Kątem oka ujrzałem, jak Prascanna pada na ziemię, trafiona strzałą. Zawarczałem groźnie, gdy człowiek, który ją zranił, uniósł ponownie łuk. Tych dziesięciu ludzi było groźniejszych od poprzedniej dwudziestki - dysponowali bronią dalekiego zasięgu. Nie minęła chwila, a kolejne pociski zostały wystrzelone w naszą stronę. Wszyscy wojownicy spodziewali się ataku, więc z gracją wyminęli strzały. Kilku z nich od razu rzuciło się do ataku. Czterech przeciwników zostało przewróconych pod ciężarem wilczych ciał. Dwaj inni wyciągnęli noże i zamachnęli się na nie. Wtedy jednak do akcji wkroczyli Mgiełka i jeden z wojowników z Północy, którzy, jak się okazało, odciągnęli Prascannę na bok.
- Shairen - zawołałem do stojącej po mojej lewej wadery. - Zajmij się Prascanną.
Wilczyca nieco niechętnie kiwnęła głową i pobiegła do rannej. Ja w tym czasie rzuciłem się na jeszcze jedenastego człowieka, który z dalsza celował do wilków. Musiał być dobrym strzelcem, skoro nie bał się, że trafi swojego. W każdym razie nie zauważył mnie i gdy tylko chwyciłem zębami jego łuk i pociągnąłem w dół, zachwiał się i upadł na ziemię, a potem przeturlał się kilka metrów, prosto do łap Zamrożonej Paproci. Wojownik rozprawił się z człowiekiem szybko i niemal bezboleśnie. Następnie oboje zaatakowaliśmy ostatniego z ludzi. Unieruchomiłem go, a Zamrożona Paproć przegryzł mu gardło.
- Czy nic się nikomu nie stało? - zapytałem, rozglądając się po wojownikach.
- Orage jest ranna w łapę - odezwał się Mgiełka, o którego bok opierała się wilczyca o srebrzystym futrze. Jej prawa przednia łapa była uniesiona i czerwona od krwi.
- To nic takiego - wymruczała Orage, ale Zamrożona Paproć kazał jej włożyć ją w śnieg i poczekać na medyka. To przypomniało mi o Prascannie. Podszedłem do Shairen, która owijała bandażem bok nieprzytomnej medyczki.
- Strzała nie uszkodziła narządów, ale sama prędko nie będzie w stanie chodzić - poinformowała mnie Shairen.
- Dzięki za pomoc. Zajmij się jeszcze Orage, to ta wadera z zakrwawioną łapą.
Shairen kiwnęła głową, chwyciła torbę Prascanny i pobiegła do naszej sojuszniczki, by opatrzyć jej ranę. Ja tymczasem przyjrzałem się leżącej przede mną medyczce. Shairen usunęła z boku wilczycy strzałę, przez co krew płynęła obficiej. Rana była owinięta bandażami, które powoli zaczynały przybierać karmazynową barwę. Miałem nadzieję, że krwotok szybko ustanie, bo inaczej moglibyśmy ją stracić.
- Shairen dała mi miksturę na szybsze krzepnięcie krwi - rozległ się za mną głos Scarlet. - Znalazła ją w torbie Prascanny. Prosiła, żebyś pomógł mi ją jej podać.
Kiwnąłem powoli głową. Oboje ze Scarlet zaczęliśmy zastanawiać się, jak najlepiej podać lekarstwo nieprzytomnej. I właśnie wtedy Prascanna zaczęła się budzić.
<Prascanna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz