Od Yesterday'a CD. Prascanny

Każde kolejne słowo Prascanny coraz bardziej raniło serduszko Yesterday'a. Od początku starał się otoczyć ją opieką, tyle dla niej zrobił... a ona ciągle uważa, że wcale mu na niej nie zależy. Tym razem bolało to niemal tak bardzo, jakby stosowała przemoc fizyczną. Musiał walczyć ze sobą, żeby utrzymać nerwy na wodzy. Chwilę więc trwało, zanim był w stanie wykrztusić chociaż jedno zdanie:
– To nieprawda.
– Dobrze wiem, że to prawda! Więc pytam jeszcze raz: po co mnie ratowałeś?
Płowy basior zamknął oczy, odwracając głowę lekko w bok. Ból naprawdę wydawał mu się namacalny. Nabrał powietrza, czując, że dłużej nie wytrzyma.
– Nawet nie wiesz, jak to boli – szepnął.
– Boli? To tobie na mnie nie zależy! A ja cię kocham! To dopiero boli! – zawołała w odpowiedzi medyczka. Yesterday chciał odejść, zostawić ją, przestać zaprzątać sobie nią głowę. Ale... wiedział, że jeśli to zrobi, prawdopodobnie tylko pogorszy sytuację. Musiał... musiał jej to wszystko wyjaśnić.
– Skąd wiesz, że mi na tobie nie zależy? – zapytał słabym głosem. Prascanna widać nie zważała na pełny bólu ton jego głosu.
– A czy to nie jest jasne? Sam mi to powiedziałeś!
Wilk spojrzał na bok, jakby usiłując odnaleźć jakąś pomoc. Czuł, że nie jest w stanie znieść więcej. Stracił cierpliwość. Nie pierwszy raz, odkąd ją poznał.
– Nic takiego nie powiedziałem – warknął, spoglądając jej w oczy. – Mówiłem, że nie odwzajemniam twoich uczuć, nic więcej! ZNOWU coś sobie wymyśliłaś! ZNOWU użalasz się nad sobą! Jeśli rzeczywiście ci to pomoże, to proszę bardzo! Idź, zabij się! – powiedział podniesionym głosem, przerywając sznur, którym przywiązana byłą wadera. – Wiedz tylko, że to nic więcej, jak zwykły akt tchórzostwa. Słabości. Ale skoro naprawdę nie masz odwagi żyć dalej i zmierzyć się z trudnościami tego świata, to zrób to.
– Y-yesterday? – wyszeptała wilczyca, wlepiając w niego jednocześnie zaskoczone i przerażone spojrzenie. – Ty chyba nie mówisz p-po... poważnie?
– Oczywiście, że mówię poważnie! Mam już przez ciebie dość kłopotów! Ostatnio tylko próbujesz się zabić! Jak mam być spokojny, skoro trzeba cię pilnować jak małego dziecka!?
Wypowiedzi basiora były chaotyczne i chyba nieco sobie przeczące, ale wilk nie miał siły zastanawiać się nad każdym słowem. Nie tym razem.
– Naprawdę, nie mam już do ciebie siły – zakończył i odwrócił się na pięcie, po czym opuściły jaskinię, w której się znajdowali. Na zewnątrz było ciemno, chłodno i sypało śniegiem, ale takie warunki idealnie odpowiadały Day'owi. Raczej nikt nie wyjdzie na spacer w taką pogodę, więc nikogo nie spotka. Będzie sam. I bardzo dobrze.
Jako przywódca watahy nie powinien chyba mówić takich rzeczy. Źle się czuł z powodu swojego wybuchu. Ale... skoro to on zawsze przejmuje się innymi, niech ktoś też raz zacznie przejmować się nim i jego uczuciami.
<Prascanna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz