

Przez chwilę po prostu siedziałem, wlepiając wzrok w leżącą na ziemi Prascannę i zastanawiając się, co powinienem zrobić. Potem przykucnąłem obok medyczki i szturchnąłem ją delikatnie nosem w ucho. Wilczyca odsłoniła oczy i spojrzała na mnie smutno.
- Przepraszam, naprawdę - powiedziała jeszcze raz.
- Nie ma za co, Prascanno - odparłem. - Nie gniewam się na ciebie. Nie musisz mi nic rekompensować.
- Ale ja... sprawiałam same problemy! - sprzeciwiła się wadera, podnosząc się z ziemi.
- Altair również, kiedy była mała - odpowiedziałem, uśmiechając się przez chwilę. Poczułem jednak ukłucie smutku w sercu, kiedy przypomniałem sobie o siostrze. - Czasami zachowywała się nawet gorzej. Jestem przyzwyczajony.
- Ale... ona była szczeniakiem!
- Posłuchaj mnie - powiedziałem, prostując się i stając naprzeciw medyczki. Spojrzałem prosto w jej złote ślepia. - Wybaczam ci twoje zachowanie, jasne? Od teraz koniec tematu, zgoda?
- No dobrze - wymruczała Prascanna, odwracając wzrok.
- Chodź, przejdziemy się do Owadziego Lasu - zaproponowałem i nie czekając na odpowiedź, ruszyłem wzdłuż rzeki w kierunku tajgi. Usłyszałem, że medyczka biegnie za mną. I dobrze, może nareszcie się nieco rozchmurzy. Gdy Prascanna zrównała się ze mną, uśmiechnąłem się do niej delikatnie. A w następnej chwili spadaliśmy już, wrzeszcząc, prosto w ciemność.
Wpadliśmy do jakiejś lodowatej wody, która pociągnęła nas w mrok. Gdy wynurzyłem głowę nad powierzchnię, zdążyłem dostrzec, że to spora podziemna rzeka. Potem widziałem już tylko ciemność.
>>> <<<
Ocknąłem się na miękkim, drobnym piasku, na brzegu rzeki. Znajdowałem się w jakiejś sporej wielkości grocie, oświetlonej przez światło emitowane przez błękitne kryształy. Powietrze było wilgotne, a gdzieś nieopodal szumiała woda. Uniosłem głowę i rozejrzałem się po jaskini nieco nieprzytomnie. Mój wzrok zatrzymał się na jasnym kształcie, leżącym plecami do mnie kilka metrów dalej.
Wstałem i od razu poczułem ból w jednej z łap. Spojrzałem w dół - sierść na nodze miałem nie beżową, a szkarłatną od krwi. Uznając, że raną zajmę się za chwilę, ruszyłem w stronę ciała, kulejąc. Chwilę później pochylałem się już nad nieprzytomnym wilkiem. Znajome barwy, zduszone przez błękitny blask kryształów. Znana mi dobrze smukła sylwetka. Prascanna.
<Prascanna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz