Wściekł się jeszcze bardziej, gdy wilczyca wpadła do groty, po czym odcięła mu wszystkie drogi ucieczki lodową ścianą. Chyba nawet nie zauważyła, że przecięła w ten sposób na pół stół. Gdy zaczęła go wypytywać, odpowiadał jedynie z konieczności przeżycia. Gdyby pomylił się choć raz... Kiba wygrałaby, a Wataha Krwawego Szafiru zniknęłaby, zapewne bezpowrotnie. Kiedy odpowiedział na ostatnie z pytań, Prascanna bezceremonialnie chwyciła go za kark, niczym szczeniaka. Zanim opuścili grotę, zdążył tylko posłać błagalne spojrzenie w kierunku stojącego po drugiej stronie lodowego muru porucznika.
Lodowa wilczyca biegła najpierw tunelem, a potem korytarzami zamku Heatherhill. Jak na ruiny, ta część budowli trzymała się zaskakująco dobrze. Co prawda otwory w ścianach, to jest okna, nie były niczym zabezpieczone i wpadał przez nie do środka lodowaty wicher, ale przynajmniej nie istniało zagrożenie zawalenia się sufitu i śmierci obu wilków pod gruzami. Chociaż Prascanna zapewne wyszłaby z tego cało. Nie wyczuwając żadnego zagrożenia, Yesterday usiłował się wyrwać. Niestety, przemieniona medyczka trzymała go mocno... aż do chwili, gdy wbiegła do jakiejś olbrzymiej sali i nie otworzyła pyska z zaskoczenia.
Przed nią, w całej swojej białej, chłodnej okazałości, stała Kiba. Na jej pysku jej siostrzeniec dostrzegł wymalowany uśmieszek, zarazem triumfalny i jakby złośliwy.
– Przecież... przecież cię zamroziłam. Stałaś... stałaś zamrożona na zewnątrz! – zawołała Prascanna, wpatrując się z niedowierzaniem w waderę o futrze koloru śniegu.
– Prawdę powiedziawszy... to nie byłam ja. Zamroziłaś taki ludzki biały tron... chwila, jak oni go nazywają? Ach tak, ubikacja – odparła Kiba, uśmiechając się jeszcze szerzej i szczerzej. – Jeden z moich podwładnych włada iluzją i jak widać, oszukał twój wzrok.
– Muszę przyznać, że choć to nieco dziwne, to jednak skuteczne posunięcie – odezwał się Yesterday, zbliżając się o krok czy dwa w kierunku ciotki. – Tak w ogóle, to chyba pierwszy raz w życiu cieszę się, że cię widzę.
– Yesterday? – szepnęła towarzysząca mu medyczka, jeszcze bardziej zdumiona zaistniałą sytuacją.
– Miło słyszeć – odpowiedziała biała wilczyca, ignorując Prascannę. – Może teraz zechcesz do mnie dołączyć, drogi siostrzeńcu?
– Uratowałaś mnie od dalszego... hm... upokorzenia? – odpowiedział Day. – Ale... chyba nie skorzystam z propozycji. Wybacz, ciociu.
– Może jednak? – próbowała dalej Kiba.
– Lubię ciemność. Ale moje serce należy do jasnej strony – odparł Alfa Watahy Krwawego Szafiru, wpatrując się w ciotkę zarazem uważnie i łagodnie. – Wróć z nami do watahy. Znajdzie się tam dla ciebie miejsce.
– Chyba śnisz! – warknęła wadera, jeżąc się. Wyglądała, jakby mogła zaatakować w każdej chwili.
– Proszę... – wyszeptał wolno basior. Kiba jedynie potrząsnęła głową i skoczyła w jego stronę. Jednak jedno pchnięcie potężnej łapy Prascanny odesłało ją na spotkanie ze ścianą. Starsza wilczyca odbiła się od kamienia i upadła bez ruchu na ziemię.
– Musimy uciekać! – zwróciła się medyczka do Yesterday'a, usiłując ponownie chwycić go za kark. Jednak Alfie udało się uniknąć złapania. Po wykonaniu szybkiego uniku, stanął naprzeciw zbudowanej teraz z lodu wadery. Czuł się zdecydowanie dziwnie, ale ogarnął go również spokój. Działał w zgodzie z samym sobą.
– Co ty robisz? – zdziwiła się jego towarzyszka. – Musimy uciekać, zanim się ocknie. Albo wróci któryś z jej sługusów.
– Ona wciąż pozostaje moją ciotką – odparł Day pełen wiary we własne słowa.
– Co z tego? Zło przeżarło już jej serce. Nie ma w niej dobra – odrzekła Prascanna.
– Zachowuje się dziwnie, to prawda. Próbowała zabić zarówno mnie, jak i Bloody'ego. Zniszczyć moją watahę. Ale, mimo tego, że zawsze jej odmawiam, wciąż próbuje przeciągnąć mnie na swoją stronę.
– Chce cię wykorzystać, nie rozumiesz tego!?
– A może po prostu wciąż stara się uratować siostrzeńca? Może jest dla niej nadzieja!?
– Gadasz głupoty – warknęła krótko medyczka. Tym razem udało jej się złapać Alfę i wybiec z ruin zamku. Nieszczęśliwy basior zastanawiał się nad losem swej ciotki. Na pewno nie była zła od samego urodzenia. Coś musiało spowodować tę przemianę. Może gdyby wypytał Heroikę...
Ta wariatka próbowała cię zabić, a ty chcesz ją uratować?
Znów siedzisz w mojej głowie? – warknął w myślach Yesterday. – Nie możesz wrócić do Alt?
Od czasu do czasu miło porozmawiać z kimś innym – odrzekł Północny Wiatr. – Naprawdę jesteś aż taki naiwny i myślisz, że jej wciąż na tobie zależy?
Kto wie, może jednak mam rację. Słuchaj, Wiatr, będę sobie uważał, co chcę, jasne?
Żeby tylko nie wyszło to na złe watasze.
Może wyjdzie nawet na dobre – odburknął w myślach basior.
Yesterday, tak? Trafiłem do dobrej głowy? – w umyśle beżowego wilka rozległ się nowy głos.
Czekaj... Neviden? – zdziwił się Day.
Tak. Moim zdaniem jest jeszcze dla niej szansa... Ale to zaburzyłoby znany ci porządek – odparł tajemniczy właściciel głosu.
Co masz na myśli? – zapytali chórem Alfa i Północny Wiatr.
Teraz nie pora na wyjaśnienia...
Po czym Neviden zniknął z umysłu basiora. Yesterday odczuł, jakby kompan jego siostry wzruszył ramionami, a potem również się rozpłynął. Wilk westchnął. Został sam ze swoimi myślami... Jednocześnie mając za towarzyszkę zimnokrwistą Prascannę. Nie wiedział, kiedy jego tajemniczy rozmówca powróci z dalszymi odpowiedziami... W dodatku prawdopodobnie zostanie wniesiony do watahy jak szczeniak przez lodowe monstrum. Trzeba przyznać, niezbyt zachęcająca wizja przyszłości.
<Prascanna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz