Od Cassie do Prascanny

— Hej! Wstawaj! — wrzasnęłam obcej waderze do ucha. No dobra; może nie obcej. Znam tu prawieee wszystkich. — Podnoś się! Tutaj jest pełno potworów, które mogą chcieć cię zjeść! Prascanno!
— Jest mi to obojętne... — mruknęła, a po chwili analizowania moich słów dodała— Kim ty jesteś, że wiesz...
— No bo jestem gammą! — machnęłam wesoło ogonem, chamsko jej przerywając. — Muszę wiedzieć co się dzieje w watasze, prawda? A teraz się podnoś, bo nas smoki zjedzą! — zaśmiałam się.
—  Nieeeeeeeeeeeeeeeeeee! —  mruknęła, zakrywając łapami oczy.
—  Tak! Wstawaj, wstawaj, wstawaj! —  zaczęłam skakać wokół niej.
Prascanna mruczała co chwila słowa w stylu "Idź sobie" albo "Daj mi spokój", jednak niezrażona tym ciągle próbowałam zmusić ją do podniesienia się.
W końcu się poddałam i ruszyłam w stronę tundry. Zajęta szukaniem piżmowóła i borówek, nie dostrzegałam podmokłości terenu... Do momentu, aż ten zaczął się pode mną zapadać...
Spanikowana rzucałam się i kopałam ziemię, jednak jeszcze szybciej podtapiałam się. Z moich gardzieli wydobywało się rozpaczliwe kwilenie.
Jednak nikt nie przychodził, a mi samej nie udawało się wydostać...
Serce chciało wyskoczyć mi z piersi, a płuca miażdżyła ziemia.

< Prascanna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz