Z tej strony nie znałem Luny, a już na pewno nie spodziewałem się, że ona mnie tak zaskoczy. Luna wtuliła się we mnie i namiętnie ruszała się. Podnieciło mnie to lekko, zaczerwieniłem się... wszedłem w nią, a Luna lekko pisnęła i zrobiła się mocno czerwona. Leżała na mnie. Poruszała się do przodu i do tyłu... tuliła się i jęczała. Agresja od razu minęła, a na jej miejsce wstąpił wielki ogień. Ogień podniecenia. Tym razem ja byłem na górze, a Luna na dole.... Ruchy moich bioder były powolne, aby nie wyjść z rytmu... dopiero się rozkręcałem. Jednak potem usłyszeliśmy kroki, przerażeni ... przestaliśmy na chwilę i znieruchomieliśmy jak sparaliżowani. Prascanna nie mogła nas widzieć, bo skryci byliśmy za stalagnatem i do tego w cieniu.
- Luna!- zawołała- Exan!
Nic się nie odzywaliśmy, udawaliśmy że nas nie było. Prascanna coś zaczęła pisać, wiem bo słyszałem odgłos skrobania długopisu po papierze. Kroki i cisza. Odeszła.
- Chyba poszła- powiedziałem szeptem do mojej ukochanej
Luna złapała się łapami o moje biodra... ruchy były wznowione- Luna wywaliła język, ślina ciekła jej niepohamowanie... skierowałem pyszczek w jej stronę i pocałowałem ją, namiętnie... był to tak zwany pocałunek francuski.
Luna znowu była na górze, tylko tym razem "siedziała" przednie łapy ułożyła na mojej klatce piersiowej i ruszała się kocio wpatrzona we mnie.
Schyliła się i złożyła pyszczek do pocałunku. Luna zacisnęła zęby i jęknęła głośno. Poczuła niezwykłe ciepło... dyszała, a jej policzki niezwykle poczerwieniały
- Exan... ale.... ciepło- wyjęczała
Uśmiechnąłem się szyderczo. Wyszczerzyłem się.
***
- Umyj się- powiedziałem do Luny
- Ty też- oznajmiła Luna z błogim wzrokiem- no chodź...
- Patrz, Prascanna zostawiła kartkę
" Luna, twój towarzysz jest cały i zdrowy, jak wrócisz wraz ze swoim chłopakiem przyjdź po niego"
Luna odłożyła liścik i uśmiechnęła się lekko. Oblizała się.
- No dobrze słodziaku, najpierw pójdziemy po mojego towarzysza, a później pójdziemy się wykąpać
<Luna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz