Kiwnęłam głową na znak, że słyszałam słowa wadery. Cassie prowadziła, ja biegłam truchtem za nią. Po minucie czy dwóch skrzydlata wilczyca skręciła w prawo, abyśmy mogły później zbliżyć się do wołu pod wiatr. Wkrótce potem znowu zmieniłyśmy kurs i już po chwili naszym oczom ukazał się samotny wół piżmowy. Kucnęłyśmy, kryjąc się wśród traw. Cassie popatrzyła na mnie, jej spojrzenie pytało, czy mam jakiś plan.
- Ja od lewej, ty od prawej - poinformowałam skrzydlatą towarzyszkę. - Proponuję najpierw zadać mu trochę ran, a potem powalić.
- W porządku - Cassie przystała na mój plan. W następnej chwili przekradała się już w stronę roślinożercy.
Ostrożnie zaczęłam skradać się w stronę wołu. Był ranny, zgodnie ze słowami Cassie. Gruba sierść na prawym boku zwierzęcia była pozlepiana i brudna od krwi. Na chwilę obecną nie mogłam być pewna, co zraniło roślinożercę, ale przecież ta wiedza nie była mi do niczego potrzebna. Chyba.
Gdy byłam dostatecznie blisko, spojrzałam na Cassie, chcąc zobaczyć, w jakim jest miejscu. Ona również była już gotowa. Wilczyca machnęła ogonem, dając mi znak do ataku. W następnej chwili wybiłyśmy się obie i poszybowałyśmy kilka metrów, kończąc lot wczepione w gęstą sierść wołu. Zsunęłam się trochę niżej, cudem unikając upadku na ziemię. Nasza ofiara rozpoczęła defensywę. Z niemałym trudem wgryzłam się w nogę rzucającego się na boki zwierzęcia. Zwiększając siłę chwytu, spojrzałam w bok, chcąc zobaczyć, jak radzi sobie Cassie.
<Cassie? Pisane o północy w autobusie...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz