Od Yesterday'a CD. Kaylay

Nie wiem, skąd w górach wziął się niedźwiedź polarny, ale od razu stał się dla nas niemałym kłopotem. Jakbyśmy już nie mieli ich dużo. Akurat znajdowaliśmy się na kolejnej łączce górskiej, gdzie niewielkie jeziorko ukryło się pod grubą warstwą śniegu. Misiek zamachnął się łapami i odepchnął nas. Ja wpadłem w zaspę, Kaylay znalazła się na lodzie. Napastnik pognał za nią, jednak szybko odskoczył, cudem unikając wpadnięcia do wody. Wilczycy jednak się to nie udało – znalazła się pod powierzchnią. Natychmiast wygrzebałem się ze śniegu i podbiegłem do przerębli najbliżej, jak się dało, nie narażając się przy tym na podzielenie losu towarzyszki. Dostrzegłem, jak wadera macha łapami, usiłując wydostać się na powierzchnię. Z każdą chwilą jednak jej ruchy były wolniejsze i coraz bardziej pozbawione energii. Zamknąłem oczy i skupiłem się na znajdującej się wszędzie dookoła wodzie. Czułem jej obecność, czułem, jak powoli oddaje się pod moją kontrolę. Minęło jeszcze parę sekund, po czym woda z górskiego jeziora uniosła się ponad zamrożoną taflę, wynosząc zarazem Kaylay ponad powierzchnię. Fala delikatnie ułożyła wilczycę dość blisko mnie, po czym cofnęła się i złączyła z pozostałymi masami lodowatej cieczy. Wtedy otworzyłem oczy i podbiegłem do kaszlącej i drżącej towarzyszki.
– Jak się czujesz? – zapytałem z niepokojem.
– Z-z-zimno – wyjąkała tylko, trzęsąc się jeszcze bardziej. Objąłem ją, próbując ją choć trochę ogrzać, ale czułem, że to i tak skazane jest na porażkę. Była już tak bardzo wyziębiona, że tylko ciepło porządnej jaskini, koce i może jakiś gorący napar z ziółek od Elan mogłyby ją uratować.
A potem niedźwiedź ryknął, przypominając o swoim istnieniu.
Odskoczyłem od Kaylay i stanąłem naprzeciw niedźwiedzia, warcząc. Czy on nie widział, że już dość krzywdy nam wyrządził? Czy też może naprawdę był głodny? W każdym razie, na pewno mógł podręczyć kogoś innego, nie byliśmy przecież jedynymi czy też ostatnimi istotami na tym świecie.
– Hej, ty! – zawołałem do niego pod wpływem nagłego impulsu. – Mamy bez ciebie dość problemu! Wiem, że jesteś głodny czy coś tam, ale naprawdę nie jesteśmy warci skonsumowania!
Moja wypowiedź była nieco chaotyczna, a ja mogłem wyjść na wariata. Ale... zawsze istniał cień szansy na to, że misiek mnie zrozumie i da sobie spokój.
– Bernard, ogarnij się! – usłyszałem nagle głos, dochodzący gdzieś od boku. Oboje z miśkiem odwróciliśmy się w tamtą stronę. Zmierzała ku nam samica polarnego niedźwiedzia, otulona eleganckim różowym szalem. Wyglądała na wściekłą... Zadrżałem, wyobrażając sobie, jak musi czuć się napastnik.
– Ale... Bożena... – próbował zaprotestować, jednak niedźwiedzica nie dała mu się wytłumaczyć.
– Co ci mówiłam o atakowaniu podróżników!? Mamy mnóstwo jedzenia, nie potrzebne nam są wychudłe wilki, jasne!?
– Mhm... – wymruczał misiek, gapiąc się na własne łapy.
– Nie słyszę!
– Zrozumiałem.
– No. I liczę na to, że tym razem się do tego dostosujesz! – huknęła niedźwiedzica, a potem zwróciła się do mnie, zdecydowanie łagodniejszym głosem: – Przepraszam za mojego męża. Nic się ci nie stało?
– Ze mną wszystko w porządku – odpowiedziałem. – Ale moja koleżanka wpadła do jeziora...
– Och – mruknęła moja rozmówczyni, dopiero teraz zauważając siedzącą nieopodal Kaylay. Wilczyca ciągle się trzęsła. – Jeszcze raz przepraszam. Nasza jaskinia jest niedaleko. Mogłaby się tam ogrzać.
Nie powiem, żeby podobała mi się perspektywa korzystania z gościnności polarnych niedźwiedzi, ale nie bardzo miałem wybór. Gdybym się nie zgodził, Kaylay prawdopodobnie zamarzłaby albo bardzo poważnie się rozchorowała... A jako Alfa nie mogłem przecież do tego dopuścić.
Niedźwiedzica ściągnęła swój szal i otuliła nim zziębniętą waderę, po czym ostrożnie wzięła ją w łapy i podążyła gdzieś przed siebie. Nie odstępowałem jej na krok. Bernard poczłapał za nami niechętnie, z grymasem niezadowolenia na pysku.
<Kaylay?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz