Ostatnio
przez większość czasu głównie siedziałam w jaskini. Leżałam do góry brzuchem,
ewentualnie raz czy dwa razy dziennie robiąc zwiad na granicach watahy oraz
wykorzystując tą okazje do zdobycia pożywienia. W czasie tych naprawdę upalnych
dni, skracałam sobie drogę po terenach przez każdy napotkany po drodze strumyk.
I
w taki piękny dzionek ponownie wystawiłam nos poza jaskinię. Przez drzewa dało
się dostrzec gromadzące się z północy gęste deszczowe chmury. Jak obecną chwilę
wydawały się znajdować dość daleko, ale oczywistą rzeczą było, iż w końcu i tak
chmury te znajdą się tuż nad nami. Będzie padać. Zważywszy na obecną porę roku,
deszcz byłby dla mnie prawdziwym zbawieniem.
Ale
nie dzisiaj. Dałabym sobie łapę uciąć, że tego ranka widziałam w tych chmurach
coś upiornego. Były ciemniejsze niż zwykle, a nawet prawie czarne. Na moment
ułożyły się w kształt psa, chociaż mogłam być zaspana i dodać to sobie w
wyobraźni. Nie wiem.
Tak
czy siak stwierdziłam że lepiej będzie jeżeli za przynajmniej godzinę zrobię zwiad
terenów (Może ktoś umarł?). A i jeszcze będę musiała zajrzeć na cmentarz, jak
już go zlokalizuję, bo jak na razie niczego takiego nie znalazłam.
Ruszyłam
wreszcie cztery litery z jaskini i pomknęłam w kierunku ciemnych chmur
deszczowych. Starałam się oddychać równo i nie pędzić sprintem. Musiałam
oszczędzać swoje siły na wypadek, gdybym nagle miała przed czymś uciekać lub
coś. Nigdy nic nie wiadomo.
W
końcu zwolniłam do szybkiego marszu, zauważając w oddali Yesterday'a siedzącego
pod drzewem. Postanowiłam się przywitać, te kilka minut raczej mnie nie
zbawi...prawda? Poza tym minęły całe wieki od ostatniego spotkania.
-
Hej! - zawołałam. Było to jednak bezcelowe, ponieważ zielony basior zobaczył
mnie jeszcze zanim niepotrzebnie nadwyrężyłam moje struny głosowe.
-
Witaj Scarlet - powitał mnie Yesterday - Wszystko w porządku?
Sprawiał
wrażenie, jakby zupełnie nie martwiły go te ciemne chmury. Albo może to ja
jestem zbyt przesądna. Tak, ten czarny psowaty kształt na niebie to wina mojej
wyobraźni. A przynajmniej lepiej żeby tak było. Jednak ewidentnie był czymś
zaniepokojony.
-
Nic mi nie jest, a coś się stało?
Czy
ktoś umarł? - dodałam sobie w myślach.
-
Chodzi o północną część terenów. Dzisiaj rano Lily zobaczył tam coś dziwnego. Tamta
część lasu znajduje się we mgle.
Dokładnie
tam znajdowały się wtedy ciemne chmury deszczowe. Zapomniałam wspomnieć, że
nadal nie zmieniły za bardzo położenia i ciągle wiszą nad tajgą. Ale może
Lily'emu widok przysłoniła deszczowa chmura i to sobie ubzdurał?
-
To rzeczywiście dość... nietypowe. Chcesz mnie tam wysłać?
-
Nawet nie miałem tego na myśli. To coś jest na moich terenach. Trzeba to
sprawdzić, ale oczywiście nie musisz mi towarzyszyć.
Powoli
zmierzaliśmy na północ, coraz bliżej zamglonej części lasu, chociaż mgły nie
było jeszcze stąd widać.
Mimo
złego przeczucia męczącego mnie od przeszło dwóch godzin, chciałam zrobić coś
nowego w mojej monotonnej egzystencji. A może to tylko sąsiednia wataha próbuje
niezbyt umiejętnie upozorować wtargnięcie na tereny?
-
Nie ma problemu, i tak miałam zamiar zrobić zwiad przy północnej granicy - powiedziałam, a po chwili zastanowienia
dodałam: - Jeśli zginę w tej mgle, to
zróbcie mi wszyscy jakiś ładny symboliczny nagrobek pod brzozą, dobrze?
W
powietrzu unosiła się woń krwi i nieznanego mi wcześniej zapachu.
-
Poczekamy, zobaczymy. Na pewno chcesz tu wejść? - szepnął basior, zatrzymując
się. Przed nami widać było drzewa rosnące znacznie rzadziej niż w innych
częściach tajgi. Na razie mgła była dość mała, ale kto wie, jaką będziemy mieli
widoczność za dwieście kroków? Postanowiłam nie oddalać się od alfy nawet na
kilka kroków. Nikt nie chciałby się zgubić w takim miejscu. Wolę być żywa niż
mieć piękny symboliczny nagrobek. I mówi to osoba, która jeszcze jakiś czas
temu sama chciała tu iść.
Kiwnęłam
głową. Wolnym krokiem weszliśmy w mgłę. Od razu rzuciła nam się w oczy jedna
rzecz....
<Yesterday?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz