Biedne dziecko - przemknęło mi przez myśl. - Nie ma pojęcia o świecie. Na tym przecież polegają sojusze, że pomagamy innym w potrzebie...
Miałem nadzieję, że wataha z pustyń lodowych nie będzie się musiała nam odwdzięczać, ale poznałem już nieco życie i byłem niemalże pewien, że i tak będziemy potrzebować ich pomocy. Jeśli nie w tym roku, to w przyszłym albo za parę lat. Ale będziemy potrzebować.
Postanowiłem jednak się nie odzywać i po prostu pomóc naszym sojusznikom, a z Prascanną porozmawiać później. Luna i Exan zdążyli dołączyć do nas nim weszliśmy do Tunelu Chione. Zaraz po wyjściu zaczęła się zamieć śnieżna. Znałem jednak te tereny nie najgorzej, więc pewnie prowadziłem pozostałych przez burzę. W pewnym momencie zauważyłem jakiś ciemny kształt sunący w naszą stronę. Machnięciem ogona pokazałem Altair, Lily'emu i Lunie, by atakowali. Jak się okazało, był to jeden z ludzi, który chwilę później leżał martwy na śniegu splamionym jego własną krwią. Nieopodal leżał okrutnie zraniony wilk, o charakterystycznym dla tutejszych mieszkańców białym futrze. Prascanna i Exan natychmiast się nim zajęli.
- Co z nim? - zapytałem, gdy dwójka medyków cofnęła się o krok, by spojrzeć na rannego z perspektywy.
- Nie wiemy, czy przeżyje - odpowiedział Exan.
- Do grot już niedaleko. Przeniesiemy go z Lily'm.
Medyk potwierdził słuszność mojej decyzji skinieniem głowy. Przerzuciłem sobie rannego przez grzbiet, a Beta chwycił go za kark, by łatwiej było mi nieść białego wilka. Ruszyliśmy przodem, mając u boku gotową do ataku Altair.
Nagle drogę zagrodziły nam trzy białe wilki. W jednym z nich poznałem Zamrożoną Paproć, generała wojowników z watahy z Północy. Basior poznał mnie, bo skinął mi głową i machnął ogonem, przekazując, byśmy szli za nimi. Po kilku minutach znaleźliśmy się w obszernej lodowej jaskini. Przy rozpalonym na środku ognisku kuliło się kilkanaście wilków. Ranni leżeli na skórach, a Uzdrowiciele chodzili między nimi, sprawdzając ich stan. Gdy weszliśmy do groty, kilka wilków odwróciło oczy w naszym kierunku.
- Yesterday... - szepnęła jedna z wilczyc. U jej boku kuliły się dwa kilkumiesięczne szczeniaki, śnieżnobiałe jak ich matka.
- Przyszliśmy wam pomóc. Gdy tylko burza ustanie, zabieramy was do nas - oznajmiłem. Prascanna spojrzała na mnie z niedowierzaniem. A już niemal zapomniałem, że nie była zbyt chętna do pomocy. Lily i Altair na szczęście kiwnęli głowami, potwierdzając moje słowa.
- Prześpijcie się, wszyscy - polecił Zamrożona Paproć. - Ja i Virgo będziemy czuwać.
- Co z Fabianem? - zapytałem generała wojowników, gdy Altair, Lily, Luna, Exan i Prascanna znaleźli już sobie miejsca do spania.
- Szczerze? Ostatnio tylko śpi. A Snowstorm została zabita, więc przejąłem dowodzenie.
- Jestem pewien, że sobie poradzisz - odpowiedziałem, a potem wróciłem do wilków z WKS. Poprosiłem Prascannę, żeby poszła ze mną porozmawiać. Wilczyca wstała niechętnie i poszła ze mną w kąt groty.
- O co chodzi? - zapytała, nie kryjąc wrogiego tonu.
- Po pierwsze, ogarnij się trochę. Rozumiem, że możesz być niezadowolona, ale cały czas odnosisz się do mnie jak do natrętnego owada - warknąłem. - Nie zapominaj, że to ja jestem Alfą. Po drugie, nie bądź taka obojętna wobec naszych sojuszników. Może się zdarzyć tak, że to my będziemy potrzebowali ich pomocy. A wtedy oni przybędą.
<Prascanna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz