Od Yesterday'a CD. Prascanny

"... życie pokazało mi..."
Śmiać mi się chciało, kiedy słyszałem te słowa wypowiadane przez Prascannę. Wilczyca miała dopiero trzy lata, jak wiele mogła wiedzieć o życiu? I to o życiu w tundrze? Tutaj sojusznicy są niemal tak samo ważni jak członkowie watahy. A gdy jest ich niewielu, za żadne skarby nie można było ich utracić. Wiedział to każdy, kto poznał wszelkie uroki Północy.
Nie wspomniałem jednak nic o tych przemyśleniach. Gdy moja rozmówczyni oznajmiła, że idzie pomóc Uzdrowicielom, poszedłem się zdrzemnąć. Nie mogłem jednak zasnąć, więc przez dłuższy czas patrzyłem na Prascannę z dezaprobatą. Nie dało się nie zauważyć, że wilczyca to dostrzegła. Gdy chodziła między chorymi, nie wyglądała na szczęśliwą.
>>> <<<
Ze snu przebudziłem się nagle, słysząc głos Zamrożonej Paproci. Basior wołał Prascannę, która leżała pod ścianą i przypatrywała się chorym. Generał wojowników zapytał, czy mogłaby go zastąpić. Medyczka tylko wzruszyła ramionami. Widząc to, biały wilk pokręcił głową i poszedł się położyć. Podejrzewałem, że musiał być zmęczony.
Prascanna wstała i podeszła bliżej wylotu jaskini. Virgo chciała nawiązać rozmowę, ale uciszyło ją smutne spojrzenie medyczki, mówiące "zostaw mnie w spokoju". Doszedłem do wniosku, że już i tak nie zasnę, więc podszedłem do obydwu wader.
- Idź odpocząć - zwróciłem się do Virgo. - Teraz ja będę czuwać.
Białą wilczyca zawahała się, ale po chwili nieco niepewnie kiwnęła głową i odeszła w głąb groty. Ja zaś usiadłem nieopodal Prascanny, która odwróciła głowę. Na zewnątrz wył wiatr, było go słychać nawet w ciepłej jaskini. Cóż, będziemy musieli tutaj zaczekać trochę dłużej...
- Czego znowu chcesz? - warknęła cicho medyczka.
- Uświadomić ci, że się mylisz - odparłem spokojnie, wpatrując się w niewielką szparę, przez którą było widać szalejącą burzę śnieżną.
- Wybacz, podjęłam już decyzję.
- Skoro tak... - mruknąłem i oddaliłem się. Kątem oka dostrzegłem zdziwioną Prascannę.
>>> <<<
- Altair, Lily, teraz wy poprowadzicie grupę - zwróciłem się do wilków. Moja grupa i stado Fabiana godzinę temu opuścili grotę. Szliśmy zwartą kolumną, otoczeni przez najsilniejszych wojowników. Niektóre wilki, w tym Prascanna, niosły kilka skór i resztki pożywienia. Wszystko, co udało się pozbierać zaatakowanym przed ucieczką.
Zatrzymałem się i poczekałem na Fabiana, który kuśtykał w środku grupy, wspierany przez Virgo i jednego z Uzdrowicieli. Przywódca przywitał mnie delikatnym uśmiechem, a potem odwrócił spojrzenie w stronę swoich łap, skupiając się na brnięciu przed siebie. Futro miał zmierzwione, miejscami sklejone od krwi, a jedną z łap owiniętą skórami. Ktoś, kto go nie znał, mógłby nie rozpoznać w nim wielkiego przywódcy, którym przecież był.
Nagle Prascanna potknęła się, chyba zmęczona dźwiganiem ciężkiego kawałka mięsa. Nie należała do najpotężniejszych wilków, a dostała wyjątkowo duży ładunek do dźwigania. Wilczyca upadła na śnieg, wypuszczając mięso z pyska. Akurat gdy uniosła głowę, jeden z wilków, Albin, z tego co pamiętam, podnosił już upuszczone resztki ofiary. Spojrzał na nią, a potem ruszył przed siebie. Prascanna wyglądała na zaskoczoną, ale wstała, jak gdyby nic się nie stało.
<Prascanno?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz