- To może w takim razie idź gdzieś indziej? - zaproponowała Prascanna, wysłuchawszy mojego wywodu. Rozważyłem słowa wilczycy. Pewnie zmiana otoczenia mogłaby przywrócić mi wenę twórczą i stać się dla mnie inspiracją, ale musiałoby być to coś naprawdę niezwykłego. Nie Rzeka Leminga czy...
- Chwila, chyba coś mam - wymruczałem, czując nagły przypływ weny na myśl o Wichrowych Wzgórzach. Zacząłem myśleć, jakby tu rozpocząć wiersz i o czym konkretnie napisać. Ale jedyne, co udało mi się wymyślić, to to, że potrzebuję czegoś... hm... ciekawszego albo groźniejszego.
- Jednak nie - oznajmiłem, spoglądając na swoje łapy. Jedną z nich zacząłem grzebać w wilgotnej ziemi.
- Nie smuć się - powiedziała łagodnie Prascanna, błędnie odczytując mój nastrój. Nie byłem smutny, bardziej trochę... zdegustowany nagłymi powrotem i odejściem weny twórczej. Zaraz też poinformowałem o tym medyczkę. Wilczyca mruknęła tylko krótkie "aha", spoglądając w innym kierunku. Przypomniałem sobie o jej niedawnym spadku samooceny, czy znów wyrzucała sobie pomyłkę? Nie widząc jej złotych oczu, nie mogłem tego stwierdzić. Oczy... No właśnie.
Niektóre błękitne niczym niebo,
Kolejne szare jak chmury burzowe,
Inne jeszcze ciemne niczym noc,
Następnie te szmaragdowe.
Morskie czy złote jak promienie słońca,
Fiołkowe albo jak bursztyny,
Nie ważne. Każde kryją tajemnice
Niewidoczne dla codziennej rutyny.
<Prascanna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz