Od Yesterday'a CD. Prascanny

Beżowy basior podchodzi do krawędzi skarpy. Z niepokojem spogląda w dół. Na śniegu, wiele metrów niżej, leży zakrwawione ciało. Ciało niewinnej wilczycy.
Nagle wszystko zaczyna falować i zamazywać się. Basior biegnie przez śnieg gdzieś przed siebie. Wtem potyka się o coś. Odwraca głowę i widzi zamarznięte ciało. Ciało niewinnej wilczycy.
Basior zamyka oczy, a gdy je otwiera, znajduje się już w jaskini. Rozgląda się wkoło i nagle słyszy dźwięk tłuczonego szkła. Biegnie w stronę, z której dobiegł odgłos, po czym staje jak wryty. Na ziemi, obok kryształowej fiolki z jadowicie zieloną cieczą, znajduje oblane trucizną ciało. Ciało niewinnej wilczycy.
>>> <<<
Yesterday otworzył szeroko oczy. Przez chwilę rozglądał się nieprzytomnym wzrokiem wkoło, gorączkowo myśląc i oddychając głęboko. Uspokoił się nieco, gdy nigdzie nie dostrzegł żadnego ciała. Więc to musiał być sen... Koszmar...
Wilk wstał i spojrzał prosto na Uzdrowicielkę, wpatrującą się w niego uważnie.
– Długo spałem? – zapytał, usiłując sobie przypomnieć, kiedy zapadł w drzemkę.
– Dwadzieścia minut maksymalnie – odpowiedziała Elan. – Co jesteś taki spłoszony?
– Koszmar – odparł basior, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły. Zamierzał to sobie wszystko w spokoju przemyśleć... Po czym nagle do głowy wpadła mu myśl, która od samego początku wywołała u niego zarazem niepokój i poczucie winy. Prascanna... Czy ona aby na pewno spała w drugim pomieszczeniu? Przecież zostawił ją z tym wszystkim... Co, jeśli już uciekła? Co, jeśli znowu zamierza popełnić samobójstwo? I tym razem nikt jej już nie uratuje?
– Prascanna... – szepnął.
– Możesz zobaczyć, jak się miewa – odmruknęła Uzdrowicielka. Oboje przeszli do sąsiedniego pomieszczenia. Nagle do Yesterday'a pobiegła dobrze znana mu medyczka, której złamał serce. Otworzył szeroko oczy, gdy ta wyszeptała mu do ucha "przepraszam", po czym rzuciła pod łapy jakąś kartkę i wybiegła z jaskini. Alfa stał jak zamurowany, dopóki Elan nie szturchnęła go delikatnie.
– Jesper...?
Basior podniósł arkusz papieru, rozłożył go i zaczął czytać. Z każdym kolejnym słowem utwierdzał się w przekonaniu, że wilczyca postanowiła zerwać ze swoim życiem... Ponownie.
– M-muszę za nią pójść – powiedział, biegnąc w kierunku wyjścia.
– Ale, Yesterday! – zawołała za nim Elan, jednak on się nie zatrzymał. Wypadł na zewnątrz, prosto w sam środek zamieci śnieżnej. Gdzieś na śniegu przed nim pozostały przysypane już nieco ślady... Nie zważając na ziąb, lodowaty wicher i płatki cisnące się mu do oczu, basior podążył za głębokimi odciskami łap. Biegł jak najszybciej potrafił, w końcu w tej grze liczył się czas – jeśli w porę nie znajdzie Prascanny, może być już za późno... Ze wszystkich sił starał się odgonić ponure wizje i myśleć pozytywnie, ale one ciągle wracały, coraz bardziej natarczywe... W końcu przestał wierzyć, że mu się uda...
I wtedy potknął się o coś i stracił równowagę. Runął w śnieg, przygniatając swym ciałem jakąś inną istotę, trochę mniejszą, ale również żywą. Poruszyła się ona i wyczołgała spod niego.
– Y-y-yesterday? – usłyszał słaby, drżący głos Prascanny. Gdy podniósł się, dostrzegł, że medyczka trzęsie się z zimna.
– Musimy wracać – oznajmił, starając się, by jego słowa brzmiały jak najpewniej.
– Nie. Ja... moje życie nie ma już sensu. Zostanę t-tu...
– Proszę, Prascanno – spróbował jeszcze raz Day. Jego serduszko biło teraz szybko, bał się decyzji, jaką podejmie jego towarzyszka. – Wróć ze mną...
<Prascanna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz