Od Yesterday'a CD. Scarlet

Niepokoiły mnie chmury. Niepokoiło mnie sprawozdanie Lily'ego. Niepokoiła mnie mgła. I niepokoiła mnie wyczuwalna w ciężkim powietrzu woń krwi. Ale to nie było nic specjalnie dziwnego, od czasu przybycia Aurory z niepokojącymi wieściami niepokoiło mnie wiele rzeczy. Byłem jednak Alfą i musiałem sprawdzić, czy w tej tajemniczej mgle nie czai się czasem jakieś niebezpieczeństwo, które mogłoby zagrażać watasze.
Choć nie przyznałem tego głośno, cieszyłem się z towarzystwa Scarlet. Razem, wolnym i ostrożnym krokiem, weszliśmy we mgłę. Była gęściejsza, niż się spodziewałem. Widoczność natychmiast ograniczyła się do kilku niewyraźnych metrów. Jakąś sekundę, góra dwie po opuszczeniu przez nas normalnego świata, dostrzegłem przed nami ciemny zarys jakiejś wyższej od nas postaci. Zrobiłem krok do przodu, by lepiej zobaczyć istotę. I prawie dokładnie w tej samej chwili cofnąłem się dwa metry do tyłu.
Stworzeniem okazał się byś osowiały, zamszony i liniejący łoś o gnijącej sierści. Z poroża zwieszały mu się glony, a spojrzenie miał jakby... nieżywe. Co więcej, z pyska wystawała mu wiewiórka, którą w następnej chwili upuścił, ukazując dla uwalane od krwi kły.
- Co to, na humor Elan, ma być? - wyszeptałem.
- Na humor Elan? - upewniła się Scarlet, spoglądając na mnie dziwnie.
- Tak mi się powiedziało - mruknąłem. - To jakiś wampiro-zombie-łoś?
- Nie wiem, ale na to by wyglądało. W każdym razie, moim zdaniem powinniśmy wyjść z tej mgły.
Jak na komendę, oboje odwróciliśmy się i pobiegliśmy przed siebie, tam, gdzie powinna skończyć się ograniczająca widoczność chmura. Ale pokonaliśmy już kilkadziesiąt metrów, a nadal znajdowaliśmy wśród oparów, które dodatkowo jakby zwiększyły swoją temperaturę. Scarlet rzuciła mi niespokojne spojrzenie, ale ja również nie miałem pojęcia, co może się dziać. Jednego byłem jednak pewien - nie mieliśmy do czynienia ze zwykłą mgłą.
- Co zrobimy? - zapytała moja towarzyszka, gdy oddaliliśmy się już kilkaset metrów od dziwacznego łosia. A przynajmniej takie odniosłem wrażenie, bo po tej mgle mogliśmy spodziewać się wszystkiego.
- Muszę przyznać... że nie mam pojęcia - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Ale skoro nie mogliśmy wyjść z tej mgły od tej strony, może trzeba spróbować z naprzeciwka? Może ta mgła się przemieszcza.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale lepszy niż stanie tu i czekanie na łosia i jego kolegów.
Zawróciliśmy więc i poszliśmy na przeciwległą stronę mgły, a przynajmniej tak nam się wydawało. Odbiliśmy jednak trochę w prawo, by ominąć łukiem wampiro-zombie-łosia. Szedłem pierwszy, Scarlet trzymała się nieco z tyłu, jednak wciąż blisko mnie. W trakcie drogi mgła nie zelżała, ale przynajmniej nie spotkaliśmy więcej naszych łosiowych kolegów. Do czasu.
Przeskoczyłem właśnie spróchniały pień zwalonego drzewa, gdy coś uderzyło we mnie od boku i uniosło w powietrze. Usłyszałem za sobą krzyk Scarlet, a w następnej chwili wyleciałem w powietrze. Upadając, zaczepiłem łapą o szczątki gałęzi. Poczułem ból w tamtym miejscu i dostrzegłem tryskający strumień krwi. Nieco nieprzytomnym spojrzeniem omiotłem okolicę. Scarlet właśnie stała nieopodal, warcząc na jednego z tych wampiro-zombie-łosi, który nagle zrobił się wyjątkowo żywy. Jego oczy zaszły czerwienią i ze wszystkich sił starał się ominąć wilczycę. Gdy jednak ta upozorowała atak, zwierzę dało za wygraną i oddaliło się, znikając we mgle.
Wstałem chwiejnie, a Scarlet natychmiast pojawiła się obok mnie.
- Nic ci się nie stało? - zapytała, w sumie niepotrzebnie. Przecież na pierwszy rzut oka widać było, że coś mi się stało - miałem łapę całą zachlapaną od własnej krwi.
- Przydałaby się woda i coś na zatamowanie krwawienia - wymruczałem.
- Zaraz coś znajdziemy - stwierdziła moja towarzyszka pełnym optymizmu głosem, który jednak nie objął jej oczu. Widać było w nich zaniepokojenie.
Gdy upewniłem się, że dam radę jako-tako iść, ruszyliśmy na poszukiwania jakiegoś jeziorka, jakich powinno być sporo w lesie o tej porze roku. Przyglądaliśmy się również roślinom, szukając tych, z których moglibyśmy przyrządzić prowizoryczny opatrunek. Krew nie lała się jakoś specjalnie intensywnie, ale krwawienie ciągle nie ustawało.
- Nie jesteś na coś chory? - zapytała po kilku minutach Scarlet. - Ta krew już dawno powinna przestać płynąć.
- Dotychczas nie miałem problemów z krzepnięciem - odpowiedziałem. - Może to przez tą mgłę?
- Może... - wymruczała wadera, sprawiając wrażenie zamyślonej. - Patrz, jeziorko!
Rzeczywiście, niemal tuż przed nami rozciągał się nieduży zbiornik wodny, mając wymiary kilka na kilkanaście metrów. Ostrożnie podszedłem bliżej i zanurzyłem łapę we wodzie, a potem zacząłem obmywać ją z krwi. Scarlet pozostawała w zasięgu wzroku, zrywając liście i liany, które ni stąd, ni zowąd pojawiły się w lesie. Obserwowałem ją w trakcie mycia kończyny i dopiero w ostatnim momencie wydało mi się, że coś jest nie tak. Wyciągnąłem łapę z wody i w tej samej chwili nad taflę jeziora wyskoczył łosoś. Ryba nie wyglądała jednak jak zwyczajny przedstawiciel tego gatunku - miała wampirze kły i te same krwistoczerwone ślepia. Odskoczyłem od sadzawki, a stworzenie zniknęło pod powierzchnią.
- Widziałaś to? - zapytałem, spoglądając w stronę, gdzie ostatni raz widziałem Scarlet.
<Scarlet?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz