- Scarlet?
Odpowiedziała mi cisza. Szukałem wilczycy już od kilku minut, ale nigdzie jej nie było. Usiłowałem złapać jej zapach i wytropić ją, ale mgła uniemożliwiała mi to zadanie. Udało mi się wyczuć, gdzie mniej więcej skierowała się wadera, ale poza jednym czy dwoma odciskami jej łap nie znalazłem nic, co mogłoby wskazać mi miejsce, w którym obecnie przebywała. Poszedłem więc, na chybił trafił, przez mgłę, licząc na to, że jakimś cudem natknę się na zagubioną towarzyszkę. Co chwila wołałem ją po imieniu, ale nie doczekałem się odpowiedzi.
Kilkanaście minut od rozpoczęcia poszukiwań usiadłem, aby zanalizować sytuację. Scarlet zgubiła się w gęstej, tajemniczej mgle, a ja miałem bardzo niskie szanse, by ją odnaleźć. Co więc powinienem zrobić? Na pewno nie mogłem zostawić jej samej w tej mgle, jestem przecież Alfą. A Alfa powinien dbać o swoją watahę.
- Scarlet! - zawołałem jeszcze raz, ale i tym razem nie otrzymałem odpowiedzi.
>>> <<<
Wędrowałem już kilka godzin i nie napotkałem nawet najmniejszego śladu Scarlet. Zupełnie, jakby wilczyca nigdy nie weszła do tej mgły. Cały czas dręczyły mnie myśli - czy jest cała, czy nic jej nie grozi, czy nadal błąka się po tym lesie?
Tak się przejmowałem, że dopiero w ostatniej chwili zauważyłem szarżującego na mnie wampiro-zombie-łosia. Odskoczyłem, a potwór zatrzymał się w miejscu, wściekle zarzucając łbem. Zaraz też zawrócił i zaczął mnie gonić. Skręciłem za drzewem, zmieniając kierunek o 180 stopni, i pobiegłem przed siebie. Usłyszałem, jak wampiro-zombie-łoś zatrzymuje się i tupie kopytami, zezłoszczony. Odwróciłem się, by spojrzeć, jak daleko znajduje się istota i właśnie wtedy na coś wpadłem. Albo raczej na kogoś...
- Scarlet! - wykrzyknąłem, widząc przed sobą wilczycę.
- Yester... Uważaj! - zawołała, uskakując na bok. Poszedłem w jej ślady, a kopyta łosia minęły mnie o centymetry. Stworzenie ponownie zatrzymało się w miejscu, nim jednak zdążyło się obrócić, ziemia pod nim rozstąpiła się. Potwór wpadł do zagłębienia i niemal natychmiast został przysypany osuwającą się ziemią.
- Co to było? - szepnęła Scarlet, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął łoś.
- Moja moc - wymruczałem i spojrzałem na wilczycę. Ta odwróciła się w moją stronę. Uśmiechnęła się, ale wydało mi się, że coś jest z nią nie tak. Nie umiałem jednak powiedzieć, co. Po krótkiej naradzie ruszyliśmy w dalszą drogę, a mi nadal coś nie pasowało.
- Jak myślisz, jak daleko jeszcze? - zapytała, ponownie na mnie spoglądając. Jej oczy były takie hipnotyzujące... Nagle poczułem, jak ziemia osuwa się spod moich łap. Wyrwałem się z transu i zdążyłem zauważyć, że tęczówki wilczycy mają barwę rubinu. gdy spadałem w otchłań, na pysku wadery pojawił się złośliwy i triumfalny uśmiech.
To nie była prawdziwa Scarlet.
<Scarlet?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz