Od Yesterday'a CD. Prascanny

Gdy skończyłem posiłek, zostawiłem Prascannę w spokoju, aby mogła wypocząć i wmieszałem się w tłum świętujących wilków. Chciałem znaleźć Zamrożoną Paproć, aby omówić z nim kilka rzeczy związanych z powrotem stada z Północy na ich terytorium. Wojownika jednak nigdzie nie było widać. Przystanąłem przy ścianie jaskini i omiotłem ją wzrokiem. Nadal go nie widziałem.
- Nie wiesz może, gdzie jest Zamrożona Paproć? - zwróciłem się do stojącego nieopodal Mgiełki.
- Wyszedł na polowanie z trzema innymi wojownikami - odpowiedział basior. - Jakieś dziesięć minut temu.
- Okej... - mruknąłem do siebie. - Dzięki.
Mgiełka tylko kiwnął głową i wrócił do przerwanej rozmowy z ranną w łapę wilczycą - Orage, z tego, co pamiętam. Ja zaś skierowałem się ku wyjściu z jaskini. Zapach czterech wilków był silny, a droga, którą poszli - nietrudna do odtworzenia. Doszedłem do wniosku, że mógłbym im pomóc, a wracając, moglibyśmy omówić wszystko z Zamrożoną Paprocią. Przed wyjściem poprosiłem jeszcze Shairen, aby miała oko na Prascannę. Potem zaś ruszyłem tropem czwórki łowców, mając nadzieję, że szybko ich dogonię. Zapuszczanie się na lodowe pustynie w pojedynkę, nawet w normalnych okolicznościach, mogło być śmiertelnie niebezpieczne. Polarne niedźwiedzie, zamieć, a teraz także ludzkie niedobitki - mogłem się natknąć na każdą z tych rzeczy. Mimo to nie przerywałem biegu i uparcie podążałem śladami Zamrożonej Paproci i jego towarzyszy.
W pewnym momencie usłyszałem czyjeś przerażone krzyki. Jeden z głosów brzmiał jak głos Zamrożonej Paproci... Przyspieszyłem. Nie miałem pojęcia, co mogło się dziać, ale na pewno nie było to nic dobrego.
Nagle zza jakiegoś przysypanego grubą warstwą śniegu wzgórza wyłoniły się cztery biegnące postacie. Wilki uciekały. Zatrzymałem się, nie wiedząc, co robić. Najlepiej pewnie byłoby uciekać, ale... najpierw wolałem się dowiedzieć, co ściga Zamrożoną Paproć i jego towarzyszy.
- Yesterday, uciekaj! - usłyszałem głos jednego z wilków. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać - chwilę wcześniej dostrzegłem nienaturalny obłok burzy śnieżnej posuwający się po śladach uciekających łowców. Odwróciłem się i pognałem ile sił w łapach do zajmowanej przez wojowników z obu watah jaskini. Najprawdopodobniej mieliśmy do czynienia z jakimś śnieżnym upiorem, więc wilki powinny ukryć się głęboko w grocie.
>>> <<<
- Prascanna, wstawaj! - zawołałem, widząc, że wilczyca otworzyła oczy.
- C-co się dzieje? - zapytała, jeszcze niecałkiem rozbudzona. Chciała wstać, ale syknęła z bólu i opadła na legowisko. Niewiele myśląc, chwyciłem za skóry, na których leżała, i zacząłem ciągnąć je w głąb jaskini. Mijały mnie inne wilki, chcąc znaleźć się jak najdalej od szalejącego na zewnątrz groty śnieżnego upiora. Istota nie mogła wlecieć do jaskini - dlaczego, to dłuższa historia - ale mogła wyrządzić wiele innych szkód. Wyciągnąć z groty jakiegoś wilka, jeśli podejdzie zbyt blisko wyjścia, albo zawalić strop naszego schronienia...
I w tym momencie cała jaskinia zaczęła się trząść.
<Prascanna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz